Notka opublikowana w "salonie24", 23 grudnia 2008 roku.
"Święta to była wielka uroczystość, bo przecież dzieci przyjeżdżały na Boże Narodzenie z miasta. Kazia była w mieście, Stefan był w mieście, ja byłam w mieście. Wszyscyśmy zjeżdżali. Kolację jadło się przy tej dużej ławie, bośmy się przy stole nie mieścili. Przy stole mogło usiąść sześć osób najwyżej, a nas przecież było trochę więcej. Szeroką ławę, przy której spożywaliśmy wieczerzę mama nakrywała ładnym obrusem lnianym. Obrusy haftowała Hela od Krzysztofików, która mieszkała u nas długi czas.
Na ołtarzyku leżało sianko nakryte obrusem, nieduży bochenek chleba, który wypiekała mama i opłatek. Opłatki roznosił organista. Zawsze trzeba było go obdarować jakimiś produktami.
Choinka była wieszana u sufitu na deskach, za czubek na haku u belki. Była obciążana trojakiem, albo drewnianym wiadrem. Mieliśmy ładną choinkę. Ojca brat - Władek wżenił się w rodzinę, w której brat mojej stryjenki – Zenek Kardynia pracował w hucie szkła Hortensja w Piotrkowie Trybunalskim. Tam wyrabiano zabawki na choinkę, spirale, lody, różne zabawki, a resztę kupowało się, np. główki aniołków. Stryj przywoził te zabawki, a że wtedy nie było elektryczności, to na choince paliły się świeczki.
My staliśmy na dworze i patrzyliśmy, czy jest pierwsza gwiazdka i z krzykiem do domu wpadaliśmy. Pamiętam, jednego razu byłam razem z moją siostrą Florką. Pierwsza gwiazdka zaświeciła, a tu Stefana nie było jeszcze. - O Jezu, nie przyjedzie, bo śniegi takie wielkie. Przyszedł. Zdążył.
Przed wieczerzą była kolęda. Całowanie. Było to naprawdę wzruszające.
Potrawy były następujące: pierogi z kapustą i grzybami, (dzień wcześniej mama je gotowała, a opiekała w wigilię), ryż zalewany kompotem z suszonych owoców (Ojciec kupował ryż wymieniając na kaszę jaglaną albo na fasolkę. U nas pszenica się nie rodziła, rodziły się różne fasole. Drobną perłówkę wymieniali na ryż. Kaszę jaglaną - u nas ładne prosa były - wymieniał ojciec na pszenicę. Mąka nie była tak biała, jak teraz na bułki, raczej kremowa.), kasza gryczana z olejem lnianym, kasza jaglana gotowana i jęczmienna gotowana.
Grudzień to była ostra zima. Chłopcy szli nad Pilicę, wyrębywali przeręble siekierą, głuszyli ryby uderzaniem w lód, przynosili kosz ryb do domu. Szczupaki, płocie, lipce i inne. Mama nie chciała obierać okoni, bo dużo ości, więc jakoś wodą parzyła.
Na wsi był zwyczaj, że kisili kapustę białą szatkowaną, kapusta czerwona była kiszona w całości. Głąb był nacinany, kiszona była w słonej wodzie, bo sama nie puszczała soku. Sok był piękny, czerwony. Gdy już mocno ukisła, to się ją wyjmowało, kroiło i do obiadu podawało. Mama gotowała ten sok, dodawała listka, pieprzu i ryby były gotowane na tym soku. To było bardzo dobre. Z pierogami, lub rybami smażonymi na oleju się to jadło. No i śledzie. To była rozkosz. Mama kupowała śledzie bardzo przesolone, sztywne były od tej soli. Moczyło się je w wodzie. Mama ucierała mlecze, osobno gotowała albo raczej parzyła cebulę drobno, trochę octu dodawała, przypraw. Śledzie kroiła w dzwony i zalewała. To było jak śmietaną zalane, bo tego mlecza było dosyć dużo. Jakie to było dobre! Śledzie podawano do pyrów okraszonych olejem.
Później na deser były pieczone bułki z serem. Sery wyciskane robiło się jesienią. Później kładło się do pieca na tarninę i tam się suszyło. Jak się zimą chciało pierogów z serem, to się go ucierało na tarce. Dużo było ciasta drożdżowego, dużo z twarogiem, nie było jakichś wymyślnych. Mama też piekła pierniki. Gotowała maślankę z cukrem tak długo, aż się brązowa zrobiła i tym zarabiała kruche ciastka, które później wyżynała na choinkę.
W wieczór wigilijny ojciec brał też opłatek kolorowy: różowy albo zielony i szedł do obory, do stajni, bo trzeba było dać opłatek koniom, krowom, owcom. Ja byłam ciekawa, jak zwierzęta rozmawiają z ojcem. Mieliśmy dwie krowy - wiśniową i smolichę. Pytałam: - Co mówiła wiśniowa? - Żebyś ty ją mniej po tyłku lała. - A smolicha? - A żebyś jej pozwoliła więcej biegać.
Później to już było wylegiwanie się, radocha.
Na pasterkę chodziło się do Dąbrówki. Chodziła mama i dorośli. Dzieci nie chodziły.
Przychodzili też kolędnicy poprzebierani z gwiazdą. Dziewuchy piszczały. Do popielca aż chodzili. Śpiewali kolędy. Niedźwiedź, Cygan, Herod. Misia robili ze słomy.
W czasie świąt zbierali się ludzie, śpiewali kolędy. Przede wszystkim było radośnie."
Spisane ze wspomnień Wandy Paczkowskiej z Krupów (1920-2008)
Spisane ze wspomnień Wandy Paczkowskiej z Krupów (1920-2008)
Co prawda napisał Pan to sporo czasu temu,ale wlaśnie w świątecznej atmosferze warto do tego wrocić....
OdpowiedzUsuńDziś takich Świąt już nie ma.....dobrze że dzięki temu blogowi można powspominać:)
Miałam okazję niektóre z tych zwyczajów i przygotowań świątecznych poznać spędzając w dzieciństwie Swięta na wsi.
Takich radosnych chwil życzmy sobie nawzajem:)