Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szachy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szachy. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 13 lipca 2023

Berlin

Wsiadając do pociągu na stacji Warszawa Gdańska, zdałem sobie sprawę, że Berlin od ponad 100 lat odciska piętno na losach mojej rodziny. To pod Berlinem zmarł w roku 1909 mój prapradziadek Marcin Uzarek. W Hobrechtsfelde z kolei mieszkała w latach 1919-1935 jego żona (a moja praprababcia) Balbina Szołtysek z Kaczmarków wraz z drugim mężem. Nie pisałem natomiast do tej pory na blogu nic o Stefanie Neumannie, którego gorącym uczuciem darzyła moja babcia Wanda Paczkowska z Krupów. Historia ta nierozerwalnie wiąże się również z Berlinem.

---

Pierwszy raz w Berlinie byłem pod koniec 1988, bądź na początku 1989 roku. Reprezentowałem wówczas jako junior Gorzów Wielkopolski w meczu szachowym z zaprzyjaźnionym miastem Frankfurt nad Odrą. Rozgrywki odbywały się w pensjonacie nad jeziorem w Bad Saarow. Panowała ostra zima, dookoła wszędzie leżał śnieg. Enerdowcy karmili nas wyśmienicie, lodówka mimo ciągłego używania wciąz pełna była dobrych, zimnych trunków. Główną atrakcją zaś tego wyjazdu była wycieczka autokarowa do Berlina Wschodniego. Pamiętam dziś jak przez mgłę mur berliński i smutny Alexanderplatz, na którym w okolicznych sklepach, nadal znacznie lepiej wtedy wyposażonych niż w Polsce, mieliśmy czas zrobić zakupy.

---

W latach 2005-2007 przeprowadziłem kilka długich rozmów z babcią, ale okazuje się, że na nagraniach nie ma wszystkiego, co moja zawodna pamięć zarejestrowała na temat Stefana Neumanna. Stefan był jedynakiem, pochodził z Tczewa, z polskiej rodziny. W czasie II wojny światowej został zwerbowany prawdopodobnie do Wehrmachtu. Gdzie i kiedy babcia go poznała, nie wiem. Przypuszczam, że właśnie w Berlinie lub jego okolicach. Na pewno wtedy, gdy trafiła na roboty przymusowe. Babcia na początku wojny zajmowała się szmuglem towarów między Generalnym Gubernatorstwem, a III Rzeszą, konkretnie między Piotrkowem Trybunalskim, a Bełchatowem. W czerwcu 1940 roku została aresztowana i trafiła do więzienia w Bełchatowie. Kolejnym etapem represji był obóz pracy przy ulicy Łąkowej w Łodzi, skąd trafiła właśnie do Berlina do pracy przy pilnowaniu dzieci. W Berlinie mieszkała aż do wyzwolenia w maju 1945 roku. Znajomość ze Stefanem Neumannem datuje się więc na okres po czerwcu 1940 roku, a urywa w początku roku 1944.

---

Tym razem do Berlina trafiliśmy w pierwsze prawdziwie letnie dni tego roku. Mieszkaliśmy po sąsiedzku z dzielnicą ambasad, nieopodal Bramy Brandenburskiej w wynajętym dużym i wygodnym apartamencie. Spacery po wschodniej części miasta uświadamiały nam, że dystans między wschodem, a zachodem wciąż, mimo starań Niemców, nie został tu zniwelowany, choć został znacznie skrócony. Berlin nie sprawia wrażenia głównej metropolii Niemiec, w taki sposób, w jaki Warszawa stanowi centralne i najważniejsze miasto Polski. Okolice Bramy Brandenburskiej, katedra, kościół mariacki, wspaniale zagospodarowana Szprewa wciąż noszą sznyt wschodni. Najbardziej chyba widać to na Alexanderplatz, który przeszedł wielką metamorfozę od roku 1989, gdy robiłem tam zakupy, jeszcze za komuny. Ta część wschodnia Berlina nosi liczne ślady współczesnego porządkowania. Dużo tu betonu, mało zieleni, mało takiego typowego zakorzenienia, które widać w wielu innych miastach niemieckich. Wschodni Berlin pokazuje turystom wciąż przede wszystkim ślady niedawnej przeszłości. Przy Potsdamer Platz, gdzie przecież stoją fragmenty muru berlińskiego widzimy rząd jadących trabantów. Checkpoint Charlie, czy muzeum terroru to kolejne tego przykłady. Fragment muru berlińskiego widzimy również niedaleko naszego apartamentu, gdy wieczorem wychodzimy, aby posiedzieć w knajpce przy czymś mocniejszym.


---
Babcia pokazała mi 8 listów, które Stefan Neumann pisał do niej w okresie od sierpnia do grudnia 1943 roku. Nie zachowały się ich koperty, stąd miejsca nadania ustalam na podstawie nagłówków. Pierwszy, datowany 7 sierpnia 1943, pisany był w Poczdamie, czwarty z 7 listopada 1943 Stefan napisał już we Francji. Okres od sierpnia do grudnia 1943 był więc okresem rozłąki. Jest wielce prawdopodobne, że jednostka, w której służył Stefan stacjonowała początkowo w Poczdamie, gdzie też babcia prawdopodobnie go poznała.

---
Podczas wyjazdu nastawiamy się na kuchnię niemiecką. Śniadania i kolacje przygotowujemy sami. W nieodległym markecie udaje nam się dostać prawdziwą wątrobiankę, jakiej już dawno nie uświadczysz w polskich sklepach mięsnych. Nieopodal mamy knajpkę zachwalającą typowe dla kuchni berlińskiej specjały. Pijemy więc piwo berlińskie, jemy treściwie, różnego rodzaju kotlety mielone zwane tu frykadelkami, pieczone kiełbaski norymberskie, golonkę i doskonałej jakości kapustę kwaszoną serwowaną na ciepło. Pewnego dnia trafiamy do Hackesche Höfe. Jest to kompleks połączonych ze sobą podwórek secesyjnych kamienic przy Rosenthaler Strasse, w których prowadzone są butiki, małe galerie sztuki, restauracje, tu uwaga - przez mieszkańców tych kamienic. Trafiamy do malutkiej karczmy, gdzie dostaję pieczeń wieprzową z ziemniakami i kapustą czerwoną na ciepło. Zupełnie jak w dawnej stołówce studenckiej, ale o jakości pierwszorzędnej. Gdy siedzimy przy stoliku, widzimy mur kamienicy pokryty falującą na wietrze roślinnością.


---
7 sierpnia 1943 roku Stefan pisał:

"[...] znamy się bowiem tylko krótki czas i bardzo mało mogliśmy przebywać ze sobą, bo ta niewolnicza służba nie pozwalała na to, a jednak przylgnęliśmy do siebie tak dalece, że ta rozłąka dla nas obojga jest bardzo bolesna."

Znajomość nie mogła więc raczej trwać od 1940 roku. Prawdopodobnie babcia poznała Stefana w 1942 roku lub na początku roku 1943.

List datowany na 23 września 1943 roku pisany był już z Francji, jak wynika z treści. Można się z niego dowiedzieć co nieco o Stefanie, jak i o miejscu, gdzie pracowała w Berlinie babcia.

"[...]Najnowszą moją pasją jest gra w szachy. Znalazłem tutaj dobrego partnera z którym gram, nieraz ze dwie godziny czekamy na rozstrzygnięcie partii. Uczę się ...? języka fr. bo ostatnia paczka, którą od Mamusi otrzymałem przyniosła podręcznik przy pomocy którego zapoznaję się z tym językiem. Szkoda, że nie jesteśmy razem, bo otrzymałem wspaniałe ciasteczka kruche, które nam obojgu lepiej by smakowały, aniżeli mnie samemu.[...]
Muszę Ci się odwdzięczyć za tę maskotkę na którą ile razy spojrzę tyle razy muszę się śmiać, bo jest taka zabawna. Wisi nad moim łóżkiem i to w nogach. Ile razy się przebudzę, tyle razy wzrok mój pada na nią przypominając mi moją małą figlarną Wandzię. Jak z nalotami czy jeszcze są naloty i ciężkie?[...]
Cóż to idziesz znowuż spowrotem na Wilmersdorf?"

Patrzę w tym momencie na mapę i widzę, że Wilmersdorf to zachodnia część Berlina, zupełnie niedaleko Poczdamu. Czy to właśnie wtedy, gdy babcia pracowała przy Wilmersdorf, poznała Stefana, którego jednostka stacjonowała w Poczdamie?
---
Tegoroczny wyjazd do Berlina był jak zwykle krótki, dokonaliśmy więc selekcji miejsc, które chcieliśmy odwiedzić. Pierwsze z nich, które długo będę pamiętał, to Alte National Galerie. Miałem okazję zobaczyć po raz kolejny (po galerii hanowerskiej) romantyczne malarstwo Caspara Davida Friedricha, które oglądałem po raz pierwszy w książkach Łysiaka. Interesujące są widoki dawnego Berlina malowane przez Eduarda Gaertnera czy też obraz "Partia szachowa" Johanna Erdmanna Hummela. Ale gdy wyszliśmy z galerii i każdy opowiadał, na co najbardziej zwrócił uwagę, odpowiedziałem bez wahania, że najciekawszy był obraz Mihála Munkácsy'ego "Obóz cygański" malowany w roku 1911. Widać na nim polanę przy drodze leśnej, stojący wóz, konia, ognisko z gotującą się strawą, szałas, którego ściany stanowią rozłożone, wyprawione skóry zwierzęce. O wóz stoi oparty mężczyzna, a przy ognisku siedzą zarośnięty mężczyzna i kobieta z czerwoną chustą na głowie. Jeśli chodzi o żywe plamy barwne to na obrazie wśród szarej zieleni, bieli i brązu widać tylko tę czerwoną chustę kobiety i czerwony kawał materiału wiszący u wejścia do szałasu. Jest to obraz, którego nie spodziewałem się zobaczyć w jednym z najważniejszcyh przybytków niemieckiej kultury, bardzo wschodnioeuropejski, przypominający mi książki Jerzego Ficowskiego, który jako pierwszy na tak szeroką skalę opisywał kulturę i zwyczaje polskich Cyganów. Obraz ten przypomniał mi też Gorzów Wielkopolski, gdzie wielu z przedstawicieli tej mniejszości mieszka do dziś, wspomnienia Edwarda Dębickiego, czy Papuszę, która mieszkała prawie po sąsiedzku z babcią Wandą przy Kosynierów Gdyńskich.


---
List z 19 października 1943 roku podaje dodatkowe informacje na temat służby Stefana w wojsku:

"Wandziu wraz z Twoim listem otrzymałem również list od mej Mamusi, która pamiętając o tym, że już rok jestem przy wojsku tak pisze: Bóg Cię uchronił przez jeden rok od nieszczęścia. Pamiętaj o nim i o Matce Najświętszej, tak jak ja pamiętam modląc się za ciebie..."

Frqgment listu z 7 listopada 1943 roku:

"Ani się spostrzegłem moja Wanduś, że to już prawie cztery miesiące, jak los nas rozerwał i rzucił każdego w inną stronę. [...] Ale teraz najpierw muszę Ci złożyć moje serdeczne życzenia z okazji urodzin, które obchodzisz dnia 1o listopada (Babcia urodziła się 11 listopada). Moja Wandziu, kończysz znowuż pełen rok życia, który mniej lub więcej szczęśliwie przeszedł. Z jednego możesz być zadowolona, że Bóg roztoczył nad Tobą opiekę po stracie rodziców, że wytrzymałaś ciężką operację i powróciłaś do zdrowia."

---
Alejka prowadząca do pałacu Charlottenburg wypełniały stoiska z książkami, wyrobami rękodzieła, malarstwem, grafiką, wszelkiego rodzaju sztuką. Była wszak sobota, dzień gdy w wielu niemieckich miastach i ich dzielnicach, odbywają się tego rodzaju lokalne targi miejscowych artystów. To już zachodnia część Berlina, pełna zieleni i secesyjnych kamienic. Zupełnie inna od tej wschodniej, wciąż bardzo surowej.

Ten pruski barokowy pałac z początku XVIII wieku nie byłby wart odwiedzenia dla kogoś, kto nie jest miłośnikiem barokowych wnętrz, czy historii Prus. Ja nie jestem. Ale wśród setek przedmiotów jest w nim ten jeden, który warto zobaczyć, bo skłania do refleksji nad nieszczęsną historią Polski. Obraz przypisywany Samuelowi Teodorowi Gericke przedstawia spotkanie trzech monarchów w lipcu 1709 roku na zamku Caputh niedaleko Poczdamu: Augusta II Mocnego, króla Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Fryderyka I, króla Prus i Fryderyka IV, króla Danii.

Na terenie Rzeczyspospolitej w początku XVIII wieku toczyła się wojna północna. August II Mocny 5 lat wcześniej został zdetronizowany, a spotkanie trzech monarchów miało na celu skłonienie Prus do przystąpienia do wojny północnej przeciwko Szwecji, która popierała Stanisława Leszczyńskiego na tronie Polski. Po raz pierwszy, właśnie w Caputh władca Prus został uznany za równorzędnego monarsze Rzeczypospolitej, co mialo swoje konsekwencje kilkadziesiąt lat później.

Niemal równocześnie ze spotkaniem w Caputh, bo 8 lipca 1709 roku wojska rosyjskie rozbiły doszczętnie armię szwedzką w bitwie pod Połtawą i choć wojna trwała jeszcze do roku 1721, starcie to zadecydowało o zdobyciu dominującej pozycji przez Rosję w Europie środkowej. Nieszcześny dla naszego kraju finał nastąpił niespełna 100 lat później w postaci rozbiorów. 

Trzech monarchów na scenie spoglądający w stronę widowni, a wśród nich stojący po lewej August II Mocny z młodą twarzą i poważnym wzrokiem. Memento mori dla Rzeczyspospolitej.


---
W pierwszej połowie listopada 1943 roku Stefan zachorował. W liście z 14 listopada pisał:

"[...] w tej chwili przypomina mi się że dwa dni temu pisałem do Ciebie list. Tak, ale to już dwa dni temu, a mnie się wydaje że to dwa tygodnie. Ta dysproporcja w czasie spowodowana jest brakiem ruchu i stałym leżeniem w łóżku, które dla mnie w ciągu tych kilku dni choroby stało się męką.[..]"

I dalej:

"Toteż z tym większą siłą przychodzisz mi na myśl. Wyciągnąłem najpierw moją mapę z okolic Berlina i odszukałem na niej drogę, którą musiałem zrobić z koszar aż do Ciebie do parku pruskiego. Odnalazłem block, w którym mieszkasz. To była moja pierwsza czynność. Potem odszukałem wszystkie punkta wycieczek i spacerów, które żeśmy razem zrobili. Odnalazłem zupełnie dokładnie łąkę i drzewo pod którym leżeliśmy w parku na Babelsbergu. Potym drogi w parku Saussouci, wreszcie to miejsce, gdzie byliśmy nad jeziorem koło Sacrow. Wszystkie te wspomnienia przeszły mi jak żywe przed oczami. Jakby film, który odtwarza to, co człowiek już przeżył z kimś, którą serce moje specjalnie ukochało. Ileż to już czasu minęło od tych pięknych paru dni, które nam los zgotował."

20 listopada 1943:

"Wczoraj dostałem od mamusi paczkę, w której przysłała mi cośkolwiek pieczywa i jedną "polską", na którą jednak muszę na razie patrzyć, bo jest dosyć tłusta. Skoro tylko będę mógł wszystko jeść, to ona już najdłuższy czas widziała światło dzienne."
---
Niedaleko pałacu Charlottenburg znajduje się galeria sztuki Käthe Kollwitz, którą zdecydowanie polecam. Ta niemiecka malarka żyjąca w latach 1867 -1945 straciła syna podczas I wojny światowej, a podczas kolejnej wojny wnuka. Jej prace są mroczne, pełne miłości macierzyńskiej, widzianej z perspektywy rozstania i bólu. Jest w nich pokazana bieda, przemoc domowa, bezrobocie, sprzeciw przeciwko losowi kobiety i matki. Bardzo dużo w nich emocji i po przepychu sal Charlottenburg zdecydowanie warto zrobić sobie tutaj reset.

Jedna z prac zatytułowana "Pole bitwy" z 1907 roku zrobiła na mnie szczególne wrażenie. Kobieta pochylająca się nad zwłokami mężczyzny. Kilka lat później Käthe Kollwitz w podobnych okolicznościach straci syna.


---
W liście z 22 listopada 1943 roku, Stefan Neumann pisał:

"Moja Wandziu kochana, dziś jest poniedziałek. Znowuż zaczyna się nowy tydzień. Zacząłem go pod znakiem pracy. Piszę opowiadania w mojej gwarze kociewskiej, której próbki Ci produkowałem podczas spacerów w Potsdamie. Przeznaczyłem na ten cel cały blok korespondencyjny. Do czasu kiedy wyjdę z lazaretu, będę miał na pewno mały zbiorek gotowy. Prześlę Ci po zakończeniu do przeczytania. Więc będziesz się mała z czegoś śmiać. Pierwsze opowiadanie ma tytuł "Jak to Marynka i Jozef na targ kupać jechali, ji co ich tam trafsieło"."
---
Przy ulicy Kurfürstendamm stoją ruiny ewangelickiej świątyni Pamięci Cesarza Wilhelma zbudowanej w roku 1891, a zbombardowanej przez lotnictwo alianckie w listopadzie 1943 roku. W środku kręci się dużo turystów.


Tuż obok w grudniu 2016 roku odbywał się jarmark bożonarodzeniowy. Terrorysta z Pakistanu zamordował wtedy polskiego kierowcę Łukasza Urbana, ukradł mu samochód, a następnie wjechał nim w tłum ludzi właśnie w tym miejscu, zabijając 11 kolejnych osób. Dziś wjazd taki byłby niemożliwy, ze względu na to, że ustawiono betonowe bariery i zapory ogradzajace plac. 

Obok ruin dawnej świątyni stoi nowa, zbudowana z betonu i szkła, bardzo surowa w swym zewnętrznym wyglądzie, zaprojektowana przez Egona Eiermanna pod koniec lat 50-ych. Warto zobaczyć, jak wygląda wnętrze rozświetlone światłem wpadającym do środka przez szklane elementy budowli.



Do nowej świątyni chcieliśmy wejść po to, aby zobaczyć rysunek Matki Boskiej Stalingradzkiej wykonany w wigilijną noc 1942 roku przez lekarza i pastora, Kurta Reubera. Rysunek został wywieziony z kotła stalingradzkiego ostatnim samolotem, 13 stycznia 1943 roku. Do kościoła jednak nie mogliśmy wejść. Przed świątynią stała bowiem para sympatycznych gejów, elegancko ubranych, którym zgromadzeni goście składali życzenia na nową drogę życia. Po życzeniach na środku placu ustawiono stojak, a na nim umieszczono kawałek pnia brzozy. Zadaniem nowożeńców było przeciąć na pół ten kawałek drewna przy pomocy piły. Jak się dowiedzieliśmy, takie wspólne piłowanie drewna jest symbolem trudnej współpracy podczas drogi przez życie. Nowożeńcy często dostają do rąk nieco tępą piłę, a świadkowie  w czasie piłowania zbierają datki pieniężne dla młodej pary. Wreszcie pieniek został przecięty. Jeszcze tylko zdjęcie pamiątkowe, do którego jako ostatnia ustawiła się pani pastor. Później goście, jak i nowożeńcy rozjechali się na ucztę weselną, a nas wpuszczono do świątyni.


---
Ostatni list (a właściwie kartka) od Stefana nosi datę 17 grudnia 1943 i był wysłany z Berlina:

"Kochana Wandziu!
Będziesz się na pewno bardzo dziwić. Tak, niestety ja byłem u Ciebie w domu ale Ciebie nie było moja Wandziu! Nie mogę się tu dłużej zatrzymywać bo tu u was okropnie wygląda. Mam czternaście dni urlopu i jadę do domu. Mamusia moja będzie tak samo zaskoczona jak Ty. Nie masz pojęcia, jak mi żal, że Ciebie nie zastałem w domu. Cały mój urlop na nic. Najwięcej cieszyłem się na Ciebie moja Wandziu. Los, los, prawda. W drodze powrotnej 2 stycznia jestem u Ciebie na pewno. Zatym życzę Ci zdrowych świąt moja kochana dziewczynko. Dosiego roku. Materiał dla Ciebie. Jaka szkoda, że  nie mogłem Ci go sam wręczyć. To mój prezent gwiazdkowy. A teraz pa. Serdecznie Cię ściskam i zostawiam miłe pozdrowienia. Twój Stef."

Z tego co pamiętam z opowieści babci, na początku roku do spotkania Stefana i Wandy nie doszło. Stefan nie pojawił się w Berlinie ze względu na silne bombardowania. A  później zginął we Francji i życie potoczyło się innym, swoim torem.

Był na pewno osobą ważną dla babci, skoro przechowywała tę część listów od niego do końca życia. Mogło by mnie nie być na świecie, gdyby jego trajektorie potoczyły się inaczej. Spoglądam na nieostre zdjęcie fotografii, które wykonałem kiedyś u babci. Stefan wysłał je do swojej Wandzi w październiku 1942 roku. Spogląda na mnie młody mężczyzna w wojskowym mundurze. Ile mógł mieć wtedy lat? 23? 25? Pewnie był w wieku babci lub trochę od niej starszy.



środa, 4 sierpnia 2021

Rodzina Klinkowsztejn czyli moja malutka cegiełka do "Księgi pamięci gminy żydowskiej w Stawiskach"

Dziękuję Mirosławowi Reczce za "Księgę pamięci gminy żydowskiej w Stawiskach". Książka, którą właśnie przeczytałem stoi na wysokim poziomie edytorskim. Przekład z języka angielskiego jest bardzo dobry, co nie jest niestety współcześnie żadną normą i co ważne -  dołączony został na końcu indeks nazwisk występujących w tekście. Dzięki temu, gdy będę chciał kiedyś wracać do książki, nie będę musiał wertować kartka po kartce, aby poszukiwane nazwisko znaleźć. Łomżyńskie Towarzystwo Naukowe im. Wagów bardzo profesjonalnie przygotowało to wydawnictwo.


Tradycja spisywania ksiąg pamięci przez Żydów sięga okresu średniowiecza, gdy na obszarach zachodnich i południowych Niemiec oraz Szwajcarii rozpoczęto spisywanie ksiąg upamiętniających ofiary ówczesnych rozruchów i pogromów antyżydowskich. Po drugiej wojnie światowej spisywanie ksiąg pamięci przez osoby ocalałe z Holocaustu stało się powszechne. Księgi te spisywane były głównie w językach hebrajskim i jidysz i do dziś wciąż wiele z nich nie zostało przetłumaczonych na język angielski, nie mówiąc już o przekładach na język polski.

"Księga pamięci gminy żydowskiej w Stawiskach" to kolejna księga pamięci przeczytana w ostatnim czasie przeze mnie. Mam w związku z tym kilka refleksji natury ogólnej, którymi poniżej chciałbym się podzielić.

Księgi pamięci to zebrane w całość wspomnienia wielu osób pochodzących ze społeczności żydowskiej, związanych z konkretnym miejscem. Pisane są w sposób subiektywny i pełen emocji. Niektóre teksty stoją na bardzo wysokim poziomie. W niektórych wyłapać można nieścisłości, zwłaszcza, gdy traktują o historii danej miejscowości. Ksiegi trzeba czytać z uwagą, gdyż teksty pisane przez tak wiele osób nie są stylistycznie jednorodne. Zdecydowana większość to teksty odkrywcze dla nas wychowanych w kregu kultury polskiej.

Opisują świat społeczności żydowskich o których większość z nas wie niewiele lub wcale. Wprowadzają do świata kultury egzotycznej, obcego, pełnego znaczeń, których nie rozumiemy. Osoby ważne dla społeczności żydowskich, które są upamiętnione na kartach ksiąg pamięci są zupełnie nieznane dla nas, wychowanych w polskim kręgu kulturowym. Mają w związku z tym dużą wartość poznawczą. Często można spotkać się z opiniami, że księgi pamięci są pod względem historycznym, delikatnie mówiąc niedokładne, zawierają wiele błędów. Mam wrażenie, że opinie takie, choć częściowo uzasadnione, są podyktowane w dużej mierze tym, że Polacy są często opisywani w niekorzystnym świetle. Nie ma się co temu dziwić. Nie da się zaprzeczyć istnieniu przedwojennego antysemityzmu, szmalcownictwa podczas II wojny światowej, wydawania Żydów Niemcom, zabójstw, wreszcie pogromów na terenach okupowanych do czerwca 1941 roku przez Sowietów dokonywanych tuż po ucieczce dotychczasowych okupantów przed nadchodzącymi rządami niemieckimi. Nie ma potrzeby, aby w obronie szafować argumentami o karze śmierci grożącej za ukrywanie Żydów, o ilości Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata wywodzących się z Polski, czy o stosunku polskiego państwa podziemnego do tzw. szmalcowników. O wiele korzystniej jest próbować zrozumieć, dlaczego taki jest stosunek wielu z tych którzy przeżyli Shoah do Polaków. I wyobrazić sobie siebie jako członka społeczności żydowskiej, który stracił najbliższych, sąsiadów, przyjaciół, domy, miejsca pracy, a wcześniej przez lata żył w środowisku, które w najlepszym wypadku niechętnym okiem spoglądało nań. Jak pisał Józef Mackiewicz "Tylko prawda jest ciekawa". A poznawanie prawdy to czytanie i konfrontowanie różnych źródeł historycznych, często opisujących rzeczywistość jaką karmiono nas w szkołach i domach rodzinnych w sposób zupełnie inny, niejako opozycyjny do tego, który znamy. Często niemiły naszemu uchu.

"Księga pamięci gminy żydowskiej w Stawiskach" poza tym, że odkrywcza ogólnie w sensie poznawczym, jest ważna dla mnie ze względu na wzmianki o konkretnych osobach. W Stawiskach urodził się bowiem Akiba Rubinstein, jeden z największych polskich szachistów w ogóle, a w pewnym okresie swego życia jeden z kilku najsilniejszych szachistów świata. Akiba Rubinstein był najlepszym zawodnikiem polskiej drużyny na olimpiadzie szachowej w Hamburgu w roku 1930, gdy jedyny raz w historii zdobyliśmy złoto. Pamiętam, jak w drugiej połowie lat 80-ych kupowałem w księgarni przy ulicy Słonecznej w Gorzowie książkę Krzysztofa Pytla poświęconą partiom i końcówkom szachowym Akiby Rubinsteina. Studiowanie tej książeczki niewatpliwie przyczyniło się wówczas do podniesienia poziomu mojej gry. W "Księdze pamięci gminy żydowskiej w Stawiskach" znalazły się teksty Pesacha Kaplana, wywodzącego się ze Stawisk znanego wydawcy gazety "Das Neie Leben" w Białymstoku w okresie międzywojennym. To we wspomnieniach Pesacha Kaplana znalazły się wzmianki o Akibie Rubinsteinie. Informacje genealogiczne zaś dotyczące znanego szachisty zamieścił w księdze Akiva Fett. Akiba Rubinstein urodził się w Stawiskach w roku 1882 jako czternaste dziecko Akiby Rubinsteina, który z kolei był synem Jaakowa Jonatana Rubinsteina, rabina Grajewa. Matką Akiby była Reizel z domu Deneberg. Ojciec zmarł osiem miesięcy przed narodzinami dziecka na gruźlicę, stąd Akiba otrzymał imię po nim. Matka po śmierci męża przeniosła się do Białegostoku wraz z dziećmi i tam poślubiła rabiego Hellera, znanego jako Geniusz (Illuy) z Pińska. Przy okazji warto wspomnieć, że pierwszą znaną partię szachową Akiba Rubinsteinn rozegrał w roku 1902 w Białymstoku z niejakim inżynierem Bartoszkiewiczem ze Starosielc. O próbach (dotychczas nieudanych) ustalenia kim był pierwszy znany partner szachowy późniejszego mistrza pisał Tomasz Lissowski w "Szachowej Vistuli".


W księdze znalazła się również wzmianka o Israelu Rozenbergu z Łomży, twórcy instytucji "Ezras Tora" w Nowym Jorku, której celem było zaoferowanie wsparcia w honorowy sposób tysiącom uczonych i ważnych ludzi w Izraelu i w Diasporze. Informacje o rodzinie Rozenberg w Łomży, z której wywodził się Israel Rozenberg pojawiają się w księgach metrykalnych łomżyńskiej gminy żydowskiej w latach 40-ych XIX wieku. Zajmowałem się niedawno badaniem genealogii dwóch linii tej rodziny, prawdopodobnie ze sobą spokrewnionych, o czym świadczy to samo imię przodka -  Szloma. Niestety dostępne zapisy metrykalne nie pozwalają udowodnić tego w 100 %, choć rozrzuceni po świecie potomkowie obu linii Rozenberg wciąż utrzymują ze sobą kontakty, wierząc, że są krewnymi.

***

Chciałbym przy okazji dodać małą cegiełkę do "Księgi pamięci gminy żydowskiej w Stawiskach. Ze Stawiskami w połowie XIX wieku związana była bowiem wywodząca się z Suwałk rodzina Josela i Gołdy Frajdy Klinkowsztejn. Josel Klinkowsztejn urodził się w Suwałkach 24 czerwca 1825 roku jako syn Chaima i Chai Fejgi Aryjowny małżonków Klinkowsztejn. Gołda Frajda Klinkowsztejn była córką Mordki Izraela Goldingera, rabiego w Sopoćkiniach i jego żony Bejli. Gołda Frajda urodziła się na początku lat 30-ych XIX wieku w Wysztyńcu. Jej pierwszy mąż Srol Margaliński zmarł w Filipowie w roku 1846. Ślub między Joselem Klinkowsztejnem, a wdową Gołdą Frajdą Margolińską z Goldingerów miał miejsce w Suwałkach 12 lutego 1848 roku. Wiadomo, że w latach 1848-1849 Josel Klinkowsztejn był śpiewakiem w suwalskiej synagodze. Na początku lat 50-ych XIX wieku nadal służył w suwalskiej głównej bożnicy. W Suwałkach urodziły się małżonkom trzy córki: Liba Rajca (1849), Sora Rocha (1850) i Rywka (1853). Warto zwrócić uwagę na profesję Josela Klinkowsztejna. Okazuje się, że jego potomkowie wykazywali również wielki talent muzyczny, o czym za chwilę.

W połowie lat 50-ych XIX wieku rodzina Klinkowsztejnów przeniosła się do Pińska. Być może Josel otrzymał posadę kantora w tamtejszej synagodze. Nie udało się niestety znaleźć żadnych dokumentów poświadczających obecność rodziny w Pińsku poza wzmianką o miejscu urodzenia kolejnego dziecka Josela i Gołdy Frejdy. W Pińsku w roku 1857 urodził się ich pierwszy syn Morduch, który zmarł w Płocku w roku 1873.

Pod koniec lat 50-ych XIX wieku rodzina Klinkowsztejnów przeniosła się z Pińska do Stawisk. Dlaczego tak się stało? Prawdopodobnie i w tym przypadku Josel Klinkowsztejn otrzymał posadę kantora w tamtejszej synagodze. W Stawiskach rodziły się kolejne dzieci Joselowi i Gołdzie Frejdzie Klinkowsztejnom: Bejla w 1858 roku, Mosiek w 1861 roku, Szmul w 1866 roku i Icek w roku 1867.


Fragment listy mieszkańców Płocka, poświadczający miejsce urodzenia Szmula i Bejli Klinkowsztejnów w Stawiskach


Fragment listy mieszkańców Płocka, poświadczający miejsce urodzenia Mośka i Icka Klinkowsztejnów w Stawiskach

Rodzina Klinkowsztejnów mieszkała w Stawiskach przez okres około 10 lat. Jeśli Josel Klinkowsztejn był kantorem synagogi w tym miasteczku, musiał być znany wśród mieszkańców Stawisk połowy XIX wieku. "Księga pamięci gminy żydowskiej w Stawiskach" była spisywana po II wojnie światowej, więc upamiętniła jedynie niektórych rabinów żyjących w tak odległych czasach z perspektywy autorów tekstów do książki.

W 1868 roku Josel Klinkowsztejn otrzymał posadę śpiewaka w płockiej synagodze, a rok później był już kantorem w Płocku. Wkrótce sprowadził do Płocka żonę i dzieci. Zachowały się dwa dokumenty archiwalne dotyczące Josela Klinkowsztejna z tego okresu. Co ciekawe zapisano w nich, że rodzina Josela została sprowadzona do Płocka z Pińska. Jest to dla mnie niejasne. Czyżby rodzina Klinkowsztejnów ze Stawisk z powrotem zamieszkała w Pińsku przed przeprowadzką do Płocka?

W Płocku w roku 1870 urodził się ostatni syn Josela i Gołdy - Abram.

Josel Klinkowsztejn zmarł w Płocku 9 lutego 1889 roku. Krótko później, 2 maja 1889 roku zmarła w Płocku jego żona Gołda Frejda.

Jeśli chodzi o dzieci Josela i Gołdy Frejdy, najstarsza córka Liba Rajca poślubiła Mojsieja Wolskiego, wdowca z Białegostoku w roku 1871 w Płocku.

Nie wiem nic niestety o Sorze Rosze i Rywce - dwóch kolejnych córkach.

Bejla Klinkowsztejn poślubiła Icka Lejbę Sapoczkowskiego, pochodzącego z Nowego Dworu koło Sokółki w roku 1877 w Białymstoku. Ich potomkowie mieszkają dziś w Stanach Zjednoczonych i w Argentynie.

Mosiek Klinkowsztejn poślubił w 1899 roku w Łodzi Cecylię Sziller pochodzącą z Brzezin.

Szmul Klinkowsztejn podobnie jak ojciec miał talent muzyczny i w metrykach określany był jako muzyk. W roku 1893 poślubił w Płocku Rojzę Kon. Ich córce Gołdzie udało się uciec z warszawskiego getta podczas II wojny światowej i ukrywać skutecznie na wsi do końca wojny. Jej potomkowie mieszkają dziś w Izraelu.

Icek Klikowsztejn po odbyciu służby wojskowej został zwolniony do rezerwy w roku 1892. Mieszkał w Płocku.

Abram Klinkowsztejn również dysponował talentem muzycznym. Udało mu się pierwotnie uniknąć służby wojskowej. W momencie poboru do wojska opuścił bowiem Płock w poszukiwaniu posady, jako początkujący muzyk. W latach 1891-1894 przebywał kolejno w Warszawie, Białymstoku, Grodnie i Wilnie. Nigdzie nie mógł znaleźć stałej posady. Przed powrotem do Płocka wyruszył jeszcze szukać szczęścia do Austrii, ale prawdopodobnie bez powodzenia. Służbę wojskową rozpoczął w roku 1897. Przed rokiem 1899 poślubił Laję Boruchowicz. Po ślubie mieszkał z rodziną w Mławie i prawdopodobnie aż do wybuchu I wojny światowej służył, jako kapelmistrz w 6-tym Dońskim Pułku Kozaków.

Stowarzyszenie Żydowski Instytut Historyczny wydało w Warszawie w roku 2014 książkę pt. "Żydzi w kulturze muzycznej ziem polskich  w XIX i XX wieku. Słownik biograficzny." Znaleźć w niej można biogramy trzech przedstawicieli rodziny Klinkowsztejn (Klinkowstein) z Płocka:

Ignacy Klinkowstein (? - ?) - skrzypek, kameralista. Działał w Płocku. Był aktywnym członkiem Płockiego Towarzystwa Muzycznego od początku jego działalności w 1900 roku.

Józef Klinkowstein (? - 1940? Białystok) - oboista, dyrygent, kompozytor. Kształcił się w Instytucie Muzycznym w Warszawie. Do 1914 roku był kapelmistrzem 6. Dońskiego Pułku Kozaków w Warszawie. W okresie międzywojennym dyrygował zespołami instrumentalnymi w kinach warszawskich.  W 1939 znalazł się w Białymstoku, gdzie został członkiem nowo założonej orkiestry symfonicznej. Prawdopodobnie zginął śmiercią samobójczą.

Stanisław Salomon Klinkowstein (1867 Płock - ?) - skrzypek, wiolonczelista, pedagog. Kształcił się w grze na skrzypcach w latach 1881-1884 w Instytucie Myzycznym w Warszawie. Przez wiele lat działał jako pedagog muzyczny w Płocku. Działał też w założonym w roku 1900 Płockim Towarzystwie Muzycznym. Skomponował muzykę do komedii "Bolszewickie żony" Marii Oberfeld, wystawionej w 1919 w Teatrze Płockim.

W Płocku nie było innej rodziny o nazwisku Klikowsztejn (Klinkowstein) niż rodzina Josela i Gołdy Frejdy. Można to stwierdzić analizując księgi metrykalne gminy żydowskiej w Płocku z XIX wieku oraz listę mieszkańców Płocka z ostatniej ćwierci XIX wieku.

Józef Klinkowstein, którego biogram przytoczyłem powyżej, to z pewnością Abram Klinkowsztejn, który był kapelmistrzem w 6. Dońskim Pułku Kozaków, jak wynika z metryk urodzenia dwóch jego synów.

Ignacy Klinkowstein to prawdopodobnie Icek Klinkowsztejn, a Stanisłam Salomon Klinkowstein to prawdopodobnie Szmul Klinkowsztejn.

Warto o tej zasłużonej dla polskiej kultury muzycznej rodzinie pamiętać w kontekście Stawisk i niedawno wydanej księgi pamięci.

"Księga pamięci gminy żydowskiej w Stawiskach", Łomżyńskie Towarzystwo Naukowe im. Wagów w Łomży, Łomża, 2020