Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ostrożany. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ostrożany. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 17 listopada 2025

Malarstwo Szymona Czechowicza w województwie podlaskim

Od dawna kusiło mnie aby spróbować wybrać się w podróż śladami dzieł Szymona Czechowicza na Podlasiu, naszego największęgo malarza okresu baroku. Wcześniej interesowałem się malarstwem twórców ściśle związanych z dworem Jana Klemensa Branickiego w Białymstoku: Antonim Herliczką i Augustynem Mirysem. W 2013 roku zorganizowałem dzięki pomocy Regionalnego Oddziału PTTK w Białymstoku wycieczkę śladami Antoniego Herliczki, a rok później wycieczkę śladami Augustyna Mirysa, która wzbudziła spore zainteresowanie. Szymon Czechowicz nie był związany z Białymstokiem, ale ma na swym koncie współpracę z Janem Klemensem Branckim. Pozostawił swoje dzieła w wielu miejscach dzisiejszego województwa podlaskiego.

Artykuł niniejszy przygotowałem korzystając z monografii Józefy Orańskiej "Szymon Czechowicz 1689-1775" wydanej już po II wojnie światowej, jednak oddanej do druku już w roku 1939 i zniszczonej przez okupantów niemieckich. Józefa Orańska miała sporo szczęścia. Notatki, rękopis pracy, fotografie i jeden egzemplarz korekty drukarskiej przetrwały w wieży kościoła Bożego Ciała w Poznaniu, mimo zrujnowania tej świątyni.
Nieocenioną pomocą przy pisaniu artykułu okazał się przede wszystkim katalog wystawy (prawdziwa "cegła") poświęconej dziełom Szymona Czechowicza, która został otwarta mimo pandemii w Muzeum Narodowym w Krakowie jesienią 2020 roku. Taka monumentalna wystawa, gdzie zebrano kolekcję dzieł Czechowicza z wielu kościołów w Polsce i zagranicą oraz z kolekcji prywatnych mogła zdarzyć się tylko raz za człowieczego życia.


Józefie Orańskiej zawdzięczamy poznanie dokładnej daty chrztu Szymona Czechowicza, gdyż to ona odnalazła jego metrykę chrztu w księgach parafii Wszystkich Świętych w Krakowie. Szymon Czechowicz został ochrzczony 22 lipca 1689 roku. Był synem Jana Czechowicza, krakowskiego złotnika i Kunegundy, a jego rodzicami chrzestnymi byli Jan Ceypler i Zofia Glińska.

Jan Czechowicz z kolei był synem Wojciecha Czechowicza, rajcy miasta Radoszyce w ziemi kieleckiej.

Ojciec oddał młodego Szymona na naukę i do gry w kapeli muzycznej na dworze Franciszka Maksymiliana Ossolińskiego. Ossoliński znany był z tego, że finansował edukację niezamożnej młodzieży w kraju i zagranicą. Traf chciał, że Szymon Czechowicz w nowym miejscu zetknął się z nieznanym z nazwiska nadwornym malarzem swego protektora, co pociągnęło za sobą zainteresowanie malarstwem kosztem muzyki, a to z kolei skłoniło Ossolińskiego do sfinansowania nauki malarstwa młodemu Czechowiczowi w Rzymie, do którego ten wyjechał około roku 1711.

Najwcześniejsza wzmianka o pobycie Szymona Czechowicza w Rzymie pochodzi z roku 1714. Jego nazwisko i imię widnieje na protokole z generalnego zebrania Arcybractwa św. Trifona, Respicja i Ninfy członków narodowości polskiej w aktach kościoła polskiego na via Botteghe Oscure, wśród nazwisk uczestników spotkania.
 
Pierwsza wzmianka o Szymonie Czechowiczu malarzu pochodzi zaś z roku 1715, gdy zarząd polskiego kościoła św. Stanisława w Rzymie powierzył mu namalowanie obrazu Jezusa Ukrzyżowanego, a następnie rozliczył się z początkującym artystą za namalowane dzieło do zakrystii tej świątyni. Jest to najstarsza znana i wciąż istniejąca praca Czechowicza.

Nie udało się ustalić, u jakiego malarza kształcił się Szymon Czechowicz w Rzymie. Jak wskazuje Józefa Orańska, na Czechowicza najsilniejszy wpływ wywarł marattyzm reprezentowany przez wielu działających wówczas w Rzymie naśladowców zmarłego w roku 1713 Carla Maratty, reprezentanta późnego baroku.

Prawdopodobnie Szymon Czechowicz studiował u jednego z malarzy należących do Akademii św. Łukasza, gdyż sam został laureatem jej konkursu w roku 1716.

Jest wielce prawdopodobne, że Szymon Czechowicz będąc w Rzymie obsługiwał Polaków przybywających do tego miasta. Możliwe jest również, że wykonywał prace dla rodziny Ossolińskich, jako jej stypendysta.

W roku 1731 Szymon Czechowicz był już z powrotem w Rzeczypospolitej. Stanął wówczas do konkursu malarskiego z Janem Samuelem Mockiem, którego celem było prawdopodobnie uzyskanie tytułu malarza nadwornego króla Augusta II Mocnego, który to tytuł otrzymał Jan Samuel Mock.

W roku 1737 (po śmierci Mocka) Szymon Czechowicz ponownie starał się uzyskać tytuł nadwornego malarza królewskiego (tym razem na dworze Augusta III), jednak i tym razem zatrudnienie na dworze monarchy znalazł kto inny - Jan Adolf Pöppelman.

Po powrocie do kraju z Rzymu namalował szereg prac dla swego protektora Franciszka Maksymiliana Ossolińskiego. Pracował dla rodzin Tarłów, Szaniawskich, wykonał też wiele prac dla wielu kościołów ówczesnej Rzeczypospolitej.

W połowie XVIII wieku prawdopodobnie prowadził wraz z Łukaszem Smuglewiczem szkołę malarstwa w kamienicy Pod Fortuną w rynku Starego Miasta w Warszawie.

Rodziny nigdy nie założył. Pod koniec życia mieszkał u Łukasza Smuglewicza ożenionego ze swą siostrzenicą Reginą Olesińską. W Warszawie też zmarł 21 lipca 1775 roku. Pochowany został w krypcie kościoła Kapucynów w Warszawie.



Jego sztukę przyporządkowuje się do eklektyzmu - stylu, który był zjawiskiem powszechnym we Włoszech od XVI do XVIII wieku. Przedstawicielem eklektyzmu w malarstwie był między innym Carlo Maratta, a Czechowicz był z kolei jednym z wybitniejszych naśladowców Maratty. Dzięki jednak indywidualnemu stylowi dzierży pierwsze miejsce wśród malarzy późnego baroku w Polsce. Jego sztukę religijną charakteryzują idealizm, liryzm, ascetyzm i mistycyzm. Każde jego dzieło osiąga widoczną harmonię  dzięki przemyślanej i swobodnie zbudowanej kompozycji, opanowanemu rysunkowi, subtelnej kolorystyce oraz widocznej łączności uczuciowej postaci. Stany psychiczne dominujące w jego malarstwie oddane są najczęściej w lirycznym łagodnym nastroju religijnym lub w ekstazie. Charakter barokowy dzieł Czechowicza podkreślony jest przez silne poruszenie postaci oraz zamykanie kompozycji w przekątnej lub w dwóch przekątnych.

Szymon Czechowicz przez całe niemal życie tworzył prawie wyłącznie malarstwo religijne, przez co w jego malarstwie trudno zaobserwować wyraźne zmiany stylu i formy. Raczej trzymało się ono pewnych stałych norm i szablonów. Poza malarstwem religijnym Szymon Czechowicz malował również portrety.

Jednym z nich mógł być portret pastelowy Izabeli Branickiej, który obiecał wykonać Szymon Czechowicz przed świętami wielkanocnymi, odpisując na list hetmana Jana Klemensa Branickiego z 8 marca 1849 roku.


XVIII-wieczna Rzeczpospolita nie wykształciła znaczących ośrodków artystycznych, tak jak to było we Włoszech czy Francji, gdzie powstały akademie artystyczne, skupiające i kształcące czołowych malarzy, finansowane przez władzę centralną. Raczkująca warstwa mieszczańska z kolei nie była w stanie stworzyć rynku sztuki, tak jak to było chociażby w Holandii, Flandrii, czy krajach niemieckich. Utrzymanie polskim malarzom zapewniały wówczas zamówienia z dworu królewskiego, jak i z rozsianych po całym kraju licznych dworów magnackich. Szymon Czechowicz, wykształcony w Rzymie, znajdował się w czołówce artystów w naszym kraju. Był jednym z najwybitniejszych, ale i najbardziej płodnych artystów. Swoje prace opatrywał datami rzadko, jego styl niemal nie ulegał przemianom, więc w przypadku braku wzmianek źródłowych nie da się określić daty powstania wielu z jego dzieł.

Między rokiem 1731, a 1737 namalował "Koronację Matki Boskiej" do nowo wznoszonego przez Ossolińskich kościoła parafialnego w Ciechanowcu. Jest to jedno z najdoskonalszych dzieł malarza, dzięki przemyślanej kompozycji, wyważonej kolorystyce i dopracowaniu detali. "Rozmnożenie chleba i ryb" oraz obraz przedstawiający "Świętego Błażeja" znajdujące się w tej samej świątyni zostały namalowane w tym samym prawdopodobnie czasie.




Podobnie jak "Ukrzyżowanie" znajdujące się od 2004 roku w depozycie Muzeum Diecezjalnego w Drohiczynie.


W Drohiczynie w Muzeum Decezjalnym znajduje się także obraz Franciszka Maksymiliana Ossolińskiego, protektora Czechowicza. Obraz ten do 2004 roku znajdował się w posiadaniu parafii w Ciechanowcu. Obraz namalowany został prawdopodobnie przed 1735 rokiem.


Najlepsi malarze w Rzeczypospolitej w XVIII w. byli rozchwytywani. Józef Franciszek Sapieha, podskarbi nadworny litewski próbował próbował pozyskać Szymona Czechowicza do swych boćkowskich inwestycji bezskutecznie. Czechowicz wymawiał się brakiem czasu. Wykonał tylko jeden obraz do fundowanego przez Sapiehę kościoła - Świętego Józefa z Dzieciątkiem w roku 1736.


W latach 1748-1750 artysta wykonał zespół pięciu płócien ołtarzowych do kościoła Misjonarzy w Tykocinie na zlecenie Jana Klemensa Branickiego. Jako pierwszy w styczniu 1749 roku został ukończony obraz pt. Trójca Święta do ołtarza głównego.


Szymon Czechowicz wykonał wiele dzieł w oparciu o ten sam motyw Trójcy Świętej. Obraz z kościoła w Tykocinie uważany jest za najdoskonalszy z nich. Podobne przedstawienie znajduje się w Turośni Kościelnej. Obraz ten niejednorodny stylistycznie, noszący widoczne, gorsze partie wykonane w warsztacie Czechowicza orzez jego uczniów, został wykonany prawdopodobnie w II połowie XVIII wieku.


W maju 1749 roku został ukończony obraz przedstawiający "Męczeństwo św. Katarzyny Aleksandryjskiej" do świątyni tykocińskiej, dedykowany matce Jana Klemensa Branickiego, Katarzynie Scholastyce z Sapiechów Branickiej.


Kolejnym ukończonym dziełem do tykocińskiej świątyni był obraz przedstawiający "Męczeństwo św. Szczepana", dedykowany Stefanowi Mikołajowi Branickiemu, ojcu Jana Klemensa.


"Ukrzyżowanie", hołd dla Marii Magdaleny, kolejny obraz do tykocińskiej świątyni ukończył artysta na początku 1750 roku.


Ostatnim ukończonym obrazem do kościoła w Tykocinie była "Św. Elżbieta Portugalska", poświęcony małżonce Elżbiecie Branickiej z Poniatowskich, znanej bardziej pod hiszpańskim odpowiednikiem imienia Elżbieta, Izabeli.


Około 1760 roku Szymon Czechowicz przebywał w Siemiatyczach, gdzie wykonał dwa duże płótna do ołtarza wielkiego i bocznego miejscowej świątyni księży misjonarzy, jak można dowiedzieć się z "Dyariusza bytności króla Stanisława Augusta w Siemiatyczach w grudniu 1793." Są to "Wniebowzięcie Matki Boskiej" w ołtarzu głównym i "Kazanie św. Wincentego a Paulo" w ołtarzu bocznym. Ostatnio jednak autorstwo obrazu w ołtarzu głównym przypisuje się coraz częściej Bazylemu Marcinkiewiczowi.



Pod koniec życia malował jeszcze obraz św. Franciszka Serafickiego, otrzymującego odpust porcjunkula do kościoła oo. kapucynów w Łomży, jak można dowiedzieć się z Rękopisu Kroniki Klasztorów OO. Kapucynów w Krakowie z roku 1775. Obraz ten (250x150) znajduje się dziś w ołtarzu bocznym kościoła.


Obraz przedstawiający św. Jana Nepomucena znajduje się w jednym z ołtarzy bocznych kościoła w Ostrożanach. Być może trafił tam zaraz po wybudowaniu kościoła w roku 1758 lub też w roku 1783 przy okazji konsekracji świątyni.


Przedstawienie Trójcy Świętej autorstwa Szymona Czechowicza znajduje się również w nastawie ołtarza głównego tego kościoła.


Paweł Giergoń, "Siemiatycze - kościół p.w. Wniebowzięcia NMP"

sobota, 5 września 2020

Stadniki, parafia Ostrożany, rok 1883, zbrodnia w białych rękawiczkach dokonana?

Powracam do XIX-wiecznych artykułów z tygodnika Gazeta Świąteczna. Jest to doskonałe źródło do poznawania stosunków panujących w miastach, miasteczkach i wsiach naszego kraju pod zaborem rosyjskim. Wielokrotnie natknąć się można na korespondencje dotyczące okolic najbliższych, leżących na Podlasiu. I nie zawsze są to teksty budujące.

W numerze 44 z roku 1883 napisano:

"Listy do Gazety Świątecznej.

Z powiatu  Bielskiego guberni Grodzieńskiej.

Treść: Wyrok sądu gminnego.-Otrucie kobiety i dziecka.

We wsi Stadnikach gminy Narojskiej było dwóch braci: jeden z nich objął gospodarstwo po śmierci ojca, a po jego znów śmierci została na gospodarstwie żona i dwóch synów nieletnich; co do drugiego brata, ten do wojska był wzięty. Kiedy powrócił z wojska i nie zastał przy życiu brata, odebrał on samowolnie wspólną ojcowiznę, i wdowę z synami z gospodarstwa odpędził. Ukrzywdzona tak okrutnie niewiasta udała się ze skargą do sądu gminnego, sąd zaś przyznał gospodarstwo na wyłączny pożytek brata mężowskiego - żołnierza, a co do wdowy i dzieci, przeznaczył im ordynarję na utrzymanie. Chociaż ta ordynarja była bardzo mizerna, to jednak wyrok sądu był ostateczny i prawo do zaskarżenia wyżej już nie służyło. Poprzestała na tem wdowa za siebie i dzieci, a tylko chodziło jej o to, żeby zawyrokowanie gminy jak najśpieszniej przyszło do skutku. Schodziło z tem jakoś, brat mężowski nic jej nie dawał, więc też strapiona wdowa udała się z zażaleniem do wójta (tam się nazywa "starszyzna"), a kiedy i to nie skutkowało, zamierzała udać się do pośrednika (to samo, co u nas komisarz). Stało się tak jednak, że sołtys miejscowy (zwany inaczej "starostą") miał ją ciągle na oku i nie pozwalał wydalać się ze wsi, odpowiadając za każdym razem, że taki ma nakaz z gminy - od starszyzny. Tak upłynęło parę miesięcy. Pewnego razu jeden z życzliwych dla wdowy gospodarzy zapytywał brata po nieboszczyku jej mężu - owego żołnierza, czemu zgodnie z wyrokiem sądu gminnego nie postępuje i nie wydaje ordynarji dla swej bratowej z dziećmi? Otrzymał taką odpowiedź na to: "pierwej ona zadrze nogi (to znaczy umrze), niż się ordynarji doczeka." Trzeciego dnia po tej rozmowie tak się zdarzyło: Niewiasta owa ugotowała dla siebie i dzieci garczek kartofli. Miało to starczyć na cały dzień, bo we żniwa niema czasu gotować śniadanie i obiad oddzielnie. Po śniadaniu poszła z dziećmi dla zarobku na pole, izby zaś swojej nie zamknęła na kłódkę, jeno jak zwykle - na klamkę. Kiedy nadeszło południe, przyszli wszyscy troje na obiad, ale za pierwszą łyżką poczuła matka jakiś smak nieznośny w kartoflach, jedną zaś łyżkę zjadł był już i starszy synek. Młodszemu matka nie dała jeść, bo się domyślała zatrucia kartofli i pobiegła czemprędzej do sąsiadów, niosąc ze sobą garczek. Sąsiedzi pokiwali na to głowami i dali jej mleka zsiadłego, które w niektórych razach jest skuteczne przeciw zatruciu, a potem dostała i proszku na zrzucenie. Ratowała się biedactwo jak mogła przy pomocy sąsiadów, ale zapomniała biedna kobieta o synku starszym: to też ten następnej nocy zakończył życie, ona zaś mimo ratunku umarła szóstego dnia. Ciała tych nieszczęśliwych matki i syna sczerniały po śmierci, a kartofle z garczkiem zatrzymali w całości sąsiedzi do zjazdu sądu na śledztwo. Przybył do wsi następnie lekarz powiatowy, pruli wnętrzności zmarłych i w kartoflach doświadczenie czynili: pokazało się, że i kartofle były zatrute, i matka z synem od zatrucia poumierali. Śledztwo się toczy obecnie dla odkrycia truciciela, jakkolwiek to rzecz nie łatwa, w Bogu jednak nadzieja. Tyle mamy przykładów, że zły człowiek układa jak najtajemniej zamiary swoje, a jednak  - nie prawda: jak oliwa nigdy nie da się zmieszać z wodą i na wierzch występuje, tak i zbrodniarz zawsze się wyda. Nie w ten to w inny sposób, a wykrycie nastąpi. Drugiego synka po zmarłej wziął do siebie rodzony jej brat Franciszek Baltaziuk. Po zniesieniu poddaństwa był on najpierw na starszyznę obrany, znany jest z uczciwości, i chociaż prosty chłop, ma jednak szacunek u wszystkich. Z jego też opowiadania spisałem całe powyższe nieszczęście.
Smutne to rzeczy, że takie straszne wypadki dzieją się u nas po gminach! Czyja w tem wina? Toć to rzecz łatwa do zrozumienia, że gdyby sprawa nieboszczki została rozwiązana inaczej, albo dopilnowano przynajmniej wykonania wyroku sądu gminnego bez pobłażania, toby tego nie było. Pobłażliwość wszystko to robi, a gmina sama temu jest winna, że mając prawo wybierania zarządu swego i członków do sądu, mało się zastanawia kogo wybiera. Gdyby ogólne dobro było na myśli u wszystkich, mielibyśmy w gminie porządek i wykonanie wszelkich postanowień i uchwał, jak tego wymaga ustawa gminna i słuszność. W.Z." 





Nie wiadomo, jak potoczyła się sprawa sądowa i czy ukarano winnego śmierci dwóch osób. Nie znalazłem innych wzmianek prasowych na temat zbrodni w Stadnikach. Czy sprawcą był szwagier, który wrócił z wojska? Taka myśl nasuwa się po lekturze artykułu.

Postanowiłem ustalić, jak nazywały się matka i jej syn, którzy padli ofiarą otrucia. Należało odnaleźć metryki zgonu matki i syna w roku 1883 lub wcześniej. Zgon musiał nastąpić w Stadnikach, a nazwisko panieńskie matki musiało brzmieć Baltaziuk. Poza tym logiczne wydawało się, że oba zgony musiały nastąpić w czasie, gdy w naszej części świata odbywają się żniwa, czyli między czerwcem, a sierpniem.

W księgach zgonów parafii rzymskokatolickiej w Ostrożanach, do której  Stadniki należały w roku 1883 znalazłem obie metryki.

Akt zgonu nr 70 informuje, że 26 sierpnia 1883 roku w Stadnikach zmarł od otrucia 10-letni Jan Ciesliński, syn Stefana Cieślińskiego i Julianny Cieślińskiej z Baltaziuków, małżonków ślubnych.

Akt kolejny pod numerem 71 przynosi informację o zgonie matki. 26 sierpnia 1883 roku w Stadnikach zmarła od otrucia 50-letnia Julianna Cieślińska, wdowa po Stefanie Cieślińskim, pozostawiając syna Hiacynta (Jacentego). Oba pogrzeby odbyły się 31 sierpnia 1883 roku na cmentarzu parafialnym w Ostrożanach.


Jedyna rozbieżność między metrykami zgonów a artykułem to daty zgonów. Według artykułu bowiem matka zmarła 5 dni po swym synu. Metryki zgonu mówią o zgonie tego samego dnia. W Stadnikach i dziś występują nazwiska Cieśliński oraz Baltaziuk. Czy pamięć o wydarzeniu sprzed 137 lat przetrwała w pamięci ludzkiej?