Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marek Arpad Kowalski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marek Arpad Kowalski. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 7 lutego 2019

Marek Arpad Kowalski "Na stos"

W zamierzchłych czasach drugiej połowy lat 90-ych ubiegłego wieku, zafascynowany ideami wolnorynkowymi propagowanymi przez Unię Polityki Realnej, czytywałem Najwyższy Czas! Wówczas było to jeszcze pismo formatu gazetowego. Przyznam, że było dość ciekawie redagowane i przez parę lat byłem jego wiernym czytelnikiem. Szybko zraziłem się do artykułów głównej postaci UPRu, Janusza Korwin-Mikkego. Długi wywiad z Wojciechem Jaruzelskim, któremu próbował przypisać intencje podobne do chilijskiego Pinocheta podczas wprowadzania stanu wojennego, ubolewając, że komunistyczny generał nie wprowadził w Polsce wolnego rynku wydał mi się czystym wariactwem. W mniej więcej tym samym czasie, latem 1998 roku, tuż po śmierci Zbigniewa Herberta opublikował artykuł-paszkwil pastwiąc się nad jego poezją. Ciekawie za to czytało mi się felietony Rafała Ziemkiewicza na ostatniej stronie, nieliczne artykuły Stanisława Michalkiewicza (nie byłem fanem cotygodniowych prześmiewczych felietonów). Tym, co powodowało, że dość długo sięgałem po NCz! były artykuły-reportaże z podróży do Rosji i innych krajów byłego ZSRR autorstwa Marka Koprowskiego (Napisał niezłą książkę "Na stepach Kazachstanu").

 Chętnie zaglądałem również do cotygodniowych felietonów Marka Arpada Kowalskiego pod wspólnym tytułem "Naiwny cynik". Były ciekawym komentarzem starszego pana do różnych zmian obyczajowych zachodzących w naszym społeczeństwie. Marek Arpad Kowalski nie raz ujawniał swoje propiłsudczykowskie poglądy, co na łamach pisma proendeckiego mogło dziwić. Ale zaletą NCz! było zapraszanie do współpracy osób o poglądach odbiegających od oficjalnej linii pisma.

Jakiś czas temu, gdy usłyszałem o książce M. A. Kowalskiego "Na stos", traktującej o historii Legionów Piłsudskiego, postanowiłem do niej sięgnąć. W Legionach służył rodzony brat mego pradziadka Jan Krupa (1889 Szarbsko - 1930 Piotrków Trybunalski), który po pierwszej wojnie światowej prowadził w Piotrkowie warsztat szewski. Dzięki wnuczce Jana - Marioli, jestem w posiadaniu kopii kilkunastu kart pocztowych i zdjęć z okresu legionowego mego "stryjecznego pradziadka". Tym bardziej więc byłem ciekaw, co o tym okresie pisał jeden z mych ulubionych felietonistów.

Książka powstała w oparciu o pamiętnik ojca autora - Mariana Kowalskiego, pisany przed przystąpieniem do Legionów oraz o ocalały fragment dziennika Władysława Kownasa - wujka autora, obu pochodzących z Radomia. Książka napisana jest prostym w odbiorze językiem, wzbogacona o komentarz historyczny głównego, trzeciego jej autora. Przybliża on wszystkie ważniejsze epizody z historii Legionów na tle wydarzeń z sagi rodzinnej, co czyni relację jeszcze ciekawszą. Marian i Władysław w trakcie walk byli kolegami i nic wtedy nie wskazywało na to, że długo po wojnie Kownasowie i Kowalscy staną się rodziną, dzięki małżeństwu Mariana z siostrą nieżyjącego już od dawna Władysława. Obaj koledzy tak bliscy sobie, różnili się w znaczny sposób usposobieniem i charakterem. Marian, optymista, urodzony wojskowy i Władysław, typ intelektualisty, niezbyt przystosowany do wojskowego życia, ciągle narzekający na codzienną koszarową rzeczywistość. I tacy różni, często nie idealni młodzi ludzie tworzyli to pierwsze nasze od dłuższego czasu wojsko.

W książce bardzo istotny jest wątek białostocki, gdyż w moim mieście tragicznie zginął Władysław Kownas:

"To już było we wrześniu 1920 roku, po przełomowej Bitwie Warszawskiej, podczas tzw. operacji niemeńskiej. Został w niej powtórzony ten sam wariant operacyjny, jaki w sierpniu podczas Bitwy Warszawskiej i z równie dobrym skutkiem. Armia Czerwona została zupełnie rozbita. Pech chciał, że wuj Władek zachorował na tyfus. Został odesłany na tyły, do szpitala w Białymstoku. Rzeczywiście, jakoś nie miał szczęścia do wojska. W Legionach ciągłe rany, kontuzje, teraz choroba. Ale szybko się z niej wylizał. Rodzina proponowała, by na rekonwalescencję wrócił do domu, do Radomia. Lecz nie chciał - bo chciał być bliżej wojska: jak tylko wyzdrowieje, to znów zamelduje się do służby, a bliżej będzie miał z Białegostoku, niż z Radomia, bo nasze armie szybko parły na wschód. Lecz Rosja Sowiecka poprosiła o zawieszenie broni i rzeczywiście 12 października zawarty został układ rozejmowy, działania wojenne wstrzymane (traktat pokojowy został podpisany w Rydze 18 marca 1921 roku). Wuj Władek  nadal przebywał w białostockim szpitalu. I oto pod sam koniec października, kiedy już dawno umilkły strzały, jakieś większe zgrupowanie rosyjskich żołnierzy zagubionych na tyłach frontu po polskiej stronie, na skutek szybkiego przesuwania się frontu na wschód, wtargnęło do Białegostoku, usiłując przedostać się do granicy czy też wtedy jeszcze linii zawieszenia ognia. Białystok mieli po drodze. To bolszewickie zgrupowanie naturalnie nie miało szans na zajęcie miasta, chciało przemknąć przedmieściami i dalej dążyć na wschód. Szpital znajdował się na przedmieściach miasta, na drodze owej grupy, acz lepiej w tym przypadku powiedzieć: bandy. Wywiązała się strzelanina. Podczas walk Rosjanie ci wtargnęli do szpitala, w którym leżał wuj Władek i tam mordowali chorych i rannych. No i tak zginął, mimo że w kilka godzin białostocki garnizon poradził sobie z tą bolszewicką bandą. Dokładniej - był ciężko bardzo ranny i zmarł 1 listopada 1920 roku."

Przyznam, że wcześniej nie słyszałem o opisanym wyżej epizodzie. Sprawdziłem księgi zgonów białostockiej parafii farnej z końcówki 1920 roku i nie znalazłem adnotacji o zgonie Władysława Kownasa. Miałem nadzieję, że może Dziennik Białostocki, wydawany od 1919 roku w Białymstoku pisał o tym epizodzie. Jednak z zasobach Podlaskiej Biblioteki Cyfrowej nie ma numerów od 134 do 252, czyli z okresu 23 czerwca 1920 - 26 listopada 1920.

Dość dobrze znana jest historia mordu dokonanego przez wycofujących się bolszewików na białostoczanach w dniu 20 sierpnia 1920 roku. Przy ulicy generała  Maczka znajduje się pomnik upamiętniający ofiary tamtych wydarzeń zaprojektowany jeszcze przez Rudolfa Macurę. Ale o wydarzeniach późniejszych nic nie udało mi się znaleźć. Ciekawe jest też, gdzie na przedmieściach Białegostoku mógł być zlokalizowany szpital chorych żołnierzy. Za przesłanie wszelkich uwag w tej sprawie będę wdzięczny.

Marek Arpad Kowalski "Na stos", Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa, 2005

niedziela, 23 stycznia 2011

Szukałem jej 4 lata

Zacząłem jej szukać jakieś 4 lata temu. Wtedy to dowiedziałem się, że wydawnictwo sprzedało cały niewielki nakład książki wydanej 3 lata wcześniej. W internecie w kilku miejscach, z reguły na blogach, odnajdywałem jej recenzje, jednakże na żadnych aukcjach internetowych długo się nie pojawiała. Na Allegro figurowały takie pozycje, jak "Kolory bez barw", "W strasznym domu", "Węzełek z wiatru". Książki zatytułowanej "Polesie. Kadry pamięci" jednak nie było. Raz mignęła mi w jednym z krakowskich antykwariatów internetowych, ale trafiłem na jej ślad już po sprzedaży. Aż tu nagle w nowym roku 2011 wpisałem w wyszukiwarkę tytuł i książkę mam.

Jak już kiedyś pisałem, staram się docierać do literatury opisującej miejsca, skąd pochodzili moi przodkowie. Czerpię z niej specyficzną atmosferę charakterystyczną dla danego regionu, obcuję z lokalnymi wydarzeniami, sposobem myślenia ludzi, lepiej rozumiem różne wybory oraz sposób życia moich przodków.

Książka Katarzyny Witwickiej zainteresowała mnie szczególnie. Marek Arpad Kowalski w recenzji zamieszczonej w Najwyższym Czasie!, nr 31-32, 2-9 sierpnia 2003 roku pisał o niej tak:

"[...]Bowiem Katarzyna Witwicka opublikowała w ciągu swojego życia kilkadziesiąt opowiadań i powieści. Przy czym w tych opublikowanych w latach 70. i 80. pojawiają się wątki z jej dzieciństwa. W każdym razie znana była jako powieściopisarka. Dlatego to jej ostatnie dzieło, które ukazało się pośmiertnie: "Polesie. Kadry pamięci" może dziwić odmienną tematyką - odejściem od beletrystyki.
[...]Ale może to i nie dziwne, że powieściopisarka u kresu swojego życia zdążyła przygotować książkę odmienną od dotychczasowego dorobku. Sygnały pojawiały się już wcześniej. Jak powiedziałem jej ostatnie powieści, będące zbeletryzowanymi wspomnieniami z dzieciństwa, spowodowały zwrot ku zainteresowaniu ikonografią Kresów Wschodnich, gromadzeniem informacji historycznych na ten temat. Zwłaszcza że acz od przedwojny mieszkała w Warszawie, to urodziła się w 1919 r. w Kijowie, jej matka pochodziła z Kijowa, z zamożnej rodziny rosyjskiej, ojciec był inżynierem, oficerem 12. pułku Ułanów Podolskich, zaś pewne wątki autobiograficzne w niektórych okresach życia łączyły ją z Polesiem, a zwłaszcza z Pińskiem."

Jakżeż nie zainteresować się taką książką, którą autorka podsumowuje niejako swoją twórczość, a dodatkowo związaną tematycznie z "moim" Polesiem?

Jak pisze autorka we wstępie, książka powstała na 900-lecie Pińska. To ważne, gdyż niby o tym wiedziałem, że Pińsk jest tak starym grodem, ale dopiero odczytując powyższą informację, uświadomiłem sobie, że moi przodkowie, którzy mieszkali w Pińsku na pewno w drugiej połowie XIX wieku, a dalecy krewni mieszkają w nim do dziś, zajmują tylko wąziutki odcinek czasu w historii tego ciekawego miasta.

Książka jest właściwie albumem, jej treść pisana zajmuje niewielką część całości. I według mnie część ikonograficzna jest o wiele ciekawsza. Autorka wprowadza nas w klimat Polesia w sposób nieco baśniowy, a trochę i żartobliwy opisując na przykład profesję "perenosów", którzy za opłatą wynajmowali się do przenoszenia "panów" przez błotniste ulice Pińska, a gdy taki "pan" zbyt mocno się targował, był sadzany na środku błocka. Jest trochę o historii Flotylli Pińskiej, operacji Wachlarz, ale w sposób raczej skrótowy. I konkluzja. Takiego Pińska i Polesia, jakie opisuje autorka już nie ma. Są za to obrazy, zdjęcia pocztówki. Zagłębmy się więc w ikonografię. Zaczynamy od reprodukcji pejzażowego malarstwa. Malowniczy, mieniący się czerwienią zachodzącego słońca jeden z futorów na Prypeci (Przypomniała mi się książka "Bogom nocy równi" Piaseckiego), samotna wysmukła sosna, lekko pokrzywiona w otoczeniu krzyży wyłaniających się wprost z wody. Ładne te pejzaże autorstwa Straszkiewicza, Weysenhoffa, Wyczółkowskiego, Uziembły.

W dalszej części mamy okazję obcować z fotografiami i pocztówkami. Gdy widzę łódź z rybakami na Pinie załadowaną więcierzami, zastanawiam się czy podobnie wyruszał na codzienny połów mój prapradziadek Filip. Czy także zakładał łykowe łapcie na nogi i ubierał się w strój Poleszuka, jak mężczyźni na fotografiach? Kolejne zdjęcie: rybacy po kolana w wodzie rozstawiają więcierze. Czy to tylko pozowanie do fotografii, czy rzeczywiście tak wyglądała praca rybaka? Kolejne ujęcie. W tle rzeka, łódka, na pierwszym zaś planie dwójka mężczyzn siedzi przy ognisku, nad którym zawieszony czajnik. Tytuł: "Odpoczynek rybaków". Kolejna migawka i widzimy na brzegu rzeki drewniany kureń rybacki. A zaraz potem fotografia nr 36 autorstwa A. Skoczyckiego. Koń z wozem przewożony na niepozornej tratwie przez Szczarę. I tak dalej i dalej. Woda, chaty drewniane, więcierze, krzyże, dzika przyroda. Ale są i zdjęcia miasteczek poleskich. Najwięcej oczywiście z Pińska. Wiele z nich już widziałem, wiele z nich widzę po raz pierwszy. Błotniste uliczki, drewniane domy i drewniane trotuary. Ale i katedra pińska, górująca nad całym Pińskiem swymi rozmiarami, niestety wysadzona po wojnie przez Sowietów w powietrze. Jest i dostojny budynek Sądu Okręgowego. Mój pradziadek musiał go prawie codziennie oglądać, prowadząc naprzeciwko herbaciarnię. Wiele zdjęć targów i znów refleksja - przecież na tym targu nie raz musiała się zjawiać moja praprababcia, później prababcia, a może jedna z nich jest gdzieś skryta w tej ciżbie ludzkiej w tle fotografii? Są też i inne miasta poleskie. Po raz pierwszy widzę fotografię dworca w Sarnach. To tutaj błąkał się młodszy brat mojej babci w roku 1943, póki nie zaopiekowali się nim żołnierze sowieccy. Polskę zobaczył ponownie dopiero u kresu swego życia.

Książka zawiera również parę innych smaczków: plan przedwojennego Pińska wraz ze spisem ulic, listę autorów, którzy pisali o Polesiu, spis miejscowości powiatu pińskiego wraz z podaniem daty pierwszej o nich wzmianki, wykaz rodów szlachty pińskiej wg Horoszkiewicza.

Jak przy każdej lekturze, o której piszę tu na blogu, mógłbym napisać: warto przeczytać,i obejrzeć, zdając sobie jednocześnie sprawę, że książka jest praktycznie niedostępna (nakład 500 egzemplarzy). Dla miłośników Polesia i Pińszczyzny pozycja jednak warta zdobycia.

Katarzyna Witwicka
"Polesie. Kadry pamięci"
Lubelskie Centrum Marketingu, 2003