Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nowe Miasto. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nowe Miasto. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 19 sierpnia 2018

Kirkut w Michałowie

Jedną z tych upalnych tegorocznych niedziel sierpniowych spędziliśmy w Michałowie nad wodą. Jeśli ktoś oglądał filmy z serii "U Pana Boga..." w reżyserii Jacka Bromskiego, na pewno kojarzy nazwę Królowy Most. To w tej puszczańskiej wiosce, leżącej kilkanaście kilometrów na wschód od Białegostoku trzeba skręcić w drogę prowadzącą w kierunku południowym, aby znaleźć się w jednym z najmłodszych miast województwa podlaskiego, z imponującym budynkiem ratusza nijak nie pasującym do drewnianej, niskiej zabudowy Michałowa. Warto zobaczyć tam drewnianą cerkiew prawosławną z piękną polichromią w nieco ludowym stylu autorstwa Adama Stalony-Dobrzańskiego i Jerzego Nowosielskiego. Tym razem ciągnęło mnie jednak do lasu, kirkut znajdować miał się bowiem w miejscu o zachęcająco brzmiącej nazwie Sowia Góra.


Niewielka biała tabliczka na drewnianym słupie wskazująca lokalizację cmentarza znajdowała się za Michałowem przy drodze na Białystok po prawej stronie w terenie leśnym.


Należało jeszcze podejść leśną drogą kawałek w głąb lasu, aby po lewej ujrzeć kolejną, podobną tabliczkę na słupie.


Cmentarz rzeczywiście znajduje się na zalesionym wzniesieniu. Przypomina swą lokalizacją ten w nieodległej od Michałowa Jałówce.


Na kirkucie michałowskim znajduje się jednak dużo więcej nieźle zachowanych macew, wykonanych w większości z nieobrobionego kamienia.


Widać, że ktoś wykonywał w nieodległej przeszłości prace porządkowe na kirkucie. Niektóre inskrypcje nosiły wyraźne ślady poprawiania ich treści ciemną farbą.


Jedna z macew posiada przymocowaną całkiem niedawno tabliczkę, pozostawioną prawdopodobnie przez rodzinę potomków rodziny Zorohowicz, mieszkającą w Michałowie do 1942 roku.


Historia obecności żydowskiej w Michałowie podobnie, jak historia miasteczka jest stosunkowo młoda. Wieś Niezbodcze, która prawdopodobnie ją zapoczątkowała powstała dopiero w pierwszej połowie XVIII wieku. Około 100 lat później jej właścicielem został niejaki Seweryn Michałowski, który swój majątek nazwał Niezbudką. Wykorzystał on powstanie bariery celnej dla towarów wwożonych do Rosji z terytorium Królestwa Polskiego po powstaniu styczniowym i masowy napływ fabrykantów w okolice Białegostoku, zakładając na terenie swego majątku kolonię włókienniczą. Dalej wszystko potoczyło się już szybko. Rozwijająca się kolonia otrzymała nową nazwę od nazwiska swego właściciela.


Żydzi przybyli do Michałowa przed 1863 rokiem z Królestwa Polskiego, Jałówki i innych okolicznych miasteczek. W początkowym okresie zajmowali się głównie rzemiosłem i handlem.


Mimo, że po powstaniu styczniowym Seweryn Michałowski został zesłany na Syberię, a jego majątek skonfiskował rząd rosyjski, osada nadal dynamicznie się rozwijała. Pierwsza, drewniana synagoga powstała około 1870 roku przy ulicy Sienkiewicza. Kolejną wybudowano po 1890 roku przy ulicy Wąskiej.


W 1890 roku na około 3000 mieszkańców, 980 stanowili Żydzi. Po pierwszej wojnie światowej i bieżeństwie zmalała liczba mieszkańców Michałowa do niespełna 2200 osób, pośród których mieszkało 782 Żydów.


Usługami i handlem nadal zajmowali się głównie Żydzi. Posiadali też własną szkołę nauczającą tylko talmudu i języka hebrajskiego.


W roku 1936 Michałowo liczyło już prawie 6000 osób, ale społeczność żydowska nie zwiększyła się. Mieszkało tu wówczas 732 wyznawców judaizmu.


II wojna światowa przyniosła okupację sowiecką Michałowa.


Tragedia ludności żydowskiej rozpoczęła się wraz z wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej w czerwcu 1941 roku. Już w sierpniu 1941 roku niemiecka administracja zorganizowała dla Żydów getto typu otwartego. Mieszkało w nim nieco ponad 230 osób.


2 listopada 1942 roku getto zostało zlikwidowane. Żydzi zostali przewiezieni pod silną eskortą, furami podstawionymi przez mieszkańców okolicznych wsi do obozu utworzonego w koszarach byłego 10 pułku ułanów litewskich na Nowym Mieście w Białymstoku.


W Białymstoku, gdzie jednocześnie przebywało w tym przejściowym obozie do kilkunastu tysięcy Żydów z podbiałostockich miejscowości, wielu rozstrzelano na miejscu, pozostałych wywieziono do Treblinki.











Wczoraj na kirkucie w Jeleniewie koło Suwałk wczytywałem się w wiersz Antoniego Słonimskiego, którego słowa wypisane na tablicy zawieszono przy wejściu:

"Już nie ma tych miasteczek, gdzie szewc był poetą
zegarmistrz filozofem, fryzjer trubadurem

Nie ma już tych miasteczek, gdzie biblijne pieśni
wiatr łączy z polską piosnką i słowiańskim żalem,
gdzie starzy żydzi w sadach pod cieniem czereśni
opłakiwali święte mury Jeruzalem..."

Dziś oglądałem wystawę przy Rynku Kościuszki w Białymstoku, zorganizowaną z okazji 75 rocznicy wybuchu powstania w miejscowym getcie żydowskim. Unikalne, historyczne zdjęcia pokazujące getto podczas walk, białe tablice, na których białostoczanie mogli na bieżąco zapisywać swoje wrażenia po ich obejrzeniu. Trzy dni imprez w mieście, koncerty, promocje nowych wydawnictw. Wiele chwil zadumy. Warto pamiętać. Nawet poprzez cytowanie artykułu z numeru 125 Dziennika Białostockiego z roku 1919 informujący o tym, że Chodynie Rybnikowi z Michałowa posterunkowy miejscowej policji skonfiskował worek żyta ukryty na wozie wśród drzewa opałowego.



Informacje o michałowskich Żydach zaczerpnąłem z artykułu następującego:

Leszek Nos "160 lat Michałowa", Białostocczyzna, nr 27 z 1992 roku.

niedziela, 29 października 2017

Stefan Rybi. Uwagi laika na temat malarstwa.

Po jednej stronie ulicy bloki komunalne, tzw. Barszczańska. Po drugiej garaże i mury mozolnie od wielu już lat wznoszonego nowego kościoła. Dalej za nimi teren torowiska, w sensie komunikacyjnym rzeczywista granica oddzielająca południowe Starosielce od Nowego Miasta. Prawdziwym centrum tego miejsca jest pawilon Biedronki. Przyczułki cywilizacji stanowią też salonik prasowy oraz wytwórnia ciast i tortów w pobliżu. W takiej to scenerii stoi dość nietypowa kaplica. Nic w tej prowizorycznej konstrukcji architektonicznej nie jest harmonijne. Ni to magazyn, ni pomieszczenie gospodarcze z dobudowaną drewnianą wieżyczką. Wrażenie tymczasowości potęgują drzwi wejściowe, jakby zapożyczone z osiedlowego sklepu spożywczego. Ale może właśnie dzięki tym dysharmoniom, taki właśnie kościółek pasuje do sąsiedztwa: bloków komunalnych, torowiska i garaży. Współgra z miejscem.


Podobna dysharmonia panuje we wnętrzu kaplicy. Ławki  z odzysku, krzesła takie i owakie, konfesjonały przypominające stylem meble schyłku komuny, na jednej ze ścian ten cukierkowaty, nieco kiczowaty, lecz bardzo popularny jak Polska długa i szeroka obraz Jezusa Miłosiernego, po drugiej stronie ołtarza kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, a także ciekawe, oryginalne, wykonane z metalowych prętów przedstawienia drogi krzyżowej na ścianach bocznych. W prezbiterium zaś obraz z innego świata, nie pasujące do eklektyzmu wnętrza kaplicy przedstawienie Przemienienia Pańskiego.

Przemienienie Pańskie to wydarzenie z życia Jezusa. Zostało opisane w ewangeliach świętego Mateusza, Marka i Łukasza, według których Jezus zabrał trzech swoich uczniów: Piotra, Jakuba i Jana na górę, gdzie ujrzeli go w nieziemskiej chwale rozmawiającego z Mojżeszem i Eliaszem. Nowy Testament został połączony we wspomnianej scenie ze Starym. Papież Kalikst III wprowadził Przemienienie Pańskie do kanonu świąt kościelnych po zwycięstwie wojsk chrześcijańskich z Turkami pod Belgradem w roku 1456. W kościele wschodnim obchodzone było jako święto już w VI wieku. Należy do 12 głównych świąt kościoła prawosławnego.


Na obrazie w centralnym miejscu widać uniesionego Chrystusa ze złocistą aureolą na tle rozświetlonej poświaty. Towarzyszą mu postaci Mojżesza, trzymającego tablice kamienne z dziesięcioma przykazaniami oraz Eliasza, obie w jednolitej przyciemnionej tonacji. Szaty realnych postaci natomiast, czyli uczniów noszą żywe barwy błękitną i karminową.

Miałem przyjemność oglądać niedawno wystawę malarstwa Stefana Rybiego w Operze i Filharmonii Podlaskiej, który jest autorem powyższego obrazu w starosielskiej kaplicy. O ile dość łatwo jest odczytać treść obrazu religijnego malowanego na specjalne zamówienie, jak powyżej, o tyle z malarstwem oglądanym na wystawie miałem problem. Pełno w nim symboliki, jest głęboko intelektualne. Niestety dla kogoś z przysłowiowej ulicy,  bez gruntownej wiedzy na temat historii sztuki i nauk pokrewnych jest dość trudne. Czy interesujące? Bardzo. Mógłbym stać i wpatrywać się godzinami w obrazy Rybiego, gdybym tylko miał tyle czasu i zastanawiać się, co też zostało na nich przedstawione. Czy Chrystus ukrzyżowany na maszcie płynącego statku to metafora codziennego towarzyszenia chrześcijaństwa w podróży przez życie? Co dokładnie oznacza scena krzyżowania w kolejnym z dzieł? Obojętność? Czy piętrzące się mury wysokiej budowli i człowiek na schodach oznaczają ucieczkę? Co robi anioł wychodzący z wnętrza kobiecej piersi? Czy to symbol opieki? Wreszcie co symbolizuje anioł na pustej polnej drodze wśród śniegu i lodu? Pytania mógłbym mnożyć. Spójrzcie zresztą sami. Ciekaw jestem, jakie są wasze skojarzenia.










Stefan Rybi przyznaje się do nauki kunsztu malarskiego pod okiem Aleksandra Welsa. Fascynacje malarskie odnajduje zaś u malarzy flamandzkich: Pietera Breugela i Vermeera van Delfta. Spoglądając okiem laika na dzieła zawieszone w salce białostockiej Opery i Filharmonii Podlaskiej myślę sobie, że symboliki niełatwej do odczytania nie powstydziłby się sam Hieronim Bosch. Patrząc na wznoszące się ku niebu opuszczone bądź ginące gdzieś za mgłą budowle, rozpadające się fragmenty tkanin, widzę podobieństwo również do malarstwa Zdzisława Beksińskiego, co prawda o wiele bardziej katastroficznego.

Patrząc na niektóre obrazy z elementami pejzażu, mam zaś przed oczami krajobrazy, które widzę jadąc samochodem do Tykocina drogą przez Złotorię i Siekierki. Z pewnością coś jest na rzeczy - autor kawałek dzieciństwa spędził w tej drugiej miejscowości.

A gdyby chcieli Państwo odnaleźć ślady Stefana Rybiego w przestrzeni miejskiej Białegostoku, warto przyjrzeć się niektórym ze sgraffiti w samym centrum, które powstawały w roku 1973 przed finałem ogólnopolskich dożynek i które turystom wydają się czasami dziełami sprzed kilku wieków. Warto również zajść do innego ze starosielskich kościołów, pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny z Guadelupe, w którym możemy podziwiać cały ołtarz główny, który wyszedł spod ręki mistrza.

Janka Werpachowska "Stefan Rybi. Jestem wierny holenderskim mistrzom", Kurier Poranny, 16 stycznia 2012,

Elżbieta  Kozłowska-Świątkowska "Święci Białegostoku", Archidiecezjalne Wydawnictwo św. Jerzego, Białystok, 2012

wtorek, 8 marca 2016

Kolonia Urzędnicza "Słoboda", czyli początki osiedla Nowe Miasto w Białymstoku

Jeśli spojrzymy na plan miasta Białegostoku z roku 1937, w miejscu dzisiejszych blokowisk przy ulicach Pułaskiego, Rzymowskiego, Dubois, Paderewskiego nie ma nic. Żółta plama. Widać jedynie drogę biegnącą przez dawne Starosielce, czyli dzisiejszą Ściankę, która kieruje się w stronę ulicy Kawaleryjskiej przedłużeniem pokrywającym się z dzisiejszą ulicą Paderewskiego. Widać także dzisiejszą ulicę Bema (na planie z 1937 roku noszącą jeszcze nazwę Marjampolska), która nie skręcała w stronę Pogodnej, jak dziś, tylko biegła dalej prosto, łącząc się ze Ścianką. Koło koszar przy Bema widać siatkę nowych ulic, wśród których rozrosła się Kolonia Urzędnicza "Bażantarnia". Nieopodal koszar przy dzisiejszej Kawaleryjskiej zaś widać Kolonię "Horodniany". W sąsiedztwie cegielnia Dojlidy (gdzieś tam zatrzymywały się tabory cygańskie), gdzie w 1973 roku powstały tereny wystawowe. Od ulicy Wiejskiej, w miejscu dzisiejszego skrzyżowania z Pułaskiego, pączkuje ulica Żurawia, tworząc wraz z sąsiadującą siatką uliczek Kolonię Urzędniczą "Słoboda". Kończy się ona w miejscu dzisiejszego skrzyżowania ulic Pułaskiego i Żeromskiego. A dalej, jak już pisałem - nic, czyli żółta plama na planie.

W przewodniku "Białostocka architektura modernizmu" podsumowanie budownictwa mieszkaniowego w Białymstoku okresu międzywojnia zostało przedstawione następująco:

W zakresie budownictwa mieszkaniowego obok zespołu wspomnianej kolonii urzędniczej, powstała także kolonia robotnicza „Zdobycz Robotnicza" przy Szosie do Zielonej (ob. ul. 42. Pułku Piechoty), wielorodzinne bloki mieszkalne przy ul. Branickiego 1 i Ogrodowej 2, jak również szereg budynków jednorodzinnych tworzących większe zespoły zabudowy skoncentrowanej w okolicach ulic Artyleryjskiej, Grottgera, Hetmańskiej, Mickiewicza, Nowogrodzkiej, Pod Krzywą, czy Pułaskiego." Ostatnie dwa wyrazy "czy Pułaskiego" zwróciły moją szczególną uwagę, jako odnoszące się do początków osiedla Nowe Miasto.

Osiedle przy Pułaskiego, inaczej Kolonia Urzędnicza "Słoboda" powstało na dawnych gruntach wsi Słoboda. Mieszkali tu cywilni i wojskowi pracownicy koszar, urzędnicy państwowi i samorządowi. Osiedle to miało charakterystyczne rozplanowanie miasta-ogrodu. Część budynków drewnianych miała kształt charakterystyczny dla architektury modernistycznej - płaskie dachy, zróżnicowane i przenikające się bryły, pasmowe okna.

W pierwotnym założeniu osiedle miało układ koncentryczny z punktem centralnym w postaci ośmiobocznego placu (dzisiejsze skrzyżowanie ulic Pułaskiego i Wspólnej).

Spoglądam raz jeszcze na plan miasta z 1937 roku. Ulica Wspólna krzyżuje się z Żurawią. Jest to nawiązanie do ulic warszawskich, skąd pochodziła część mieszkańców nowo powstałej dzielnicy. Do zajęć mieszkańców nawiązywały inne ulice: Ułańska i Urzędnicza (dziś Pracownicza).

W jeden z jesiennych dni zeszłego roku wybrałem się na moje dawne osiedle sprawdzić, czy z przedwojennej architektury modernistycznej co nieco pozostało.

O ile dość czytelne jest jeszcze koncentryczne założenie dawnego skrzyżowania Żurawia/Wspólna,

o tyle nie udało mi się w zakamarkach uliczek dawnej kolonii Słoboda znaleźć choćby kawałka dawnej architektury modernizmu. Wiele domów jest nowych, aczkolwiek między nimi da się odnaleźć rodzynki dawnej (z okresu międzywojnia) drewnianej, choć tradycyjnej architektury. Ta część ulicy Pułaskiego przypomina jeszcze wieś rozrosłą w przedmieście. Dzisiaj jednak pod nazwą Nowe Miasto rozumiemy już blokowisko powstające od lat 70-ych XX wieku za skrzyżowaniem z Żeromskiego. Warto jednak czasami sięgnąć do historii.




Dziękuję panu Sebastianowi Wichrowi za podpowiedzi w sprawie założenia architektonicznego kolonii "Słoboda".

sobota, 5 marca 2016

Staw na Bażantarni

Kończąc serię notek związanych z obecną dzielnicą Białegostoku Bażantarnią, chciałbym wspomnieć o stawie zwanym przez białostoczan potocznie "stawem na Bażantarni". Położony jest w sąsiedztwie Izby Celnej przy ulicy Octowej i wydawałoby się, że bliskość XVIII-wiecznego dworku w Bażantarni zapewnia stawowi obecność w źródłach historycznych. A jednak nie. Być może powodem jest nie tylko brak źródeł historycznych, a jak napisał w komentarzu Piotr, możliwe usytuowanie dworku Bażantarnia nieopodal dzisiejszego skrzyżowania ulic Kopernika i Bohaterów Monte Cassino, czyli w miejscu, gdzie na przełomie XIX i XX wieku zlokalizowana była wieś Bażantarnia, a nie w okolicach dzisiejszej ulicy Octowej.

Odnalazłem wzmianki o stawie na Bażantarni z okresu po drugiej wojnie światowej. Jednak podobną nazwę stosowano do stawu leżącego przy ogródkach działkowych i koszarach przy ulicy Bema, nad strumykiem Bażantarka. Tak jak w relacji Wincentego Tobiaszewskiego dotyczącego egzekucji, którą przeprowadzono nad brzegiem stawu przy ulicy Bema w 1946 roku:

"To był chyba czerwiec, w każdym razie lato. Poszliśmy się pokąpać na Bażantarnię, tam był taki staw. Między ogródkami działkowymi a strzelnicą. Okazało się, że między stawem a strzelnicą są wbite w ziemię słupy. Wokół stało dużo wojska. Stał także pluton egzekucyjny. Potem przyprowadzono cztery osoby, w polskich mundurach. Przywiązano ich do pali. Oficer wydał komendę i pluton wykonał salwę. Po tej salwie dwóch skazańców od razu zwiesiło głowy. Jeden z pozostałych, pierwszy z lewej, krzyczał jeszcze. Podszedł do niego ten wojskowy oficer, który prowadził egzekucję i strzelił do niego w głowę z pistoletu. Wtedy i on zwiesił głowę do dołu. Podszedł do drugiego z lewej, popatrzył na niego i też do niego strzelił, bo on się chyba jeszcze ruszał. Dwóch po prawej nie dobijał, oni od razu zwiesili głowy. Wtedy ciała żołnierze odwiązali od pali i wrzucili na wóz, który odjechał w kierunku koszar”.

Jerzy Antoni Jamiołkowski wspominając dzieciństwo w latach 50-ych XX wieku pisał:

" Zwierzyniec to także wieża spadochronowa, rozbijane pod nią- zanim nie przeniosły się na Kawaleryjską - cygańskie tabory, górka za cmentarzem, boisko przy kamieniu, grzyby (podbrzeźniaki zbierało się w miejscu gdzie dziś stoi rozgłośnia radiowa). 
Krywlany to już była dalsza wyprawa. Największą atrakcją wcale nie były samoloty, ale pełne tajemnic bunkry. Inną daleką wyprawę odbywaliśmy latem nad staw na Bażantarni."

Mój znajomy C.M. twierdzi, że w latach 80-ych jego koledzy jeździli na Bażantarnię i pływali po stawie na prowizorycznych tratwach. O wyprawach na Bażantarnię z osiedla Zielone Wzgórza słyszałem i inną relację.

Dla mnie miejsce to było do niedawna zupełnie nieznane. Odkryłem je zupełnie przypadkiem podczas przygotowań do spaceru po Nowym Mieście. Jakiś amator wędkowania chwalił się na forum internetowym, że na Bażantarni łapał szczupaki. Postanowiłem zobaczyć, jak wygląda staw dzisiaj.

Znajduje się tuż przy ulicy Octowej, wystarczy podejść parę kroków błotnistą drogą tuż za płotem Izby Celnej. Staw nie jest duży, brzegi ma mocno zarośnięte chwastami, krzakami, wokół rozciągające się tereny przemysłowe nie zachęcają raczej do rekreacji. Ciekaw jestem, czy czytelnicy bloga znają to miejsce i czy rzeczywiście służyło letniemu wypoczynkowi.


czwartek, 14 stycznia 2016

Bażantarka i jej dopływ

Zapoczątkowałem niedawno cykl postów dotyczących białostockich ciekawostek, na które trafiłem zbierając materiały do historii dzielnicy Nowe Miasto, mając na uwadze przygotowanie spaceru po tej dzielnicy. Zacząłem od cieków i zbiorników wodnych. Ma to swoje uzasadnienie. Staw Marczyka i Pstrągarnia stanowiły nieliczne istniejące punkty odniesienia w najbliższym sąsiedztwie powstałej wiele lat później dzielnicy. Dziś napiszę o kolejnym cieku wodnym, równie ważnym, gdyż biorącym swą nazwę od folwarku Bażantarnia, który nad wspomnianym strumykiem był położony.

Bażantarka, bo o tym cieku wodnym mowa, może nigdy nie zostać rozpoznana przez przeciętnego mieszkańca Białegostoku. Zaczyna się bowiem przy ul Pogodnej, przepływa przez położone przy niej ogródki działkowe, przecina boczną uliczkę Zdrojową, następnie ulicę Bema, tuż przy siedzibie Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej. W tym miejscu jest dość dobrze widoczna, rozlewając się w staw.



Później jednak na dość długim odcinku przepływa przez ogródki działkowe im. gen. Zygmunta Berlinga.
Przy granicy ogródków działkowych staje się ciekiem podziemnym. Słyszałem, że niemałym wyzwaniem technicznym była realizacja projektu wiaduktu im. Augusta Fieldorfa "Nila" w związku z przepływającą pod nim Bażantarką. Dalej strumyk wypływa już za torami kolejowymi, kieruje się w stronę ulicy Hetmańskiej, przecina ją i wpada do Stawów Marczukowskich. Od stawów płynie nieużytkami i w okolicach skrzyżowania ulicy Sikorskiego z Aleją Jana Pawła II wpada do Białki. W sumie prawie 4 km cieku stałego. Poza czterema miejscami: przy ulicy Pogodnej, Bema, Hetmańskiej i ujściem do Białki płynie przez bardzo rzadko odwiedzane miejsca przez przeciętnego mieszkańca miasta.
Spojrzę teraz przez chwilę na przywoływany już tutaj plan miasta Białegostoku z 1937 roku. Widać na nim Bażantarkę, która rozpoczyna swój bieg tuż przy skrzyżowaniu ulicy Zielnej i Żurawiej. Ulica Żurawia to dzisiejsza ulica Pułaskiego. W okresie międzywojennym Bażantarka miała więc nieco dłuższy bieg niż dzisiaj.  Do ulicy Pogodnej była ciekiem okresowym zasilanym z wysięków, czyli słabych, nieskoncentrowanych miejsc wypływu wód gruntowych na powierzchnię. Dość rozległe było więc źródlisko Bażantarki. Obecnie wody z wysięków na odcinku do ulicy Pogodnej zostały skierowane do kanalizacji deszczowej.
Bardzo ciekawy jest dopływ Bażantarki, który bierze swój początek nieopodal Biedronki przy ulicy Transportowej. Na wysokości ulicy Octowej przepływa pod torami kolejowymi i łączy się z kolejnym strumykiem płynącym od strony ulicy Lawendowej. Następnie przepływa pod ulicą Nowohetmańską i zaczyna się jej najciekawszy odcinek ograniczony ruchliwymi ulicami Nowohetmańską i Popiełuszki. Jadąc ulicą Nowohetmańską widzimy w tym miejscu lasek, zza którego o zachodzie słońca wychyla się malowniczo, jakby zza puszczy wieża kościoła świętej Jadwigi. Obszar ten jest dziki, nie zagospodarowywany w żaden sposób przez człowieka. Na jego terenie wytworzyły się mokradła, charakteryzujące się dużą różnorodnością gatunków roślin naczyniowych i bezkręgowców. Można tu podobno napotkać storczyki krwiste z białymi kwiatami, które są dość rzadkimi odmianami, zaobserwowano również około 40 gatunków ptaków gniazdujących.
Zapuściłem się w te bagna tylko raz. Był dość zimny i mokry (mżyło) dzień wczesnej jesieni. Akurat miałem trochę czasu, więc nie zastanawiając się długo wsiadłem na rower. Zjechałem z ulicy Nowohetmańskiej w piaszczystą szeroką ścieżkę, która stopniowo zwężała się, aby zakończyć się przed gąszczem roślinności. Mimo, że z obu stron ograniczały mnie dość ruchliwa ulica Nowohetmańska i bardzo ruchliwa ulica Popiełuszki, czułbym się prawie jak w dzikiej głuszy, gdyby nie przytłumione odgłosy ruchu samochodowego.

Zapraszam już w najbliższą niedzielę, 17 stycznia 2016 roku na spacer w ramach akcji "Odkryj Białystok z przewodnikiem", której organizatorem jest Klub Przewodników Turystycznych przy Regionalnym Oddziale PTTK w Białymstoku. Początek o godzinie 10.00 przy pętli autobusowej Octowa/Bażantarnia. Koszt - 2 zł od osoby. O czym opowiem? O miejscach historycznych, które były zaczątkiem lub nieopodal których powstało osiedle Nowe Miasto. Na pewno padną takie nazwy jak Bażantarnia, Starosielce, Kolonia Urzędnicza Bażantarnia, czy Kolonia Urzędnicza Słoboda w oparciu o źródła publikowane, jak i takie, które dopiero czekają na opracowanie. Będzie też kilka historycznych ciekawostek, na które natknąłem się przygotowując wycieczkę.