środa, 30 maja 2012

"Ptak umarłych" Edwarda Dębickiego

Miejsce: stołówka Szkoły Podstawowej nr 7 przy ulicy Estkowskiego w Gorzowie Wielkopolskim, końcówka 1985 roku, turniej szachowy dla młodzieży organizowany przez nauczyciela i propagatora szachów wśród dzieci, Bogdana Lotko. Na sali kibice, również dorośli. Lata 80-te praktycznie aż do odzyskania niepodległości w 1989 roku to ogromna popularność szachów amatorskich. Turnieje miejskie i wojewódzkie pełne graczy. Czy wpływ na taki stan rzeczy miały mecze o mistrzostwo świata pomiędzy Karpowem i Kasparowem? Pewnie tak. Ale i beznadzieja końcówki PRLu, powodująca wzrost aktywności ludzkiej poza głównym nurtem szarego życia.

Gdzieś tam w stołówce siódemki, jako 12-letni chłopak, zauroczony szachami, zobaczyłem po raz pierwszy człowieka, którego później z różnych turniejów szkolnych kojarzyłem jako Edwarda Dębickiego. Posiadał bodajże II-gą kategorię szachową i reprezentował gorzowski Start.

Trafiłem niedawno na stary wycinek kącika szachowego z Ziemi Gorzowskiej o nazwie "Nad szachownicą". Tytuł jednej ze wzmianek brzmi: "Edward Dębicki mistrzem okręgu w grze korespondencyjnej". Przytoczono w niej tabelę finału z roku 1984 oraz partię E.Dębicki - J. Konieczny. Swoich sił w grze korespondencyjnej próbowałem parę lat później zostając mistrzem okręgu gorzowskiego w roku 1987. Później rozwój komputerowych programów szachowych zabił tę formę rozgrywek.

O tym, że Edward Dębicki jest założycielem cygańskiego zespołu artystycznego "Terno" dowiedziałem się po latach, gdy w Gorzowie odbywały się coroczne Międzynarodowe Spotkania Zespołów Cygańskich "Romane Dyvesa". Dopiero dużo później znalazłem w internecie informację o książce zatytułowanej "Ptak umarłych", informację na tyle ciekawą, ze postanowiłem książkę zdobyć i przeczytać.

Cyganie są wśród nas, a jednak na tyle różni się ich kultura od naszej, że nie zadajemy sobie trudu, aby ją poznać. Swoją rolę grają tu uprzedzenia, ale i hermetyczność cygańskiego świata. Kiedyś na fali zachwytu "Sklepami cynamonowymi" Brunona Schulza trafiłem na książkę poświęconą temu niezwykłemu artyście słowa, autorstwa Jerzego Ficowskiego, pt. "Regiony wielkiej herezji", książkę na tyle niezwykłą, że zachęciła mnie do przeczytania innych pozycji tego autora. Kupowałem na chybił trafił, a okazały się o tyle ciekawe, że traktowały o Cyganach i ich kulturze.

Zarówno "Pod berłem króla pikowego. Sekrety cygańskich wróżb", jak i "Cyganie na polskich drogach" będąca rodzajem monografii historyczno-etnograficznej polskich Cyganów są obarczone pewnymi wadami. Pisał je człowiek z zewnątrz, który miał styczność z cygańskim taborem, jednak nie jesteśmy w stanie, czytając książkę, zweryfikować na ile wiedza w nich przedstawiona ma wartość poznawczą, na ile mocno autor został wtajemniczony w arkana cygańskiego życia. Zresztą on sam na kartach zwłaszcza drugiej książki niejednokrotnie podkreśla hermetyczność cygańskiego świata, niemożność pełnego poznania cygańskiej kultury, również z powodu niechęci Cyganów do ludzi z zewnątrz.

Książka "Ptak umarłych" to wspomnienia z lat wojennych 1939-1945, gdy rodzina Krzyżanowskich (takie nazwisko rodowe nosili pierwotnie rodzice Edwarda Dębickiego) przebywała na Wołyniu.

Autor, wówczas, w czasie objętym wspomnieniem jeszcze dziecko (urodził się w 1933, 1934, lub 1935 roku), wprowadza nas do swego świata poprzez nakreślenie sylwetek najbliższych osób z rodziny, skupiając się na ich cechach charakterystycznych, jak i szczególnie pamiętanych wydarzeniach związanych z każdą z tych osób. Zaczyna się od czasów zamierzchłych, gdy rodziny Krzyżanowskich, Wajsów i Korzeniowskich, z których wywodzą się przodkowie autora, powiązane zostały z konkretnymi szczepami cygańskimi. Legendarnym dla rodziny wydaje się przywołany w książce dokument z czasów króla Jana III Sobieskiego, wystawiony przez królową Marysieńkę, stwierdzający wysoki poziom artystyczny zespołu muzycznego stworzonego przez przodków autora. Muzyka więc jest głównym zajęciem rodziny. Wśród portretów krewnych odnajdujemy rozsławioną przez Juliana Tuwima poetkę cygańską Papuszę, ciotkę Edwarda Dębickiego, mieszkającą po wojnie również w Gorzowie Wielkopolskim.

Rozdział jej poświęcony daje nam równocześnie wgląd w zwyczaje Cyganów związane z ożenkiem, który często następował poprzez porwanie. Takiego fortelu użył w stosunku do Papuszy (prawdziwe nazwisko Bronisława Zielińska) wuj autora Dyźko Wajs, dużo od niej starszy, nie będący wymarzonym kandydatem na męża.

Ciekawy jest także fragment poświęcony matce, gdyż możemy przez chwilę posmakować tak obcego dla zwykłego śmiertelnika świata wróżb:

"Matka moja miała odmienny charakter niż ojciec. Jej przyjaźń zdobyć było bardzo trudno. Była stanowczą i mądrą kobietą. Co komu miała powiedzieć, to mówiła prosto w oczy i dlatego nie znajdowała poklasku i nie miała zbyt wielu koleżanek. Była prawdomówna i skromna, unikała konfliktów. Dzieci kochała bardzo, ale w przeciwieństwie do ojca nie umiała tego okazać. Była wrażliwa na każdą krzywdę. Nawet jak ktoś opowiadał o swoich kłopotach, to potrafiła płakać. Była opiekuńcza, wychowała nas siedmioro, pomogła wychować wszystkie wnuczęta. Życie oddałaby za nas.

Nie umiała tańczyć po cygańsku, umiała za to śpiewać, miała nawet przyjemny głos. Była ładną kobietą, drobnej budowy. Umiała dobrze wróżyć, w czym pomagał jej dar przekonywania. Kiedyś zapytałem mamę czy to, co mówi podczas wróżby, jest prawdą i skąd jej się to bierze, że wszystko zgaduje, co było i co będzie?

-Trudno to tak po prostu wyjaśnić - odpowiedziała - coś takiego jest na tej ziemi, czego człowiek nie umie jeszcze sprawdzić i wytłumaczyć. Kiedy zaczynam przygotowywać się do wróżby, to nie wiem co będę mówić, ale jak rozłożę karty i zaczynam wróżyć, to jakby ktoś mi podpowiadał, a język jakby sam sobą kierował i wymawiał słowa bez mojej kontroli. Ja czuję to i wiem jak się dostosować do tego, ale nie umiem wytłumaczyć. Widocznie jest jakaś boska siła."

Czytając  powyższy fragment przypominałem sobie, co o swoim darze jasnowidzenia mówił ksiądz Klimuszko.

Przejmująca jest historia najmłodszej siostry ojca - Babulki, pięknej kobiety, która została porwana przez Polaka. Sprowadziło to na nią hańbę. Rodzina nie chciała utrzymywać z nią kontaktu. W czasie wojny zginęła w getcie.

Zupełnie inaczej traktowano kobiety z zewnątrz, które trafiały do taboru. Parni (Biała) - Polka, która uciekła sprzed ołtarza do taboru cygańskiego "...zaczęła rozumieć, na czym polega cała tradycja cygańska i czemu służą nasze prawa, zmienił się jej sposób myślenia. Pokochała nasze zwyczaje i stała się białą Cyganką. Nawet już przychodziły swaty, ale o tym Parni nie chciała długo słyszeć. Wreszcie nadszedł taki dzień, kiedy oczy Parni błysnęły do Stacha, przystojnego chłopaka z naszego taboru. Pobrali się zwyczajem cygańskim, żyli zgodnie i przykładnie. Dochowali się pięciorga dzieci - trzech synów i dwóch córek. Stacho już umarł, Parni żyje i bawi wnuczęta."

W książce mamy też przykłady niesnasek małżeńskich na przykładzie Muchy i Terentego, który ostatecznie postanawia opuścić żonę i tabor cygański.

Przeczytamy również o wielu innych cygańskich zwyczajach. Dowiemy się co to jest śpera, czy też jak zakwasić barszcz z kury w warunkach leśnych bez octu.

Początkowe rozdziały książki przechodzą w opis niedoli wojennej: ukrywania się w lesie przed Niemcami i banderowcami, pogromów, głodu. Dały mi z innej nieco strony wgląd w życie, jakie mogli prowadzić moi pradziadkowie mieszkający w lesie przy stacji Tomaszgród na Wołyniu.

Książka warta przeczytania, z pierwszej ręki otrzymujemy namiastkę świata cygańskiego. Ja już czekam na drugą część wspomnień Edwarda Dębickiego, obejmującą lata powojenne.

Edward Dębicki, "Ptak umarłych", Bellona, Stowarzyszenie Twórców i Przyjaciół Kultury Cygańskiej im. Bronisławy Wajs-Papuszy.

Tablica pamiątkowa poświęcona poetce cygańskiej Papuszy na ścianie poniemieckiego, przedwojennego domu przy ulicy Kosynierów Gdyńskich 20 w Gorzowie Wielkopolskim. Wielokrotnie koło niego przechodziłem, w nieodległym podobnym budynku mieszkali moi dziadkowie.

czwartek, 10 maja 2012

Obrazki z Rygi

Pierwsze wrażenie po wjeździe do Łotwy: trochę gorsze drogi niż na Litwie, poza tym popsuła się słoneczna pogoda, która towarzyszyła nam aż od Polski. Na horyzoncie ciężkie chmury. Mijamy miejsca nawodnione solidnymi opadami deszczu. W radio nastawiam Latvijas Radio 4, kanał z nastrojową muzyką. Dużo rosyjskich piosenek, co też odróżnia je od stacji słuchanych na Litwie. W Rydze, gdy wysiadamy z samochodu, zimno. Miasto - niegdyś kojarzące się z jednym z najlepszych czasopism szachowych wydawanych w Związku Radzieckim.
***
Przed kioskiem (Narvesen). Chcę kupić znaczki pocztowe. Sprzedawczyni po rosyjsku próbuje ustalić, czy chodzi o kraje Unii Europejskiej: - Jewro? Na co mężczyzna stojący za mną odzywa się z poirytowaniem: - Jewro, jewro... Euro!

***

Cieszy oko widok migdałów w czekoladzie na wystawie kiosku, a później wafelków w sklepie spożywczym. Wyprodukowanych przez Jutrzenkę.

***
Lewobrzeżna Ryga (po lewej stronie Dźwiny). Slokas iela. Pałace i kamienice secesyjne, kojarzące się z germańskimi korzeniami miasta. Przejeżdżające tramwaje i autobusy z chorągiewkami łotewskimi i Unii Europejskiej.


Wśród secesyjnych pałacyków i masywnych kamienic mnóstwo drewnianych budynków, wiele z nich piętrowych, przypominających odchodzące do lamusa przedwojenne budownictwo Białegostoku, pieczęć wschodu.



***
Zwiedzanie miasta po prawej stronie Dźwiny w pochmurną pogodę i w pośpiechu nie sprawia przyjemności. W drodze do starego miasta kupuję zachwalane przez przewodnik Pascala czekoladki Laima i czarny balsam. Tu już miasto ma zdecydowanie niemiecki charakter. Masywne wielopiętrowe secesyjne kamienice zdają się nie mieć końca. Dochodzimy do starej części. Zamknięte kościoły św. Piotra i św. Jana, przez chwilę tylko przyglądamy się katedrze, zamkowi ryskiemu, bramie szwedzkiej i baszcie prochowej. Wrażenie robi dopiero skromne wnętrze XIII-wiecznego katolickiego kościoła św. Jakuba i w jego wnętrzu tablica poświęcona wizycie w Rydze, we wrześniu 1993 roku, papieża Jana Pawła II.

***
Latvijas Radio 4. Dźwięki Roty i za chwilę na antenie słychać polski język. Audycja Związku Polaków na Łotwie. Informacje, audycja religijna, wydarzenia kulturalne, w tym relacja z koncertu Justyny Steczkowskiej w Rydze. Miłe to uczucie posłuchać polskiej audycji poza granicami kraju.

 ***
Dzień wyjazdu. Dochodzimy pod pomnik żołnierzy sowieckich. Wysoka, górująca nad okolicą statua, ozdobiona gwiazdami, pomnik przedstawiający kobietę, z napisem u dołu 1941-1945 i trzech żołnierzy niosących wolność. Obok scena z napisem w tle: "9 мая, с днем победы". Na scenie przygotowania do koncertu w dniu 8 maja - kobieta i mężczyzna ćwiczą przemówienia w języku rosyjskim i łotewskim. Dookoła stoiska z jedzeniem, wystawa zdjęciowa poświęcona poległym w czasie II wojny światowej, przed pomnikiem małe dziewczynki ćwiczą układ choreograficzny z kwiatami w dłoniach, nieopodal wszystkiemu przygląda się staruszek z czerwonymi goździkami. I tym widokiem żegnamy się z Rygą i Łotwą.


sobota, 5 maja 2012

Jeziorka Suwalszczyzny

Tegoroczny weekend majowy upłynął pod znakiem prawdziwie letniej pogody, temperatury dochodziły do prawie 30 stopni, a na niebie z rzadka tylko pojawiały się chmury. W moim przypadku była to kolejna wyprawa na Suwalszczyznę. Gdybym miał wskazać, co tym razem mnie zachwyciło z osobliwości tego regionu, wskazałbym przede wszystkim na dwa jeziorka, leżące na uboczu głównych tras obleganych przez rozmiłowanych w Suwalszczyźnie turystów.

Gdyby udać się drogą z Jeleniewa w stronę siedziby Suwalskiego Parku Krajobrazowego w Turtulu, mija się po prawej stronie parking położony na odkrytym terenie, miejsce będące początkiem ścieżki poznawczej Porosty. Od trzeciego przystanku ścieżki niedaleko jest do wzgórza, skąd podziwiałem pięknie położone jeziorko Linówek, leżące na dnie kotła wytopiskowego, otoczone torfowiskiem z reliktową roślinnością. Z dalszej odległości znakomicie widać niesamowite ukształtowanie terenu, tak charakterystyczne dla Suwalszczyzny. Kotły lodowcowe powstawały w górnej części lodowca, w polu firnowym. Po stopieniu się lodu, w kotłach tworzyły się jeziorka. Morskie Oko w Tatrach jest podobnym przykładem jeziora powstałego w kotle wytopiskowym.

 

Zupełnie na odludziu leżącym jeziorkiem, równie pięknym jak Linówek, jest jezioro Graużyny o litewskiej nazwie wywodzącej się od słowa graužus - piękny. Aby spojrzeć na nie, wystarczy udać się drogą z Wiżajn na północny zachód w kierunku miejscowości Sudawskie, minąć ją i zatrzymać się tuż przed granicą polsko-litewską, mając po lewej opuszczone i częściowo zrujnowane, samotnie stojące zabudowania, a po prawej wzgórze górujące nad okolicą. Ze wzgórza rozciąga się piękny widok na okolicę upstrzoną różnymi kolorami pól i drzew oraz czerwienią dachów pojedynczych domów. W oddali można zobaczyć otoczone lasem jezioro.



Niesamowity widok rozciąga się z drugiej strony wzgórza, na drogę. Za drzewami po prawej znajduje się już znak granicy polsko-litewskiej, dziś rzec można atrakcja turystyczna.