Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marian Pilot. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marian Pilot. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 28 lutego 2017

Pańki

Pańki, wieś leżąca nieopodal Kruszewa, na terenie Narwiańskiego Parku Narodowego "chodziły za mną" już od dawna. Przeszedłem, przejechałem na dwóch i czterech kółkach najbliższe okolice wielokrotnie, ale Pańki leżały zawsze jakoś na uboczu, nie po drodze. 2,5 roku temu dotarłem z Kasią rowerem do Paniek, ale właśnie wtedy, gdy minęliśmy tablicę z nazwą wsi, musieliśmy wracać szybko do Białegostoku i nie było czasu, aby zatrzymać się choć na chwilę. A słowo drukowane w przewodniku kusiło. Wieś szlachecka, cmentarzysko średniowieczne, interesujący układ przestrzenny z poprzecznymi drogami łączącymi ulicę główną z zagumienną, świetlica wiejska pokryta freskami przez Martina Krämera musiały poczekać na swój moment.

Okazja nadarzyła się tej zimy. A wszystko dlatego, że pól kilometra za wsią znajduje się świetne miejsce na biesiadowanie przy ognisku - na odludziu, wśród dzikiej przyrody, nieco uśpionej o tej porze roku.

Pańki można przejechać wzdłuż głównej drogi prowadzącej od szosy kruszewskiej do Rogowa ... i nic ciekawego nie zobaczyć. Bo i też najciekawsze miejsca kryją się nieco na uboczu wioski, pod lasem. Aby je odkryć, należy przy krzyżu przydrożnym stojącym przy zabudowaniach wioskowych skręcić z głównej ulicy w boczną drogę w lewo. Dojedziemy w ten sposób pod remizę strażacką, pokrytą od frontu  malowidłem przedstawiającym strażaków w hełmach z sikawką. Przed budynkiem można zaparkować samochód, wysiąść i przejść się po okolicy, gdyż jest co oglądać.


Cmentarz średniowieczny znajduje się za terenem remizy, w niedużej odległości. Mieści się na niewielkim wzgórzu pokrytym młodym laskiem. Nie znajdziemy na nim nic ciekawego z czasów średniowiecznych. Przed wzgórzem natomiast za drewnianym ogrodzeniem widać uroczą kapliczkę na drewnianym słupie z metalowym krzyżem wieńczącym jej szczyt oraz dwa mniejsze, niezbyt stare krzyże z inskrypcjami. Kapliczka, według opisu na tablicy przed cmentarzem, pochodzi z 1861 roku, a sam cmentarz umiejscowiony w najwyższym punkcie terenu za wsią służył do pochówków ofiar epidemii.


Przed drewnianą kapliczką ułożona została kamienna stella z wyrytym krzyżem - prawdopodobnie jedyna pamiątka po średniowiecznym cmentarzu. Przypomina nieco tę, którą odnalazłem na terenie średniowiecznego cmentarza cholerycznego w lesie koło Dobrowody.


Najciekawsze jednak są freski pokrywające ściany zewnętrzne remizy strażackiej. Wg przewodników świetlica wiejska została pokryta freskami w 1998 roku przez Martina Krämera. W popularnych wydawnictwach turystycznych nie znajdziemy żadnej dodatkowej informacji. Nie dowiemy się kim jest Martin Krämer, dlaczego namalował freski w Pańkach i co przedstawiają. Na tylnej ścianie remizy widać długiego, olbrzymiego węża. Koniec ogona jest zwinięty w okrąg, w którego środku widać mężczyznę z chłopcem. Na jednej ze ścian szczytowych, z górnej jej części patrzy na nas brodaty mężczyzna w krawacie z szeroko rozłożonymi rękoma.



Przeciwległa ściana szczytowa mieści najciekawszy treściowo fresk. Widać na nim z lewej strony kopułę cerkwi, drewnianą chatę i grupę ludzi, w środkowej zaś części żołnierzy w spiczastych nakryciach głowy na koniach oraz mężczyznę w meloniku na głowie i kobietę siedzących w powozie. Lewa część fresku, w miejscu gdzie znajduje się kopuła cerkwi i drewniana chata oraz grupka ludzi ma ciemniejsze barwy. Prawa zaś, zdecydowanie większa, przedstawiająca bolszewików na koniach i jaśnie państwo w powozie rozświetlona jest różnokolorowymi promieniami słońca.

Krótką notkę biograficzną Martina Krämera można znaleźć pod jego artykułem drukowanym w piśmie "Lewą nogą":

Martin Krämer Liehn (1971) – obronił doktorat w Kassel z nauk agronomicznych o zmianach na wsi polskiej na przykładzie wioski Pańki. Ukończył wydział malarstwa, jest autorem licznych fresków o tematyce społecznej (ilustracje w artykule przedstawiają freski ze świetlicy w Pańkach). Wydał m.in. książki na temat perspektywy porównawczej w mikrohistorii (Comparativ, Lipsk 2004), skutków akumulacji kapitału zagranicznego w polskim rolnictwie (1996). Pisał do Sozialgeschichtliche Kommunismusforschung (Monachium 2005) o przemyśle metalowym na granicy czesko-polskiej. Publikował w Historische Anthropologie, Iberoamericana, Academia Romana, Przeglądzie Zachodnim, Kritischer Agrarbericht, Zeitschrift der Informationsstelle Lateinamerika, Nordost-Archiv, Roczniku Muzeum Ruchu Ludowego, Fantômasie (pismo interwencjonistycznej lewicy). Obecnie bada historię rad robotniczych w Charkowie po 1917 r., w Czechach po 1945 r. i na Kubie po 1959 r. Uczestniczy w Wolnej Akademii Freskowej [www.faipl.org]

Przeczytałem wspomniany artykuł, dotarłem do tekstu Piotra Ikonowicza o Martinie Krämerze, odnalazłem w sieci pracę doktorską o ekonomii politycznej wsi Pańki od uwłaszczenia do dziś, której niestety nie przeczytałem ze względu na barierę językową, choć podejrzewam, że mogłaby być najciekawsza ze wszystkich tekstów, które widziałem. Zawiera bowiem wiele zestawień nazwisk mieszkańców wsi, dokumentów lokalnych - widać, że sporo pracy zostało włożone w pozyskanie materiałów źródłowych. Odnalezione w sieci teksty, a zwłaszcza wspomniany artykuł autorski Krämera, prezentowały tak różny obraz świata od mojego, że spróbowałem nawiązać kontakt z autorem imając się różnych sposobów, jednak żaden nie okazał się skuteczny.

Spróbuję więc skrótowo przedstawić to czego dowiedziałem się z tekstów znalezionych w internecie. Zgadzam się z Krämerem, gdy pisze, że dotychczas historia pisana była "z góry", a nie "z dołu", to znaczy historia którą znamy, najczęściej pokazuje jakąś perspektywę oficjalną, państwową, w której najczęściej widać dość dokładnie losy rządzących, ludzi znajdujących się na piedestale społeczeństwa. Zupełnie pominięta jest natomiast perspektywa warstw najuboższych, w dyskursie historycznym najczęściej nie słychać ich głosu. Przychodzą mi na myśl słowa Mariana Pilota, pisarza reprezentującego nurt chłopski w polskiej literaturze, który w jednym z wywiadów powiedział: "Rzecz polega na tym, że cała historia Polski, której się uczymy, jest historią 10 proc. narodu, czyli szlachty, z pominięciem 90 proc. ludności. Będziemy mieli więc zupełnie inny punkt widzenia i inną historię na dobrą sprawę, która siłą rzeczy przekreślić musi ciągle obowiązującą zakłamaną, mówiąc delikatnie, wersję dziejów sarmackiej Rzeczypospolitej." Krämer podkreśla ponadto wagę pisania historii z perspektywy mikrospołeczności, co akurat w Polsce stało się niezmiernie modne w ciągu ostatniego piętnastolecia.

Czego nie mogę przełknąć w tekście autora fresków z Paniek, to podziału społeczeństwa na klasy w zależności od poziomu bogactwa i traktowanie warstw bogatszych, w artykule o Pańkach identyfikowanych ze szlachtą, bogatszymi chłopami i klerem, jako wrogów. Nie trawię także części traktującej o współpracy kościoła z niemieckim okupantem, choć nie jestem w stanie w łatwy sposób zweryfikować informacji podanych w tekście bez dokładnego wgryzienia się w źródła historyczne. Ale całe moje rozumienie historii temu przeczy, choć nie twierdzę, że tak nie mogło być, jak pisze autor. Zupełnie zaś nie rozumiem fascynacji bolszewizmem rosyjskim i traktowania ideologii komunistycznej, jako zbawienia dla ludzkości. Myślę, że zdecydowana większość czytelników mojego bloga w tym punkcie myśli podobnie.

Teraz wrócić chciałbym do ostatniego fresku, na który zwróciłem szczególną uwagę. Według Piotra Ikonowicza nosi tytuł "Od ciemności do światła" i przedstawia wyzwolenie wsi przez bolszewików z ucisku Polski szlacheckiej. Nie twierdzę, że takiego ucisku nie było, ale czy mógł się równać z uciskiem, jakiego doznawała ludność na terenach opanowanych przez bolszewizm?

Freski w Pańkach na pewno stanowią swego rodzaju kuriozum, ciekawostkę, coś czego trudno byłoby się spodziewać wybierając się na przejażdżkę rowerową bądź na ognisko ze znajomymi w okolice Narwiańskiego Parku Narodowego.

Sławomir Halicki "Polska Amazonia. Przewodnik po Narwiańskim Parku Narodowym", Białystok-Choroszcz, 2000,

Krystyna Naszkowska "Jestem chłop, ale Pan. Wywiad z Marianem Pilotem", Gazeta Wyborcza, 6 grudnia 2014,

Piotr Ikonowicz, "Bardzo wschodni Niemiec", http://legaba.6te.net/iko1.htm,

Martin Krämer Liehn "Kontrabanda obywatelska czyli historia zmian we wsi polskiej widziana od dołu", Lewą nogą, 17/2005.

niedziela, 25 marca 2012

Dawnej gwary siedlikowskiej czar

"Siedlików - wielka wieś! Rozległa: gęsto zabudowane centrum, na dalekich obrzeżach huby, tuż za granicami wsi przysiółki, jeśli nie przynależące formalnie, to ku niej ciążące - Korpusy, Rudunki, Rejmanka, Nojmanka, Kamole, Łopaty, Jaźwiny... Ludna - zawsze ludniejsza od wszystkich okolicznych wsi, skrupulatny ksiądz radca Michał Perliński podaje, że sto lat temu z okładem, w 1910 roku, w Siedlikowie mieszkało "Polaków katolików 1200, Polaków ewan. 96", podczas gdy Bukownica, największa z sąsiednich wsi, liczyła mieszkańców 950. Wielki i ludny Siedlików nie umywał się przecież do tej leżącej tuż za miedzą, za wąziutkim pasemkiem lasu, na ziemiach jednak nieporównanie żyźniejszych od siedlikowskich piaseczków i glinek sąsiadki - murowanej, z okazałym kościołem, pięknym budynkiem dworca kolejki namysłowskiej... Dość powiedzieć, że w Warthegau, okupowanym Kraju Warty, taż Bukownica przechrzczona została na Buchenitz, Marydoły na Marienthal, Korpysy bodaj Cecilienthal, Kozły Kamilienthal czy jakoś podobnie, natomiast dla Siedlikowa gaulaiterzy zarezerwowali nazwę Alte Hütte, Stare Budy więc inaczej mówiąc - dziadostwo...

I prawda - dziadostwo; tych starych bud pod słomianymi strzechami tu przed wojną, długo po wojnie zresztą także jeszcze, było a było, niektóre chałupy, pamiętam, na wpół wrośnięte w ziemię, pochodzić musiały zgoła z początków dziewiętnastego stulecia; kościół nawet w tej wielkiej wsi, w istocie stara buda tak samo, siedemnastowieczny, modrzewiowy, omszały, niepokaźny, zresztą piękny; plebanii brak, proboszcz rezydował na plebanii w malutkim Przedborowie, który poszczycić się mógł także solidnym neoromańskim kościołem zbudowanym pod koniec XIX wieku.

Siedlików to, jako się rzekło, wielka wieś, w tym miejscu dopowiedzieć trzeba, że także - starożytna, znacznie starsza od takiego Mikstatu, a nawet naszego stołecznego miasta Ostrzeszowa: "ante 1266 Sedlicowiczi, Sedlikow", "1283 Siltperch, 1337 Ostrzeszow"..."


Tak rozpoczyna się książeczka, którą niedawno otrzymałem pocztą od samego autora, za co jeszcze raz serdecznie dziękuję. W Siedlikowie, o którym traktuje wstęp do książki urodziła się w roku 1888 moja prababcia Józefa Paczkowska z Uzarków. Nie wiem, jak długo tam mieszkała, a także czy jej rodzina na stałe była związana z tym miejscem. Prawdopodobnie i dziadek - jej syn, niewiele wiedział o tym miejscu, a matki mógł dobrze nie pamiętać. Zmarła, gdy miał 7 lat.

Książeczka, do której fragment wstępu przytoczyłem to słownik dawnej gwary Siedlikowa. Jeśli więc prababci rodzina mieszkała w Siedlikowie, musiała wielu słów zamieszczonych w książeczce używać w życiu codziennym. Cóż ciekawego można się z niej dowiedzieć? A że taki chleb to Chleboszek, cukier to Faryna, kromka chleba to Gielnicek, kołnierz to Hachoł, a kaganek to Kociślepek. Jest też trochę sprośnego lub dosadnego słownictwa, które musiało być w powszechnym użytku na wsi: gęba to Kalafa; pyszałek to Chwalidup; niedołęga, fujara, fajtłapa to Ciul (znane poznaniakom); dupek - Dupersztajn; plotkarz zaś to Pierdouśnik.

Jest sporo słów, bez poznania których lektura opisywanego tu wcześniej "Pióropusza" może być chwilami niezrozumiała. Taka na przykład jajorka, pojawiająca się często na kartach "Pióropusza" to zapasy, których celem jest obnażenie przeciwnika.

Cieszę się więc, że dzięki tej pozycji mogę choć przez chwilę poczuć namiastkę świata, do którego prowadzi część mych korzeni rodzinnych.

Marian Pilot
"Ssapy. Szkudły. Świętojanki.
Słownik dawnej gwary Siedlikowa."
Oficyna Wydawnicza Kuba. Warszawa 2011.

czwartek, 12 stycznia 2012

Siedlikowska awantura

Zapisany na listy subskrybcyjne kilku instytucji kulturalnych Białegostoku, co jakiś czas otrzymuję na skrzynkę pocztową e-maile o mniej lub bardziej interesujących wydarzeniach. Z Centrum im. Ludwika Zamenhofa takich ciekawych dla mnie ofert przychodzi stosunkowo najmniej. Choć wśród nich zdarzają się i perełki, jak na przykład wystawa fotograficzna upamiętniająca białostockie Bojary, która odbyła się pod koniec 2010 roku.

W drugiej połowie listopada otrzymałem z CiLK e-maila o następującej tytule: "Spotkanie z Laureatem Nagrody Literackiej NIKE 2011 - 23.11.2011, godz. 18.00". Pomyślałem sobie - z jednej strony środowisko Gazety Wyborczej nagradza co roku niektórych pisarzy, z drugiej wytacza procesy sądowe tym ludziom kultury, którzy piszą w opozycji do tegoż środowiska (np. procesy wytoczone Rafałowi A. Ziemkiewiczowi, czy ostatnio Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi, który notabene sam otrzymał swego czasu nagrodę NIKE), mające w zamyśle zamknąć niepokornym usta.

Czytam jednak dalej e-maila:
"Pióropusz
najnowsza książka Mariana Pilota, to opowieść o trudnym powojennym dzieciństwie. Główny bohater wywodzi się z rodziny wiejskich „biedniaków” i złodziei. Niepiśmienny ojciec za kradzież i zniszczenie tablicy szkolnej zostaje – jako wróg ludu – zamknięty do stalinowskiego więzienia. Żona i syn postanawiają dochodzić sprawiedliwości, co wiąże się z koniecznością prowadzenia obszernej korespondencji. Nieoczekiwanie przymus staje się pasją – pisanie niezliczonych podań i próśb rodzi w bohaterze kult słowa pisanego. Symboliczny dar od niepiśmiennego ojca – kradzione pióro ze złotą stalówką – przesądza o jego dalszych losach.Marian Pilot
urodził się 6 grudnia 1936 w Siedlikowie." To ostatnie słowo mnie zelektryzowało. Mój Siedlików! A właściwie nie mój. Moja prababcia ze strony ojca, Józefa Uzarek urodziła się w podostrzeszowskim Siedlikowie w 1888 roku i najprawdopodobniej spędziła w tej wiosce dzieciństwo. A nie znając Siedlikowa, mam szansę nasiąknąć nieco jego klimatem, pobudzić wyobraźnię na tyle, aby wejść w świat autora i poczuć się w nim choć trochę jak u siebie.

Spojrzałem jednak na datę imprezy i godzinę. Nie mogłem na niej być. Cóż, może kupię książkę później w księgarni. Powiedziałem jednak o tym spotkaniu koledze, a wieczorem otrzymałem od niego sms-a o treści: "Czy kupić ci książkę i zdobyć autograf". Pewnie, że tak! W tym miejscu jeszcze raz dziękuję, Jurku.


Ciężko jest przebrnąć przez początek książki, gdzie zmagamy się z opisem ostatnich chwil ojca głównego bohatera w szpitalu. Opis konstruowany jest abstrakcyjnym językiem z licznymi dygresjami i zapętleniami. Ale później, gdy narrator powraca do swego dzieciństwa w Siedlikowie, zaczyna być bardzo ciekawie. Tu wspomnę tylko, że dalsze losy bohatera, wspomniane w ostatnim zdaniu e-maila informującego o spotkaniu, to losy szpicla komunistycznej bezpieki, wyżywającego się w pisaniu donosów. Wydźwięk ideowy książki, o którym napomina autor w jednym z wywiadów, kładąc w nim akcenty w sposób dla mnie raczej obcy, obchodzi mnie jednak niewiele. Nie dla polityki przecież kupiłem tę książkę. Kupiłem ją, aby nasiąknąć Siedlikowem, jego tłem społecznym, topografią, słownictwem.

Pod tym względem nie zawiodłem się. Jeśli chodzi o tło społeczne doskonale pokazane zostało rozwarstwienie wsi na biedniaków, czyli popychlów, chuderloków, nędzoków, a sołtysiaków, bambrów, kułaków i średniaków, "żrących chleb ze smalcem, skwarkami i cebulą, żeby nabrać jeszcze większej siły". Jest również wiele innych podziałów zarysowanych. Wyróżnia się na przykład podział na Polaków i nielicznych już Dojczów, wyjeżdżających do Reichu po wojnie. W książce ostali się spośród nich Ciurle - Szkiebry. Ciurle jednak to ci gorsi, których "inne, lepsze Szkiebry strzegli się jak zarazy, i wstydzili się, i wygnietli ich do szczętu prawie w mamrach i obozach, a naród siedlikowski był rad z tego akurat obrotu sprawy."

Wtrącając dygresję, wciąż za realną hipotezę uważam pochodzenie niemieckie i wyznanie ewangelickie mego prapradziadka Marcina Uzarka, którego brak w akcie urodzenia jego córki Józefy w księgach urodzeń rzymskokatolickiej parafii w Ostrzeszowie, a który pojawia się dopiero w metryce drugiego małżeństwa zawartego przez moją prababcię Józefę w niemieckim Bottrop. W metryce pierwszego małżeństwa Józefa występuje jeszcze pod nazwiskiem swej matki Balbiny Kaczmarek. Tak więc czytając "Pióropusz" na sprawy niemiecko-polskie nadstawiałem wzrok.

Ale dotarli do Siedlikowa i przybysze zza Buga po skończonej wojnie, Krajonkowie, ciubaryki, jak nazywa się ich w książce, niegospodarni, pędzący bimber, odróżniający się od przyzwyczajonego do porządku siedlikowskiego narodu. Osiedli na ziemiach niemieckich Lipscherów, którzy po wojnie wyjechali z Siedlikowa. Tak o tym niegospodarnym narodzie mówi matka bohatera, chcąc synowi obrzydzić Zośkę Krajonkównę, w której się chłopak zadurzył:

"Cała tam gospodarka na co czeka? Jak kania dżdżu ona na śnieg czeka! Żeby śniegi zeszły, zasnuły wszystkie dziury w poszyciu stodoły i zasypały doły w ogrodzie, i miłosiernie zakryły widok na całe dziadostwo na dziecińcu. Bo to jeszcze nic roztrzaśnięta buda! Szopa na wygwizdów otwarta, jakieś kłęby przerdzewiałego drutu w niej się poniewierają i leży kupka popękanych dachówek i potrzaskanych cegieł, przywalonych workami ze zbrylonym cementem. A woza ani kto myśli wepchnąć do środka, jak stanął pośrodku podwórka, tak stoi, jeno dyszel coraz wyżej bije w niebo, obręcze na kołach od rdzy czerwone i sine, kłonicę ktoś wyrwał jedną, pewnie któryś z tych łotrów i kołchoźników, co się tam teraz kręcą stale, dzień i noc, dzień noc! Potrzebna mu kłonica była, żeby mieć czym naród do kołchozu gonić... Dziurę po wyrwanej kłonicy też zasypią śniegi, nie będzie znaku. Ale kto wie, czy nie bardziej jeszcze modlą się do Pana Boga o śnieg i zawieję chlewy i świńskie chlewiki, ba, czy nie modli się o silne mrozy i zawalne śniegi sam świński i kurzy gnój z krowią gnojówką! Bo czy ty nie widzisz, że Lipschery całe w gnoju stanęły! Gnój porozwłóczony jest po całym obejściu. Nie ma miejsca, co by nie było upaćkane gnojem. A gdzie nie leży kozi bobek albo świński knutek, tam pod podeszwą chlupie gnojówka. U ciubaryków gnoju nikt się nie wstydzi. Wszystko ugnojone, prześmierdłe! Nawet w sieniach, w izbach nawet cuchnie gnojówką i gnojem! Bogiem, a prawdą, jak dobrze wytrzeć nos, to od panny ciubaryczki ruchalskiej nawet w kościele zajeżdża gnojowicą i świńską szczynką. Jak siarczystych mrozów jest nam tej zimy potrzeba, żeby ciubaryckie smrody nie rozniosły się po całej naszej wsi? Co za naród przeteczny! Gnojem ugnojone w całym obejściu wszystko, wszędzie gnój, jeno tam, gdzie gnój być powinien, w polu, na pyrczysku, na ugorowisku - tam szczypty gnoju nie ma! Ale ba, gdzie szukać tego gospodarza, co by chciał gnój z chlewa na pole wywieźć! Niby to gospodarz jest, ale jaki to tam gospodarz! - chaziaj, co ma na nazwisko chaziajski, przysłowie jego: chalierapanie. Jemu, panie chalierapanie!, żadne tam pola, żadne role ani uprawy nie w głowie, on musi pilnować swego, on i przez dzień cały z piwnicy nie wyjdzie, on i nocować będzie tam przy kociołkach i rurkach, bo tam są jego uprawy, bimbermajster z niego patentowany i ledwo we wsi nastał, już jest dla wszystkich tu ochlapusów lepiej niż rodzony ojciec."

Powyższy fragment jest przykładem również bogatego języka gwarowego, obecnego w książce. Autor zresztą napisał słownik gwary siedlikowskiej wydany przez jedno z małych wydawnictw (Trzeba będzie do niego dotrzeć!). Książka w żaden sposób nie idealizuje narodu siedlikowskiego - sceny rubaszne, frywolne, wprost zdominowały książkę. A przez to słownictwo jest mocno niecenzuralne. Ale i bogate. Czy dziś ktoś umie tak przeklinać, jak czyni to matka obrzydzając synowi Zośkę Krajonkównę?
"-Za jaką karę i pomstę Pan Bóg zesłał na naszą wieś takiego grzycha? Nie ma już w parafii chłopa, co by z nią nie leżał, a z poniektórymi powiedzieć można, że jest po półślubku! Wycierucha, swoją rzycią gumna we wszystkich stodołach do czysta wytarła! Komu to jajec nie huśtała!"
"- Ta kurwiszona! - krzyczała.
- Sukacicha!!!
- Gzicha!
- Ladaco!
- Jebicha!
- Puścirzyć!
Tak wykrzykiwała, a kiedy już brakowało jej na Krajonkę słów, na poczekaniu je wymyślała:
- Psiocha! - krzyczała. (I tłumaczyła: - Psu by dała! Psiocha!)
- Gołarzyć! - wołała.
- Kurwiżona!
- Rzyćniewyparzona!
- Kurwiżona! Jeburzyca!
- Polatucha!
- Piździucha! Rebeka!
- Kurwicyc! Kurwicha!
- Kurwacicha! Ruchawica!
- Śmierdzirzyć! Powsikurwa!
- Dajminóżka! Kurwicórka!"
"Uskróm się! - wołała - Nie łaź tam! - Uskróm się, tego słowa z siedlikowskiej i marydolskiej mowy nie przejęła książkowa polszczyzna, choć żadnym innym wyrażeniem nie umie oddać żaru, mocy ani istoty głębokich treści tego matczynego zawołania."


No i wreszcie topografia wsi, jej rozległość podkreślona choćby miejscem zamieszkania Ciurla - Ciuciudojcza, na odludziu (Wieś właściwa i tak zwane huby porozrzucane po okolicy). Smentarz, kościół i wiatrak, którego już nie ma, a w którym zdarzyła się najważniejsza scena - śmierć Hania Krajonka i ostateczna przemiana ideowa bohatera książki, zachłyśniętego nowym porządkiem, to najważniejsze punkty topografii wioski zarysowane w książce, z dodatkiem szkoły, składu Kucyperki i domu katolickiego, drogi kopyrskiej i mikstackiej. Gdy pojadę kiedykolwiek do Siedlikowa, jego topografię będę porównywał, myślę, z wyobrażeniami nabytymi podczas czytania "Pióropusza" właśnie.

Cóż jeszcze? Na jednej ze stron wymienione są jednym tchem rodziny siedlikowskie. Nie ma tam moich Kaczmarków i Uzarków, ale przez 50 lat od 1888 roku wiele we wsi musiało się przecież zmienić. Niech ten krótki fragment, który za chwilę przytoczę stanowi zakończenie mojej relacji z ciekawej, jakby nie było lektury:

"Wielka, ludna i bogata jest nasza wieś, ile narodu gospodarzy się w samym Siedlikowie i na Pogwizdowie, drugie tyle na siedlikowskich hubach, jednych, drugich, trzecich i na siedlikowskiej podewsi Jaźwiny. W polu, na osobności i pod lasem też niejedni pobudowali się. Znał żem każdego tu jak zły szeląg, złodziej by miał nie znać! Tu Kotowice, tu Grzyby, tu Malągi, Pyty, Radłoskie, Andryjany, Materoki, Guzendy, Dziechciarze, Kempy, Cyby, Witki, Grędy, Ślęki, a tu znowu Niewiejskie, Niełacne, Szymały, Dybskie, Bartosiki, Torby, Fludry, Bednarki, Szczoty, Ruchy, Gruchoty, Jasiki, Płócienniki, Pory, Nowoki jedne, Nowoki drugie i trzecie, Karuleskie, Cemple, Gruchoty, Cierpki, Świerkoskie, Siwki, Szymańskie, Szczepanioki, Skrzypki, Otwijaski, Harabasze, Bąki, Aksamscy, Kinalczyki, Klauzy, Bartosiki, Rusieccy, Hobry, Graje, Pastuchy, Proce, Roguźni, Kośmidry, Świtonie, Poloki, Jęcie, Pietronie, Banasie, Haladyny, Proce, Blewąski, Graje, Błochy, Bąki, Świtonie, Wawrzynioki, Ciemne, Buchnery, Grafy, Sieczki, Dery, Żymełki, Chmiele."

Marian Pilot
"Pióropusz"
Wydawnictwo Literackie, 2011