Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Supraśl. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Supraśl. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 5 grudnia 2024

Supraśl art school book

Na początku roku wstąpiłem na promocję książki o historii rodziny Kleinów z Supraśla w Galerii Slendzińskich. Po spotkaniu można było kupić tę publikację i szereg innych książek przywiezionych przez promotorkę. Uwagę moją zwróciła prawdziwa "cegła", czyli wydana w roku 2017 w Supraślu "Porta Supraśla. Liceum Plastyczne im. Artura Grottgera" autorstwa Stanisławy Łajewskiej Szypluk, niegdyś nauczycielki języka polskiego, a wcześniej absolwentki tegoż liceum, która zresztą bardzo sprawnie i dość ciekawie prowadziła spotkanie poświęcone promocji książki. Książka przeleżała swoje na mojej "kupce" książek oczekujących, aż przyszedł w końcu jej czas.

Muszę przyznać, że to prawdziwa skarbnica wiedzy o szkole, jej historii, nauczycielach prowadzących zajęcia i uczniach od początku istnienia szkoły, mieszczącej się na początku w budynku jeszcze przy ulicy Kilińskiego w Białymstoku. Rozdziały poświęcone najwcześniejszym nauczycielom powstały w oparciu o istniejące publikacje (wydawane głównie przez Galerię Slendzińskich w Białymstoku), co może być drobniutkim zarzutem do książki, ale olbrzymia większość powstała w oparciu o ankiety przekazywane byłym absolwentom i nauczycielom. To przecież ogrom pracy logistycznej i redakcyjnej. I dzięki temu ogrom wiedzy, z której możemy teraz korzystać. Prawdopodobnie wiele osób, które są lub były absolwentami szkoły na ankiety nie odpowiedziało. Książka nie jest więc zamkniętym kompendium wiedzy o ludziach związanych z supraską szkołą i w tej materii możliwe są nowe odkrycia i publikacje.

Czytając książkę nie sposób uciec od refleksji, jak różnymi drogami podążali później absolwenci, zarówno jeśli chodzi o rozwój profesjonalny, życie zawodowe, jak i rodzinne. Można dziś ich spotkać na całym świecie, a wielu z tych których już nie ma pozostawiło swoje ślady na ziemi. Znalazłem i ja wiele ciekawych wiadomości w tej książce, interesujących być może tylko dla mnie (lub nie), które poniżej pokrótce wymienię.

Aleksander Wels - na jego temat, jako nauczyciela, wychowankowie szkoły wypowiedzieli w książce wiele ciepłych słów, jest też obiektem wielu anegdot zawartych w książce.

Wojciech Załęski -  w książce jest cały ogrom wypowiedzi na temat Wojciecha, jako nauczyciela, znanego przede wszystkim szerzej jako współtwórca Collegium Suprasliense, zbieracz historii związanych z powstaniem styczniowym, badacz historii Eliasza Klimowicza, czy artysta rzeźbiarz.

Ewa Klimaszewska - nauczycielka francuskiego, poznana przeze mnie kiedyś przypadkowo w czasach gdy o wiele więcej ludzi czytało blogi i je pisało. Ewa pisze od dawna bloga o swoich podróżach, ale mnie zauroczyły jej pierwsze posty poświęcone własnej najwcześniejszej historii. No i w tamtych, bardziej blogowych czasach odbyło się kiedyś spotkanie w restauracji Esperanto w Białymstoku, w którym udział wziął niżej podpisany, Ewa, Sosenka i Pani Łyżeczka oraz pewien ksiądz, którego artykuły widzę czasami w lokalnej prasie katolickiej. Spotkanie już później raczej nie do powtórzenia. W rozdziale poświęconym Ewie pojawia się dla mnie niespodziewanie nazwisko Zbigniewa Wierzchowskiego, którego poznałem kiedyś w czasach szkolno-studenckich tylko dlatego, że mieszkałem w Gorzowie Wlkp.

W książce jest też wiele innych ciekawostek, na przykład dotyczących pomnika w Janowie, Józefa Wojtulewskiego i PTTK, gobelin w kościele św. Mateusza w Pabianicach, cmentarza powstańców listopadowych w Kopnej Górze, białostockich cerkwi św. Ducha i Haghia Sophia, auli w białostockim pałacu Branickich, mozaiki na budynku szpitala im. J. Śniadeckiego w Białymstoku, wystroju kościołów w Lachowie i Suchowoli, czy Klubu Kalina na białostockich Dziesięcinach.

Osoby zainteresowane historią regionu powinny sięgnąć po książkę obowiązkowo.

Stanisława Łajewska Szypluk "Porta Supraśla. Liceum Plastyczne im. Artura Grottgera", Supraśl 2017

czwartek, 16 kwietnia 2020

Początki wsi Klepacze (3)

W roku 1881 została wydana w Wilnie "Piscowaja kniga Ekonomii Grodzieńskiej", w której zamieszczono opis dokumentów dotyczących miejscowości leżących na terytorium Guberni Grodzieńskiej, które wówczas (do roku 1915) znajdowały się w Centralnym Archiwum w Wilnie.

W skład tych dokumentów wchodziły:
- inwentarze zamku grodzieńskiego i innych zamków;
- dokumenty pomiary włócznej ekonomii grodzieńskiej z roku 1558 wykonanej przez Sebastiana Dybowskiego i Wawrzyńca Wojno;
- różnego rodzaju załączniki do dokumentów pomiary włócznej;
- instrukcja króla Władysława IV dla rewizorów Biełozora i Piwnickiego;
- ekstrakty z karty generalnej ekonomii grodzieńskiej z 1680 roku, na podstawie której wszelkie powinności zostały zamienione na opłatę czynszową;
- rewizja dokumentów, parceli i dochodów miasta Grodna z 1675 roku;
- dekret komisarsko-rewizorski dotyczący spraw spornych w mieście Grodnie;
- rozmierzenie miast Brańska i Suraża wraz z przynależnymi im włościami dokonane w ramach pomiary włócznej, rozpoczęte przez Stanisława Dziewałtowskiego w 1561 roku, a zakończone w roku 1563 przez Andrzeja Dybowskiego;
- inne dokumenty.

Jako, że Klepacze stanowiły u swego zarania część starostwa suraskiego, nie trzeba dodawać, że dokumenty opisane w Piscowoj knigie mają fundamentalne znaczenie dla badania początków wsi. 


Początek opisu wsi Klepacze

Jak wynika z początku opisu rozmierzenie gruntów wsi Klepacze na włościach królewskich rozpoczęło się od prostowania granic tychże gruntów przez pana Stoczka rozpoczęte. W ten oto sposób część sąsiednich gruntów należących do monasteru supraskiego, rodu Bakałarzewiczów (do których wówczas należał Białystok), rodu Koryckich (właścicieli Niewodnicy) należało zająć i zamienić z częścią gruntów królewskich. Początkowy opór sąsiadów został załagodzony przez króla i księdza Pilchowskiego.

Wymierzone grunta wsi Klepacze graniczyły wówczas z gruntami rodu Koryckich, właścicieli Niewodnicy, później granica biegła wzdłuż rzeki Choroszczy (dziś Horodnianka) do granicy ze wsią Oliszki.  Za rzeką włość Klepacze graniczyła z gruntami monasteru supraskiego i wsią Spaki należącą do mnichów (dziś zaczyna się w tym mniej więcej miejscu wieś Krupniki). Miejsce gdzie grunta wsi Klepacze, Oliszki i Spaki graniczyły ze sobą nosiło nazwę uroczyska Zimna Woda. Następnie granica biegła wzdłuż dóbr białostockich należących do Bakałarzewiczów, aby następnie zetknąć się z gruntami wsi Horodniany. Pomiary zakończono 18 września 1562 roku, a ich autorem był pan Borowski Dzwonek - miernik. Grunty wsi Klepacze składały się z 6 pól, których opis szczegółowy znajduje się w opracowaniu.

A oto lista włościan wsi Klepacze z 1562 roku. Wymieniono w kolejności przyporządkowanie kolejnych włók, stąd powtarzające się w zestawieniu osoby:

1. Hawriło Sudzik, Bohdan Oszudkonicz - 3 włóki,
2. Klimosz Sieczka - 1 włóka,
3. Jaromon, Iwan Maloseniczi - 1 włóka,
4. Philip Pawlowicz - 1 włóka,
5. Puleian Jonczenicz - 2 włóki,
6. Onaczko Oliskonicz, Marek Poliaczicz - 1 włóka,
7. Kon Sinczenicz - 1 włóka,
8. Czisz Drobiszenicz - 2 włóki,
9. Olisiey Pawlowicz, Wawrin Brusko, Chwieczko Wierbicz - 1 włóka,
10. Misko Poloczicz, Iwan Baczicz, Niesczier Wloszowicz - 1 włóka,
11. Pulwan Inurzenicz - 1 włóka,
12. Daniel Paulowicz - 1 włóka,
13.Pierchus, Philis Pauloniczy, Chwedor Idanowicz, Climasz Swietczicz - 1 włóka,
14. Maxim Iwaskonicz, Iwasko Drobiszowicz - 1 włóka,
15. Zuk, Ilias Ossudkoniczi - 1 włóka,
16. Calis Naumonicz, Zuchwier Zonicz - 1 włóka,
17. Calisz Naumowicz - 1 włóka,
18. Wawren Maliszenicz - 1 włóka,
19. Naum Jakowczicz, Roz Naumowicz - 1 włóka,
20. Zuk, Ilias Osudkowiczi - 1 włóka,
21. Iwasko Drobeszewicz z Matissem - 1 włóka,
22. Wassiuk, Kalis Kuzniczi - 1 włóka,
23. Stepan Maliszowicz - 1 włóka, 
24. Wawrin, Paweł Maleszeniczi - 1 włóka,
25. Radziwon Jakowczik, Zuk Chwiedzienicz - 1 włóka,
26. Czisz Drobiszenicz, lawnik, Maksim Iwaskonicz - 1 włóka,
27. Joskowa, wdowa  - 1 włóka,
28. Iwan Okmiechowicz - 1 włóka,
29. Stanislaw, Wieczlaw Nareikoniczy - 1 włóka,
30. Mikolai Nareikonicz -  1 włóka,
31. Klin Matiszewicz - 1 włóka,
32. Macziejko Nareikowicz, lawnik - 1 włóka,
33. Jacubko, Janko Narkoniczy -  1 włóka,
34. Marczin, Olizar Suchoniczi - 1 włóka,
35. Woicziech Nareikowicz, Olichwier Onchimonicz - 1 włóka,
36. Naum Jakulczicz, Iwan Stepanowicz - 1 włóka,
37. Chrocz Naumowicz, Marczin Parchinowicz -  1 włóka,
38. Olchim Polinczicz - 1 włóka,
39. Sudzik, Bohdan, Hawrilo Osutkoniczi -  3 włóki,
40. Hrinko Olichmonicz -  1 włóka,
41. Michalko Hrinczenicz, Iwan Hrinczenicz -  1 włóka,
42. Marczin, Olizar Ouchemoniczi - 1 włóka,
43. Miklas Nareikonicz - 1 włóka,
44. Koscziuk Olichmonicz -  1 włóka,
45. Hrocz Naumowicz, Michalko Hrinczenicz - 1 włóka,
46. Chwiedor Sdunonicz, Dawid Pawlonicz - 1 włóka.

 W opisie wsi Klepacze wymieniono również powinności włościan względem zamku w Surażu. Warto zauważyć, że niektóre pola we wsi ( w sumie 8 pól) pozostały nieobsadzone. We wsi znajdowały się wówczas 2 młyny z jednym kołem, na rzece Choroszczy (Horodniance). Jeden z nich obsługiwany był przez młynarzy Szczepana i Lawrina Malieszeniczich, a drugi przez Konona Polinczicza.

sobota, 4 sierpnia 2018

Krzyż przydrożny w Łyskach

Łyski to miejsce kojarzące się przeciętnemu białostoczaninowi z hurtownią materiałów oświetleniowych. Dawna wieś, należąca do parafii rzymskokatolickiej w pobliskiej Choroszczy, jeszcze w XVIII wieku stanowiąca uposażenie bazylianów z Supraśla zupełnie zatraciła cechy wsi. Bliskość ekspresówki Białystok-Warszawa, roboty budowlane prowadzone na szeroką skalę w ostatnich latach, jak również peryferyjne położenie w stosunku do białostockiej metropolii sprawiły, że Łyski są wsią jedynie z nazwy, o czym świadczą dwie zielone tablice z nazwą miejscowości stojące w zupełnie przypadkowym miejscach. W ostatnim czasie powstał w Łyskach mikrobrowar lub, jak to się dziś modnie określa browar rzemieślniczy produkujący całkiem niezłe marki piwa, jak Milk Stout, czy Indian Pale Ale - to ostatnie nawiązujące do smaku piw transportowanych z centrum Imperium Brytyjskiego do Indii w wiekach przeszłych, charakteryzujących się nieco zwiększoną dawką goryczki.

Ale w miejscu zwanym umownie Łyski natknąć się można na jeden relikt dawnych czasów - przydrożny krzyż z 1893 roku. Piękna kowalska robota w górnej części krzyża zdobionego motywami roślinnymi, stojącego na kamiennym postumencie. Krzyż znajduje się dziś podobnie jak Łyski w miejscu zupełnie przypadkowym, budząc zdumienie przypadkowych kierowców.


Zachwycałem się w tym miejscu niejednokrotnie artyzmem wykonania krzyży przydrożnych z okolic Choroszczy. W Sienkiewiczach dwa krzyże datowane na 1891 rok flankują oba końce wsi. W Krupnikach krzyż datowany na 1893 ukryty jest w gąszczu krzewów na jednej z posesji. Jeden z najwspanialszych egzemplarzy tego gatunku z narzędziami męki pańskiej stoi przy jednej z bocznych dróg w Barszczewie. Nieco mniej zdobiony krzyż z 1892 roku stoi w Żółtkach, po drugiej stronie ekspresówki Białystok-Warszawa. Jest ich więcej w Barszczewie, Rogowie, Rogówku i Pańkach - wszystkie z ostatniego dziesięciolecia XIX wieku. Ostatni, o jakim pisałem stoi w wiosce leśnej - Ogrodnikach.

Pytanie, dlaczego tak dużo powstało w pierwszej połowie lat 90-ych XIX wieku pozostaje otwarte. W książce Artura Gawła i Grzegorza Ryżewskiego ("Drewniane budownictwo dorzecza Biebrzy", Białystok-Suchowola, 2013) znaleźć można informację, że szczególnie wiele krzyży i kapliczek zostało ufundowanych po roku 1896, kiedy zniesiono zakaz ich stawiania wprowadzony przez władze carskie po upadku powstania styczniowego. Nie tłumaczy to jednak prawdziwej eksplozji powstawania krzyży przydrożnych w parafii Choroszcz, która wybuchła 5 lat wcześniej.

czwartek, 17 grudnia 2015

Gródek

Gdy nadmiar pracy dusił, a siedzenie na miejscu nużyło, wykorzystałem pierwszą wolną chwilę i pojechałem do Gródka.

Nie znałem zupełnie tej miejscowości mimo długiego już czasu zamieszkiwania na Podlasiu. Po raz pierwszy otarłem się o nią podczas jednego z jesiennych grzybobrań parę lat temu. Później były rodzinne letnie wyjazdy nad zatłoczony zalew (przy okazji zaliczyliśmy Siabrouską Biasiedę), a dzięki Basi i Jarkowi miałem też okazję przejeżdżać kilkakrotnie przez Gródek, mijać Bielewicze, Wiejki, aby zaszyć się na końcu świata na Wyrębach. Liznąć nieco gródeckiej najnowszej historii mogłem jedynie podczas zeszłorocznej pttkowskiej wycieczki "Śladami Jerzego Nowosielskiego", zorganizowanej przez Iwonę Zinkiewicz.

Ostatnia niedzielna wyprawa umożliwia spojrzenie na pozostałości najstarszej historii Gródka. Dochodzę do końca uliczki Zamkowej mijając niską, drewnianą w większości zabudowę. Przede mną wije się wąską strugą Supraśl. Trzeba przyznać, że miejsce zupełnie nijakie. Łąka porośnięta gdzieniegdzie chaszczami. Gdyby nie tablica informacyjna, nie zgadłbym, że znajduję się w miejscu, skąd zaczęła się pisana historia Gródka. To w tym miejscu na przełomie XV i XVI wieku Aleksander Chodkiewicz rozpoczął budowę zamku, a kilka lat później to właśnie miejsce (zbyt gwarne, jak mówią podania) opuścili mnisi, aby nową siedzibę ulokować na skraju Puszczy Błudowskiej, rozpoczynając historię Supraśla. Jedyny zachowany opis gródeckiego zamku znajduje się w inwentarzu spisanym w 1677 roku, gdy Gródek czasy świetności miał już za sobą. Dwukrotnie prowadzone badania archeologiczne w połowie lat 80-ych i 90-ych XX wieku na dzisiejszej Górze Zamkowej potwierdziły istnienie osady grodowej. Kawałek wału obronnego, dwa groby znajdujące się najpewniej przy dawnej cerkwi, fragmenty dwóch budynków, z których jeden, nowszy, pochodził z przełomu XVII i XVIII wieku. O tych odkryciach dowiaduję się już w domu. Gdy stoję na Górze Zamkowej, mogę jedynie zamyślić się nad kruchością śladów materialnych zwiewanych przez wiatry historii.


Wracam w stronę urzędu gminy. Nieopodal znajduje się szkoła, na budynku której można oglądać herb Gródka, nawiązujący do rodu Chodkiewiczów, autorstwa Leona Tarasewicza.


Centrum miejscowości wyznaczone jest właśnie przez szkołę, kilka sklepów, urząd gminy i cerkiew prawosławną, wybudowaną już po II wojnie światowej w latach 1946-1970.


Przypominam sobie wycieczkę z listopada zeszłego roku "Śladami Jerzego Nowosielskiego". Odwiedziliśmy wtedy trzy miejsca, w których zachowały się dzieła mistrza (cerkiew w Gródku, cerkiew w Michałowie, baptysterium przy cerkwi w Bielsku Podlaskim). Byłem wtedy świeżo po lekturze  tekstów zebranych Nowosielskiego pt. "Inność prawosławia". Książka mnie zachwycała, gdyż ukazywała w sposób szczegółowy, filozoficzny te odczuwalne, choć trudne do zdefiniowania dla osoby wychowanej w kręgu kościoła zachodniego, fundamentalne różnice pomiędzy prawosławiem, a katolicyzmem. Pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie wywód Nowosielskiego o tym, że prawosławie przyjmuje zło, jako integralną część świata, w odróżnieniu od katolicyzmu, który definiuje to co złe i dobre i próbuje kreować świat, w którym zło byłoby zminimalizowane. Trywializuję teraz tę wypowiedź Nowosielskiego, ale mniej więcej oddaje ona sens tej dość długiej i skomplikowanej wypowiedzi.

Podczas wycieczki, w autokarze, Iwona opowiadała o życiu rodzinnym Nowosielskiego, drodze artystycznej, wiązała te wszystkie elementy, tak abyśmy mogli zrozumieć jakie czynniki miały wpływ na tak oryginalny styl filozoficzno-malarski.

Wnętrze cerkwi gródeckiej nie przypomina tego, do czego można było przyzwyczaić się mieszkając na Podlasiu. Sprawia wrażenie dość ciemnego - to jeszcze nic oryginalnego, ale największy efekt zadziwienia wywołuje zestawienie witraży, charakterystycznych raczej dla sakralnej architektury zachodu z polichromią na ścianach i kopule świątyni. Wewnętrzny wystrój cerkwi w Gródku to głównie dzieło Adama Stalony-Dobrzańskiego. Poza freskami i witrażami uwagę zwraca również wszechobecne liternictwo, jako składowa część dzieła.

Anna Radziukiewicz napisała o tym w następujący sposób: "Liternictwo? Tak, ono podpowiadało Dobrzańskiemu drogi myślenia plastycznego. Jego profesor, Ludwik Gardowski, prowadził pracownię liternictwa na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dobrzański został jego asystentem. W literze zaczął dostrzegać wartość, siłę trwania, przekaz i tradycję. Litera stanowi u Dobrzańskiego integralną część polichromii i witraży, co doskonale widać w gródeckiej cerkwi."


Polichromia w gródeckiej cerkwi powstawała w pierwszej połowie lat 50-ych. Jerzy Nowosielski wówczas dopiero kształtował swój przyszły, oryginalny styl. Efekt jego pracy widać na ścianach po lewej stronie nawy.


Dzisiejszy Gródek, jak wiele miast i wsi na Podlasiu, ale i w całej Polsce przecież, przeżywa wyraźny regres. Śladów dawnej świetności z czasów Chodkiewiczów nawet nie sposób sobie wyobrazić. Ale i pozostałości przemysłowego rozwoju miejscowości z czasów XIX-wiecznego boomu włókienniczego nie widać. Niby to małe miasteczko, niby wieś. Pielęgnuje się ślady świadczące o historii Gródka, wydaje pieniądze z funduszy unijnych, ale prawdziwego życia nie są w stanie te surogaty dobrobytu przywrócić. Przepaść pomiędzy ofertą bogatszych krajów Europy, a tym co ma do zaoferowania nasza prowincja, jest wciąż nie do zasypania. Prowincja czeka na nowe historyczne rozdanie.

Obok szkoły stoi osiedle bloków mieszkaniowych powstałe za czasów PRLu, gdy w Gródku ulokowana została fabryka wyrobów dziewiarskich KARO. Bloki odnowione, ale budynki dawnego przedsiębiorstwa znajdują się w stanie daleko posuniętego rozkładu.


Śladów dawnego Gródka jadę szukać na cmentarzach. Najbliżej znajduje się prawosławny, w którego centrum stoi cerkiew cmentarna z połowy XIX wieku.


W jej okolicach odnajduję najwięcej śladów XIX-wiecznej historii Gródka. Kamień z nie do odczytania w dzień deszczowy inskrypcją,


pamiątkę czasów zaboru rosyjskiego  - nagrobek majora 102 Wiackiego Pułku Piechoty - Fiodora Antonowicza Diakonowa (1823-1867),


czy nagrobki z przełomu XIX i XX wieku, niektóre zwieńczone artystycznie kutymi krzyżami kowalskimi.











Czytam inskrypcje - nazwiska  tutejsze: Michał Bogdanowicz (1855-1907), Franciszka Tarasewicz (1837-1910), Iwan Kondrusik, Mikołaj Sawicki (1911-1913), псаломщик Władimir Smolski (1842-1911), Marcin Borowski (1850-1911), Bartłomiej Kosteńczyk (1828-1899).

Wychodzę z cmentarza prawosławnego i jadę w kierunku Białegostoku. Chcę jeszcze koniecznie zobaczyć kirkut, który zlokalizowany jest właśnie przy drodze wylotowej z Gródka obok cmentarza katolickiego. Osadnictwo żydowskie, którego początek datuje się na XVI wiek, przyczyniło się do przemysłowego rozwoju Gródka w wieku XIX (podobnie zresztą, jak wielu innych podbiałostockich miejscowości). W 1890 roku w Gródku pracowało 21 zakładów, spośród których 2o działało na rynku włókienniczym, z czego tylko jeden należał do chrześcijan. Poza granicą celną pomiędzy Królestwem Polskim, a Imperium Rosyjskim, której powstanie spowodowało rozwój przemysłu włókienniczego w okolicach Białegostoku w ogóle, niewątpliwie dla Gródka znaczenie miało otwarcie stacji kolejowej w Waliłach w 1887 roku. Początek włókiennictwu w Gródku dała manufaktura hrabiny Niesiołowskiej w latach 20-ych XIX wieku. Ale w drugiej połowie wieku XIX wieku przodują w produkcji zakłady Wileńczyka, Łuńskiego (dwa - jeden Barucha, drugi Arona), Kronenberga, Repelskiego, Degentisza, Selpickiego. W roku 1914 działa w Gródku 5 bożnic Mitnagdim i 2 chasydzkie domy modlitwy. Dziś oczywiście po tym wszystkim nie ma śladu. Tym bardziej ciekawi mnie, czy kirkut gródecki podzielił los wielu podlaskich kirkutów, gdzie często poza pojedynczymi macewami ukrytymi w poszyciu nie ma nic, czy też może jednak przetrwał zawieruchy dziejowe, podobnie, jak kirkuty w Białymstoku, czy w Krynkach.

Przechodząc koło cmentarza katolickiego zwracam uwagę na pomnik poświęcony poległym żołnierzom AK w starciu z siłami niemieckimi pod wsią Żubry 15 lipca 1943 roku. To na samym cmentarzu. Ale tuż obok niego zwraca moją uwagę pomnik z napisem cyrylicą poświęcony zabitym w roku 1942: Stefanowi Chrenowskiemu, Siergiejowi Pietrowowi, Piotrowi Mieleszy i Konstantemu Denisikowi.

Poza cmentarzem, w lesie. Czy miejsce to upamiętnia poległych w walkach z Niemcami prartyzantów? Nie jestem w stanie odnaleźć żadnych informacji po powrocie.



Niewielki obecnie kirkut gródecki został ogrodzony, obok postawiono tablicę opisującą historię cmentarza. Jednak niewiele macew przetrwało do dnia dzisjeszego. Właściwie tylko fragmenty dwóch z nich zawierają czytelne napisy.




Nie da się niestety odczytać z pozostałości żydowskiego cmentarza, świetności tej społeczności w XIX wieku. Ale jeden z dwóch fragmentów macew przykuwa szczególnie uwagę. Przedstawia mężczyznę z fajką, dość rzadki motyw w symbolice cmentarnej. Po raz pierwszy zetknąłem się z takim. Ciekawe, komu mógł być poświęcony?



Halina Karwowska "Ukryte ślady gródeckiego zamku", Gryfita, nr 20/21, 1999,
"Puszcza Knyszyńska. Przewodnik", Supraśl, 2009,
Anna Radziukiewicz, "Gródek nad Supraślą. Z dziejów prawosławnej parafii", Gródek, 2011,
Zbigniew Romaniuk, "Żydzi w Gródku koło Białegostoku (zarys historii osadnictwa)", Gryfita, nr 19, 1999.

sobota, 8 października 2011

"Fotoczasy" Wojciecha Załęskiego

Kiedyś, jeszcze na kursie przewodnickim, nie pamiętam przy jakiej okazji, być może miało to miejsce w Supraślu, może gdzieś w Puszczy Knyszyńskiej, czy też w trakcie rozmowy o Kopnej Górze i odnalezionym miejscu pochówku powstańców listopadowych, koleżanka poleciła mi książkę "Opowieści z Puszczy Knyszyńskiej" Wojciecha Załęskiego. Powiedziała, że dowiem się z niej dużo o samej puszczy, gdyż autor, działający zresztą w Collegium Suprasliense, lokalnej organizacji miłośników Supraśla i okolic, zebrał w niej sporo autentycznych historii z jej terenów.

Problem pojawił się, gdy chciałem poleconą książkę kupić. Nie ma ani na Allegro, ani w innych miejscach internetowej sprzedaży. Zadzwoniłem do Collegium Suprasliense, a potem do samego autora.

Gdy umówiony wszedłem na poddasze domu, oczom moim ukazała się mnogość ksiąg wszelkiego rodzaju. Sama rozmowa była bardzo ciekawa, spotkałem człowieka, który wie dużo o czasach, gdy mnie jeszcze na świecie nie było, o miejscu gdzie mieszka potrafi interesująco rozmawiać, co samo w sobie budzi szacunek i respekt. Rozmawialiśmy o ..., tego nie będę zdradzał, gdyż może stanie się tematem kolejnej pozycji książkowej autora. W każdym bądź razie "Opowieści z Puszczy Knyszyńskiej" wydanej na początku lat 90-ych nie udało mi się niestety kupić. Wróciłem za to rozpromieniony fascynującą rozmową i zaopatrzony w dwie inne pozycje: 3 część "Supraskiego Raptularza" i "Fotoczasy".

Na pierwszy ogień "poszła" ta druga pozycja.

"Ale prawdziwa szarańcza dopiero pod wieczór nadeszła od Krynek Tatarskim Gościńcem. Płyneło toto szeroko jak wiosenna woda wylewającej się z brzegów Supraślanki.

Te, to widać trochu lepsze pany, bo jednakowo odziane, ale karabiny jak u tych pierwszych... na wirowkach.

Śmieszne i niegroźne zdali sie nam te czudaki. Zare rozleźli sie przed klasztorem po całym zachertowym polu z pastewno marchwio i wyżarli wszystko do jednego kalifka, do ostatniego ogonka. Jak po szarańczy, nic zielonego nie zostało sie... szara ziemia, ubity, twardy jak klepisko tok.

Jak wjeżdżać do Supraśla, zare koło bramy klasztora, nasze supraskie Rusiny brame zrobili... powitalno. Nad drogo rozpieli czerwonego transparenta ozdobionego choinko i kwiatami, na którym syn popa wypisał powitalne:

DA ZDRASTWUJET KRASNAJA ARMIA

Te z Ogrodniczek lepiej się postarali. Na mostku ustawili tablice, na której od strony Supraśla po rusku witali Ruskich, a od Białegostoku, po niemiecku, dziękowali Niemcom za oswobodzenie:

ZAPADNOJ BIEŁARUSI OD POLSKICH PANOU


Backiel z jedno tako z Łazien i drugimi wyszli witać bolszewików chlebem i solo. Z klombów Zacherta na to okazje wyrżnęli wszystkie kwiaty. Staneli i czekajo pod to swojo piekno bramo.

Aż pokazali sie zza zakreta pierwsze czubaryki. Witalniki poprawili na sobie odzież i ile duchu w piersiach zaczeli śpiewać "internacjonał". A witane, wytęsknione obszarpańcy, nic... Nic nie widzo, nie słyszo, tylko jak zajęcy to pastewno marchwie łomoczo. Witalnikom durno zrobiło sie to nędze oglądać i stać niczem przygłup na weselu pod oknem. No to sie wzieli i poszli."


To jeden z pierwszych obrazków w książce, poświęconej czasom, które wywróciły wszystko do góry nogami. Chronologicznie zaczyna się wraz z wybuchem II wojny światowej i wkroczeniem Niemców do Supraśla. Później pamięć młodego Kaźmierza, jeszcze dziecka, przywołuje anegdoty z czasów pierwszego Sowieta, sztywniackiego terroru okupacji niemieckiej, drugiego Sowieta i wreszcie wywózek związanych z kształtowaniem się nowej powojennej rzeczywistości. Dotyczy czasów smutnych, a jednak te niewesołe przecież momenty podane są w karykaturalnej, śmiesznej formie, opisane przystępnym, pełnym humoru językiem. Napisałem wcześniej, że "Fotoczasy" "poszły" na pierwszy ogień. Ja tę książkę pochłonąłem momentalnie. Mocno się śmiałem z prostactwa duchowego żołnierzy sowieckich, jak i sztywnego, pełnego terroru, ale i głupiego przy tym zachowania, okupujących Supraśl, nie wychylających nosa poza własne miejsca pobytu Niemców. Czyta się toto, jak "Zapiski oficera Armii Czerwonej" Sergiusza Piaseckiego.

Rzecz dzieje się w Supraślu, dlatego też, napisana jest gwarą supraską, która jeszcze pół wieku temu musiała pobrzmiewać w każdym zakątku miasteczka. Ja, przybysz, z zupełnie innej części Polski, na Podlasiu uczyłem się wychwytywać przede wszystkim te formy językowe, które były dla mnie obce, te wszystkie hadkości, bez tołku, czy przesadne używanie "dla". Zupełnie nie potrafię więc odnieść się do gwary supraskiej i odróżnić jej charakterystycznych form językowych od innych regionalizmów. Z zadowoleniem za to odkrywam w książce słówka, które zdarzyło mi się słyszeć w Białymstoku, jak na przykład "kaczać się".

Miłośnicy historii Supraśla także znajdą tu coś dla siebie. Spalenie klasztoru przez wycofujące się wojska sowieckie, a później wysadzenie go w powietrze przez Niemców, epizod z działalności białostockich szarytek, czy zagłada supraskich Żydów, podane w formie, w jakiej pamiętać te wydarzenia mogą już tylko nieliczni to niewątpliwie dodatkowa atrakcja tych opowieści. Klimat, jaki mają anegdoty zebrane przez autora doskonale dopełniają to czego możemy się o Supraślu dowiedzieć z innych, poważnym językiem pisanych źródeł.

Wojciech Załęski
"Fotoczasy. Supraśl 1939-1956"
Książnica Podlaska im. Łukasza Górnickiego w Białymstoku
2005

wtorek, 24 sierpnia 2010

Supraśl

Tuż za rogatkami Białegostoku, gdy wyjeżdżamy samochodem lub rowerem w kierunku północno-wschodnim (z naciskiem na wschodni) ulicą Raginisa, wjeżdżamy jakby w inny świat. Krajobraz mocno pofałdowany, najpierw Nowodworce i zagajniki pełne maślaków porą jesienną, później okolice Ogrodniczek ze stokami narciarskimi i gliniankami wykorzystywanymi do kąpieli w ciepłe letnie dni. Powoli wkraczamy do Puszczy Knyszyńskiej. Dominują sosny, ale z dużą domieszką świerka, co sprawia, że mamy wrażenie zmiany strefy klimatycznej na bardziej północną, tajgową. Wreszcie jest i Supraśl. Zapraszam do krótkiej wędrówki po miasteczku.
  Supraśl - widok na kościół pod wezwaniem św. Trójcy, zbudowany w latach 1861-1863.


Już pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne. Wjeżdżając do miasta mijamy po obu stronach cmentarze z oryginalnymi kapliczkami. Przed nami widnieją budynki monasteru prawosławnego, górującego nad małym miasteczkiem, z przeważającą stylową niską zabudową, głównie drewnianą. Supraśl leży na obrzeżach Puszczy Knyszyńskiej, rozciągającej się w kierunkach północnym, wschodnim i południowym nad meandrującą wśród łąk Supraślą, niegdyś nazywaną Sprząślą.

Historia miasta równie ciekawa i oryginalna, związana z zasłużonym dla rozwoju Podlasia rodem Chodkiewiczów. W 1498 roku bowiem Aleksander Chodkiewicz, wojewoda nowogrodzki i marszałek Wielkiego Księstwa Litewskiego, sprowadził do Gródka, leżącego w kierunku południowo-wschodnim od Supraśla, wówczas na szlaku z Grodna do Bielska, prawosławnych mnichów reguły zakonnej Św. Bazylego Wielkiego. Bazylianie, którym reguła zakonna nakazywała przebywanie w miejscach cichych i odludnych, dwa lata później, za zgodą wojewody nowogródzkiego opuścili Gródek i osiedlili się w uroczysku Suchy Hrud na skraju ówczesnej Puszczy Błudowskiej, stanowiącej część dóbr rodu Chodkiewiczów. Miejsce to dało początek dzisiejszemu Supraślowi.

Już w 1500 roku wyświęcono drewnianą cerkiew pod wezwaniem św. Jana Teologa Ewangelisty, która jednak spłonęła w 1545 roku. W 1503 roku rozpoczęto budowę świątyni murowanej, w stylu gotyckim, w zamierzeniu mającej być budowlą obronną. W 1511 cerkiew już górowała nad puszczą, mierząc 49 metrów wysokości. Za czasów archimandryty Kimbara, w latach 1550-1557 klasztor rozwinął się gospodarczo. Wtedy też wnętrze świątyni zostało ozdobione freskami autorstwa serbskiego malarza Serbina Nektarija. W 1596 bazylianie przystępują do unii brzeskiej i rozpoczyna się unicki okres świetności klasztoru. W 1695 założyli drukarnię, w której drukowano między innymi "Podróże Guliwera" Jonathana Swifta, czy "Pieśni nabożne" Franciszka Karpińskiego.

W 1839 roku, po kasacie unii, budynki klasztorne zajmują mnisi prawosławni sprowadzeni z Rosji. Stan taki trwał do wielkiej ofensywy niemieckiej 1915 roku i tzw. bieżeństwa. Po pierwszej wojnie światowej zabudowania przejęła Kuria Metropolii Wileńskiej, a od 1935 roku salezjanie prowadzą w nich zakład wychowawczy.


Zbrodni na wspaniałej architekturze gotyckiej cerkwi dokonali Niemcy w 1944 roku wysadzając ją w powietrze. Po wojnie założono tu Technikum Mechanizacji Rolnictwa, a kościołowi prawosławnemu ostatecznie zwrócono budynki klasztorne w 1996 roku. Odbudowa wysadzonej cerkwi rozpoczęła się w roku 1984. Stan budowy pamiętam z końcówki lat 90-ych, gdy po raz pierwszy trafiłem do Supraśla. W oddziale Muzeum Podlaskiego można było obejrzeć część ocalałych po 1944 roku fresków autorstwa Serbina Nektaryja.

Do odbudowania życia monastycznego w Supraślu w latach 90-ych przyczynił się biskup Miron Chodakowski, prawosławny ordynariusz Wojska Polskiego, który zginął w katastrofie smoleńskiej 10.04.2010. W Supraślu odbyły się uroczystości pogrzebowe duchownego, a szczątki biskupa spoczęły w krypcie cerkwi obronnej. Na terenie monasteru znajduje się naprawdę warte polecenia muzeum ikon. Zwiedzając je, poruszamy się jakby wewnątrz katakumb. Ikony są stopniowo podświetlane, w tle słychać przejmujące melodie chórów prawosławnych, panuje nastrój zamyślenia i skupienia.

Supraśl - widok na zabudowania monasteru prawosławnego, 2008 r.

Pisząc o monasterze supraskim warto również odnotować dwa zabytki kultury duchowej związanej z tym miejscem. Chodzi o tzw. Kodeks Supraski z XI wieku, składający się z czterdziestu ośmiu części obejmujących żywoty świętych, homilie i rozprawy teologiczne, tłumaczone z języka greckiego na staro-cerkiewno-słowiański. Kodeks Supraski stanowił wyposażenie biblioteki bazylianów do 1839 roku, roku kasaty unii oraz rozproszenia i ograbienia jej. Historia sprawiła, że dziś Kodeks Supraski utrwalony na 285 kartach przechowywany jest w trzech bibliotekach: w Petersburgu (16 kart), Ljublianie (118 kart) i w Warszawie (Biblioteka Narodowa - 151 kart).

Drugim ze wspomnianych zabytków jest Irmologion Supraski - rękopis muzyczny ze średniowiecznymi religijnymi utworami cerkiewnymi. Rękopis spisał w XVI wieku śpiewak rodem z Pińska Bogdan Onisimowicz. W Supraślu przebywał w latach 1572 - 1630. Manuskrypt trafił do Ławry Pieczerskiej, a potem do Muzeum Państwowego. Kurzył się w nim do lat 70-ych XX wieku, gdy odkrył go na nowo profesor Anatolij Konotop. Dziś coraz więcej chórów prawosławnych utwory z Irmologionu włącza do swego repertuaru, a w zeszłym roku płytę z tą niezwykłą muzyką wydało Radio Białystok.

Obok klasztoru znajdują się katakumby - miejsce pochówku zakonników prawosławnych oraz unickich od początku istnienia klasztoru. W latach 90-ych byliśmy świadkami gorszącego sporu pomiędzy kościołami rzymskokatolickim i prawosławnym o odzyskanie tego miejsca. Ostatecznie opiekę nad katakumbami sprawuje kościół prawosławny. Miejsce jest ogrodzone, oglądać je można zza siatki. Trochę szkoda, że nie jest w inny sposób zagospodarowane.

Supraśl - katakumby, miejsce pochówku mnichów prawosławnych i unickich od XVI wieku.

Do dziś zachował się także w Supraślu budynek ogrodników pracujących dla klasztoru zajmujących się pielęgnacją ogrodu włoskiego założonego w XVII wieku. Drewniany dom pochodzi z II połowy XVIII wieku. Później mieściła się tutaj karczma, a w okresie międzywojennym urząd pocztowy.
 Supraśl - Dom Ogrodnika z II połowy XVIII wieku.

W XIX wieku po Powstaniu Listopadowym, wprowadzono granicę celną pomiędzy Królestwem Polskim, a Cesarstwem Rosyjskim. Granica przebiegała na Narwi niedaleko Białegostoku. Wprowadzenie jej spowodowało napływ przemysłowców i fabrykantów przemysłu włókienniczego do Białegostoku i okolic, którzy w ten sposób chcieli zapewnić zbyt swoich produktów w Imperium Rosyjskim. Przemysł włókienniczy rozwinął się wtedy i w Supraślu, do którego zjeżdżają rodziny Zachertów, Buchholtzów, Altów, Reichów i Jansenów. Pod koniec XIX i na początku XX wieku większość fabryk supraskich przeszła w ręce przemysłowców żydowskich, wśród których najbogatszym był Samuel Hirsz Cytron. Z czasu rozwoju przemysłu włókienniczego pozostało w Supraślu wiele pamiątek.

Supraśl - pałac Buchholtzów, wzniesiony na fundamentach dawnego dworku Zachertów, obecnie siedziba Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych im. Artura Grottgera.

Supraśl - mauzoleum rodziny Buchholtzów na dawnym cmentarzu ewangelickim. Obecnie teren cmentarza należy do parafii rzymskokatolickiej.
 Supraśl, dawny cmentarz ewangelicki, nagrobek Emilie Jansen (1825 - 1865).

Supraśl, dawny cmentarz ewangelicki, klasycystyczny grobowiec rodziny Zachertów.

W Supraślu warto również zobaczyć tzw. Dom Kleina. Zbudowany został dla administratora fabryki włókienniczej Buchholtzów. Później, aż do 1939 roku, pełnił funkcję domu parafialnego gminy ewangelicko-augsburskiej. Warto wejść do środka. Znajduje się w nim bowiem galeria fotografii supraślanina Wiktora Wołkowa, od z górą 50 lat fotografującego przyrodę i okolice Podlasia. W galerii można się przekonać, że mistrz ma na swym koncie również ciekawe akty kobiece.
 Supraśl, tzw. Dom Kleina mieszczący galerię fotografii Wiktora Wołkowa.

Ciekawym przykładem drewnianej architektury modernistycznej międzywojnia jest Dom Ludowy, zaprojektowany przez inżyniera Jarosława Girina, zbudowany w 1934 roku.

Supraśl, budynek Domu Ludowego.

Zbliżamy się do końca naszej wędrówki. Czas posilić się co nieco. Proponuję "prastary", pamiętający czasu PRLu, Bar Jarzębinka serwujący bardzo dobre kartacze z mięsem oraz równie dobrą babkę ziemniaczaną. Do popicia zimny kefir. Mniam, mniam.