Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Piotrków Trybunalski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Piotrków Trybunalski. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 7 lutego 2019

Marek Arpad Kowalski "Na stos"

W zamierzchłych czasach drugiej połowy lat 90-ych ubiegłego wieku, zafascynowany ideami wolnorynkowymi propagowanymi przez Unię Polityki Realnej, czytywałem Najwyższy Czas! Wówczas było to jeszcze pismo formatu gazetowego. Przyznam, że było dość ciekawie redagowane i przez parę lat byłem jego wiernym czytelnikiem. Szybko zraziłem się do artykułów głównej postaci UPRu, Janusza Korwin-Mikkego. Długi wywiad z Wojciechem Jaruzelskim, któremu próbował przypisać intencje podobne do chilijskiego Pinocheta podczas wprowadzania stanu wojennego, ubolewając, że komunistyczny generał nie wprowadził w Polsce wolnego rynku wydał mi się czystym wariactwem. W mniej więcej tym samym czasie, latem 1998 roku, tuż po śmierci Zbigniewa Herberta opublikował artykuł-paszkwil pastwiąc się nad jego poezją. Ciekawie za to czytało mi się felietony Rafała Ziemkiewicza na ostatniej stronie, nieliczne artykuły Stanisława Michalkiewicza (nie byłem fanem cotygodniowych prześmiewczych felietonów). Tym, co powodowało, że dość długo sięgałem po NCz! były artykuły-reportaże z podróży do Rosji i innych krajów byłego ZSRR autorstwa Marka Koprowskiego (Napisał niezłą książkę "Na stepach Kazachstanu").

 Chętnie zaglądałem również do cotygodniowych felietonów Marka Arpada Kowalskiego pod wspólnym tytułem "Naiwny cynik". Były ciekawym komentarzem starszego pana do różnych zmian obyczajowych zachodzących w naszym społeczeństwie. Marek Arpad Kowalski nie raz ujawniał swoje propiłsudczykowskie poglądy, co na łamach pisma proendeckiego mogło dziwić. Ale zaletą NCz! było zapraszanie do współpracy osób o poglądach odbiegających od oficjalnej linii pisma.

Jakiś czas temu, gdy usłyszałem o książce M. A. Kowalskiego "Na stos", traktującej o historii Legionów Piłsudskiego, postanowiłem do niej sięgnąć. W Legionach służył rodzony brat mego pradziadka Jan Krupa (1889 Szarbsko - 1930 Piotrków Trybunalski), który po pierwszej wojnie światowej prowadził w Piotrkowie warsztat szewski. Dzięki wnuczce Jana - Marioli, jestem w posiadaniu kopii kilkunastu kart pocztowych i zdjęć z okresu legionowego mego "stryjecznego pradziadka". Tym bardziej więc byłem ciekaw, co o tym okresie pisał jeden z mych ulubionych felietonistów.

Książka powstała w oparciu o pamiętnik ojca autora - Mariana Kowalskiego, pisany przed przystąpieniem do Legionów oraz o ocalały fragment dziennika Władysława Kownasa - wujka autora, obu pochodzących z Radomia. Książka napisana jest prostym w odbiorze językiem, wzbogacona o komentarz historyczny głównego, trzeciego jej autora. Przybliża on wszystkie ważniejsze epizody z historii Legionów na tle wydarzeń z sagi rodzinnej, co czyni relację jeszcze ciekawszą. Marian i Władysław w trakcie walk byli kolegami i nic wtedy nie wskazywało na to, że długo po wojnie Kownasowie i Kowalscy staną się rodziną, dzięki małżeństwu Mariana z siostrą nieżyjącego już od dawna Władysława. Obaj koledzy tak bliscy sobie, różnili się w znaczny sposób usposobieniem i charakterem. Marian, optymista, urodzony wojskowy i Władysław, typ intelektualisty, niezbyt przystosowany do wojskowego życia, ciągle narzekający na codzienną koszarową rzeczywistość. I tacy różni, często nie idealni młodzi ludzie tworzyli to pierwsze nasze od dłuższego czasu wojsko.

W książce bardzo istotny jest wątek białostocki, gdyż w moim mieście tragicznie zginął Władysław Kownas:

"To już było we wrześniu 1920 roku, po przełomowej Bitwie Warszawskiej, podczas tzw. operacji niemeńskiej. Został w niej powtórzony ten sam wariant operacyjny, jaki w sierpniu podczas Bitwy Warszawskiej i z równie dobrym skutkiem. Armia Czerwona została zupełnie rozbita. Pech chciał, że wuj Władek zachorował na tyfus. Został odesłany na tyły, do szpitala w Białymstoku. Rzeczywiście, jakoś nie miał szczęścia do wojska. W Legionach ciągłe rany, kontuzje, teraz choroba. Ale szybko się z niej wylizał. Rodzina proponowała, by na rekonwalescencję wrócił do domu, do Radomia. Lecz nie chciał - bo chciał być bliżej wojska: jak tylko wyzdrowieje, to znów zamelduje się do służby, a bliżej będzie miał z Białegostoku, niż z Radomia, bo nasze armie szybko parły na wschód. Lecz Rosja Sowiecka poprosiła o zawieszenie broni i rzeczywiście 12 października zawarty został układ rozejmowy, działania wojenne wstrzymane (traktat pokojowy został podpisany w Rydze 18 marca 1921 roku). Wuj Władek  nadal przebywał w białostockim szpitalu. I oto pod sam koniec października, kiedy już dawno umilkły strzały, jakieś większe zgrupowanie rosyjskich żołnierzy zagubionych na tyłach frontu po polskiej stronie, na skutek szybkiego przesuwania się frontu na wschód, wtargnęło do Białegostoku, usiłując przedostać się do granicy czy też wtedy jeszcze linii zawieszenia ognia. Białystok mieli po drodze. To bolszewickie zgrupowanie naturalnie nie miało szans na zajęcie miasta, chciało przemknąć przedmieściami i dalej dążyć na wschód. Szpital znajdował się na przedmieściach miasta, na drodze owej grupy, acz lepiej w tym przypadku powiedzieć: bandy. Wywiązała się strzelanina. Podczas walk Rosjanie ci wtargnęli do szpitala, w którym leżał wuj Władek i tam mordowali chorych i rannych. No i tak zginął, mimo że w kilka godzin białostocki garnizon poradził sobie z tą bolszewicką bandą. Dokładniej - był ciężko bardzo ranny i zmarł 1 listopada 1920 roku."

Przyznam, że wcześniej nie słyszałem o opisanym wyżej epizodzie. Sprawdziłem księgi zgonów białostockiej parafii farnej z końcówki 1920 roku i nie znalazłem adnotacji o zgonie Władysława Kownasa. Miałem nadzieję, że może Dziennik Białostocki, wydawany od 1919 roku w Białymstoku pisał o tym epizodzie. Jednak z zasobach Podlaskiej Biblioteki Cyfrowej nie ma numerów od 134 do 252, czyli z okresu 23 czerwca 1920 - 26 listopada 1920.

Dość dobrze znana jest historia mordu dokonanego przez wycofujących się bolszewików na białostoczanach w dniu 20 sierpnia 1920 roku. Przy ulicy generała  Maczka znajduje się pomnik upamiętniający ofiary tamtych wydarzeń zaprojektowany jeszcze przez Rudolfa Macurę. Ale o wydarzeniach późniejszych nic nie udało mi się znaleźć. Ciekawe jest też, gdzie na przedmieściach Białegostoku mógł być zlokalizowany szpital chorych żołnierzy. Za przesłanie wszelkich uwag w tej sprawie będę wdzięczny.

Marek Arpad Kowalski "Na stos", Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa, 2005

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Mieczysław Janiszewski "Przyszłość czekała"

Sięgnąłem w ostatnim czasie po książkę napisaną przez dalszego krewnego. Okazuje się bowiem, że w mojej rodzinie, w przeważającej mierze o chłopskich korzeniach, przychodziły na świat osoby z zacięciem literackim. Wspominałem już przy okazji recenzowania książki Antoniego Kieniewicza o pamiętniku prababci ze strony mamy - Agaty Stępień ze Szczerbaczewiczów, pozostawionym podczas II wojny światowej w Pińsku.

Najbardziej płodną literacko była jednak rodzina przodków mojej babci ze strony ojca - Wandy Krupy (1920-2008), pochodzącej z Szarbska nad Pilicą, małej, malowniczo położonej wsi na ziemi piotrkowskiej. Świadczyć o tym może najstarsza pamiątka rodzinna zawierająca pieśni kościelne spisane własnoręcznie przez jej dziadka, Łukasza Krupę (1856-1919). Brat babci zaś, Stefan Krupa (1909-1983) przed wojną działacz PPS, a później więzień Oświęcimia napisał wspomnienia wojenne, wydane pod tytułem "A jednak tak było".

Mieczysław Janiszewski (ur. 1907 w Szarbsku) po którego książkę sięgnąłem, pochodził również z piotrkowskiego. Był bratankiem mojej praprababci Wiktorii Krupy z Janiszewskich (1861-1906), synem jej brata Kazimierza Janiszewskiego (1864-1919).

Wsie leżące nad Pilicą w piotrkowskim otoczone były lichymi ziemiami. Spora rzesza chłopów po uwłaszczeniu dysponowała niewielkimi nadziałami gruntu. Bliskość dużego ośrodka miejskiego, jakim był Piotrków Trybunalski, powodowała, że młodzież właśnie tam wyjeżdżała szukać lepszego życia. W środowisku robotników i drobnych rzemieślników nasiąkała ideologiami lewicowymi. Mieczysław Janiszewski tak opisał swoje wejście w życie dorosłe: "W 1930 roku ukończyłem szkołę zawodową, a następnie odbyłem obowiązkową służbę wojskową. Zwolniłem się do domu w czerwcu 1932 roku i zacząłem szukać pracy. Nie było o nią łatwo w Polsce przedwojennej, chociaż miałem zawód technika włókiennika.  W 1938 roku otrzymałem stałą pracę robotnika w Zduńskiej Woli w fabryce Józefa Rajchenbauma. Pracowała ona dla polskiego wojska, dostarczała materiały na maski gazowe, płaszcze nieprzemakalne i brezenty. Zarobki mieliśmy niskie, ale nie to było najważniejsze."

Książka opisuje drogę wojenną autora, od przegranej kampanii wrześniowej i powrotu spod Lwowa w piotrkowskie, przez udział w rodzącej się konspiracji antyniemieckiej, najpierw w AK, potem w AL, aż do powojennej kariery partyjnej. Dość typowa ścieżka kariery chłopa małorolnego z piotrkowskiego, przesiąkniętego socjalizmem i komunizmem. Podobnie potoczyła się kariera Konstantego Krupy, stryja babci Wandy, który został dygnitarzem partyjnym w Łodzi.

Nie zamierzam oceniać książki pod kątem historycznym. Nie czuję się na tyle kompetentny. Ocena takiej książki nie byłaby poza tym w pełni możliwa bez sprawdzenia, w jakim stopniu na jej treść wpłynęła cenzura, a do tego brak mi źródeł. 

Daje się zauważyć krytyczny stosunek autora do ziemiaństwa, mocno negatywny do Narodowych Sił Zbrojnych, których członkowie na kartach książki wyłącznie współpracują z obszarnikami i Niemcami. O wiele cieplejsze słowa, choć podbarwione krytyką padają w książce w stosunku do AK. Moje sympatie umiejscowione są zdecydowanie po stronie obozu antykomunistycznego, więc ocena drogi autora opisanej w książce siłą rzeczy musiałaby być zabarwiona negatywnie.

Zamierzam natomiast wyłuskać na potrzeby artykułu wszystkie wątki "genealogiczne". Książka bowiem roi się od wzmianek o osobach, które stanowiły bliższą bądź dalszą rodzinę mej babci. Jest prawdziwą skarbnicą wiedzy rodzinnej. O kilku z nich wiem tylko z zapisków archiwalnych, o niektórych słyszałem od babci bądź przeczytałem podobne wzmianki w przywoływanej wyżej książce Stefana Krupy. A o niektórych dowiedziałem się dopiero z książki Mieczysława Janiszewskiego. Dzięki wzmiankom w  książce, osoby wcześniej znane mi jedynie z notatek, widzę w znacznie żywszych barwach.

Zacznę od osoby autora książki.

1. Mieczysław Janiszewski.

Urodził się 14 czerwca 1907 roku w Szarbsku. Rodzice: Kazimierz Janiszewski i Aleksandra z Gaworów. W połowie lipca 1939 roku skierowany został bezpośrednio ze Zduńskiej Woli do Beniaminowa pod Warszawą. W wojsku był radiotelegrafistą. W kampanii wrześniowej trafił pod Mławę, do Nidzgóry, później do Rumunii przez Ciechanów i Warszawę, gdzie został internowany. Z internowania uciekł przez granicę do Lwowa opanowanego przez wojska sowieckie, a następnie pociągiem wrócił w piotrkowskie (matka mieszkała we wsi Władysławowo). Dalszy ciąg losów Mieczysława, jego drogi politycznej stanowi treść książki. Znajdują się w niej dwie fotografie autora. Jedna pochodzi z 23-24 października 1943 roku i została wykonana po potyczce z Niemcami na Diablej Górze pod Skórkowicami, druga zaś przedstawia go, gdy jako pierwszy sekretarz komitetu miasta i powiatu Piotrków przemawiał na wiecu 9 maja 1945 roku.


2. Aleksandra Janiszewska z Gaworów.

Matka autora książki. Moja babcia jej nie pamiętała.  Badając księgi stanu cywilnego parafii rzymskokatolickiej w Skórkowicach ustaliłem, że urodziła się w 1869 roku we w wsi Stara. Rodzicami byli Józef Gawora i Józefa z Kowalskich. Podczas pierwszej wyprawy w piotrkowskie odnalazłem jej nagrobek na cmentarzu w Dąbrówce. Zdziwiło mnie, że nie ma wspólnego nagrobka z mężem, którego przeżyła o 29 lat.



W książce autor kilkakrotnie wymienia matkę i wyczuwa się w jego słowach duży szacunek dla tej prostej wiejskiej kobiety.

"Podczas mego pobytu w domu sąsiadka Waleria Chumek opowiedziała mi, co się tutaj działo 1 września. W Szarbsku (była to moja wieś rodzinna) tego dnia matka przetrząsała suszące się siano. Kiedy zobaczyła na niebie niemieckie samoloty, wygrażała w ich stronę grabiami i strasznie złorzeczyła. Sąsiadka ukryła się za murowaną piwnicą, lecz matka pracowała dalej. Jeden z lotników obniżył lot i posłał w jej stronę serię z karabinu maszynowego. Matka krzyknęła za odlatującym: -Ty podły! Może myślisz, że się ciebie boję? Żebym tak miała karabin maszynowy, tobym cię zaraz zestrzeliła! Masz swoją ziemię, czego tu u nas szukasz?"



3. Marianna Janiszewska z Piotrkowa.

Autor pisze o niej jako o stryjence. Nie jestem pewien, czy nie jest to żona Andrzeja Janiszewskiego (ur. 1867), rodzonego brata mojej praprababci Wiktorii Krupy z Janiszewskich i Kazimierza Janiszewskiego, która tak właśnie miała na imię. Andrzej Janiszewski był jedynym z dwóch rodzonych braci Wiktorii, pamiętanym przez babcię.

"Pewnego dnia wybrałem się rowerem do Piotrkowa. Odwiedziłem tam stryjenkę, mieszkającą przy ulicy Daszyńskiego 10, aby dowiedzieć się, co u niej słychać. Rozpłakała się biedaczka na mój widok. Jej dwaj najmłodsi synowie, Kazik i Stefan, nie powrócili z frontu. Jak się później okazało, obaj zginęli, lecz do dziś nie wiadomo gdzie. Starszy, Tadeusz, który był kierownikiem pociągu, został zmobilizowany do służby kolejowej. Kiedy przejeżdżał przez Piotrków, w przerwie w pracy wpadał czasem do matki. Najstarszy, Leon, cały czas przebywał w domu; z powodu wady słuchu nie powołano go do wojska. Teraz musiał zgłosić się do pracy w hucie szkła, w przeciwnym bowiem razie wywieziono by go na przymusowe roboty do Rzeszy."

W mieszkaniu brata stryjecznego Leona, 3 września 1944 odbyło się spotkanie powołujące piotrkowską miejską radę narodową.

4. Walenty Janiszewski, Antoni Janiszewski, Stanisław Laszczyk, Piotr Janiszewski.

Walenty i Antoni byli braćmi Mieczysława, o których wcześniej nie słyszałem. Wraz z siostrzeńcem Stanisławem Laszczykiem z Szarbska byli żołnierzami Samodzielnej Grupy Operacyjnej generała Kleeberga i walczyli aż do 5 października. Po zakończeniu walk w kampanii wrześniowej dostali się do niewoli, ale uciekli z transportu, skierowanego do Niemiec.

Nie słyszałem od babci również o innym bracie Mieczysława Janiszewskiego, Piotrze:

"W wiosce Stobnica-Trzy Morgi spotkały się dwa oddziały: Gwardii Ludowej i Armii Krajowej. Ich sztaby postanowiły wspólnie rozbić betonowy bunkier we wsi Klementynów, spalić niemieckie domy i wykonać wyrok śmierci na komendancie selbstuschutzu, Gwizdorze, za to, że we wsi Biała zabił wieśniaka Szarleja, a także katował innych Polaków, wśród nich mojego brata Piotra."

5. Bolesław Leski, ps. "Bęc".

Był prawdopodobnie synem Jana Leskiego, a stąd wnukiem Piotra Leskiego i Magdaleny z Krzysztofików, rodzonej siostry mojego prapradziadka Stanisława Krzysztofika. Bardzo często wymieniany na kartach książki. Wygląda na to, że dzięki Leskiemu, Mieczysław Janiszewski przystał do konspiracji niepodległościowej o lewicowym obliczu ideowym:

"Po powrocie z Piotrkowa spotkałem się we wsi Niewierszyn z Bolesławem Leskim. Był on ślusarzem precyzyjnym, przed wojną pracował w Fabryce Miar i Wag w Warszawie. Kiedy w końcu 1937 roku zwolniono go z pracy, przyjechał do rodzinnego Szarbska i ożenił się z Genowefą Kacprzakówną z pobliskiego Niewierszyna. Wiedziałem, że był członkiem Komunistycznej Partii Polskiej.
Omówiliśmy z Leskim aktualną sytuację w kraju i postanowiliśmy wszelkimi sposobami szkodzić hitlerowskim okupantom."
"Początki lewicowego ruchu oporu na naszym terenie wiążą się właśnie z okolicami Władysławowa, Bratkowa i Janikowic. Przebywaliśmy tutaj z Bolesławem Leskim jako bezrobotni (ja od 1932, a on od 1937 roku). Chociaż miałem średnie wykształcenie zawodowe i odbyłem obowiązkową służbę wojskową, do 1 grudnia 1938 roku pozostawałem bez stałej pracy. Ileż to czyniłem starań, jeżdżąc pożyczonym rowerem po całej Polsce, ileż godzin wyczekiwałem w portierniach łódzkich fabrykantów - wszystko na próżno." Bardzo enigmatycznie opisana została śmierć Bolesława Leskiego w książce: "Leskiego zastrzelił "Loba" z oddziału AK na szosie tuż przed dworem Stefana Łępickiego w Kawęczynie". Bardziej szczegółowy opis przedstawił Jan Zbigniew Wroniszewski: "Po całodziennej walce (24.X.1943) oddział zdołał ze stratą kilku żołnierzy wyjść z nocą z okrążenia. Złożony z Rosjan pluton "Saszki" został rozproszony, a jego żołnierze, włóczący się przez jakiś czas pojedynczo i po kilku, pogłębiali trudną sytuację na terenie "Heleny". Oliwy do ognia dolał jeszcze tragiczny finał nocnego spotkania "Bęca", "Billa" i dowódcy niewierszyńskiej kompanii NSZ ppor. Stefana Łempickiego "Bosmana" z dwoma rozbitkami z plutonu "Saszki". Trzej pierwsi - po wspólnym przyjacielskim biesiadowaniu we dworze Żórawskich w Szarbsku, wyszli późno w noc 7.XII drogą w kierunku szosy Jaksonek - Przedbórz i w jej pobliżu natknęli się na przyczajonych w rowie dwóch Rosjan od "Saszki". "Bosman" - choć nietrzeźwy, zdążył wydobyć "Visa" i trafić jednego z nich, lecz drugi zastrzelił go z karabinu. "Bill" i "Bęc" próbowali wytłumaczyć incydent przypadkowym spotkaniem z Rosjanami, którzy ostrzelani, użyli broni, lecz okoliczni członkowie NSZ z Janem Sudwojem "Litwinem" na czele zgodnie twierdzili, że "Bosman" zginął od strzału w plecy. Bezstronnego świadka nieszczęśliwego wydarzenia nie było. [...] W lutym nastąpił odwet NSZ za śmierć Stefana Łempickiego "Bosmana". Oddział "Las I" dokonał zabójstw: brata wspomnianego wcześniej "Karola" - Wincentego Janiszewskiego oraz Bolesława Leskiego ("Bęc") i Zygmunta Koczwarskiego ("Bill)."

6. Wincenty Janiszewski.

Starszy brat Mieczysława Janiszewskiego, urodzony 20 stycznia 1888 roku w Szarbsku. Stefan Krupa pisze o nim w swej książce, jako przeciwniku kleru. Był nauczycielem, zwolnionym z pracy w 1929 roku, a podczas wojny nosił pseudonim "Uczony" i był skarbnikiem KG PPR od 1942 roku. Żonaty z Franciszką. Został zabity podobnie, jak Bolesław Leski w odwecie za śmierć "Bosmana". Jak pisze w książce Mieczysław Janiszewski: "28 lutego 1944 roku został w bestialski sposób zamordowany przez sfanatyzowaną grupę NSZ "Las I" za młynem Rożenek." Nagrobek Wincentego znajduje się na cmentarzu w Dąbrówce.



7. Stefan Krupa.

W książce Stefana Krupy " A jednak tak było", kluczowym momentem akcji był epizod zrzutu broni z Londynu w lutym 1943 roku. W odbiorze broni brali udział między innymi delegowani przez PPS-WRN w Piotrkowie: Mieczysław Szmidt, Stanisław Rajkowski i Antoni Leśniak. Nieszczęśliwie złożyło się, że Antoni Leśniak został aresztowany i zaczął sypać. Stało się to przyczyną wielu aresztowań w Piotrkowie, między innymi Stefana Krupy, który został umieszczony w obozie Auschwitz-Birkenau. Dalsza część jego książki od momentu aresztowania to opis życia obozowego, podczas gdy w książce Mieczysława jest to jeden z wielu epizodów wojennych. Co ciekawe, w obu pozycjach autorzy nieco inaczej przedstawiają pośrednie przyczyny aresztowania Leśniaka. Stefan pisze, że to Bolesław Leski, konspiracyjny współpracownik Mieczysława Janiszewskiego, wpłynął na grupę z Piotrkowa, aby opóźniła wyjazd z odebraną bronią o jeden dzień, co pośrednio wpłynęło na aresztowanie Leśniaka. Mieczysław Janiszewski z kolei ciężar decyzji o wyjeździe z bronią dzień później zrzuca na przybyszów, którzy mieli w sobotę spożyć u teściowej Bolesława Leskiego kolację zakrapianą wódką i zmęczeni wyjechali dzień później. 

8. Stefan Fijołek.

Pojawia się w książce raz, jako bohater jednego tylko epizodu. Gwara, jaką mówili chłopi w cyntrali, czyli w piotrkowskim, w książce praktycznie nie jest obecna, ale w przypadku Stefana Fijołka autor zdecydował się zapisać jego wypowiedź właśnie w języku potocznym.

"Przed południem 11 września przyszedł do oddziału z Szarbska Stefan Fijołek w ważnej, jak mówił sprawie. Nasz posterunek zatrzymał go, jako nieznanego przybysza, miał bowiem rozkaz nie wpuszczać nikogo na kwaterę.
Fijołek jednak domagał się widzenia ze mną lub z Bolkiem Leskim, gdyż ma ważne wiadomości.
Gdy wyszliśmy do niego, powiedział z pretensją w głosie:
- Wy tu siedzicie, a nas tam Nimce biją i rabują! Ostatnie ziorka zabirają, ostatnią świnkę kazali mi załadować na furę i wiźć do Przedboza na kontyget!
Spytałem, ilu ich tam jest w Szarbsku.
- Pełny samochód cinzarowy - odparł. - Niedługo bydą jechać do Przedboza. Jo przyjechołem do Dąbrówki i zostawiłem furę u mojej siostry Walerki na podwórku, ty, co wysła za Ogłoze."

Stefan Fijołek (1907-1977) był kuzynem babci, synem Jana Fijołka i Marianny Krupy, rodzonej siostry mego pradziadka Ignacego Krupy. Pochowany jest na cmentarzu w Dąbrówce.

9. Wawrzyniec Wacław Nalepa.

Syn Wincentego Nalepy (około 1870-1959) i Gabrieli z Krzysztofików (1877-1894), rodzonej siostry mojej prababci Antoniny Krupy z Krzysztofików (1888-1943), i ojciec Wandy, dzięki której miałem w zeszłym roku okazję uczestniczyć w zjeździe rodziny Nalepów. Wzmiankowany dwukrotnie w książce, jako uczestnik posiedzeń piotrkowskiej powiatowej rady narodowej, które miało miejsce w jego domu w Siomkach.

10. Spalenie Zygmuntowa, 28 listopada 1944 roku.

Wielką wartością książki jest opisanie zagłady wsi Zygmuntów w dniu 28 listopada 1944 roku. Co prawda nie zostały przedstawione przyczyny, dla których wieś uległa zagładzie (opisane zostały przez Jana Zbigniewa Wroniszewskiego), ale wymienione zostały osoby, które zginęły w wyniku spalenia wsi. Ponad jedna czwarta wszystkich osób nosi nazwisko Krawczyk, co pokazuje, jak wielka tragedia dotknęła tę rodzinę.

Książkę na pewno powinny przeczytać wszyscy ci, którzy interesują się historią wsi położonych na terenie parafii Skórkowice i Dąbrówka. Dla mnie ma szczególną wartość dodatkową ze względu na powiązania rodzinne z autorem i wzmianki o wielu osobach z rodziny mej babci.

Mieczysław Janiszewski, "Przyszłość czekała", Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa, 1987.

wtorek, 14 lutego 2012

Zdjęcie nieznajomego mężczyzny wykonane w Piotrkowie Trybunalskim

Mam w swoich zbiorach zdjęcie, otrzymane kiedyś od babci. Problem w tym, że babcia nie wiedziała kto na nim jest. Zrobione najprawdopodobniej już po I wojnie światowej o czym świadczy pieczątka zakładu fotograficznego na odwrocie z polskim napisem: Piotrków, Rokszycka 18. Na odwrocie zdjęcia jest również pisany ręcznie napis, ale zupełnie nieczytelny dla mnie. Być może przedstawia kogoś z rodziny, z Szarbska z kręgu Krupów, Krzysztofików bądź Janiszewskich, ale pewności nie mam. Może ktoś z bliższej lub dalszej rodziny wejdzie na tę stronę, a ma podobne zdjęcie w swym albumie i pomoże mi w identyfikacji? A może osoba zupełnie nieznajoma, a mająca korzenie w Szarbsku, Dąbrówce, Sulejowie bądź Piotrkowie Trybunalskim będzie wiedzieć, kogo przedstawia zdjęcie?

piątek, 17 czerwca 2011

Czego można dowiedzieć się ze starych dokumentów?

Z kolejnym dokumentem napisanym w języku rosyjskim, pochodzącym ze stycznia 1913 roku "poszło" mi już o wiele łatwiej. (Doświadczenie robi swoje!) Dzięki niemu odkryłem osobę, o której pamięć wśród żyjących członków rodziny zatarła się.


Dokument powyższy jest również wypisem z aktu notarialnego, spisanego przez notariusza przy Kancelarii Hipotecznej Sędziego Pokoju w Piotrkowie Trybunalskim, Stanisława Niepokojczyckiego. Akt dotyczy zrzeczenia się spuścizny po Wiktorii Krupie (mojej praprababci) i Wacławie Krupie (synu Wiktorii Krupy i jej męża Łukasza) przez jej dzieci: Mariannę Fijołek, Antoninę Wroniszewską i Jana Krupę i sprzedaż pozostałego majątku na rzecz ich brata, a mego pradziadka Ignacego Krupy.

Akt precyzuje, jakimi dokumentami musiały wylegitymować się osoby stające przed notariuszem. Marianna Fijołek przedstawiła dokument wydany przez wójta osady Niewierszyn, Antonina Wroniszewska i Ignacy Krupa przedstawili podobny dokument wydany przez wójta gminy Skotniki, natomiast Jan Krupa zaświadczenie wydane przez dowódcę 148 kaspijskiego pułku piechoty. I ten ostatni fakt jest bardzo ciekawy. Okazuje się, że stryj mej babci, późniejszy legionista, doświadczenie wojskowe zdobywał w wojsku carskim.

Ignacy Krupa musiał ponadto przedstawić dokument zaświadczający chłopskie pochodzenie. Okazał wypis z tabeli likwidacyjnej osady Szarbsko, w której pod numerem 20/16 zapisany był jego dziadek Ludwik Krupa. Przedstawił ponadto metryki urodzenia swego ojca Łukasza oraz metrykę swojego urodzenia, pobrane z ksiąg metrycznych parafii Skórkowice. Najciekawsze w całym akcie było odkrycie Wacława Krupy. Moja babcia nic nie wiedziała o tym, że jej ojciec miał brata o takim imieniu. Dysponuję też drzewem genealogicznym powstałym w innej gałęzi rodziny Krupów i również, mimo, że rodzeństwo mego pradziadka wymienione jest szczegółowo, brak jest Wacława. Wacław Krupa urodził się w 1899 roku, a zmarł w listopadzie 1908 roku, miał więc w chwili zgonu 9 lat. Widocznie w domu pradziadka nie mówiło się o nim. Późniejsze pokolenia nie miały więc najprawdopodobniej skąd czerpać wiedzy o zmarłym członku rodziny. Dokumenty jednak "mówią do nas", a powyższy przykład raz jeszcze pokazuje, jak ważne jest źródło pisane.

wtorek, 16 listopada 2010

Druga wycieczka w piotrkowskie

Po trzech latach znów pojechałem do Piotrkowa Trybunalskiego. Białystok spowijał półmrok, gdy wsiadaliśmy wraz z Anną do pociągu, który bez przesiadek miał nas zawieźć do celu podróży. Plan był dość napięty. Miałem zamiar odwiedzić nowy cmentarz rzymskokatolicki w Piotrkowie Trybunalskim, na którym nigdy wcześniej nie byłem i odnaleźć nagrobki prababci oraz innych krewnych, pojechać do Skórkowic i tam przejrzeć parafialne księgi metrykalne z lat 1888-1920, następnie wrócić do Piotrkowa i odwiedzić parafię pw. świętych Jacka i Doroty, gdzie zależało mi na znalezieniu metryki zgonu prababci. Dość dużo, jak na jeden dzień, choć wszystkie spotkania postarałem się wcześniej zaaranżować.


W Piotrkowie wysiedliśmy z pociągu po wpół do jedenastej. Zaszliśmy do nieopodal położonego dworca autobusowego i dowiedzieliśmy się, że autobus do Skórkowic odchodzi o 12.10. Mieliśmy 1,5 godziny, aby dojść do cmentarza, odnaleźć nagrobki i wrócić na autobus.

Nekropolie piotrkowskie położone są przy ulicy Cmentarnej, niedaleko ścisłego centrum miasta. Naszym celem był nowy cmentarz rzymskokatolicki, na którym chcieliśmy odnaleźć 4 nagrobki. Do cmentarza szliśmy ulicą Wojska Polskiego zabudowaną XIX-wiecznymi lub z początku XX wieku, dość odrapanymi, kamienicami.


Dochodząc do nowego cmentarza mijaliśmy widoczne za murem nagrobki najstarszej piotrkowskiej nekropolii. Nie było jednak czasu, aby ją odwiedzić. Niedaleko bramy nowego cmentarza we wskazanym miejscu czekała już na nas mapka z rozlokowaniem kwater i poszukiwanych nagrobków (podziękowania dla pani z biura cmentarza).

Dość szybko odnaleźliśmy nagrobek stryjostwa mojej babci - Jana Krupy (08.06.1889 - 07.04.1930) i jego żony Stanisławy z Woźnickich (20.09.1895 - 12.03.1981). Jan Krupa był legionistą w okresie I wojny światowej, a po wojnie prowadził warsztat szewski w Piotrkowie Trybunalskim.

"Brat ojca, Jan, był żarliwym zwolennikiem Legionów[...] Pewnego dnia - chyba w pierwszej połowie 1914 roku, pamiętam tę scenę dobrze - ojciec przybiegł ze wsi i ze strachem powiedział matce, że przyjechali Kozacy. Gdzieś z ukrycia przyniósł książki i różne broszury. W podnieceniu pchał je siłą w ogień, aż sklepienie na przodzie paleniska glinianej kuchni rozsypało się. Jak się później okazało, Kozacy nie przyjechali na rewizję. Ojciec spalił niepotrzebnie książki i zepsuł świeżo bieloną kuchnię. Od matki dostał "odręczne" wymówki za kuchnię, od brata przy najbliższej naradzie spiskowców również wiele niepochlebnych słów z powodu zniszczenia literatury szczególnie ważnej, dotyczącej Legionów."


Odwiedziliśmy również miejsce pochówku mojej prababci Antoniny Krupy z Krzysztofików (4.05.1888 - 5.01.1943), która jest pochowana razem ze swoim wnukiem Janem Wroniszewskim (16.11.1939 - 15.07.1997).

Niestety nie odnaleźliśmy nagrobka Władysława Krupy, drugiego stryja mej babci. Pośpiech sprawił też, że nie poszukiwaliśmy nagrobka Stefana Krupy, brata mej babci. Do odjazdu autobusu zostało już niewiele czasu, więc szybko ruszyliśmy w kierunku dworca autobusowego.

Po około godzinie jazdy stukaliśmy do drzwi plebanii. Ksiądz okazał się bardzo gościnny. Przez 3 godziny mogłem wertować księgi.

Interesowały mnie przede wszystkim księgi urodzeń, zaślubionych i zgonów z lat 1888-1920. Księgi skórkowickie z lat 1810-1815 i 1819-1888 przeglądałem przez ostatnie kilka lat w mormońskiej czytelni Centrum Historii Rodziny. Natomiast rok 1920 jest czasem powstania parafii pw. św. Rozalii w Dąbrówce, która objęła miejscowości zamieszkałe przez większość moich przodków: Starą, Zygmuntów, Klew, Dąbrówkę oraz Szarbsko. Większość zapisów z okresu, który mnie interesował prowadzona była w języku rosyjskim.

Wyjazd okazał się bardzo owocny. Oto co odnalazłem i co udało mi się ustalić.

1. Pokolenie praprapradziadków (3xpra):

- metryka zgonu praprapradziadka Ignacego Franciszka Janiszewskiego (często nazwisko Janiszewski w aktach parafii skórkowickiej zapisywano jako Januszewski lub Januszowski). Zapis ten pokazuje, w jaki sposób dokonywano pomyłek w dawnych czasach. Rodzice Ignacego Franciszka wpisani do aktu zgonu noszą imiona rodziców jego drugiej żony - Marianny Gębickiej. Imię Marianny także przekręcono na Juliannę - imię jej matki. A że jest to akt zgonu mego praprapradziadka, jestem na 99 % pewien. Analizując bowiem akta parafii Skórkowice przez cały wiek XIX nie natknąłem się na innych Janiszewskich niż rodzina i potomkowie mego praprapradziadka, który urodził się w Reczkowie w sąsiedniej parafii, a do parafii skórkowickiej "wprowadził" Janiszewskich poprzez małżeństwo z moją prapraprababcią Antoniną z Szokalskich.

2. Pokolenie prapradziadków.

- metryka ślubu mego prapradziadka Łukasza Krupy (ur. 11.10.1856) z Emilią ze Snochowskich. Swego czasu babcia opowiadała mi, że po śmierci pierwszej żony Wiktorii z Janiszewskich, jej dziadek Łukasz Krupa ożenił się po raz drugi z niejaką Gustą. Odnaleziony akt zawarcia małżeństwa wyjaśnia wszystko. Gusta to właśnie Emilia ze Snochowskich, która w momencie zamążpójścia za mego prapradziadka była wdową po pierwszym mężu Janie Guście.

- metryka zgonu mej praprababci Wiktorii Krupy z Janiszewskich (13.12.1861 - 23.07.1906), pierwszej żony wymienionego wyżej Łukasza Krupy. Data śmierci potwierdza, to co słyszałem kiedyś od babci, że Wiktoria zmarła w wyniku ciężkiego porodu. Odnalazłem bowiem również zapis urodzenia Stanisława Krupy, syna Łukasza i Wiktorii, urodzonego 23.07.1906 roku, zmarłego dwa dni później.

- akt zgonu Kazimierza Janiszewskiego, brata Wiktorii.

3. Pokolenie pradziadków.

- metryka ślubu mych pradziadków: Ignacego Krupy (22.01.1882 - 8.11.1941) i Antoniny z Krzysztofików.



- metryki chrztu braci pradziadka Ignacego:

- Jana Krupy, wspominanego już wyżej.

"W ostatnim okresie przed wybuchem pierwszej wojny światowej przyjezdni z Piotrkowa wywoływali we wsi szczególnie duże ożywienie. Stryj Jan odgrywał chyba w tej grupie najważniejszą rolę. Ze słów, które w rozmowie często padały, utkwiły mi w pamięci: Sybir i Legiony. Nie umiałem sobie z nimi poradzić - co to jest ten Sybir i Legiony? Z czasem doszło trzecie, Diabla Góra. Po latach, kiedy świat był mi widniejszy, przestały one być dla mnie zagadką. W sąsiedniej wsi, Aleksandrowie, mieszkał Franciszek Wojciechowski, nauczyciel cieszący się w okolicy bardzo dobrą opinią jako człowiek i Polak. Na tej tajemnicą okrytej Diablej Górze z jego udziałem odbywały się nocami, z soboty na niedziele, narady i zjazdy organizatorów walki z zaborcą carskim. Stryj Jan Krupa i jego koledzy spełniali rolę osłony, czy ochrony. Na początku 1914 roku stryj wraz kolegą Franciszkiem Wereszką przyjechał do Szarbska. Byli rozczarowani, gdyż miało przybyć znacznie więcej ludzi na ten punkt zbiórki. Po paru dniach, obaj wyposażeni na drogę w jedzenie i inne potrzebne rzeczy, udali się w kierunku Częstochowy, by przedostać się do Krakowa. Chcieli wstąpić do Legionów. Stryjowi udało się zrealizować marzenia - walczył o wolną Polskę, ale poznał też sławny obóz niemiecki w Szczypiornie. Po zwolnieniu się z wojska zamieszkał w Piotrkowie i przejął po zmarłym koledze zakład szewski. Kiedy miał wolny czas, pracownicy nagabywali go, aby opowiadał o wojnie i Legionach."

- Władysława Krupy (1892 - 1974). Władysław, podobnie, jak jego brat Jan, wyjechał z rodzinnej wsi do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie pracował w piekarni. Na marginesie aktu urodzenia znajduje się dopisek informujący, że w roku 1928 Władysław wstąpił w związek małżeński z Zofią Kardynią. Moja babcia wspominała, że brat Zofii - Zenon, pracujący przed wojną w hucie szkła Hortensja, przywoził na święta Bożego Narodzenia bombki szklane wyprodukowane w tejże hucie.


- Stanisława Krupy (23.07.1906 - 25.07.1906), dziecka, które żyło tylko dwa dni, o którego istnieniu wcześniej nie wiedziałem.

- Wacława Krupy, o którego istnieniu moja babcia, opowiadając mi kiedyś o przodkach, nie wiedziała. Wacław zmarł młodo w wieku 9 lat, na jego ślad natrafiłem analizując dawne dokumenty rodzinne.


- Konstantego Krupy.

"Większość pracowników w zespole stryja miała skrajnie lewicowe poglądy. Przewodził im młodszy brat Jana, Konstanty.[...]

"W niedzielę 16 maja 1943 r. przyjechał do mnie stryj Jan Krupa-Skibiński z grupy pepeesowskiej WRN w Radomsku i kategorycznie żądał, abym z nim opuścił Piotrków, wróżąc mi wpadkę. Nie zdecydowałem się wyjechać natychmiast. Przyrzekłem, że w środę będę w Radomsku. Uwierzył i wyjechał. Po południu przyszedł Józef Bakalarski i zaproponował pójście do kina. Po powrocie zrobiliśmy kolację. Od dłuższego czasu nie spałem w swoim mieszkaniu. Dlaczego wtedy ogarnęło mnie lenistwo? Na pół rozebrany położyłem się na łóżku. Uspokajałem się, że przy niedzieli nie przyjdą."

Według relacji babci Konstanty Krupa używał pseudonimu Jan Skibiński podczas okupacji. Na marginesie odnalezionego przeze mnie aktu urodzenia znajduje się dopisek, że Konstanty Krupa zmienił i imię i nazwisko na Jan Skibiński. Po wojnie związany z nową władzą w Łodzi. Poszukując informacji o Konstantym Krupie w internecie, natknąłem się na interesujący akapit w artykule "Obchody 1000-lecia chrztu Polski w dokumentach SB" opublikowanych na stronach Archidiecezji Łódzkiej:

"Wielu uważało, że efekt tych posunięć będzie odwrotny w stosunku do zamierzonego przez władze. Tak sądził m.in. Jan Krupa-Skibiński, dyrektor administracyjny Zakładów Przetwórstwa Drzewnego w Łodzi przy ul. Kopcińskiego : "Przez przyjazd Wyszyńskiego wszystko postawiono w stan pogotowia, jakby to groziło rewolucją. Jakiś obłęd ich opętał, że do tego przywiązują taką wagę. Nawet konflikt na Bliskim Wschodzie zszedł na drugi plan. Taka silna władza ludowa, a boi się przyjazdu Wyszyńskiego. Ludzie na pewno zrobią na złość i pójdą zobaczyć Wyszyńskiego, nie pomogą żadne imprezy i będzie wielka masa ludzi i będzie manifestacja"."

4. Pokolenie dziadków.

- metryka chrztu Stefana Krupy (1909 - 1983), brata mej babci, działacza przedwojennego PPS w Piotrkowie Trybunalskim, współtwórcy powstałej w 1938 roku Robotniczej Spółdzielni "Wyzwolenie", więźnia Oświęcimia, Buchenwaldu i Flossenburga.


- metryki chrztów Marianny Krupy i Stanisława Krupy, rodzeństwa mojej babci, które zmarło we wczesnym dzieciństwie.


- metryka chrztu Jana Krupy (1912 - 1980), kolejnego z braci mej babci, w czasie wojny przebywającego na robotach przymusowych w okolicach Bielefeld, po wojnie, aż do śmierci, mieszkańca zachodniopomorskiego Morynia.

- metryka chrztu siostry mej babci - Kazimiery Krupy (1914 - 2001), która większą część swego życia po wojnie spędziła w Szczecinie.


W samych Skórkowicach na uwagę zasługuje kościół pw. św. Łukasza Ewangelisty. Początki istnienia kościoła w Skórkowicach sięgają roku 1313, gdy z fundacji dziedziców Skórkowskich herbu Jelita powstał pierwszy modrzewiowy budynek świątyni. Obecny kościół pochodzi z lat 1639 - 1648. W zewnętrznym murze świątyni znajdują się trzy zabytkowe tablice nagrobne, dwie związane z rodem Skórkowskich, jedna poświęcona Justynie z Ostromęckich Cebulskiey.


Szczególne zainteresowanie wzbudziły we mnie dwie kapliczki: jedna ustawiona w centralnym punkcie wsi, druga przy drodze na cmentarz. Obie ufundowane przez rodziny chłopskie - nazwiska Pisiałek i Jończyk często spotykane są w XIX-wiecznych parafialnych księgach metrykalnych. Napisy wykonane ręką chłopską chwytają za serce.




Do Piotrkowa wróciliśmy w porze zmierzchu. Wnętrze kościoła pw. św. Jacka i św. Doroty robi ogromne wrażenie przepychem, ale jednocześnie pięknem wystroju. W kruchcie malowidło upamiętniające poległych w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku oraz napis poświęcony wieloletniemu rektorowi tej świątyni, pochodzącemu z Podlasia Eugeniuszowi Leliwie-Lipińskiemu. Z księdzem spotkaliśmy się po wieczornej mszy. Księga zmarłych z lat II wojny światowej, do której mieliśmy okazję zajrzeć w celu sfotografowania zapisu o metryki zgonu prababci Antoniny z Krzysztofików nie przypomina ksiąg skórkowickich, jest już podzielona na stałe rubryki, oprawiona w grube okładki. Świadectwo tamtych czasów. Dowiaduję się, że prababcia zmarła w piotrkowskim szpitalu św. Trójcy.


Nie skorzystaliśmy z rady księdza i nie zjedliśmy kolacji w restauracji "Pod kasztanami". Anna wypatrzyła bowiem sieciową pizzernię "Gruby benek", o której mieliśmy bardzo dobre zdanie po jednej z wycieczek rowerowych po Białymstoku. Pizza benek trybunalski, którą zamówiliśmy nie należała jednak do najlepszych.

Było już późno, trzeba było zakotwiczyć w jakimś hotelu. Piotrków mimo, że jest byłym miastem wojewódzkim, nie dysponuje szeroką bazą hotelową. Zdecydowaliśmy się na położony nieopodal dworca "Hotel Trybunalski", nie najwyższych lotów, ale miał wolne miejsca! A wczesnym rankiem dnia następnego wyruszyliśmy w drogę powrotną.


***

Wszystkie cytaty kursywą pochodzą z książki Stefana Krupy "A jednak tak było", Wydawnictwo Literackie, Kraków, 1981.