niedziela, 18 stycznia 2009

Podróż po przedwojennej Polsce "radykalnego konserwatysty"

Notka opublikowana w "salonie24" 7 grudnia 2007 roku.

Warto zatrzymać się czasem przy stoisku z tanią książką. Gdy tylko mam chwilę czasu i natknę się na takowe, zaczynam szperać i nierzadko udaje mi się trafić na ciekawą pozycję.


Jakieś dwa lata temu na dworcu PKS w Białymstoku kupiłem za 4 zł książeczkę „Podróż po Polsce” Ksawerego Pruszyńskiego. Znałem już wcześniej tego autora z dwutomowego zbioru artykułów drukowanych przed i w czasie wojny w różnych czasopismach. Zaczynał pisać w wileńskim „Słowie” Stanisława Cata-Mackiewicza, krakowskim „Czasie” i z konserwatyzmem, jako kierunkiem ideowym był kojarzony. Szokiem dla dotychczasowych współpracowników okazał się cykl reportaży z walczącej Hiszpanii, gdzie wyraźnie wyczuwa się sympatię autora do strony republikańskiej. Po wojnie Pruszyński zdecydował się na powrót do kraju i rozpoczął współpracę z reżimem komunistycznym. Zginął w dziwnym wypadku samochodowym na terenie Niemiec w roku 1950. Wśród domniemanych przyczyn śmierci przewijał się między innymi motyw obyczajowy.


„Podróż po Polsce” to zbiór 12 artykułów-reportaży drukowanych od maja 1936 roku w „Wiadomościach Literackich” Mieczysława Grydzewskiego. Wydany w formie książkowej w roku 1937, wznowiony został tylko raz w roku 2000, nakładem Czytelnika. Reportaże Pruszyńskiego różnią się od dzieł powojennego mistrza gatunku, Krzysztofa Kąkolewskiego. Nie są przede wszystkim tak surowe, wyraźnie czytelny jest stosunek autora do opisywanych spraw. Podobnie, jak w przypadku reportaży z Hiszpanii i tu wyczuwa się pewną sympatię autora do różnego rodzaju radykalizmów społecznych, czy też swego rodzaju haseł postępowych. Nie jest to bynajmniej tępa propaganda. W pierwszym reportażu „Wśród szkła i plakatów” autor kreśli obraz przedwojennego Lwowa, miasta dużego bezrobocia i coraz bardziej nabrzmiewających konfliktów narodowościowych. W „Ślubowaniu” - reportażu z mszy kardynała Hlonda odprawianej dla młodzieży Obozu Narodowego, w artykule „Żółci ludzie z Łodzi”, czy w reportażu „Przytyk i stragan” obecne są echa przedwojennych nacjonalistycznych prądów ideowych. W ostatnim ze wspomnianych reportaży opisany jest pogrom Żydów w Przytyku. Autor zrobił to wcale nie w sposób jednostronny, dominujący w opisach podobnych wydarzeń w latach 90-ych ubiegłego wieku. W „Galerii portretów” czy w artykule „Prawo do Wołynia” jest wiele nut tak obecnych w prozie Józefa Mackiewicza, krytycznych wobec działań administracji polskiej w województwach wschodnich II RP.


Mnie szczególnie zainteresowały dwa reportaże. Reportaże z ważnych dla mnie osobiście dzielnic przedwojennej Polski. W „Kraju Polski chłopskiej” Pruszyński pisze:


„[...]Przez kilka dni od samego rana do późnej nocy wielki turystyczny autokar przerzuca nas do coraz to innych miejscowości Poznańskiego. Pokazują nam nowe fabryki, które „centrala” chce przenieść do Warszawy, pokazują nam muzeum etnograficzne w Śremie, urządzone przez amatora, miejscowego restauratora, zasekwestrowane przez izbę skarbową z tytułu niepłacenia podatków. Opowiadają nam dzieje starosty powiatowego, którego wicewojewoda nie zastał kiedyś w biurze, ale za to „odnalazł go bez trudu na miejscowej plaży; starostę przeniesiono na kresy” - kończy się sentencjonalnie opowiadanie. Wiemy teraz, jakie jest przeznaczenie kresów. [...]

[...]Śmialiśmy się i śmiejemy z słynnych poznańskich ogłoszeń, o kanapie do sprzedania, na której właścicielka gotowa jest coś stracić, o fabryce kiszek z naturalnym popędem. Podziwialiśmy, że to całe społeczeństwo jest „nareszcie” polskim społeczeństwem chłopskim, że zdrenowano tu całą żeromszczyznę i rabację, że Deczyńscy nie są już oddawani w rekruta przez dziedzica, że powstanie, Polska i wszystko nie jest już dla nich rzeczą pańską, dworską i szlachecką. Otóż i te rzeczy, z których myśmy się śmiali, i te, które naszym entuzjastom wyciskały łezkę zachwytu, pochodzą z tego samego źródła. To są rzeczy, które przyszły razem, razem idą, od siebie oddzielić się nie dadzą. To są rzeczy takie same jak w Polonii amerykańskiej, gdzie chicagowski „Dziennik Związkowy” ogłasza najspokojniej, że na jakieś religijno-narodowe cele odbędzie się tam a tam „wielka afera karciana”, ale gdzie też wychodzą największe polskie pisma i gdzie istnieją jedyni nowocześni polscy milionerzy.[...]


[...]To są różne objawy tego samego procesu: Poznańskie i Chicago to jedyne punkty, gdzie nastąpiła prawdziwa polska rewolucja klasowa, gdzie chłop objął – wszystko, zasiadł w sklepie, banku, szkole, uniwersytecie, kancelarii adwokackiej, i wszędzie zachował się tak, jak lokator domu budowanego nie dla niego, domu, w którym mu jest niewygodnie i w którym wszystko przemienia, stawiając w salonie inkubator do wylęgania kurcząt, a wnętrza fortepianu używając za nadprogramową szufladę.[...]


[...]Gdybyż tu powstała była wielka kultura literacka! Oto jeszcze pytanie. Gdyby ci Kałamajscy i Zakrzewscy, Ratajscy i Ratajczakowie mieli braci i synów piszących, gdyby obok księdza Wawrzyniaka był Prus, zamiast Wilkońskiego Reymont. Ale wszystko, co tu pisało, emigrowało z Poznańskiego nie tylko jako z ziemi, ale jako ze stosunków, z procesu dziejowego, ze zmian społecznych.[...]”


O ile Poznańskie i dziś wyróżnia się względnym dobrobytem i gospodarnością, zmiany jakie zaszły na Polesiu po 1939 roku są ogromne. Nie ma opisywanej w książkach Mackiewicza mieszanki narodowościowej i religijnej, nie ma przedwojennej biedy, jest siermiężność posowiecka i posowiecka bieda. Pruszyński w reportażu „Kiełkowanie na bagnie” pisze:

„Trzeba przyznać władzy na Polesiu, że nie toleruje żadnej walki narodowościowej, żadnego judzenia. W dzisiejszych czasach i przy dzisiejszej administracji to już bardzo wiele. Polesie jest dziwnym krajem. W Pińsku wychodzą trzy samowystarczalne, opłacalne pisma o kilkunastotysięcznym nakładzie. Można podziwiać takie nakłady, uzyskane bez subsydiów urzędowych w ziemi, gdzie analfabetyzm jest częścią składową horyzontu. Wszystkie trzy pisma Polesia i Pińska są to pisma żydowskie. Olbrzymia większość inteligencji miejscowej jest żydowska.


Ale typ poleskiego Żyda jest tak osobliwy, że trzeba o nim pomówić. To nie tylko inteligencję żydowską i żydowskiego kupca posiada ten kraj. Tu jest jeszcze żydowski rolnik, żydowski robotnik. Zapewne nigdzie na świecie, poza jakimiś próbami w Rosji i poza Palestyną, masa żydowska nie przylgnęła tak silnie do ziemi. Polesie, przy tych warunkach, zwracało na siebie uwagę „terytorialistów” chcących osiedlenia Żydów poza Palestyną. I to samo Polesie odpowiada dziś masie żydowskiej czym innym: człowiek, który pierwszy rzucił hasło powrotu nad Jordan, nazywał się Pińskier. Nigdzie siły rewizjonistów żydowskich, grupy najsilniej negującej bytowanie Żydów poza Palestyną, nie są tak silne jak u Żydów poleskich. Spędziłem dwie noce na statkach. Jechała nimi młodzież żydowska. W Wilnie śpiewaliby „Wołga, Wołga” i mówili po rosyjsku. Na szlaku Prypeci śpiewali pieśni hebrajskie zawleczone z kibuców Emeku, mówili po hebrajsku.


A to jest naprawdę dziwne. Nigdzie tak jak w spokojnej, powolnej Pińszczyźnie Żyd w Polsce nie może się czuć pewny, zrośnięty z krajem jak tutaj. Antysemityzm inteligencko-urzędniczy jest hamowany nielicznością tego elementu w prawdziwym morzu Żydów. W Pińsku akademia uroczysta, święto morza, trzeci maja, jedenasty listopada przedstawiałyby się jak mizerny wieczorek amatorski, gdyby nie zapewniono sobie udziału Żydów.[...]


[...]W Warszawie nie macie nawet pojęcia, ile pod Werenowem czy Stolinem znaczy sierżant KOP-u. Jedziemy, ja słucham, a on mi wyłuszcza swoje poglądy na potrzeby Polski. Przede wszystkim należy upaństwowić obcy kapitał pracujący w Polsce, potem wszelkie fabryki i latyfundia, potem trzeba zrobić wielkie roboty publiczne, naprostować krętą Pinę, trzeba Żydom odebrać handel i oddać go w ręce spółdzielni. Wojsko powinno być pepinierą wszystkiego. Na wszelkie posady powinno się przyjmować ludzi o trzyletniej nadprogramowej służbie wojskowej. „Tak jak już jest w policji”. Administrację, przyszłe przedsiębiorstwa państwowe trzeba obsadzać elementem wyszłym z wojska w całości. To, co się dzieje obecnie, jest niedostateczne. Wtedy nie będą możliwe takie afery jak Parylewiczowej. Lechicka Sparta sierżanta będzie wojskowa i czysta.


Właściwie mówiąc, program sierżanta KOP-u jest już w znacznym zarysie zrealizowany. Nie będę się go pytał, czy wie, że jedno z największych przedsiębiorstw państwowych w Polsce przynosi mniej dochodu, niżby przyniosło, należąc do prywatnego przedsiębiorcy i płacąc normalny podatek dochodowy. Nie będę mu wykazywał, że w lasach państwowych Hajnówki robotnicy skarżą się na wyzysk albo że oaza prywatnej własności i niezurzędniczenia, Poznańskie, jest krajem bijącym w nieskończone rekordy dobrobyt kraju spichrzów zbożowych.[...]”


Był oryginałem Pruszyński. Z jednej strony sympatyk prądów postępowych, radykalnych, z drugiej entuzjasta własności prywatnej. Książka na pewno warta przeczytania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz