niedziela, 16 lutego 2020

Książka Iwony

Gdy 3,5 roku temu wróciłem z promocji książki "Fotografowie białostoccy 1861-1915" i gdy książkę tę przeczytałem, czułem pewien niedosyt spowodowany brakiem informacji o fotografach amatorach z Białegostoku, a zwłaszcza o Hubercie Wille, którego nazwisko było znane, ale nie można było zobaczyć zdjęć jego autorstwa.

Co prawda, w artykule z 2006 roku napisano, że w klinice przy Parkowej odbitki niektórych ze zdjęć Willego są wyeksponowane, ale mi marzyło się upowszechnienie tych fotografii, może w postaci jakiegoś albumu. Pamiętam, że zwierzyłem się ze swych myśli w gronie przewodnickim. Jakiś czas później Iwona Zinkiewicz, koleżanka przewodniczka przyznała w rozmowie, że temat bardzo ją zainteresował - dowiadywała się nawet u źródła, czy zdjęcia te można zobaczyć. Niestety, zdjęcia Huberta Willego pozostały nie rozwiązaną zagadką.

Ale ..., wkrótce potem z inicjatywy Iwony odbyła się seria spacerów przewodnickich pod hasłem "Białostockie kliniki w zabytkowych budynkach" w ramach akcji Lato z zabytkami. Oprowadzaliśmy wtedy między innymi po klinice przy Parkowej, mieszczącej się w dawnej willi, zbudowanej w 1900 roku przez Huberta Willego. A dziś trzymam  w ręku książkę zatytułowaną "Zagubiona perła i dwa światy", którą Iwona napisała.

Konwencja książki została w bardzo pomysłowy sposób wymyślony. Historia willi przy ulicy Parkowej, a zwłaszcza jej mieszkańców Huberta Willego i głównej bohaterki tej opowieści - córki Huberta, Alicji Wille-Szataginowej została opowiedziana równolegle z historią przodków Iwony. Zostały porównane dwa światy - ten miejski, bogatego domu i wiejski, rodzinny, pozornie nie mające nic ze sobą wspólnego. Iwona poprzez równoległe czasowo narracje pokazuje, że tych punktów wspólnych oba światy miały wiele. Dostaliśmy więc książkę o historii miejsca, ale bardzo nietypowo napisaną.

Dzięki przeplataniu obu narracji - tej miejskiej i wiejskiej, nie znużymy się czytając książkę nadmiarem faktów historycznych, a dzięki wielu ciekawym zdjęciom z kolekcji właścicieli kliniki przy Parkowej, zdjęciom archiwalnym Iwony, kopiom niepublikowanych wcześniej dokumentów, jak na przykład aktu urodzenia Huberta Willego z Supraśla, możemy namacalnie zobaczyć, jak oba światy się zmieniały. Jest w książce jedna z fotografii Huberta Willego, na której widać dom przy Parkowej, w zupełnie odmiennym od dzisiejszego otoczeniu.

Książka została też napisana w charakterystycznym stylu Iwony, który znam choćby ze sposobu, w jaki prowadzi narrację podczas oprowadzania turystów. Początkowo, gdy zacząłem czytać książkę, trochę denerwowało mnie, że dla potrzeb publikacji styl ten nie został ukryty. Ale wraz z otwieraniem kolejnych stron książki, przekonywałem się do tej konwencji. Poza bowiem samą treścią książki, zostaje zapisany autentyczny, prawdziwy sposób narracji, jakim autorka posługuje się na co dzień. Nie ma tu udawania, przybierania jakiejś pozy. Poza tym, Iwona często opowiada o swoich odczuciach, motywacjach, zdarzeniach z własnego życia, które ubarwiają opowieść i czynią ją ciekawszą.

Powstała piękna pamiątka!

Iwona Zinkiewicz "Zagubiona perła i dwa światy", Prywatna Klinika Położniczo Ginekologiczna www.klinika-tomaszewski.pl, Białystok, 2019

niedziela, 9 lutego 2020

Gorzów Wlkp. - Zawarcie i Zakanale

Gorzów Wielkopolski, miasto dzieciństwa w mojej wyobraźni zawsze podzielony był na dwie części. Część prawobrzeżna, wyżej położona - z katedrą, resztką murów obronnych, osiedlem Staszica, czyli ta, gdzie toczyło się codzienne życie. Kończyła się wraz z wiaduktem kolejowym, za którym wody swe toczyła wartko, szeroko rozłożona Warta. Za nią rozciągały się tereny tajemnicze, niskie, zalewowe, gdzie jeździliśmy z ojcem na działkę, ja w koszyku dziecięcym na tylnym siedzeniu Komara. Na część tę mogłem spoglądać z okna mego pokoju w jednym z wieżowców przy ówczesnej ulicy Armii Czerwonej.


część prawobrzeżna z widocznym wiaduktem kolejowym


część lewobrzeżna

Najciekawszy wydawał mi się wtedy budynek XVIII-wiecznego spichlerza. Niestety był niedostępny. Dopiero, gdy na stałe wyjechałem z Gorzowa otworzono w nim muzeum. Byłem nawet na kilku wystawach, z których zapisała się w mej pamięci ta poświęcona ikonom, jeszcze przed powstaniem Muzeum Ikon w Supraślu.


Z okna pokoju mogłem wpatrywać się również w wieżę "kościoła za Wartą", jak go wtedy nazywałem. Wtedy zupełnie nie podobała mi się jego bryła. Z jednej strony tajemnicza, z drugiej bardzo surowa, wręcz nieludzka, pozbawiona ciepłych akcentów.

Później kościół ten został przeze mnie oswojony. Zostałem w nim po raz pierwszy ojcem chrzestnym, równolegle w czasach uczęszczania do drugiego ogólniaka zdarzało mi się bywać tam na rekolekcjach.

Dziś uważam, że ma on bardzo ciekawą architekturę. Został zbudowany w latach 1928-1930 jako kościół Marcina Lutra w miejscu wcześniejszego, pochodzącego z roku 1360 kościoła św. Jerzego. Zaprojektował go berliński architekt Kurt Steinberg. Bryła składa się z klinkierowej rotundy z ażurową wieżą zwieńczoną krzyżem. To ta wieża zawsze sprawiała na mnie w dzieciństwie to niekorzystne wrażenie.



Podczas ostatniego pobytu w Gorzowie, miałem trochę czasu na spacer dawnymi ścieżkami Zawarcia i Zakanala. Zacząłem właśnie od budynku kościoła. Później mijałem ogólniak, do którego uczęszczał jeszcze mój ojciec, jego siostra i kuzynki. Tak więc, mimo, że rodzina moja w Gorzowie nie mieszka długo, w szkole tej uczyły się już dwa kolejne pokolenia. Po mnie skończyła ten ogólniak siostra. Ale zanim minąłem budynek dawnej szkoły, po drodze był internat, gdzie rządziła pani Hładka. Gdy zostawaliśmy po lekcjach, aby pograć w piłkę na boisku, zachodziliśmy później do internatu. Tam w stołówce zawsze zostawały nadmiarowe kotlety, makarony i inne specjały, które po godzinach głodni zajadaliśmy. Szkołę średnią wspominam bardzo dobrze. Dziś, gdy przyjeżdżam czasami do Gorzowa, o tym jak dużo czasu minęło od matury, świadczą napotykane na cmentarzu przy Żwirowej nagrobki dawnych belfrów.

Bonifacy Suchecki uczył fizyki, gdy do ogólniaka chodził mój ojciec. Mi się też udało załapać na lekcje u tego spokojnego, ciekawie nauczającego nauczyciela. Chyba nie uczył nas do  końca, odszedł na emeryturę. Zapamiętałem go najbardziej ze stopnia, który mi postawił ze sprawdzianu. Przyszedłem wtedy do szkoły po dwutygodniowej prawie przerwie, gdy wróciłem z turnieju szachowego w Rewalu. A tu poniedziałek i sprawdzian. Zapytałem, czy mogę pisać w innym terminie, bo nie miałem jak się przygotować. Usłyszałem, że nie. Na to ja, że nie będę pisał. Wtedy profesor: -To dostaniesz "0" i będzie się liczyło do średniej.

I rzeczywiście, oddałem pustą kartkę, na której dostałem to zero. Później był któryś kolejny sprawdzian ze sprawności silników, czy coś w ten deseń. Oddałem kartkę po 15 minutach ze wszystkimi zadaniami rozwiązanymi wzorowo. Dostałem 5+, w czasach, gdy nie było ocen celujących. Ale ze stopni na koniec wychodziła mi przez to zero czwórka i taki też stopień dostałem na świadectwie. Zaimponował mi wtedy profesor Suchecki stanowczością.


Na cmentarzu przy Żwirowej natknąłem się również na nagrobek pani profesor od biologii - Jolanty Popławskiej. Była kosą. Piątka u niej to była piątka - trzeba było się solidnie nauczyć. Nie raz słyszałem jej słynne: "-Ty masz łeb, czy kalarepę?", albo "Miałeś być orłem, a zostałeś kurą" podczas odpowiedzi. Tylko rok nas uczyła i odeszła na emeryturę. Sprawiedliwie oceniała i miała opinię dobrze przygotowującej nauczycielki, jeśli ktoś marzył o studiach medycznych, czy innych związanych z biologią. Wspominam ją i jej powiedzonka z sentymentem.


Wracając zaś do spaceru - gdy minąłem ogólniak, poszedłem w kierunku kanału Ulgi. Kiedyś jeszcze przed mostem nad kanałem po lewej stał budynek restauracji "Podmiejskiej". Raz wracając z działki wstąpił tam ze mną ojciec. Wtedy chyba po raz pierwszy doświadczyłem, jak to jest jeść poza domem i że nie ma to jak zjeść jednak w domu obiad.

Zaraz za kanałem przy wjeździe w Kobylogórską stoi transformator, ten sam, który pamiętam z dzieciństwa, jako taki punkt orientacyjny.


Gdy chodziłem do podstawówki miałem w domu akwarium, które traktowałem dość eksperymentalnie. Nie raz przywoziłem znad kanału cierniki, różanki, zdarzył się i mały kiełbik oraz narybek szczupaka. W okolicach zaś roszarni obficie roiła się w wodzie rozwielitka, którą jako pokarm dla rybek przywoziliśmy z kolegami.

W czasie matury, nad kanał Ulgi chodziłem na pierwsze randki, które smakowały w niezapomniany sposób.
 

Wzdłuż kanału Ulgi poszedłem Wałem Długim, a następnie Wałem Śluzy w kierunku koryta Starej Warty. Ta część Gorzowa wydaje się jakby odcięta od świata. Na horyzoncie widać zabudowania prawobrzeżnej części Gorzowa, pełnego miejskiego gwaru. Tu czas jakby się zatrzymał w innej epoce. Pojedyncze osoby przejeżdżające na rowerze, gdzieś tam w dali pan z psem, ruiny zabudowań, pasące się krowy i konie oraz tak charakterystyczne dla nadwarciańskiego krajobrazu wierzby. Gdzieniegdzie zobaczyć można jeszcze zabudowania sprzed wojny.





 Moim celem stare koryto Warty, gdzie ojciec zabrał mnie na ryby, gdy miałem 4 lata


Tak to miejsce dziś wygląda. Z dzieciństwa został mi w głowie obraz zatoczki, do której można było wejść w kaloszach oraz drzewa rosnącego obok.

niedziela, 2 lutego 2020

Malborskie reminiscencje

Do Malborka przyjeżdża się dla zamku. Uświadamiam to sobie spacerując ulicami miasteczka, mijając twarze z wypisanym na nich grymasem niezadowolenia, smutku, beznadziejności. Nieogoleni mężczyźni byle jak ubrani, kasjerka odpowiadająca opryskliwie, hotel w zaadaptowanych pomieszczeniach zabytkowego dworca kolejowego z lepiącymi się od brudu pokojami. Taka atmosfera wszechobecnej beznadziei jest charakterystyczna dla wielu miast i miasteczek prowincjonalnej Polski. Świadectwo przeżywania życia nie tak, bez istotnego pomysłu.

Malbork nie ma starówki. Zamiast niej mamy smutne socjalistyczne bloki. Na szczęście gdzieniegdzie można odnaleźć resztki starej niemieckiej zabudowy, która dodaje kolorytu miastu: XIV-wieczne resztki obwarowań miejskich: Bramę Mariacką i Bramę Garncarską, a także pochodzący z tego samego okresu budynek ratusza. Znajdziemy w Malborku również ciekawe przykłady architektury niemieckiej z okresu późniejszego.



Budynek dworca kolejowego z 1891 roku




Brama Garncarska z XIV wieku



 
Brama Mariacka z XIV wieku




budynek ratusza z XIV wieku






Tak więc do Malborka wybraliśmy się wraz z Kamilem dla zamku. Wybór miejsca na spędzenie wartościowo czasu w trakcie ferii nie był mój, choć byłem pod wrażeniem tego miejsca, a zwłaszcza narracji płynącej ze słuchawek audioprzewodnika, gdy odwiedziłem go z mymi kanadyjskimi genealogicznymi turystami we wrześniu 2018 roku.

Tym razem również się nie zawiedliśmy. Opowieści o procesie budowy zamku, wyrafinowanym systemie ogrzewania, regułach wyżywienia zakonników,  systemie toalet, wewnętrznym cmentarzu oraz ogrodach przenoszą w bardzo obrazowy sposób w przeszłość. Kolekcja bursztynów i wyrobów z tego drogocennego kamienia, który stanowił jedną z podstaw ekonomicznego prosperity Zakonu Krzyżackiego oszałamia wprost. Trochę szkoda, że zamkowa restauracja Gothic, tak zachwalana w internecie, działa tylko w okresie letnim. 

Przed wejściem można zobaczyć na zdjęciu jak duże były zniszczenia budynków po II wojnie światowej. Chwała decydentom za to, że największy kompleks zamkowy na świecie został odrestaurowany, bo idea wyburzenia również mogła zostać przecież zrealizowana.




W Malborku warto koniecznie zajrzeć do kościoła św. Jana Chrzciciela i nie zostawiać tego na ostatni moment, tak jak to my uczyniliśmy. Mogliśmy tylko przez chwilę zerknąć na wnętrze tuż przed ceremonią pogrzebową. Nie widziałem więc figury świętej Elżbiety Turyńskiej z 1410 roku, gotyckiego krucyfiksu z XV stulecia oraz Sądu Salomona, namalowanego około 1600 roku. Uwagę moją zwróciły natomiast piękne gotyckie ołtarze, ten główny z obrazem Matki Bożej z Dzieciątkiem, namalowany w 1629 roku.




Jeśli chodzi o stare malborskie cmentarze, prawie wszystkie przestały istnieć po 1945. Zachowany został jedynie cmentarz katolicko-ewangelicki przy ulicy Jagiellońskiej. Spoczywają na nim zarówno polscy, jak i niemieccy przedstawiciele przedwojennego Malborka czyli Marienburga. Ostatni pochówek odbył się w 1961 roku. Cmentarz jest mocno zaniedbany. Jedynie kilkanaście nagrobków posiada inskrypcje.


Wśród ocalałych nagrobków udało mi się zidentyfikować następujące nazwiska:


 Johann Meisner (1858-1925)


Berta Chodownik 


Jędruś Mossakowski 


August Hitchz (?) 1862-1937





Paulina (?) Jankowska, zm. 1947


Tadzio Sapielak (1947-1948)


Tadeusz Heek (1948-1949) 


Józef Jasiński (1918-1947)


Piotr Ścigocki


Scholastyka Paszkowska


Grzegorz Jerzy Tupieka (1882-1947)


Marianna Kuśmierek (1904-1949)


Paweł Pelowski (1870-1949)


Maria Bronisława Bartkowska


Rotnorski (?), zm. 1949


Genowefa Behrendt (1907-1950)


Waleria Chmura


Adam Bożęcki (1935-1961)


Michał Zemlik, Adam Zemlik


Józef Podralski (1917-1945)


Wiktoria Prillowa z Zygowskich, zm. 1947

Część nagrobków niemieckich była dla mnie nieczytelna.




Znalazłem również luźno walające się inskrypcje nagrobne na nazwiska: Feliks Orzęcki (1876-1940), Helena Osumek (1905-1957) i Józef Osumek (1891-1953).