Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Poznań. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Poznań. Pokaż wszystkie posty

środa, 6 marca 2024

Ostatnie odkrycia w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu - rodziny Paczkowskich, Urbaniaków, Kaczmarków i Kowalskich

Ostatni, planowany od roku wyjazd do Archiwum Archidiecezjalnego w Poznaniu przyniósł wiele nowych informacji genealogicznych, pozostawił też dwie zagadki do rozwiązania.

1. Stanisław Paczkowski.

W zeszłym roku po wizycie w Poznaniu i zorientowaniu się, że 3xpradziadek Stanisław Paczkowski po śmierci 3xprababci Doroty z Derdów poślubił Juliannę Teichmann, pisałem:

"W tym momencie nie wiem, jakie były dalsze losy Stanisława Paczkowskiego po roku 1860, ale mam pomysł na dalsze poszukiwania w tej materii."

Znalazłem bowiem na poznan-project akt ślubu Stanisława Paczkowskiego z Marianną Handschuh, 23-letnią panną z Górnej Wildy, który miał miejsce w parafii św. Marcina w Poznaniu. Potrzebowałem dokument przejrzeć w archiwum. Okazało się, że to "mój" Stanisław wziął ślub w roku 1866. Zapisany został w metryce, jako "colonus de Krzyżowniki parochia Kiekrz, viduus, 32 lata". Tu nie ma wątpliwości. Mimo, że wiek Stanisława został zaniżony o 3 lata, nie było wówczas innego Stanisława Paczkowskiego w Krzyżownikach. Nie znalazłem aktu zgonu Julianny Paczkowskiej z Teichmannów, mimo przejrzenia dwukrotnie akt zgonów parafii w Kiekrzu dla okresu 1859-1866, ale Julianna wcale nie musiała odejść z tego świata na terenie parafii w Kiekrzu. Co ciekawe, Stanisław z Marianną Hańczuk vel Hańczak (jak zapisywano jej nazwisko w metrykach urodzenia dzieci) miał jeszcze kilkoro dzieci: Katarzynę (1867-1867), Stanisławę (ur. 1868), która w roku 1891 poślubiła w Kiekrzu Jana Kruka z Plewisk, Weronikę (1870-1879) i Katarzynę (ur. 1872). Stanisław zmarł 13 maja 1873 roku na zapalenie płuc osierocając troje nowo narodzonych dzieci: Stanisławę, Weronikę i Katarzynę.


2. Urbaniakowie.

Ostatni raz zajmowałem się przodkami swojej praprababci Katarzyny Paczkowskiej z Urbaniaków 11 lat temu. Ustaliłem wówczas, że urodziła się w roku 1850 w Dąbrówce w parafii Skórzewo i że jej rodzicami byli Stefan (Szczepan) Urbaniak i Marianna z Dudziaków. Dziś mam informacje o jednym pokoleniu wstecz. Stefan Urbaniak poślubił Mariannę Dudziak w Skórzewie 19 listopada 1848. Oboje pochodzili ze wsi Dąbrowa. Marianna zmarła w roku 1866 i tego samego roku, 11 listopada w Kiekrzu Stefan Urbaniak poślubił 39-letnią wdowę ze wsi Złotniki, Franciszkę z Mańczaków. Nie udało mi się odnaleźć aktu zgonu Stefana. Sprawdziłem akta zgonów z parafii w Kiekrzu do roku 1908 i akta zgonów z parafii Skórzewo z lat 1866-1875, 1887-1912. Księgi zgonów z lat 1876-1886 nie były dostępne w archiwum. W roku 1912, 18 grudnia zmarła w Dąbrowie Franciszka Urbaniak z Mańczaków, 90-letnia wdowa po Szczepanie Urbaniaku. Tak więc wygląda na to, że Stefan zmarł w latach 1876-1886. Dla tego okresu zachowały się księgi stanu cywilnego Standesamtu w Dąbrówce, które zamierzam sprawdzić w najbliższej przyszłości.

Stefan Urbaniak urodził się 23 grudnia 1823 roku w Dąbrówce, jako syn Jakuba Urbaniaka i Marianny Kurasz (to moi 4xpradziadkowie). Marianna Dudziak (moja 3xprababcia) urodziła się 2 lutego 1824 roku- w Dąbrowie, jako córka Marcina Dudziaka i Rozalii Gaszkowianki.

Jakub Urbaniak, ojciec Stefana zmarł 9 października 1871 roku w Dąbrowie, pozostawiając po sobie żonę oraz dzieci: Stefana, Walentego, Wojciecha i Małgorzatę.

3. Kaczmarkowie i Kowalscy.

Rodziną Kaczmarków i Kowalskich z parafii Ostrzeszów (od mojej praprababci Balbiny Kaczmarek) również zajmowałem się dość dawno. W 2019 odnalazłem w Halle akt ślubu Marcina Uzarka i Balbiny Kaczmarek. Nie wiedziałem wiele o rodzicach Balbiny. Całkiem niedawno myszkując po portalu BASIA odnalazłem akt zgonu Adama Kaczmarka, ojca Balbiny. Zmarł w Siedlikowie w roku 1875,  w wieku 70 lat, pozostawiając żonę Małgorzatę z Kowalskich. Adam Kaczmarek, 40-letni wdowiec z Siedlikowa ożenił się z 19-letnią panną z Ostrzeszowa, Małgorzatą Kowalską 2 października 1848 roku w Ostrzeszowie, o czym świadczy odnaleziony przeze mnie akt ślubu w poznańskim archiwum. Adam Kaczmarek urodził się w roku 1805 w Siedlikowie, jako syn Antoniego Kaczmarka, kątnika i Joanny z Drozdów. Nie udało mi się niestety odnaleźć aktu urodzenia Małgorzaty Kowalskiej w księgach urodzeń parafii ostrzeszowskiej, mimo sprawdzenia zakresu lat 1826-1832. W roku 1877 znalazłem za to metrykę jej drugiego ślubu. 13 lutego 1877 roku Małgorzata Kaczmarek z Kowalskich, 49-letnia wdowa z Siedlikowa poślubiła wdowca z Siedlikowa, 47-letniego Jana Karasińskiego. Być może w akcie zgonu Małgorzaty, jeśli odnajdę go w przyszłości będzie informacja o jej miejscu urodzenia i imionach rodziców.

piątek, 29 grudnia 2023

Katarzyna Paczkowska vel Taysner i chłopskie rodziny patchworkowe w XIX i w pierwszym kwartale XX wieku

W czerwcu tego roku wspominałem o "dziwnej" siostrze mego prapradziadka Wawrzyńca Paczkowskiego, której akt zgonu odnalazłem w księgach stanu cywilnego parafii rzymskokatolickiej w Kiekrzu wiele lat temu. Chodzi o Katarzynę Paczkowską, która zmarła w wieku 7 lat w roku 1855. W akcie zgonu zapisano, że rodzicami byli Stanisław Paczkowski i nieżyjąca już wtedy Dorota Paczkowska z Derdów. Nie udało mi się jednak odnaleźć aktu urodzenia Katarzyny Paczkowskiej. Aby było trudniej, Stanisław Paczkowski poślubił Dorotę Taysner z Derdów, wdowę w roku 1849. Pisałem już kiedyś o tym, że odnalazłem metrykę urodzenia Katarzyny Taysner, która urodziła się 11 listopada 1848 roku w Krzyżownikach. Wypada przyjąć, że jest to ta sama Katarzyna, której w akcie zgonu wpisano nazwisko Paczkowska. Pytanie, czyją była córką? Pierwszy mąż Doroty, Stanisław Taysner zmarł 1 stycznia 1848 roku w Krzyżownikach. Nie mógł być więc ojcem. Czy był nim Stanisław, który poślubił Dorotę 18 lutego 1849 roku, ponad 3 miesiące po narodzinach Katarzyny? Nie można tego wykluczyć. Ale pewności też nie ma. Przyjmuję więc oficjalnie, że Stanisław Paczkowski miał z Dorotą Derdą tylko jednego syna - mego prapradziadka Wawrzyńca.

Jednak Wawrzyniec nie był jedynym dzieckiem w rodzinie. Po śmierci Doroty, Stanisław Paczkowski poślubił Juliannę Teichmann w roku 1853, z którą miał przynajmniej dwoje dzieci, które nie zmarły w dzieciństwie:

Józefę, urodzoną w Krzyżownikach w roku 1855 i Franciszkę, urodzoną w Krzyżownikach w roku 1858. Podejrzewam, że po śmierci Julianny (której aktu zgonu nie odnalazłem jak na razie), Stanisław Paczkowski wstąpił po raz trzeci w związek małżeński, ale ta sprawa wymaga jeszcze zbadania.

Ale i Dorota wstępując w związek małżeński ze Stanisławem Paczkowskim miała już gromadkę dzieci z Sebastianem Taysnerem, którego poślubiła w roku 1836 w Kiekrzu. Udało mi się zidentyfikować następujące dzieci, które przeżyły dzieciństwo:

Nepomucena Taysner, urodzona w roku 1837,

Antonina Taysner, urodzona w roku 1844,

Emilia Taysner, urodzona w roku 1846.

Sebastian Taysner też mógł mieć swoje dzieci z pierwszego małżeństwa, wstępował bowiem w związek małżeński z Dorotą Derdą, jako wdowiec. Trudno powiedzieć, czy wszystkie te dzieci mieszkały w jednym domu i jakie stosunki panowały w rodzinie.

***

Sytuacja w domu rodzinnym Stanisława nie była niczym nowym. On sam wychowywał się w rodzinie patchworkowej.

Tomasz Paczkowski ojciec Stanisława ożenił się z Jadwigą Brzezińską, wdową po swym bracie Andrzeju Paczkowskim. Tomasz z Jadwigą poza Stanisławem mieli jeszcze synów: Jana, urodzonego około roku 1819 i Jakuba urodzonego w roku 1825 w Krzyżownikach.

Ale był jeszcze Maciej, urodzony w roku 1819, w którego akcie urodzenia wpisano tylko imię i nazwisko matki. Czy było więcej dzieci Andrzeja i Jadwigi? To pozostaje do dalszych badań, podobnie jak to skąd Tomasz Paczkowski trafił do Krzyżownik.

***

Wawrzyniec Paczkowski, mój prapradziadek powielał wzorce rodzinne znane z dzieciństwa. W roku 1878 poślubił w Kiekrzu Katarzynę Goworzowską z Urbaniaków. Urodziła im się całkiem spora gromadka dzieci. Oto te, które nie zmarły w dzieciństwie:

Franciszka, 1881, późniejsza żona Michała Tomczaka,

Rozalia, 1882, późniejsza żona Pawła Turka,

Marianna, 1883,

Katarzyna, 1884,

Stanisław, 1886,

Józef, 1888 - mój pradziadek,

Franciszek, 1890.

Jednak Katarzyna, żona Wawrzyńca miała dzieci również z Marcinem Goworzowskim. Oto te, które nie zmarły w dzieciństwie:

Marianna, 1870,

Antonina, 1871,

Andrzej, 1874.

Ale i Marcin Goworzowski żeniąc się z Katarzyną Urbaniak w roku 1869 w Skórzewie przyprowadził do rodziny swoje dzieci z pierwszego małżeństwa z Marianną Grześkowiak. Udało mi się odnaleźć następujące ich dzieci:

Wojciech, ur. 1857,

Magdalena, ur. 1861 w Dąbrowie,

Katarzyna, ur. 1863 w Dąbrowie.

Prawdziwy misz-masz.

***

Józef Paczkowski, mój pradziadek ożenił się w Bottrop w roku 1914 z  wdową po swym przyjacielu Aleksandrze Kurosinskim, Józefą z Uzarków. Według opowieści rodzinnych, Józefa miała z Aleksandrem Kurosińskim dwoje dzieci, Aleksandra i Marię.

Nie udało mi się odnaleźć aktu urodzenia Aleksandra Kurosińkiego, ale Maria na pewno była panieńskim dzieckiem Józefy, urodzonym w roku 1910 w Raczycach. Mogła być dzieckiem Aleksandra, ale wówczas należałoby zadać pytanie, dlaczego zwlekał tak długo ze ślubem z Józefą, który odbył się dopiero w roku 1913 w Bottrop.

Po ślubie z Józefą mój pradziadek miał więc w domu dwójkę jej dzieci. Wkrótce urodził się mój dziadek Feliks (1916 Bottrop), a potem jego młodsza siostra Helena (1918 Bottrop). Po wojnie małżonkowie, już z trójką dzieci (Maria została z rodziną w Niemczech, czy z rodziną Aleksandra Kurosińskiego? Nie mam pojęcia.) osiedlają się w Poznaniu, gdzie Józefa umiera w roku 1923. Józef Paczkowski związuje się tego samego roku w kwietniu z Marią Kaczmarek (ślub w Psarskich), z którą ma córkę Zofię urodzoną w roku 1925.

O ile nie potrafię nic powiedzieć na temat stosunków w rodzinach patchworkowych mego prapradziadka Wawrzyńca, jego ojca Stanisława i jego dziadka Tomasza, o tyle w rodzinie Józefa Paczkowskiego nie było idealnie. Mój dziadek i jego siostra Helena bardzo wcześnie mieszkali poza domem rodzinnym i jakoś sobie radzili, jak wynika z opowieści rodzinnych. O ile luźne kontakty z Czesławem i Stanisławem Kurosińskim, wnukami Aleksandra Kurosińskiego, pierwszego męża Józefy Uzarek, rodzina mych dziadków utrzymywała jeszcze długo po wojnie, o tyle z Zofią stosunki były bardzo złe. Stąd też w moim domu rodzinnym pamiątek po pradziadku Józefie praktycznie nie było.

niedziela, 18 czerwca 2023

Stanisław Paczkowski, 3xpradziadek

Gdy 11 lat temu zajmowałem się genealogią "moich" Paczkowskich, okazało się, że wyciągnąłem błędne wnioski dotyczące śmierci 3xpradziadka Stanisława Paczkowskiego. Pisałem wówczas:

"Do aktu chrztu Wawrzyńca Paczkowskiego dotarłem łatwo. Urodził się 3 sierpnia 1851 roku w Krzyżownikach. Rodzicami jego byli Stanisław Paczkowski, ubogi wieśniak (łac. colonus) i Dorota z Derdów. Okazało się, że mój prapradziadek wychowywany był bez matki. Wkrótce bowiem znalazłem akt zgonu Doroty, która zmarła 3 listopada 1852 roku w Krzyżownikach, pozostawiając męża Stanisława. Nie napotkałem na inne rodzeństwo Wawrzyńca, poza jednym dziwnym aktem. 24 marca 1855 roku umarła w Krzyżownikach w wieku lat 7, córka Stanisława Paczkowskiego i Doroty z Derdów. Według tego zapisu, w 1855 roku nie żył już ojciec Katarzyny, Stanisław. Nie trafiłem jednak na jego akt zgonu pomiędzy 1852, a 1855 rokiem."

Gdy w styczniu byłem w Archiwum Państwowym w Poznaniu i  w Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu, sprawdziłem jeszcze raz dokładnie akta zgonu z parafii w Kiekrzu z lat 1852-1855 i aktu zgonu Stanisława Paczkowskiego nie znalazłem.

Spoglądając jeszcze raz na akt zgonu Katarzyny Paczkowskiej z roku 1855, jestem pewien, że innych wniosków niż takie, iż zmarła 7-letnia sierota po Stanisławie Paczkowskim i Dorocie z Derdów wysnuć nie można było. Akt zgonu wyraźnie zaznacza: "Pater defuncta".



Powyższy akt zgonu pochodzi z ksiąg stanu cywilnego parafii rzymskokatolickiej w Kiekrzu, przechowywanych w Archiwum Państwowym w Poznaniu. Ale unikaty akt zgonu w formie opisowej po łacinie znajdują się w Archiwum Archidiecezjalnym. Postanowiłem więc sprawdzić księgę zgonów z roku 1855, gdy byłem właśnie w tym drugim archiwum. I ta oryginalna metryka zgonu Katarzyny wyjaśniła wszystko. Oto jej zapis:

"Die 24 Martii hora 8 vespere obiiti ratione hydropis puella Catharina filia labs. Stanislai Paczkowski, coloni at jam defuncta Dorothea Derda parentum Astatis sua 7 annos cujun corpus Die 27 Martii Sepultum."

Tłumaczenie tego aktu wygląda następująco:

"24 marca o godzinie 8 wieczorem na puchlinę zmarła dziewczynka Catharina, córka pracowitego. Stanisława Paczkowskiego, kolonisty i już nieżyjącej Dorothy Derdy, rodziców 7-letniego dziecka, którego ciało zostało pochowane 27 marca.”

I wszystko stało się jasne. Stanisław Paczkowski żył w marcu 1855 roku. "Uśmierciłem go" zbyt wcześnie.

W kolejnym kroku sprawdziłem więc bazę danych poznan-project, która zawiera indeksy ślubów z parafii szeroko rozumianej Wielkopolski i znalazłem akt ślubu następujący:


Stanisław Paczkowski, 30-letni wdowiec ze wsi Krzyżowniki ożenił się powtórnie 10 lipca 1853 roku w kościele ewangelickim pw. św. Krzyża w Poznaniu z 20-letnią panną wyznania ewangelickiego, Julianną Teichmann, córką Antoniego.

Wróciłem następnie do wyników mych wcześniejszych poszukiwań w metrykach parafii w Kiekrzu przeprowadzonych w roku 2009 oraz w roku 2012. Stanisław z Julianną mieli 4 dzieci: Józefę urodzoną w roku 1855, Apolonię (1857-1857), Franciszkę urodzoną w roku 1858 i Antoniego (1860-1860).

Mój prapradziadek Wawrzyniec był więc jedynym dzieckiem ze związku Stanisława Paczkowskiego z Dorotą Derdą, które dożyło wieku dorosłego. Wychowywał się z dziećmi z pierwszego małżeństwa swej matki ze Stanisława Taysnerem i z dziećmi swego ojca z Julianną Teichmann.

Podczas wizyty w Archiwum Archidiecezjalnym odnalazłem również akt chrztu Doroty Derdy, pierwszej żony Stanisława, a mojej 3xprababci. Urodziła się w roku 1816 w Krzyżownikach, jako córka Michała Derdziaka i Marianny z Gordziejowskich.

W tym momencie nie wiem, jakie były dalsze losy Stanisława Paczkowskiego po roku 1860, ale mam pomysł na dalsze poszukiwania w tej materii.

poniedziałek, 18 maja 2020

Kalendarium historyczne Krzyżownik

Pełny tytuł książki brzmi "Kalendarium historyczne Krzyżownik - Smochowic -Sytkowa 1388 - 2015". Jej autorem jest Andrzej Czarnecki, a wydana została w 2015 roku w Poznaniu.  Jest to kompendium wiedzy o tej części Poznania, która obejmuje dawną wieś Krzyżowniki,  a także tę jej część, której w 1947 roku nadano nazwę Smochowice.

Główna część książki jest mało interesująca dla mnie. Pradziadek Józef Paczkowski, który urodził się w Krzyżownikach w roku 1888 trafił później do Bottrop w Nadrenii Westfalli, gdzie w 1914 roku zawarł związek małżeński z Józefą Kurosińską z Uzarków. Po powrocie do Polski w 1918 roku zamieszkał na Jeżycach w Poznaniu i można powiedzieć, że od tego momentu związki Paczkowskich z Krzyżownikami ulegały stopniowemu osłabieniu, aby ulec prawie całkowitemu zerwaniu po II wojnie światowej. 

Ale wcześniej moi przodkowie Paczkowscy mieszkali w Krzyżownikach przynajmniej od drugiego dziesięciolecia XIX wieku, jeśli nie dłużej, dlatego też tak interesująca dla mnie była mniej obszerna część pierwsza książki, zawierająca kalendarium historyczne Krzyżownik od  pierwszej wzmianki w roku 1388 do 2014 roku.

W kalendarium tym trzykrotnie wymieniony został bowiem Tomasz Paczkowski, mój antenat sprzed sześciu pokoleń.

Pierwsza wzmianka dotyczy roku 1813. Wtedy bowiem zmarł Andrzej Paczkowski z Krzyżownik, pozostawiając po sobie wdowę z trojgiem dzieci  na 1/4 huby roli; opiekował się nimi brat zmarłego Tomasz Paczkowski.

Skądinąd wiadomo, że wdowa ta to Jadwiga Paszkowska (Paczkowska) z Brzezińskich - późniejsza żona Tomasza.

W końcu lat 40-ych XIX wieku, tuż przed śmiercią, Tomasz Paczkowski odgrywał ważna rolę w  życiu Krzyżownik. W 1848 roku po śmierci S. Taysnera został bowiem sołtysem Krzyżownik, a ostatnia wzmianka w książce dotyczy jego śmierci w roku 1850.

Historia Krzyżownik nakreślona w kalendarium jest równie ciekawa. Przez kilkaset lat, aż do roku 1838 Krzyżowniki były bowiem własnością  Zakonu Maltańskiego. Do dziś w Poznaniu nieopodal jeziora Malta znajduje się kościół pw. św. Jana Jerozolimskiego, wybudowany w pierwszej połowie XIII wieku przez joannitów właśnie. Ale to już temat na inną opowieść...


Dziękuję Piotrowi Stacheckiemu za zwrócenie uwagi, że książka została wystawiona na Allegro.

piątek, 12 lipca 2019

Sprawa Wawrzyńca Paczkowskiego i jego młyna - do rozstrzygnięcia w przyszłości

Parę miesięcy temu zadzwonił pan Henryk, który okazał się być potomkiem Franciszki Paczkowskiej, rodzonej siostry pradziadka Józefa Paczkowskiego. Parę lat temu z kolei, dzięki tym właśnie zapiskom blogowym uzyskałem zdjęcie Rozalii. Teraz wiem już jak wyglądała jej siostra Franciszka.

Od pana Henryka usłyszałem dodatkowo dwie wersje historii związanej z młynem w Krzyżownikach, należącym do Wawrzyńca Paczkowskiego, prapradziadka. Historie te opowiadane były przez jego ojca. Według pierwszej z nich rodzina Paczkowskich utraciła młyn na skutek skłonności do alkoholu Wawrzyńca. Według drugiej, jedna z córek Wawrzyńca zaszła w ciążę z parobkiem niemieckim o nazwisku Bartold lub Bartołd. Wawrzyniec koniecznie chciał, aby Bartołd vel Bartold ożenił się z córką, obiecał zapisanie młyna na niego. Ślub nastąpił, przekazanie młyna również, po czym niewdzięczny zięć doprowadził do usunięcia rodziny Paczkowskich z młyna.

Trudno powiedzieć, ile jest prawdy w obu wersjach, gdyż obie mogą być prawdziwe bądź zawierać w sobie tylko jakieś ziarenko prawdy.

Gdyby to ziarenko prawdy miało dotyczyć którejś z córek Wawrzyńca, mogłyby to być jedynie Marianna urodzona w 1883 roku bądź Katarzyna urodzona rok później. W chwili śmierci Wawrzyńca w roku 1897 miałyby odpowiednio 14 i 13 lat. Nie za wcześnie na nieślubne dziecko?

Wśród "Akt gmin przyłączonych do miasta Poznania", które znajdują się w Archiwum Państwowym w Poznaniu znajduje się ciekawa jednostka o nazwie "Summarische Mutterrolle" dotycząca wsi Krzyżowniki zawierająca zapisy wymiaru podatku od nieruchomości z lat 1835-1939. Zostały w niej odnalezione dwie karty dotyczące dwóch różnych nieruchomości w Krzyżownikach. Na jednej z nich dotyczącej nieruchomości oznaczonej jako II/68 bądź IV/68, na końcu wiersza dotyczącego Lorenza (Wawrzyńca) Paczkowskiego znajduje się data 1897/8, pokrywająca się mniej więcej z rokiem śmierci. Pod nim widnieje zapis dotyczący niejakiej Kokocińskiej z datą 1899 przy nazwisku i 1911 na końcu wiersza. Pod tymi dwoma szereg innych nazwisk. Większość z nich, podobnie, jak nazwisko Wawrzyńca i Kokocińskiej pokreślone.

Druga karta oznaczająca nieruchomość o numerze II.30 podaje przy nazwisku Wawrzyńca datę na końcu wiersza 1895/96. Tuż pod nim widnieje nazwisko Kokocińska i data 1899 zaraz przy nazwisku oraz data 1897/98 na końcu wiersza. Daty na końcu wiersza oznaczają rok aktualizacji, ale prawdę mówiąc nie potrafię zinterpretować, jakiej nieruchomości dotyczą karty i czy można z nich odczytać informacje wskazujące na możliwą utratę młyna przez Wawrzyńca jeszcze przed śmiercią. Być może ta druga karta dotyczy młyna, a data 1895/1896 datę jego przejęcia przez Kokocińską?



piątek, 28 grudnia 2018

Babcia Fela

W tym roku wczesną wiosną odeszła babcia Fela*. Cichutko, prawie niezauważalnie, jak schulzowski ojciec. Od kilku lat jej egzystencja toczyła się w innym, równoległym świecie, połączonym z rzeczywistością wątłymi nićmi komunikacji. Gdy staliśmy wczesną wiosną na gorzowskim cmentarzu, piękne i przejmujące dźwięki trąbki kołysały zgromadzonych w zadumie nad przemijaniem.

Urodziła się w Pińsku w 1926 roku jako trzecie z kolei dziecko Stefana Stępnia i Agaty ze Szczerbaczewiczów, zaraz po starszym rodzeństwie - Kaziku i Jance. Później na świat przyszło jeszcze sześcioro rodzeństwa, spośród którego dwójka odeszła bardzo wcześnie. Babcia bardzo niechętnie opowiadała o swoim dzieciństwie w Pińsku. Widać nie było usłane różami. Ojciec pojawiał się w domu na krótko i częściej go nie było niż był, matka była zimna i surowa, niezbyt szczęśliwa sama z dużą gromadą dzieci. Przez cały okres międzywojenny tułali się po obcych domach. Najpierw mieszkali u babci Pauliny przy ulicy Krzywej, a potem w wynajmowanych od Żydów lokalach, by tuż przed wojną wylądować w ostatnim przy ulicy Bernardyńskiej. Gdy próbowałem kiedyś porozmawiać z babcią o świętach Bożego Narodzenia przed wojną, odpowiadała zdawkowo. Było biednie. Rodzice prowadzili herbaciarnię, więc jeden z małżonków musiał pracować. W przygotowaniach pomagały wszystkie dzieci, a jedzenie przygotowywało się w piecu chlebowym. Karpia wtedy nie znano, najczęściej w wigilię na stole pojawiał się miętus. Zdawkowe informacje, bez barwnych szczegółów podkreślających rangę tego święta.

Bardzo niejasny wydaje się okres okupacji sowieckiej w Pińsku. Wczesną wiosną 1940 roku Stefan i Agata wyjechali całą rodziną pociągiem z Pińska w kierunku Wołynia. Tam mieszkało rodzeństwo i matka Stefana. Dlaczego wyjechali? Podobno bracia Agaty pracujący w lokalnej administracji nakłonili rodzinę do wyjazdu. Czy było to związane z pobytem Stefana w wojsku po I wojnie światowej? W archiwum rodzinnym zachowały się zaświadczenia NKGB z marca 1940 roku uprawniające do opuszczenia Pińska. Pamiętam z opowieści babci Feli, że w momencie wyjazdu stosunki między Stefanem i Agatą były bardzo złe. Rodzina chciała się zatrzymać we wsi Łomsk, ale gospodarze nie wyrazili na to zgody. Zamieszkali więc w lesie, w domku letniskowym koło Stacji Tomaszgród. Tam babcia z ojcem i bratem Kazikiem pracowała w lesie przy spławianiu drewna. Później rodzina rozpierzchła się po okolicznych wsiach, gdzie mieszkali krewni Stefana. Brat Władek poszedł pieszo do Pińska do cioci Elżbiety Sapich. Babcia trafiła do cioci Gieni, siostry ojca mieszkającej w Sarnach, gdzie krótko pracowała dla organizacji Todt. Tam też widziała ojca po raz ostatni w życiu. W 1944 dosłownie wyrwała się z biedy do dorosłego życia zapisując się na kurs łączniczek w Równem, aby później wraz z IV Pułkiem Łączności Ludowego Wojska Polskiego trafić przez Żytomierz aż pod Poznań. W tym czasie matka z pozostałymi dziećmi, (poza Tadeuszem, który zagubił się podczas gorączki wyjazdów z Wołynia i trafił do ZSRR) wyjechała do Poznania, gdzie w urzędzie repatriacyjnym dostała skierowanie do Świebodzina.

Świebodzinie znów było biednie. Babcia opowiadała o swym marzeniu z tamtego czasu: poznać chłopca, z którym mogłaby wyrwać się z domu i rozpocząć nowe, własne życie. Wkrótce poznała Wojciecha, który pracował w fabryce mebli, uruchomionej po odgruzowaniu. Wojciech, pochodzący z chłopskiej rodziny osiadłej w dwudziestoleciu międzywojennym w Wielkopolsce, która przyjechała tam z biednego, przeludnionego i mocno czerwonego tarnobrzeskiego, należał do partii. Wnerwiony nadużyciami w zakładzie pracy "rzucił" legitymację partyjną. Proces w sądzie, który ostatecznie przegrał, oznaczał jedno - wilczy bilet ze Świebodzina.  W ten oto sposób w 1953 roku babcia wraz z mężem i dwójką dzieci trafili do Gorzowa Wielkopolskiego.

Babcia dość szybko owdowiała. Dziadka nigdy nie poznałem - zmarł w połowie lat 60-ych. Najmocniej pamiętam ją właśnie taką, babcię mieszkającą na czwartym piętrze wieżowca samotnie. Do stanu wojennego równoznacznego z emeryturą pracowała w Spółdzielni Inwalidów "Warta", gdzie produkowane były pudełka tekturowe, które czasami dostawałem od niej do swoich różnych zbiorów. Zdarzało się również, że jeździłem z nią na wycieczki z zakładu pracy nad jezioro do Gościmia. Nie lubiłem tych wyjazdów. Babcia była trochę nadopiekuńcza. Do dziś pamiętam, gdy kupiła mi, dzieciakowi z przedszkola po wielu namowach butelkę Pepsi i po przyjściu do domu wstawiła do garnka z gorącą wodą, abym się nie przeziębił.

Po szkole przychodziliśmy do niej wraz z siostrą na obiady. Na tym polu babcia dogadzała nam w stopniu najwyższym. Ziemniaczki krojone w plastry i smażone na patelni; racuchy z powidłami śliwkowymi i truskawkowymi, lejącymi się ze słoika i bardzo słodkimi - własnej produkcji; rosół z domowym makaronem krojonym na desce w kuchni i z podrobami od żywej kury kupionej na rynku; grochówka z wkładką mięsną, którą polubiłem na rajdach powitania wiosny organizowanych przez gorzowski PTTK, itd. itp.

Dużo zmieniło się pod koniec lat 80. Po ponad 2o latach wdowieństwa babcia Fela poznała na kartach w klubie seniora Edwarda. Drugie małżeństwo to był bardzo dobry okres dla babci. Edward lubił wychodzić na spacery, kupować babci biżuterię, prowadził w miarę towarzyskie życie. Do dziś pamiętam sędziwych przyjaciół - Edwarda i Grzegorza, emerytowanych przedstawicieli cechu kominiarskiego dyskutujących przy kawie w dużym pokoju u babci. Niestety trwało to tylko przez 6 lat, kiedy babcia po raz drugi została wdową.

Dużym ciosem była dla babci śmierć syna w dalekim Chicago w 2000 roku. Od tego czasu nie doszła już w pełni do siebie. Nigdy później nie widziałem na jej twarzy prawdziwej radości.

Ostatnio rekordy popularności na youtube bije świąteczna reklama Ikei, w której pada bardzo ważne zdanie: "media społecznościowe będą zawsze, twoja rodzina nie.. Wykorzystaj to!"

Wraz z odejściem babci Feli skończyła się pewna epoka. Była ostatnią z rodzeństwa i ze swego pokolenia w mej najbliższej rodzinie.

* Feliksa Stabrowska z domu Stępień, primo voto Tudor (1926 Pińsk - 2018 Gorzów Wlkp.)

wtorek, 18 września 2018

"Przystanek Norwegia. W poszukiwaniu zorzy"

Trzymam w ręku książkę z tajemniczą okładką zdominowaną przez ciemnozielony kolor zdjęcia. "Przystanek Norwegia. W poszukiwaniu zorzy". Niżej u dołu symbol renifera i podpis "Renata Bang".

Z tyłu książki widzę na zdjęciu znajomą twarz na tle błękitu wody i zieleni wzgórza. Obok parę fragmentów książki. U dołu logo "Klub Polki na obczyźnie", "Moods of Scandinavia" i Magazyn Skandynawski. Zew północy".

Przekartkowuję książkę zachwycając się egzotycznymi dla mnie zdjęciami. Rozświetlone Trondheim nocą, piękna różnobarwność drewnianych domów nad wodą, zapierający dech w piersiach widok z góry na Drogę Trolli, pobudzający wyobraźnię pejzaż Geiragerfjord, przystań pełna kolorów w Bergen (choć to miasto pełne deszczu), Trolltunga (nie wszedłbym), przytulne hytty i przepiękne błękitne zdjęcie Hurtigruten Nordlys. Przeglądam książkę z lekkim niedowierzaniem, zadumą i zachwytem, pamiętam bowiem autorkę książki z poznańskiego świata ulic Mostowej, Grobli, św. Rocha, Kórnickiej i jeziora Malta z połowy lat 90-ych, gdy Norwegia była taką samą egzotyką, jak każdy inny świat zza otwartej całkiem niedawno żelaznej kurtyny. W książce natykam się czasami na zwroty dobrze mi znane, charakterystyczne dla autorki - uśmiecham się wtedy do siebie, wiedząc, że puryści językowi zakwestionowaliby część z nich. Pal jednak licho purystów językowych!


Fot. Renata Bang

Pierwsza część książki opisuje wyprawę wakacyjną kamperem do Vestlandet typowej polsko-norweskiej rodziny z nastolatkami. Piszę typowej, ale prawdę mówiąc tego nie jestem pewien.

Tę część można traktować jako swego rodzaju przewodnik po kawałku Norwegii, zwłaszcza, że sporo informacji typowo przewodnickich zostało przez autorkę przemyconych choćby w dialogach. Nie jest to jednak ulubiona dla mnie część książki, choć Norwegię namacalnie znam jedynie przez weekendowy pobyt w Oslo, więc wszystkie te egzotyczne dla mnie miejsca w Vestlanded wydają się być ciekawe.

Ja jednak czekałem na opisy życia zwyczajnego, zwyczajów i zachowań innych od naszych polskich. Wakacje to jednak pewnego rodzaju sztuczne życie, w oderwaniu od spraw codziennych. Druga część książki zatytułowana "Codzienne życie" dostarcza na szczęście dla mnie tego, czego szukałem. Przyznam, że zachwyca bliskość natury, jaką mają Norwegowie na co dzień. Wyprawy weekendowe do lasu, noclegi w hyttach, tych miejscach, które chyba nigdzie poza Skandynawią, nastawionej na praktyczność, wygodę i prostotę nie mogły powstać.

Moim ulubionym rozdziałem książki jest "Sto lat, sto lat, kolejnych stu lat..." Alfrida i jej świętowanie urodzin. Cóż może być wesołego w świętowaniu stu lat? Im człowiek starszy, tym bardziej świętowanie kolejnych urodzin przypomina o przemijaniu. A świętowanie setnych urodzin? Kiedy wszyscy nasi bliscy z czasów młodości są po tamtej stronie, a nasze ciało, jak nie nasze? Świetne i prawdziwe, pełne smutku i nostalgii są tutaj dialogi. I ten uśmiech Alfridy na koniec przez łzy, pokazujący , że stoczyła kolejną małą walkę ze sobą.

Bardzo przypadły mi też do gustu rozdziały "zimowe", gdy Boże Narodzenie już się zbliża, pachnie piernikami, które podobnie, jak w Polsce w rodzinie Renaty wypieka się w domu. No i drugi mój ulubiony rozdział książki opisujący święta u teściowej na wyspie w odcięciu od całego świata (Czy to nie bajkowe?). Wigilijne żeberka wieprzowe z ziemniakami z kiszoną kapustą, śliwkami, zapiekane z kawałkami jabłek i polane brązowym sosem przez czytelnicze nozdrza gdzieś tam wewnątrz wprowadzają w nastrój norweskich świąt. "Wpatrzeni w wystrojoną choinkę i uśmiechnięte twarze naszych bliskich, na nowo odkrywamy znaczenie świąt, rodziny i miłości." - tak, gdy się uda coś takiego stworzyć, można świętować i na końcu świata.

Przyznam, że z dużym zainteresowaniem czytałem o norweskich zwyczajach świątecznych, a już szczególnej ochoty nabrałem na pinnekjøtt, czyli mięso na kijach przygotowywane przez mężczyzn w pierwszy dzień świąt.

Książkę tę trzeba smakować i czytać powoli. Jest pełna bułeczek cynamonowych i innych przysmaków, pięknych chwil, zachwytów - pochwałą codzienności. Norwegia tak inna jest jednak czasami zupełnie podobna - taka myśl przyszła mi do głowy, gdy skończyłem czytać ostatnie zdanie.

Gratuluję, Renata!


Fot. Renata Bang

Renata Bang "Przystanek Norwegia. W poszukiwaniu zorzy", 2018

niedziela, 19 listopada 2017

Z akt miasta Poznania. Kartoteka ewidencji ludności 1870-1931

Warto czytać czasopismo genealogiczne More Maiorum! Zamieszcza między innymi informacje o różnego rodzaju zasobach historycznych dostępnych w internecie. Dzięki tego rodzaju wzmiance trafiłem na stronę zawierającą Kartotekę ewidencji ludności z lat 1870-1931 - zasób należący do akt miasta Poznania, zdigitalizowany oraz zaopatrzony w alfabetycznie ułożony indeks nazwisk, co bardzo ułatwiło przeszukiwanie.

Nie spodziewałem się jakichś szczególnych odkryć. Ot, przybędzie mi trochę informacji dotyczących adresów, pod którymi mieszkali moi Paczkowscy przodkowie - myślałem. Myliłem się jednak. Znalazłem 5 fiszek - wszystkie dotyczyły pokolenia moich pradziadków i prapradziadków. Zawierały informacje z okresu od początku XX wieku do lat 20-ych, z których jedna przyniosła informację zupełnie nową i nieoczekiwaną.

Pierwsza z odnalezionych kart (nr 456) zawierała informacje o prapradziadkach: Wawrzyńcu Paczkowskim (zapisany jako Paczkowski Lorenz z niemiecka) i Katarzynie z Urbaniaków. Razem z nimi zapisana jest córka Rozalia Paczkowska, urodzona 30 sierpnia 1882 roku - starsza siostra pradziadka Józefa. (Tak a propos, metryki chrztu Rozalii nie znalazłem przeszukując kiedyś księgi chrztów parafii Kiekrz. Odpis metryki urodzenia Rozalii otrzymałem dopiero w zeszłym roku od pana Ryszarda, który przeczytał jeden z artykułów na moim blogu i przesłał wraz z odpisem metryki również zdjęcie Rozalii. Jak dotąd jest to jedyne zdjęcie rodzeństwa pradziadka Józefa Paczkowskiego, jakie posiadam.) Wracając do karty, zapisane jest, że Rozalia urodziła się w Jeżycach, choć jak wiadomo ze wspomnianego odpisu, urodziła się, jak i inne rodzeństwo w sąsiednich Krzyżownikach. Obok nazwiska Paczkowski Lorenz zapisano Müller, co jest kolejnym potwierdzeniem jego profesji młynarskiej. Niestety kompletnie nieczytelne są dla mnie zapisy w rubryce Wohnung - zamieszkanie.

Druga karta (nr 475) dotyczy praprababci Katarzyny Paczkowskiej z Urbaniaków. Odnotowano na górze nazwisko jej męża oraz zaznaczono krzyżykiem informację o jego zgonie. Niewiele nowego wnosi ta karta. Data i miejsce urodzenia Katarzyny, a także data jej zgonu były mi już od dawna znane. Jedyna nowa informacja znalazła się w rubryce Wohnung. Wynika z niej, że już jako wdowa mieszkała 9 listopada 1904 roku nadal w Krzyżownikach. Pozostała część tej rubryki nie jest dla mnie czytelna.

Kolejna trzecia już karta (nr 384) dotyczy pradziadka Józefa Paczkowskiego. Pierwsza adnotacja pochodzi z 11 stycznia 1904 roku, gdy zapisano, że mieszkał w Krzyżownikach. Kolejne informacje pochodzą już z czasów po pierwszej wojnie światowej. Jest informacja o żonie Józefie z Uzarków i jej dacie zgonu (15 lutego 1923) oraz o dzieciach: Feliksie  - moim dziadku i jego siostrze Helenie. Oboje urodzeni w Bottrop - przyjechali do Polski z rodzicami i zostali zameldowani w odpowiednim urzędzie 4 marca 1919 roku. Zapiski z 1919 roku sporządzone zostały w języku niemieckim, ten z 1923 roku (o zgonie Józefy) już po polsku.


Równie ciekawa jest karta dotycząca Rozalii Paczkowskiej. Pierwsza wzmianka o zamieszkiwaniu w Krzyżownikach została sporządzona 4 stycznia 1897 roku. Ale zupełną nowością jest wpisana data ślubu z Pawłem Turkiem - 27 października 1909 roku.


Najciekawsza jednak jest ostatnia karta dotycząca drugiej żony pradziadka Józefa Paczkowskiego - Marii z Kaczmarków. Maria urodziła się w Psarskich w 1893 roku. Rodzicami byli Stanisław i Magdalena z Sobkowiaków. Ślub z Józefem wzięła dość szybko, bo już 28 kwietnia 1923 roku, czyli nieco ponad 2 miesiące po śmierci pierwszej żony - Józefy. Józef miał na wychowaniu na pewno trójkę dzieci: Aleksandra Kurosińskiego - syna Józefy z pierwszym mężem oraz dwójkę swoich dzieci. Zapewne ten fakt wpłynął na chęć szybkiego ponownego ożenku. Pomoc kobiety w wychowaniu dzieci była nie do przecenienia. Józefowi i Marii urodziła się jeszcze jedna córka Zofia, skonfliktowana później z dużą częścią rodziny. Ale od nikogo z rodziny nie słyszałem wcześniej, że Maria miała jeszcze jedną córkę!

Karta Marii Paczkowskiej z Kaczmarków musiała zostać sporządzona już w 1923 roku, choć na niemieckim druku to uczyniono.  Zapisano bowiem, że jest żoną kolejarza Józefa Paczkowskiego.

Pod danymi Marii wpisano zaś dane córki, również Marii, urodzonej 31 grudnia 1923 roku. Dziecko musiało umrzeć zaraz po urodzeniu, obok imienia dorysowano bowiem krzyżyk, a w polu Wohnung wpisano "przyj. (przyjęto) 23.12.1923 z Krzyżowniki, Poznań, 6.1.24 matkę z powrotem, Krzyżowniki, Poznań." Jak rozumiem Maria trafiła do Krajowej Kliniki dla kobiet i szkoły położnych 23 grudnia 1923 roku. 31 grudnia urodziła córkę, która wkrótce zmarła, a 6 stycznia kolejnego roku została wypisana ze szpitala  do domu.

Tu pojawia się szereg pytań, na które pewnie nie będę znał odpowiedzi. Czy Maria była córką Józefa? Jeśli tak, czy została poczęta jeszcze w marcu 1923 roku, gdy Józef był w żałobie po śmierci pierwszej żony?  A może została poczęta później, już po ślubie i urodziła się zbyt wcześnie, co mogło być przyczyną jej wczesnego zgonu? No i trzecia możliwość taka, że Maria nie była córką Józefa.

Wydawałoby się zwykłe fiszki z danymi meldunkowymi, a jaka waga gatunkowa zagadki.



wtorek, 19 lipca 2016

Horst Am Emscher

Zaparkowałem samochód nieopodal Essener Straße, jednej z centralnych uliczek dawnego Horst. Zwrócił moją uwagę deptak, w jaki przechodziła ta ulica - znak, że będzie tu można znaleźć restaurację lub bar, bez dłuższych poszukiwań. Było już późne popołudnie, a my po całym dniu jazdy autostradą, na paluszkach i czipsach.

Jeszcze kilka dni wcześniej nie pomyślałbym, że pojadę do Niemiec wraz z synem. Długa podróż po to tylko, aby zobaczyć miejsce, gdzie kiedyś mieszkała praprababka, o której wiadomo tylko na podstawie znalezionych dokumentów - cóż to mogła być za atrakcja dla nastolatka? A jednak myliłem się.

Po lewej pizzernia, kilkadziesiąt metrów dalej po prawej turecki grill. Ta pierwsza prawie pusta, w drugim pełno Niemców, Turków, kobiet w chustach na głowie, niemal pewne, że dobrze tam karmią.

Ach, cóż to było za danie! Saç kavurma! Staję się powoli smakoszem tureckiej kuchni. Duszone mięso z warzywami, papryką i pomidorami podane na specjalnej patelni. Czy byłem aż tak głodny, czy jakość tej potrawy była doskonała? Obok Marcin z równie wielkim smakiem pałaszował swoje danie popijając zimną colą.

-------

Gdy dwa lata temu otrzymałem kartę meldunkową Franza Scholtysska, drugiego męża praprababci Balbiny Kaczmarek, z której wynikało, że razem mieszkali w Horst Am Emscher w latach 1913-1918, kwestią czasu była próba odczytania adresów widniejących w dokumencie. Jednakże dla mnie okazało się to niemożliwością. Później zakiełkował w mej głowie pomysł, aby pojechać do Gelsenkirchen, którego dzielnicę stanowi od prawie 100 lat dawne miasteczko górnicze Horst. Wysyłałem prośby o odczytanie adresów do wszystkich osób, które niemieckim posługują się na co dzień, z nadzieją, że będę mógł spacerować obok konkretnych adresów, gdzie mieszkała Balbina. Niestety bez rezultatu. Nikt nie potrafił odczytać niechlujnego, urzędniczego pisma.

Dzień przed podróżą do Niemiec otrzymałem wreszcie ostatnią odpowiedź, nie mając prawdę mówiąc nadziei, że ktoś będzie w stanie mi pomóc. Odpowiedział Amstern, dawny znajomy z portalu salon24.pl, który, jak sam stwierdził odczytał nazwy ulic z 99 % pewnością. Czyż to nie cudowny zbieg okoliczności otrzymać taką wiadomość w takim momencie?

-------------

Po tureckiem posiłku postanowiliśmy przejść spacerem przez Horst i zakończyć go nad rzeczką Emscher w Nordsternparku, powstałym na terenie dawnej kopalni. Industriestraße prowadziła nas na południe wzdłuż szarych kamienic. Gdzieniegdzie widzieliśmy wywieszone flagi niemieckie, aktualne jeszcze parę dni wcześniej, zanim piłkarska drużyna przegrała na Euro z Francją. Przy kawiarnianych stolikach gdzieniegdzie siedziały Turczynki w kwiecie wieku z osami przykrytymi chustami, minęła nas również Polka, która podobnie jak my odwiedzała Gelsenkirchen turystycznie. Gdy Industriestraße przeszła w Strickerstraße, kamienice zaczęły ustępować miejsca górniczym domkom jednorodzinnym z małymi przydomowymi ogródkami, doskonale pielęgnowanymi. Wkrótce doszliśmy też do parku, nad którym górowała wieża szybowa dawnej kopalni z rzeźbą Herkulesa na szczycie. Tuż obok fontanna i fantazyjne strumyczki. Za wieżą szybową zaś rozciągał się zielony park, w którym zorganizowano trasy dla miłośników biegów bądź nordic walkingu. Pofałdowany teren pełen był roślinności. Różane klomby sąsiadowały z placem zabaw, tuż obok rósł niewielki lasek, na którego obrzeżach baraszkowały zające. Mijały nas wieloetniczne grupki młodzieży, ludzie w różnym wieku ćwiczący, biegnący, spacerowały panie z psami. Jedynie zapach rzeczki stanowił zgrzytliwy kontrast z urokiem pokopalnianego parku. ońce zaczynało powoli zachodzić, więc udaliśmy się w drogę powrotną do samochodu i hotelu.

--------
Okolice rzeki Emscher były zabagnione i ludność zamieszkująca te tereny należała do najbiedniejszej na terenie Prus przed industrializacją. Gwałtowny rozwój przemysłu wydobywczego nastąpił w końcówce XIX wieku. W roku 1895 w Horst mieszkało około 5000 mieszkańców. Do roku 1910  liczba ta wzrosła 4-krotnie. W tym okresie trafiła tu Balbina, za której przyczyną wybrałem się z synem w podróż. Industrializacja regionu trwała do lat 50-ych XX wieku. W tym czasie radzono sobie z wybuchami epidemii tyfusu i cholery, niedostatecznymi warunkami higienicznymi w regionie, budową systemu wodociągów i kanalizacji, regulacją rzeki. Kopalnia Nordstern Colliery ostatecznie zamknięta została w 1993 roku, a na jej terenie powstał park.
----------

Sprawdziłem w hotelu, gdzie umiejscowione są na planie miasta ulice odczytane przez Amsterna z karty meldunkowej Franza Scholtysska. Welheimerstraße, Prosperstraße, Holzstraße, Gerhardstraße rozsiane były po Gelsenkirchen, Bottrop, Gladbeck - podobnie jak Horst przyłączonym niegdyś do Gelsenkirchen. Żadna z nich nie leżała w granicach Horst. Bardzo małe prawdopodobieństwo, że trafilibyśmy pod te same adresy, jak w 1913 roku. Zrezygnowaliśmy z ich objazdu na rzecz centrum Gelsenkirchen następnego dnia.
--------

Najpierw jednak, zaraz po śniadaniu, wybraliśmy się do Veltins Arena, nowoczesnego stadionu piłkarskiej drużyny Schalke 04. Było pusto dokoła, uwadze mojej nie umknęło wszechobecne logo Gazpromu. Udaliśmy się pod wskazane wejście numer 12 i wdrapaliśmy na drugie piętro stadionu, gdzie mieściło się muzeum. Zrezygnowaliśmy ze zwiedzania całego stadionu z przewodnikiem ze względu na to, że mieliśmy do wyboru tylko wersję niemieckojęzyczną. Przez szybę widać było zamkniętą pod dachem murawę stadionu - bez rewelacji - akurat trwały prace remontowe.
Skupiliśmy się na eksponatach z początków historii klubu - prehistorycznych strojach, obuwiu, artykułach prasowych, zdjęciach drużyny - ileż polsko brzmiących nazwisk.  Zagłębie Ruhry, Westfalia to w początkach XX wieku podstawowe kierunki emigracji za pracą i chlebem Polaków. Obejrzeliśmy filmy, jeden obrazujący historię klubu, budowę stadionu, osiągnięcia na przestrzeni czasu oraz drugi pokazujący najefektowniejsze bramki strzelane przez Schalke, ale także najsmutniejsze dla Schalke momenty z boiska. Na koniec sklep z gadżetami klubowymi, gdzie Marcin dostał w prezencie karty ze zdjęciami zawodników wraz z autografami.
-----

Balbina Kaczmarek, primo voto Uzarek, secundo voto Szołtysek, urodzona 24 listopada 1867 roku w Siedlikowie koło Ostrzeszowa. Rodzice: Adam Kaczmarek i Małgorzata z Kowalskich. Żona Marcina Uzarka (wciąż nie wiem, kiedy i gdzie wzięli ślub), matka Józefy - mej prababci. W latach 1893-1895 mieszkała w Garkach koło Odolanowa, później też i w Raczycach. Tam rodziły się jej dzieci, więc może nie mieszkała na stałe, tylko pomieszkiwała? W latach 1913-1919 z krótką przerwą na Poznań mieszkała w okolicach Horst. W roku 1913, 4 lata po śmierci pierwszego męża Marcina, wyszła za mąż w Horst za Franciszka Szołtyska. W roku 1919 mieszkała już w Hobrechtsfelde koło Berlina. Do 1935 roku, kiedy wróciła do Polski, do Odolanowa. Zmarła 3 października 1942 roku w Raczycach koło Odolanowa. Nie odnalazłem jej grobu w Odolanowie.


---------

Poniżej garść zdjęć z wyprawy do Horst.