Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kąkolewski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kąkolewski. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 6 października 2014

Po lekturze Skwarczyńskiego

Dawno temu, w zamierzchłych czasach, wydawałoby się, gdy spogląda się na dzisiejszą sytuację polityczną, a z drugiej strony raptem 8 lat temu, zachwycałem się reporterskim śledztwem prowadzonym przez Krzysztofa Kąkolewskiego nad dziwnymi zabójstwami, jakie miały miejsce w Polsce od tzw. transformacji ustrojowej. Książka ukazywała się na łamach "Naszej Polski", została również wydana w trzech tomach pod tytułem "Generałowie giną w czasie pokoju". Autor zajmował się zabójstwami osób ze świecznika, które nigdy nie doczekały się wiarygodnego wyjaśnienia. Czy ktoś pamięta jeszcze zabójstwo komunistycznego generała Jerzego Fonkowicza, dziwną śmierć Ireneusza Sekuły, czy też ministra sportu Jacka Dębskiego? Nazwisko Marka Papały, komendanta głównego policji, kojarzymy, gdyż media co jakiś czas raczą nas relacjami ze śledztwa, które trwa i którego końca nie widać, choć wątki podejmowane przez śledczych brzmią coraz bardziej fantasmagorycznie. Od czasu wydania książki Kąkolewskiego minęło sporo czasu, ale pod względem dziwnych śmierci osób ze świecznika nic się w Polsce nie zmieniło. No, może poza jednym. Te dziwne śmierci coraz częściej wyglądają na samobójstwa - tak przynajmniej brzmią oświadczenia czynników oficjalnych. W blogosferze ukuto nawet na to zjawisko określenie: "szalejący seryjny samobójca". Generał Sławomir Petelicki, Andrzej Lepper, Leszek Tobiasz, którego nazwisko cytowano ostatnio w związku z aferą marszałkową, Dariusz Ratajczak, Remigiusz Muś, Stefan Zielonka i wiele innych nazwisk osób, które opuściły padół ziemski w ostatnim czasie w dziwnych i nie wyjaśnionych okolicznościach to sztandarowe przykłady.

Krzysztof Kąkolewski w swej książce nie dał odpowiedzi na pytania, kto, dlaczego i po co. Poddał jednak drobiazgowemu badaniu każdy wątek, który mógł mieć związek ze sprawą w charakterystyczny dla swojej twórczości reporterskiej sposób. 

Jedną ze spraw, do której odniósł się było zabójstwo komunistycznego premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji, dokonane we wrześniu 1992 roku w podwarszawskiej willi. Według wersji ze śledztwa, które zostało z biegiem lat wyciszone, napad na dom Jaroszewiczów miał podłoże rabunkowo-kryminalne. Okazało się jednak, że nic z kosztowności nie zginęło (poza nożem fińskim), a sprawcy nie wiedzieli, kogo zabijają, mimo, że wcześniej każdą podobną akcję dokładnie planowali, inwigilując ofiarę i obserwując jej zwyczaje na długo przed dokonaniem napadu.

Kąkolewski zwraca uwagę na szczegóły. Piotra Jaroszewicza przywiązano do krzesła, a tak robiło z ofiarami NKWD, np. we Lwowie za pierwszej okupacji sowieckiej. Zwraca też uwagę na sprzeczności w zeznaniach przesłuchiwanych osób z kręgu podejrzanych. Co ciekawe nie przesłuchano nikogo z rodziny w sprawie śmierci Jaroszewiczów - ani syna Andrzeja, ani pasierbicy mieszkającej w Stanach Zjednoczonych, która kilkanaście godzin przed zbrodnią gościła u ojczyma i matki przed swym odlotem do USA.

Kąkolewski w książce zwracał uwagę na inne ciekawe wątki, jak choćby ten, że przed II wojną światową, gdy ojciec Wojciecha Jaruzelskiego zarządzał dobrami w Kurowie na Podlasiu (dziś tam siedziba Narwiańskiego Parku Narodowego), w tamtejszej szkole uczył właśnie Jaroszewicz. Później zarówno Jaroszewicz, jak i Jaruzelski trafili na Syberię. W jaki sposób splatały się ich losy w początkach formowania się PRL i czy mogło to mieć wpływ na śmierć Piotra Jaroszewicza?

Kolejnym ciekawym wątkiem poruszonym przez Kąkolewskiego to trzykrotne włamanie do mieszkania Andrzeja Jaroszewicza, już po śmierci ojca i macochy, poprzez wycięcie otworu w podłodze i wykradzenie prywatnych zapisków z procesu o zabójstwo Piotra i Alicji. Ciekawe są też w książce cytaty ze wspomnień Andrzeja Z. "Słowika", który pisał, że zaczął prowadzić swoje prywatne śledztwo w sprawie śmierci Jaroszewiczów. Nikt w półświatku nie wiedział jednak o mordercach, żaden, nawet najmniejszy fant nie pokazał się na rynku, co skłoniło go do przekonania, że za mordem musiała stać inna przyczyna, nie rabunkowa.

Piszę tu o książce Kąkolewskiego, a przecież tak naprawdę duże wrażenie wywarła na mnie książka Henryka Skwarczyńskiego "Zabiłem Piotra Jaroszewicza", która niedawno trafiła do moich rąk. Skwarczyński od 1980 roku mieszkał na emigracji, najpierw we Francji, a następnie w USA. Współpracował z Radiem Wolna Europa, "Głosem Ameryki", jest żonaty z poetką Eglè Juodvalkè.

Książka napisana jest w formie wywiadu. Do Skwarczyńskiego za pośrednictwem znajomych zgłasza się człowiek i proponuje spotkanie. Odbywa się ono we Flagstaff w Arizonie w 2005 roku, zaaranżowane przez tegoż nieznajomego. Opowiada, że to on - były janczar komunistycznych służb specjalnych zabił Piotra Jaroszewicza i jego żonę i że wie, kto był zleceniodawcą mordu. Wywiad jest wielowątkowy, choć wszystkie wątki splatają się z tym głównym - dotyczącym zabójstwa. Ciekawa jest część osobista zwierzeń nieznajomego mężczyzny, który opowiada, że podczas transformacji ustrojowej miał okazję zobaczyć swoją teczkę wytworzoną przez służby specjalne. Znalazł tam informację, która wywróciła do góry nogami cały świat - dowiedział się bowiem, że ojciec walczył z komunistami w oddziałach powstańczych po wojnie i zginął zamęczony przez jednego z funkcjonariuszy nowego ustroju. Cała historia ma swój finał w zemście na wciąż żyjącym wykonawcy powojennego wyroku na rodzicu.  Czytając, miałem wrażenie, podobnie, jak autor książki, że opowieść o morderstwie Jaroszewiczów tak naprawdę była dopełnieniem opowieści o losach ojca nieznajomego.

Wywiad-książka drukowany był w australijskim "Tugodniku Polskim", a także w polskim piśmie "Odra". Jeden z rozdziałów ukazał się w "Naszej Polsce". W międzyczasie autor wyjechał na pewien czas z USA do Polski. Gdy po powrocie odwiedził Flagstaff, w willi, gdzie odbyło się spotkanie mieszkał już kto inny, a nieznajomy nie dał więcej znaku życia. W 2007 roku Skwarczyński zdecydował się napisać oficjalne pismo do polskiej prokuratury w sprawie ustalenia autentyczności materiału. Jak pisze nigdy odpowiedzi nie otrzymał, mimo wymogu ustawowego. Co ciekawe po publikacji części materiału w "Odrze" z prokuratury zginęły akta dotyczące sprawy zabójstwa Jaroszewiczów.

Czy dożyjemy kiedyś czasów, gdy możliwe będzie ustalenie, kto i dlaczego? I nie chodzi mi tylko o zabójstwo Jaroszewiczów, ale o wszystkie inne  dziwne śmierci. I nie o samo ustalenie, ale o poczucie, że funkcjonariusze państwa panują nad samym państwem w interesie nas samych.

Henryk Skwarczyński, "Zabiłem Piotra Jaroszewicza", Zysk i S-ka Wydawnictwo, 2011


środa, 26 sierpnia 2009

Pisarstwo Kąkolewskiego w lustrze Marty Sieciechowicz

Niektóre książki, tak fascynujące od samego początku, pochłaniamy w jeden wieczór, gdy nad innymi, również ciekawymi, ślęczymy dość długo. Na książkę Marty Sieciechowicz pt. "Potwór z Saskiej Kępy" miałem już chrapkę od czasu, gdy tylko dowiedziałem się o jej istnieniu. Pisarstwo Kąkolewskiego uwielbiam, a w książce Marty Sieciechowicz spodziewałem się znaleźć między innymi potwierdzenie wielu wątków autobiograficznych w książkach mistrza.

Nie pomyliłem się. Została napisana w formie wywiadu-rzeki z pisarzem, wywiadu skonstruowanego z różnych wypowiedzi pisarza drukowanych w przeszłości, pochodzących z dawnych programów filmowych, cytatów z jego książek, a także z bezpośredniej rozmowy autorki z pisarzem. Dość nietypowa forma, ale przeczytałem bardzo szybko. Wywiad złożony z różnych, wydawałoby się nieprzystających części był niezwykle spójny i ciekawy.

Książka podzielona jest na części tematyczne, z których dowiadujemy się między innymi o przodkach mistrza, a także o Suchedniowie, z którym w dużym stopniu związane jest jego życie. Kąkolewski barwnie opowiada o swoim debiucie pisarskim, o pracy reportera, o fascynacjach, o przyjaźniach z Wańkowiczem i Dygatem. Rozwija tematykę znaną już, czytelnikom jego książek, i wiąże ją ze swoją osobą bardziej niż dotychczas. Zabrakło mi tylko odniesienia do postaci Krusia i Milki w książce "W złą godzinę". W postaci Krusia podejrzewam alter ego autora. Dzieje się to przecież w 1946 roku po wojnie, Kruś nie ma ojca, podobnie, jak autor i wychowywany jest samotnie przez matkę. Młodzieńcza miłość między Krusiem i Milką została odmalowana z uczuciem, pasją, trudno nie przeżywać ich perypetii podczas czytania.

Najciekawsze wydały mi się wypowiedzi autora o początkach jego drogi pisarskiej, codziennej pracy i warsztacie. Wzbudzają refleksję nad tym, jak różne mogą być ścieżki prowadzące do pracy twórczej. Weźmy pod uwagę choćby losy Waldemara Łysiaka, Rafała A. Ziemkiewicza, Sergiusza Piaseckiego czy Brunona Schulza.

"Mnie tak często pytano na wieczorach autorskich o "przełomowy moment w Pana życiu", a wtedy mówię: "kiedy wstałem z kanapy i wziąłem się do pracy"; "no dobrze, ale inny przełomowy moment", "kiedy wziąłem się do pracy" itd. Wszystkie przełomowe momenty są niezmiernie szare, nieznaczące. To nie jest moment, kiedy człowiek się rzuca z mostu i wydobywa lub nie tonącą dziewczynę, jak to pięknie wymyślił Albert Camus, tylko to są momenty niezauważalne. Wola musi działać nie wtedy, kiedy dzieje się coś wielkiego, tylko coś bardzo małego. Największe bohaterstwa w człowieku rozgrywają się właśnie w chwilach niezmiernie nieefektownych. Można by przecież na użytek innych stworzyć wspaniały obraz bohaterskich chwil, że np., kiedy podczas oblężenia Warszawy waliła się sąsiednia kamienica i moja matka upadła na twarz, i się modliła, że wtedy stałem się pisarzem. Ale to nieprawda. Ja stałem się pisarzem w momencie, kiedy przezwyciężyłem ciężar własny."

"Wstaję na ogół między wpół do dwunastej a wpół do drugiej. Nie wiem, dlaczego, ale nie znoszę świtów. Może dlatego, że dawniej witałem świty po jakichś zabawach czy dancingach. Już do szkoły nie mogłem zdążyć i wpadałem przeważnie za profesorem na pierwszą lekcję. To było wpół do dziewiątej. Później był bardzo długi okres wstawania o wpół do jedenastej. Jeszcze później, kiedy wyzwoliłem się z wszelkich biurokratyzmów, tzn. z troski o ludzi, którzy czekali gdzieś na mnie (chodzi o pewien typ rozmówców, którzy narzucali godziny ranne), zaczęła się godzina dwunasta. Sypiam przeciętnie 9-10 godzin na dobę. Inni uznają to za dziwactwo, bo im wystarcza 6. Ale ja uważam, że to nie jest czas zmarnowany, bo sny mam bardzo ciekawe i wiele z nich mogę wykorzystywać w swojej pracy. Zresztą sny są po to, aby dawać rozrywkę, a nie żeby człowiek budził się z nudów. Wstaję, wypijam potwornie mocną kawę, sześć łyżeczek neski, albo bardzo mocną herbatę. Muszę wszystkiego brać bardzo silne dawki. Na nieszczęście dawniej pobierałem za silne dawki alkoholu, żeby, jak to mówił Jerzy Zieleński: "Wstawić się w stan". Wypijam więc herbatę i to jest jedyny moment, kiedy będąc zaspany i półprzytomny, mogę się zmusić do pracy. Po prostu moje drugie "ja" - anarchistyczne, niezależne, pogardliwe, ważniackie, które wiele lekceważy - poddaje się woli tego drugiego "ja", które nakazuje pracę. Wkręcam papier w maszynę i piszę - dwie do czterech godzin dziennie. Zawsze pracuję po wstaniu, kiedy mogę jeszcze się do pracy zmusić, bo inaczej wpadam w dobry humor i wszystko zostawiam."


Jest jeszcze wiele fascynujących fragmentów w tej książce, jak na przykład opis seansów z późniejszymi bohaterami reportaży, ale na powyższych dwóch fragmentach poprzestanę, zachęcając jedynie do przeczytania książki wszystkich tych, którzy z twórczością Kąkolewskiego się zetknęli i ją polubili. Zdecydowanie polecam również tym, którzy o Kąkolewskim nigdy nie słyszeli lub nie mieli okazji czytać jego książek.

czwartek, 15 stycznia 2009

Kąkolewski

Notka opublikowana w "salonie24", 4 lutego 2007 roku.


Przeczytałem ostatnio 3 tomy reportażu-rzeki Krzysztofa Kąkolewskiego „Generałowie giną w czasie pokoju”, pisanego na bieżąco z opisywanymi wydarzeniami. Odcinki książki drukowane były w tygodniku „Nasza Polska”. Tematem wiodącym, który zainspirował autora do pisania, były niewyjaśnione do dziś zabójstwa Alicji i Piotra Jaroszewiczów oraz generała Jerzego Fonkowicza.

Książka jest wielowątkowa. Są tutaj opisane i współpraca wywiadów hitlerowskiego oraz sowieckiego podczas II wojny światowej, i grabież skarbów poniemieckich na tzw. Ziemiach Odzyskanych, jak również przenikanie światów mafii, policji i polityki. Kąkolewski jest swego rodzaju mitotwórcą. Na bieżąco analizuje życiorysy opisywanych postaci, wskazuje na ciekawe, często bulwersujące epizody w ich życiu, stawia na ich podstawie rozliczne możliwe hipotezy dotyczące przyczyn śmierci, poddając je gruntownej analizie.

Jest w książce opisane podziemne, można powiedzieć prawdziwe życie, które tylko trzeba umieć, tak jak Kąkolewski dostrzec.

W czasie czytania reportażu "natykamy się" na nowe intrygujące zgony ludzi z polskiego świecznika, jak i półświatka – Marek Papała, „Baranina”, Jacek Dębski, Bartłomiej F., który zginął w willi córki Andrzeja W. - jednego z najbardziej znanych polskich reżyserów filmowych. Autor powraca również do niewyjaśnionych śmierci Waleriana Pańki i Michała Falzmanna, badających aferę FOZZ. Książkę czyta się, jak dobry, wciągający kryminał.

********************************************************************************


Kąkolewski jest bardzo ciekawym pisarzem, choć trochę, wydaje się, niedocenionym. W książce „Jak umierają nieśmiertelni” dogłębnie analizuje sprawę zbrodni w willi Polańskiego (dodam, że zginął wtedy Wojciech F., ojciec Bartłomieja F, wymienionego akapit wyżej, który z kolei jest ojcem „Frytki”), zgonów Krzysztofa Komedy i Marka Hłaski.

W roku 1973 wyjeżdża do RFN, po to aby przeprowadzić wywiady z żyjącymi zbrodniarzami hitlerowskimi. Efektem jest bardzo ciekawa książka „Co u pana słychać”.

Bardzo ważnymi pozycjami w dorobku pisarskim Kąkolewskiego są książki „Umarły cmentarz”, w której demaskowane są kłamstwa dotyczące tzw. pogromu kieleckiego oraz „Diament odnaleziony w popiele” opowiadający o prawdziwym zdarzeniu, które zafałszowane posłużyło Jerzemu Andrzejewskiemu do napisania książki „Popiół i diament”.

Moimi ulubionymi pozycjami w dorobku Kąkolewskiego są „Mięso papugi” i „W złą godzinę”, w których przeczuwam sporo wątków autobiograficznych. „Mięso papugi” opowiada o świecie małego chłopca wzrastającego w mieszczańskiej atmosferze przedwojennej Warszawy, jego relacjach z matką i ojcem, dalszą rodziną. Wstrząsające są opisy bombardowań Warszawy we wrześniu 1939 oraz traumy małego chłopca, następującej po śmierci ojca w kampanii wrześniowej (ojciec Kąkolewskiego zginął właśnie w początkach wojny).


„W złą godzinę” rozpoczyna się po wojnie. Kończy się stary świat. Co prawda komunistyczne władze jeszcze pozorują ugodowe działania (udział Bieruta we mszach świętych), ale to już koniec, po którym nastąpią mroczne czasy początków PRLu. Do Krakowa przybywa mały Kruś z matką. Podejmuje naukę w szkole katolickiej. Rozpoczyna się próba sił pomiędzy wkraczającą ideologią totalnego bezbożnictwa, a dominującym na ziemiach polskich katolicyzmem. „W złą godzinę” to dla mnie jednak przede wszystkim jeden z najpiękniejszych opisów pierwszej niespełnionej miłości - Krusia i Mili (któż z nas takiej nie przeżył?).

********************************************************************************


Wańkowicz w wywiadzie-rzece o pisarstwie Kakolewskiego powiedział (K. Kąkolewski „Wańkowicz krzepi”):

„Pańskie analizy doprowadzają do zdobycia ciekawego materiału, z którego nic nie wynika, nie wiadomo co czytelnik ma sądzić. Pontylista Seurat, aby uzyskać kolor zielony, kładł na obrazie maleńkie kropeczki niebieskie i żółte. Pan też tak robi, tylko nie uzyskuje Pan efektu „zieloności”. Pańskie kropeczki pozostają niebieskie i żółte.[..]”

Dokładnie takie są tomy „Generałów...”, ale i wiele innych książek Kąkolewskiego. Każdy wątek przeanalizowany dogłębnie, po czym pozostaje nadal niedopowiedzenie.

Poniżej jeden z ciekawszych komentarzy:

no właśnie
Jeszcze całkiem niedawno myślałem, że Kąkolewski po prostu nie żyje. Może dlatego, że bardzo długo mnie w kraju nie było a od kilku lat jedyną książką jego autorstwa, jaką znalazłem w moich starych szczątkowych zbiorach książek sprzed lat, jest właśnie wywiad rzeka z Wańkowiczem.
Trzeba przyznać, że sam Kąkolewski jest postacią na swój sposób tragiczną, jakby wyjętą z jego własnych reportaży.
Szykanowany za czasów komuny - pamiętam dokładnie jak bronił go Wańkowicz w czasach nagonki, za serię wywiadów z byłymi esesmanami. To było za moich uczniowskich czasów czyli gdzieś na przełomie lat 60/70-tych. Dzisiaj to się określa mianem nagonki medialnej, wtedy głównym "oskarżycielem" był, o ile dobrze pamiętam niejaki Szczepański, późniejszy pan i władca TVP. Rezultatem była bana na publikacje ale o ile mi wiadomo Kąkolewski prowadził zajęcia na wydziale dziennikarstwa, legendarne wręcz warsztaty dziennikarskie.
Nie wiem jak to się stało, że w niepodległej Polsce nie znalazł on dla siebie miejsca w wolnych mediach? Musiał chyba czymś podpaść "salonowi" czy "towarzystwu trzymającemu władzę". A może się zniechęcił i popadł w jakiś stan apatii. Podobno siedzi gdzieś w kieleckim.
Programu w.w. niestety nie widziałem.
Jeśli przypadkiem Pan nas czyta, Panie Krzysztofie, to serdecznie pozdrawiam znad morza.
G.I.Z. 3miasto
2007-02-04 12:18:45