Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chojna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chojna. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 2 lutego 2025

Chojna

Chojna to jedno z tych brzydkich małych miast na Pomorzu Zachodnim, jakich wiele w dzisiejszej Polsce. Powojenna socrealistyczna zabudowa nie zrekompensowała estetycznie zniszczenia niemieckiej zabudowy, dodatkowo pasuje jak pięść do nosa do starych gotyckich budynków ratusza, kościoła, czy pozostałości murów obronnych. Kościół chojeński, olbrzym wśród liliputów wyrasta zupełnie niespodzianie pośród niższej socrealistycznej zabudowy. Brzydotę bloków i kamienic mieszkalnych dodatkowo wzmaga hałas i ruch samochodowy na przechodzącej przez centrum miasta drodze krajowej łączącej Kostrzyn ze Szczecinem. Wybudowane już po transformacji ustrojowej budynki drobnych sklepów, czy lokali usługowych nie są wcale piękniejsze od socrealistycznych bloków mieszkalnych.

Gdy przejeżdżam przez Chojnę, czy inne podobne miasteczka mam wyraźne poczucie tymczasowości. Powojenna warstwa budowlana jest jak kurz osiadły na pozostałościach miast dawnych. Ludność, która rozpoczynała nowe życie na tych nowych, obcych terenach zaraz po 1945 roku, przesiedlona głównie ze wschodnich, zabranych województw przedwojennej Polski, rozpoczęła wkrótce eksodus do większych miast.

A po roku 1989 swoje dołożyła emigracja do Niemiec i innych krajów zachodnich. Pustoszejące miasta i wsie Polski powiatowej.

Tymczasowość, a może inaczej, niezakorzenienie czuję także przeglądając w miejscowej bibliotece 'Roczniki Chojeńskie". Dominują artykuły opisujące lokalną historię od wczesnego średniowiecza do wybuchu wojny, historię zupełnie nieczytelną i nieznaną dla zdecydowanej większości dzisiejszych mieszkańców Chojny i okolic. Powojenne artykuły opisują głównie historie repatriantów, ich podróży ze wschodu i początkowych lat w nowej rzeczywistości. Historii PRLu i późniejszej transformacji, ale zwłaszcza PRLu brakuje wyraźnie wśród zainteresowań autorów tego lokalnego pisma.


Gdy jestem w Chojnie i w podobnych miejscach czuję podskórnie smutek. Smutek tych małych, brzydkich miast. Nie do końca wiem, czy w przypadku Chojny nie jest on spowodowany historią, która dotyka mnie osobiście, a która kiedyś w Chojnie i okolicach miała swój początek. W Chojnie w marcu 1947 roku urodził się mój tata. Urodził się tutaj dlatego, że w Moryniu nie było porodówki. Dziś i w Chojnie nie ma izby porodowej, ale wszyscy mieszkańcy, których zapytałem, wskazywali budynek stojący przy ulicy Kościuszki. Przyjmuję więc za dobrą monetę, że na piętrze domu widocznego na zdjęciu poniżej przyszedł na świat kiedyś mój ojciec, a dzięki temu, przyszedłem dużo później na świat i ja.


Przesłuchuję rozmowy z babcią nagrane 18-19 lat temu i żałuję, że nie pytałem wówczas, jak to było, gdy na świat przychodził mój ojciec. Czy babcia dotarła do Chojny z Morynia na wozie konnym wraz z dziadkiem Feliksem? Takim wozem, jakiego używali, gdy zaraz po wojnie prowadzili w Moryniu stołówkę? A może babcię ktoś podwiózł samochodem? Czy na początku 1947 roku było to możliwe? Dziadkowie nie byli zmotoryzowani przez całe swoje życie, więc jeśli babcia dojechała do Chojny z kierowcą, to kto nim był? Czy Feliks pojechał z nią do Chojny, czy może musiał zostać w Moryniu zajęty pracą w swej małej rzeźni na podwórku domu, w którym mieszkali? Jakie warunki panowały w porodówce? Kto przyjmował poród i jaka tam wówczas była opieka? Jak wreszcie wyglądało to życie w pierwszej połowie 1947 roku w małym poniemieckim miasteczku, tak krótko po wojnie, gdy nie było wiadomo jak długo ta króciutka stabilizacja potrwa?

czwartek, 12 maja 2011

Moryń

Gdyby jesienią 1939 roku dziadek nie został wzięty do niewoli niemieckiej i nie trafił do małego miasteczka na Pomorzu o nazwie Mohrin... Gdyby po wojnie i powrocie do rodzinnego Poznania nie zdecydował się wyjechać do Szczecina, a później do polskiego już Morynia...

Gdyby babcia wracająca po wojnie pociągiem z robót przymusowych w Niemczech nie wysiadła w okolicach Morynia i nie zdecydowała się zostać...

Gdyby - tak mogłaby się zaczynać niejedna historia rodzinna. Dość powiedzieć, że w Chojnie w 1947 roku przyszedł na świat mój ojciec.


Moryń - dziś mała, senna miejscowość na Pomorzu Zachodnim. Niedaleko stąd do Cedynii. Wiele tu pamiątek po historii dawnej i tej nieodległej w czasie. Miasteczko na całym obwodzie jest otoczone średniowiecznymi, kamiennymi murami obronnymi, które otrzymało w pierwszej połowie XIV wieku, gdy należało do związku miast nowomarchijskich wraz z Mieszkowicami i Chojną, powołanego do wzajemnej obrony w razie napaści. Powyżej widok na bramę mieszkowicką.
Około 1365 roku margrabia Otto Leniwy przystąpił do wznoszenia zamku obronnego na terenie dawnego grodziska. Zamek przyczyniał się do podniesienia prestiżu miasteczka niezbyt długo. W 1380 roku został zniszczony przez rycerstwo pomorskie i nigdy go nie odbudowano. Powyżej fragment murów obronnych prowadzących do ruin zamku.


Tuż przy rynku znajduje się romański kościół, którego najstarsza część została zbudowana w latach 1263-1265, najprawdopodobniej z fundacji księcia pomorskiego Barnima I. Kościół zbudowany jest z ciosów granitowych w formie trzynawowej bazyliki z transeptem i wieżą z przejazdem na osi północ - południe.


Pisząc o Moryniu nie można nie wspomnieć o pięknie położonym i czystym jeziorze Morzycko.
Dziadek prowadził w Moryniu własną małą rzeźnię. Jej budynek, dziś już nie istniejący, stał w miejscu uwidocznionym na powyższym zdjęciu.


Polityka państwa komunistycznego, starającego się zniszczyć wszystko, co prywatne spowodowała, że dziadek musiał zamknąć swe miejsce pracy. Pracował później jako kierownik w zakładzie upaństwowionym. Dziś też już nie istniejącym. Pozostały tylko mury.


Dziadkowie mieszkali w domu przy rynku, gdzie dziś mieści się oddział jednego z banków.
Do Morynia przyjechała też siostra babci, ciocia Gienia, która najwcześniej z Morynia później wyjechała. Mieszkała w domu pokazanym na zdjęciu powyżej. Gdy mój ojciec rozpoczął naukę w gorzowskim ogólniaku, ciocia była już w Gorzowie. Później do Gorzowa ściągnęli dziadkowie z resztą dzieci. W Moryniu pozostał wujek Jan z żoną i synem Alkiem. Dziś na cmentarzu w Moryniu znajduje się jego grób, miejsce spoczynku znalazła tam też jego małżonka, a także brat mego ojca Piotr, który zmarł krótko po urodzeniu.


Tak się zdarzyło, że było sobie miasteczko, przez pewien czas mieszkali tam moi przodkowie i inni krewni. Przeminęło z wiatrem.