Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krzyż. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krzyż. Pokaż wszystkie posty

środa, 28 czerwca 2023

Krzyż i nagrobek w lesie kolonii Mostowlany

Gdy wybierzemy się na przejażdżkę z Gródka na Bielewicze i Wiejki, gdzie nowy asfalt przykrył urokliwy dawny bruk z kocich łbów i przejedziemy przez obie te wioski, w pewnym momencie asfalt się skończy i będziemy jechać drogą żwirową. Należy wówczas skręcić w lewo w pierwszą drogę w las, tam gdzie stojący drogowskaz oznajmi Kol. Mostowlany. A gdy już dojedziemy drogą przez las do tablicy z tą nazwą, znajdziemy się w miejscu, które na mapach oznaczone jest jako Wyręby. To wciąż las, ale w tym lesie znajdują się gospodarstwa utworzone w latach międzywojennych na miejscu po wyrębach (stad nazwa) po osiedleniu się tutaj kolonistów z różnych stron Polski. Kolonistów wyznania katolickiego, a jest to o tyle istotne, że Mostowlany i okoliczne wsie zamieszkałe były w większości przez ludność wyznania prawosławnego. To wówczas pojawiły się na Wyrębach takie nazwiska, jak Czapnik, Duda, Kożuchowski, Rostek, Dąbrowski.

Odwiedzałem to urokliwe miejsce w gronie przyjaciół wielokrotnie w ciągu ostatnich 10 lat i wciąż jestem zauroczony przyrodą, której odgłosy i widoki nieodłącznie mu towarzyszą, oddaleniem od cywilizacji, większą niż gdzie indziej ciszą. 

W okolicach Wyręb znajdują się dwa ciekawe obiekty, jeden jest krzyżem widocznym z głównej drogi przez Kolonię Mostowlany i jest związany z historią prawosławnych mieszkańców tej okolicy, drugi ukryty w lesie, kryjący historię katolickich osadników Wyrębów jest fragmentem kamienia nagrobnego.


Ten pierwszy krzyż pochodzący z 1907 roku został odnowiony. Na krzyżu widnieją dwie inskrypcje. Jedna mówi o tym, że krzyż został postawiony w intencji zdrowia Aleksieja i jego rodziny. Druga, że ufundowany został przez mieszkańców wsi: Łukę (?), Onufrego, Konstantego i Anichima. Jaka szkoda, że nie zostało zapisane nazwisko rodziny. Może ktoś z Państwa, czytelników bloga, wie coś więcej na jego temat.


Drugi obiekt jest o wiele bardziej intrygujący. Czy osoba, której dotyczy insktypcja, jest rzeczywiście pochowana w tym miejscu? Napis brzmi: "Tu spoczywa Dąbrowska Sabina z Kolonii Mostowlan. Żyła lat 17, zmarła 21.III, 1960. Prosi o Zdrować Mario."

wtorek, 31 marca 2020

Wyprawa do Wielkiego Lasu: Nowiny Kasjerskie

Od dłuższego czasu pociągała mnie ta część Puszczy Knyszyńskiej, która leży po lewej stronie szosy Białystok-Augustów. Najpopularniejsze miejsce, czyli rezerwat Krzemianka z kładką wśród bagien oraz ścieżką prowadzącą do dawnej kopalni krzemienia odwiedzałem wielokrotnie. Nieopodal stoi krzyż postawiony na cześć Aleksandra Rybnika i o wycieczce poświęconej poszukiwaniom onego też już kiedyś pisałem.

Wspomniany krzyż znaleźć można nieopodal drogi wiodącej do puszczańskiej wsi Kopisk, która od czasu, gdy usłyszałem opowieść kolegi Waldka Malewicza o przedwielkanocnej wyprawie do Kopiska wraz z klubem turystycznym Mozaika, rozpalała moją wyobraźnię. Jesienią 2018 roku ziściła się moja wyprawa. Wybrałem się do puszczy sam, a samochód zaparkowałem we wsi Kulikówka i poszedłem przez las zbierając grzyby. Było ich tak dużo, że w pewnej chwili machnąłem na nie ręką, zapełniwszy plecak całkowicie.



Do Kopiska doszedłem już o zmierzchu. Musiałem być niespodziewanym gościem we wsi, biorąc pod uwagę wściekłe ujadanie psów przy każdej mijanej posesji.

We wsi znajduje się drewniany kościół wybudowany w 1958 roku, który obejrzałem w półmroku. 


Wracałem do Kulikówki po ciemku przez puszczę, mając za towarzystwo tylko światło latarki. Dookoła rozlegały się odgłosy zwierząt. Puszcza żyła, gdy zaszło słońce, a ja byłem intruzem.  W drodze powrotnej do domu spotkała mnie kolejna niespodzianka - audycja reportaż w radio o poszukiwaniach matki przez pewną kobietę urodzoną pod Hrubieszowem w pegieerowskiej wsi na początku lat 50-ych XX wieku, a następnie oddaną przez matkę obcym ludziom. Pamiętam, że mimo zebrania wielu informacji, nie udało się ustalić ostatecznie ze stuprocentową pewnością, kim była matka wspomnianej kobiety. Najtrudniejsze poszukiwania genealogiczne dotyczą często czasów nie tak odległych, jak się okazuje.
***
Kolejny raz miał miejsce latem zeszłego roku. Pojechaliśmy z Marcinem na całodniową trasę rowerową. Zaczęliśmy w Klepaczach, aby przez Leńce i Kolonię Jurowce pojechać do Podleńców i Letników i tam skręcić w puszczę. Wracaliśmy przez Rybniki, Zaścianek, Wólkę Przedmieście, Wólkę Poduchowną, Woroszyły i Wasilków. Na dość ciekawą kapliczkę-pomnik natknęliśmy się w pięknie położonej wśród lasu wsi Katrynka:




Od tamtej pory nurtuje mnie, jakiego epizodu z okolic Katrynki w czasie wojny 1920 roku dotyczy ten krzyż. Dotychczas nic nie udało mi się ustalić.

***

Wreszcie kolejny raz nadarzył się, gdy nadeszły parszywe dni epidemii koronawirusa. Dni beznadziejne, wlokące się minuta za minutą, rozciągliwe jakby były z gumy. Któregoś z tych depresyjnych dni postanowiliśmy pojechać rodzinnie do lasu, ale tam, gdzie raczej mała szansa na spotkanie kogokolwiek. Wybór padł na rezerwat Wielki Las w Puszczy Knyszyńskiej, utworzony w 1990 roku dla ochrony zbiorowisk leśnych o charakterze borowym i dużym stopniu naturalności. Położony na obrzeżu puszczy aż za Knyszynem gwarantował, że na tłumy białostoczan się nie natkniemy.

Do rezerwatu Wielki Las można dojechać przez Milewskie i następnie wieś Łękobudy, która kończy się malowniczą alejką tuż przed wejściem do rezerwatu. Opcja ta ma tę zaletę, że od razu, wychodząc z samochodu możemy znaleźć się wśród drzew dzikiej puszczy.


Ale można też jechać z Knyszyna przez Zofiówkę i zostawić samochód na skraju wsi Nowiny Kasjerskie, a następnie podejść do rezerwatu Wielki Las przez las gospodarczy. Wtedy spacer do celu jest nieco dłuższy. Puszcza o tej porze roku pokazywała nam  pierwsze zwiastuny wiosny - przylaszczki, pierwiosnki, a także grzyby.


Równie ciekawa, jak przyroda, jest niepozornie położona, przytulona niemalże do puszczy wieś Nowiny Kasjerskie. Pierwsze co zwraca w niej uwagę, to grupa krzyży stojąca tuż przy budynku sklepu.

Środkowy najwyższy postawiony został jako wotum wdzięczności za ocalenie wsi (o tym w dalszej części tekstu). Ten z lewej strony opatrzony został tablicą o następującej treści:

"ŚP Mieczysław Suszyński. Żył lat 23. Zginął śmiercią tragiczną 8.11.1945 r. Szerzył myśl jasną i ciepło rodzinne - wciąż szukał prawdy. Znalazł ją w Wiecznej Prawdzie ginąc za Prawdę i Ojczyznę."



Mieczysław Suszyński, któremu poświęcono krzyż, urodził się w Białymstoku w roku 1922, jako syn Jana. W czasie okupacji niemieckiej był członkiem ZWZ-AK w Białymstoku, brał udział w akcjach likwidacyjnych. Był żonaty. Po wejściu do miasta wojsk sowieckich latem 1944 roku zbiegł do lasu i został członkiem plutonu "Słucz" w zgrupowaniu AK-AKO "Piotrków". Od sierpnia 1945 roku, gdy zgrupowanie rozwiązano, przystąpił do oddziału AK-WiN, dowodzonego przez stryjecznego brata Leona Suszyńskiego, byłego ochotnika wojny 1939 roku i obrońcy Grodna, uczestnika szturmu Wilna. W oddziale tym pełnił funkcję rusznikarza. Jesienią 1945 roku oddział zrobił wypad do twierdzy Osowiec, gdzie znajdowało się mnóstwo porzuconej amunicji, którą oddział naprawiał później we własnym zakresie. 8 listopada podczas rozbrajania pocisku artyleryjskiego znalezionego pod Osowcem zginął w Nowinach Kasjerskich właśnie Mieczysław Suszyński, który został pochowany w centrum wsi przy krzyżu.



Po drugiej stronie wsi, bliżej puszczy znajduje się niepozorny budynek kaplicy z 1978  roku, obecnie remontowany. Ma ona bardzo ciekawą historię, a jej powstanie wiąże się z cudownym ocaleniem wsi, które upamiętnia wspomniany wyżej krzyż w centrum.


Według słów Celiny Mikiewicz "To było w lipcu 1944 r. we wsi Nowiny Kasjerskie, położonej na skraju Puszczy Knyszyńskiej. Niemiecka żandarmeria stacjonowała w Szkole Podstawowej w Zofiówce, a obok stojące przy płocie konie parskały czekając na świeżą trawę. Czterech Niemców pojechało na wzgórek do Adama Skibickiego kosić koniczynę. Dostrzegli ich uzbrojeni żydowscy partyzanci. Natychmiast trzech z nich obezwładnili, związali ręce drutem kolczastym, czwarty w tym zamieszaniu uciekł w zboża. Pędzili ich z wymierzoną w nich bronią w kierunku Nowin. Rozstrzelali ich tuż przy drodze w Klimowicza owies"

Po kilku godzinach do wioski wkroczyli Niemcy, aby wykonać egzekucję na mieszkańcach w myśl zasady odpowiedzialności zbiorowej. Jeden z mieszkańców - Skutnik, próbował uciec, ale został zastrzelony. Przed dalszymi egzekucjami ocalił wieś czwarty, ocalały Niemiec, który w porę dobiegł i poinformował o rzeczywistym przebiegu akcji przy polu Skibickiego.

Jako wotum wdzięczności za ocalenie, mieszkańcy wsi postanowili po wojnie ufundować kaplicę.  Jedna z prób, gdy już położono kamień węgielny i zbudowano fundamenty zakończyła się rewizją i grzywną nałożoną na Bolesława Wojtulewicza, inicjatora budowy. Ostatecznie władze komunistyczne dopiero w 1976 roku wydały zgodę na budowę kaplicy, która została zbudowana w roku 1978.

Podczas pisania powyższej relacji korzystałem z następujących artykułów:

"...ginąc za Prawdę i Ojczyznę",  8 listopada 2009, http://old.niepoprawni.pl/blog/17/ginac-za-prawde-i-ojczyzne, dostęp: 31 marca 2020.

Celina Mikiewicz "Wotum za ocalenie",  https://www.knyszyn.pl/asp/wotum-za-ocalenie,75,artykul,1,695, dostęp: 31 marca 2020.

czwartek, 24 listopada 2016

Wioska na skraju lasu

Do lasu wszedłem tuż za Oliszkami. Miałem nadzieję na udane grzybobranie, oglądając wcześniej w internecie, przez kilka dni co i rusz, zdjęcia z udanych wypraw do lasu moich znajomych. Rzadko też ostatnio zbierałem grzyby, a apetyt wygłodniałego grzybiarza w takich wypadkach osiąga niebotyczne rozmiary. Runo leśne było wilgotne od porannej mżawki, w powietrzu unosił się obłędny aromat żywicy, mokrego drewna i grzybów. Całkiem szybko natknąłem się brązowe, szklące się od wody kapelusze podgrzybków.



Wszystkie były młode i zdrowe. Rosły w dużych skupiskach, jednak trzeba było się trochę nachodzić, aby zebrać ich pokaźną ilość. Ale najważniejsze, grzyby były!

Po pewnym czasie nie było już jednak do czego zbierać tych podgrzybków, czas było ruszać w drogę powrotną. Z reguły nie tracę orientacji w lesie, a nawet jeśli nie wiem dokładnie gdzie jestem, łatwo odnajduję właściwą ścieżkę. Znajdowałem się w trójkącie Oliszki -Niewodnica Kościelna - Czaplino. Wiedziałem więc, że nawet jeśli nie wyjdę na drogę do Oliszek, trafię w ostateczności do Niewodnicy Kościelnej. Wychodziłem więc pomału z lasu w kierunku piaszczystej drogi i gdy na nią trafiłem, obrałem - wydawało się, właściwy kierunek. Po pewnym czasie las zaczął rzednąć, za nim widać było pola, a jeszcze dalej domostwa. Oliszki to raczej nie są - pomyślałem - za blisko. Więc pewnie wyjdę gdzieś w Niewodnicy. Ale nigdzie też nie widziałem charakterystycznej białej wieży kościoła niewodnickiego z czerwonym dachem. Wreszcie doszedłem do pierwszych domów. Za chwilę droga się skończyła, dotarłem do skrzyżowania, przy którym widać było białą tablicę z nazwą miejscowości. Stanąłem jak wryty. 

Ogrodniki... Tego się nie spodziewałem. Nie sądziłem, że miejscowość o takiej nazwie znajduje się tu gdzieś w pobliżu.

Nie była duża, ale leżała w malowniczym miejscu, przytulona do lasu. Była doskonałym przykładem przechodzenia dawnej wsi w "miejscowość-sypialnię" większej aglomeracji, w tym wypadku Białegostoku. O niedawnej przeszłości świadczył choćby przystanek autobusowy, którym zajęła się już przyroda. Być może autobus był jakiś czas temu dobrym pomysłem na skomunikowanie tejże wioski z nieodległym Białymstokiem. Ale w międzyczasie samochód osobowy przestał być dobrem luksusowym, niektórzy powymierali, a jeszcze inni wyjechali szukać szczęścia gdzie indziej. O przeszłości, która już przeminęła świadczyła również zapadnięta chałupa. W oknach jeszcze wisiały firanki, ale komin dziwnie sterczał wysoko w górę, pozbawiony towarzystwa dachu.



Jednak nieopodal, bliżej lasu stały już nowe domy, można rzec rezydencje - znak nowej rzeczywistości, gdy wsie okalające Białystok przestały pełnić swą rolniczą funkcję, stając się peryferiami aglomeracji miejskiej.

Okazuje się jednak, że historia wsi Ogrodniki sięga czasów zamierzchłych. Gdy w 1654 wojewoda trocki (A trzeba pamiętać, że na terenie województwa podlaskiego istniała swoista enklawa - teren należący od odległego województwa trockiego - spadek po czasach, gdy Grzegorz Chodkiewicz nie złożył przysięgi na wierność królowi polskiemu Zygmuntowi Augustowi podczas unii polsko-litewskiej w 1569 roku.) Mikołaj Stefan Pac sprowadz do nieodległej Choroszczy dominikanów i powierz im prowadzenie parafii, Ogrodniki już od dawna istniały i wraz z wioskami Barszczewo, Jeroniki, Krupniki, Łyski, Sienkiewicze i Ruszczany zostały przekazane właśnie choroskim dominikanom, jako uposażenie klasztoru.

Wymieniane były jako ich własność w opisie parafii choroskiej z lat 80-ych XVIII wieku, będącym częścią wielkiego założenia, zainicjowanego przez biskupa płockiego Michała Poniatowskiego, którego celem było stworzenie dokładnego opisu kartograficznego kraju.

Dziś można w Ogrodnikach oglądać dwie pamiątki dawnej przeszłości. Jedną z nich jest krzyż z 1931 roku, ufundowany przez Stanisława Wasilewskiego.


  
Postawiony w intencji ochrony mieszkańców od wszelkich nieszczęść, jak świadczy tabliczka z inskrypcją: "Od smutków, chorób, ognia, piorunów i wojny strzeż nas Panie Jezu".





Znajduje się w Ogrodnikach również bardzo ciekawy krzyż z przełomu XIX i XX wieku z narzędziami męki pańskiej, przypominający tematyką opisywany już tu na blogu podobny zabytek sztuki ludowej z nieodległego Barszczewa.



Ten barszczewski wydaje się bardziej zdobiony, jednak scena ukrzyżowania nie jest na nim w tak wyrazisty sposób ukazana, jak na krzyżu ogrodnickim.


 
Warto dodać, że związki między Barszczewem, a Ogrodnikami znalazły swoje odzwierciedlenie w nazewnictwie. Wieś do 2009 roku wieś nosiła nazwę Ogrodniki Barszczewskie, kiedy to na wniosek mieszkańców została skrócona do dawnego historycznego określenia.

Tadeusz Kasabuła, Adam Szot, "Parafia rzymskokatolicka w Choroszczy. 550 lat: księga jubileuszowa", Wydawnictwo Buk, 2009, 

Wiesława Wernerowa, "Opisy parafii dekanatu knyszyńskiego z roku 1784", Studia Podlaskie, t. 1, 1990. 

czwartek, 12 listopada 2015

Olmonty i Konfederacja Barska

W święto niepodległości pojechałem do Olmont. Ta niewielka wieś, leżąca parę kilometrów od Białegostoku, nie była dotychczas przeze mnie prawie zupełnie odwiedzana. Drogę do Olmont mijam od kilkunastu lat niemal codziennie, ale ... jakoś nie składało się. Byłem kiedyś co prawda tuż, tuż, pod samym Izabelinem. Ale dopiero przewodnik do szlaku turystycznego "Bitwa pod Białymstokiem", który dzięki uprzejmości współautora udało mi się niedawno zdobyć (Dziękuję panie Marku!), skłonił mnie do krótkiej wczorajszej wyprawy.

O bitwie pod Olmontami pisał Michał Starzeński, autor pamiętnika z czasów Jana Klemensa Branickiego i w przewodniku, o którym wyżej, relacja z jej przebiegu opowiedziana jest słowami autora "Na schyłku dni Rzeczypospolitej".

Konfederacja barska. Ruch patriotyczny, a jednocześnie pełen warcholstwa, zdrad, kompromitacji. Jej upadek oznaczał pierwszy rozbiór Polski. Ale  ówczesną Rzeczpospolitą toczył rak rozkładu od ponad półwiecza. Czy śmiertelnie chore państwo mogło zdobyć się na ruch poważniejszy i bardziej skuteczny od Konfederacji Barskiej?

Bitwa pod Białymstokiem to jedna z wielu klęsk w całym ich paśmie na przestrzeni historii konfederacji i ogólnie całego XVIII wieku. Główny jej bohater po stronie polskiej Józef Bierzyński herbu Jastrzębiec nie należał do postaci świetlanych. Jan Klemens Branicki, który dysponował możliwościami wsparcia wojsk konfederackich przyjął postawę stania z boku. W efekcie 16 lipca 1769 roku, konfederaci w liczbie około 4000 ludzi, dysponujący 18 działami, ponieśli porażkę pod Olmontami w starciu z 800 Rosjanami (3-4 działa).

Ale, jak pisze Marek Skrypko: "Wierzę, że odgrzebanie z niebytu bitwy, którą upamiętniają dziś tylko dwa bezimienne krzyże w Olmontach to w pierwszej kolejności złożenie hołdu konfederatom, którzy przez te wszystkie lata nie doczekali się żadnego upamiętnienia."

Święto niepodległości było doskonałym pretekstem z kolei dla mnie, aby zobaczyć miejsce ważne z punktu widzenia historii, a tak mało znane. Olmonty, które uzyskały swą nazwę od ziemian Wolimontów, do których tereny te należały w 1562 roku, dziś stają się powoli sypialnią Białegostoku. Powstaje w nich wiele nowych domów, a kolejnych mieszkańców przyciąga bliskość miasta i urokliwe położenie na skraju lasu. Jest tu jednak wciąż trochę domów o metryce z początku XX wieku, kapliczka i nieliczne krzyże przydrożne.

Szlak bitwy pod Białymstokiem jest dość dobrze opisany na stojących tu i ówdzie przy drodze do Olmont tablicach. Kończy się jednak na samym początku wsi przy boisku. Aby zobaczyć wspomniane dwa bezimienne krzyże (prawdopodobnie o metryce z początku XX wieku) należy dojechać do głównego skrzyżowania we wsi i skręcić w lewo. Prowadzi do nich droga asfaltowa, która później zmienia się w zwykłą utwardzoną, o niezbyt dobrej jakości. Krzyże stoją tuż przy ogrodzeniu sąsiadującego domu, prawie na skraju wsi po prawej stronie. Przydałby im się jakiś opis.


Józef Maroszek, Marek Skrypko "Bitwa pod Białymstokiem. Przewodnik do szlaku historycznego", Neoline Marek Białokoz, Białystok 2012

środa, 19 sierpnia 2015

Rybniki, krzyż i dygresje okołowycieczkowe

Bywa, że na wycieczkę jedziemy nie przygotowani. Zapominamy sprawdzić w domu szczegóły dojazdu, lokalizacji ważnych obiektów bądź innych istotnych rzeczy. Wtedy pytamy już na miejscu okolicznych mieszkańców. Z reguły potrafią naprowadzić nas na właściwą ścieżkę, ale zdarza się też, że nie. Czasami wręcz podpowiadają fałszywe tropy.

Błądzimy wtedy, poirytowani często i źli na siebie samych. Ale bywa, że takie nieprzygotowanie skutkuje wieloma nieoczekiwanymi odkryciami. Tak też było i tym razem, gdy wraz z rodziną oraz Jurkiem i Krzyśkiem pojechałem tego lata do Rybnik.

Po wysłuchaniu reportażu Agnieszki Czarkowskiej zatytułowanego "Testament" postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę śladami straconego z wyroku komunistycznego sądu w roku 1946, żołnierza niepodległościowego podziemia Aleksandra Rybnika. W Białymstoku na ścianie budynku dawnego kina "Ton", gdzie był sądzony, znajduje się tablica pamiątkowa, zaś przy kościele w Starosielcach, skąd pochodził, symboliczny krzyż, gdyż szczątki Aleksandra Rybnika do dziś nie zostały odnalezione.









Nas najbardziej interesował krzyż poświęcony Aleksandrowi Rybnikowi, postawiony w latach 80-ych przy lesie nieopodal wsi Rybniki przez syna - Jerzego Rybnika. Niestety nie przyjrzeliśmy się dokładnie zdjęciu na stronie Radia Białystok, dzięki któremu w łatwy sposób można określić jego lokalizację.

Dojeżdżając do wsi, pięknie położonej na rozległej polanie w Puszczy Knyszyńskiej, skręciliśmy z szosy augustowskiej w prawo, w stronę zwartej wioskowej zabudowy, mając nadzieję, że napotkani mieszkańcy wskażą nam drogę do krzyża.

W reportażu Jerzy Rybnik opowiada, że stoi on przy drodze niedaleko gajówki. (Gdybyśmy spojrzeli na towarzyszące reportażowi zdjęcie, wiedzielibyśmy, o jaką drogę chodzi.) Pytając ludzi, wspominaliśmy również o rzece Krzemiance przepływającej nieopodal krzyża, wzmiankowanej w reportażu. A to już wystarczało, aby kierować nas do lasu obok dawnej, spalonej już gajówki, na wschód od wsi. Krzemianka bierze swój początek po lewej stronie szosy do Augustowa, ale wkrótce ją przecina i płynie wzdłuż wschodnich granic wsi Rybniki na prawo od augustowskiej szosy. Nikt też nie kojarzył krzyża, do którego nas kierowano z osobą Aleksandra Rybnika, ale każda z napotkanych osób potwierdzała, że postawiony został dla upamiętnienia walk partyzanckich AK. Niektórzy co prawda wspominali, że przy szosie do Augustowa, niedaleko drogi do Kopiska, stoi inny krzyż związany z walkami partyzanckimi AK, ale miejsce to wydawało nam się zbyt dalekie od  wsi Rybniki.

Wjechaliśmy więc do lasu pod górę piaszczystą drogą, a następnie zatrzymaliśmy się przy polanie leśnej. W lewo od drogi poszliśmy ścieżką do miejsca pamięci narodowej. Dotarliśmy do krzyża i towarzyszącego mu pomnika. Napis na nim głosił: "Żołnierzom IV-go Insp. AK poległym za wolną Polskę w dniu 8 VII 1945 r., kpr. NN ps. Mściwy, szer Dresler Władysław ps. Wężyk. Cześć ich pamięci."



Jak się okazało, dotarliśmy do miejsca, w którym odbyła się jedna z największych bitew na Białostocczyźnie po zakończeniu II wojny światowej, znana jako Bitwa pod Ogółami. Jednak nie tego krzyża szukaliśmy. Wróciliśmy do wsi, nadal pytając okolicznych mieszkańców oraz penetrując wszystkie możliwe zakątki wokół wsi. Niedaleko leśniczówki natknęliśmy się na krzyż przydrożny postawiony przez Wincentego Rybnika jeszcze przed II wojną światową: "Od nagłej niespodziewanej śmierci zachowaj nas Panie. Ta pamiątka od Wincentego Rybnika dla całej jego rodziny, jako żołnierza amerykańskiego. Ten pomnik postawiony w 1931 roku."



Nieopodal zaś przy drodze prowadzącej do kolonii Rybniki, ujrzeliśmy stary drewniany krzyż zwieńczony u szczytu kutym ażurowym krzyżem żelaznym, jakie rozpowszechniły się na Podlasiu w wieku XVIII, a stawiane były jeszcze przy drogach w początku ubiegłego stulecia.



Spalona gajówka, koło której stał pomnik bitwy pod Ogółami, leśniczówka przy drodze do kolonii, inna położona bliżej rezerwatu Krzemianka. Namnożyło się tych miejsc, przy żadnym nie odnaleźliśmy krzyża postawionego ojcu przez syna. Nie przyszło nam do głowy, aby odszukać krzyż nieopodal drogi do Kopiska. Ja zaś podczas tej jazdy tu i tam, przypomniałem sobie osobę księdza Pawła Grzybowskiego, łączącego, podobnie jak Aleksander Rybnik, podbiałostockie Starosielce, gdzie odbudowywał życie parafii po pierwszej wojnie światowej z Rybnikami, gdzie zginął tragicznie w stodole przy gajówce.  Zastanawiałem się, o którą gajówkę może chodzić:

"15 sierpnia 1932 r. w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny spełniał posługę duszpasterską w swojej parafii w Starosielcach. Myślał już o jutrzejszym wyjeździe na obóz do swoich harcerzy w Rybnikach. Miał być tam tylko jeden dzień. Jego przyjazd uradował wszystkich harcerzy. Nie chcieli go wcześniej puścić do domu. Pozostał więc z nimi na apelu i ognisku wieczornym. Spóźnił się tym samym na ostatni pociąg jadący do Białegostoku i Starosielc. Musiał nocować, by następnego ranka odjechać do swojej parafii.

Postanowił przespać się na sianie w stodole należącej do tamtejszej gajówki. Było już późno i ciemno, kiedy wchodził po drabinie. Drabina, opierająca się o "klepisko", pod ciężarem wspinającego się ks. Pawła, osunęła się w dół. Ksiądz z wysokości paru metrów spadł na stojącą obok żelazną sieczkarnię. Upadek okazał się tragiczny. Ks. Grzybowski stracił przytomność i po kilku godzinach zmarł. Miał niespełna 58 lat."

Po drugiej stronie szosy augustowskiej, naprzeciw wjazdu do wsi, odczytaliśmy inskrypcje z dwóch innych ciekawych krzyży:

"Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas Panie. Pamiątka młodzieży ogólnej wsi Rybniki. 1 września 1928 r."



"Wincenty Pietreniuk. Żył 25 lat. Poległ na froncie francuskim w 1917 r. Proszę o zdrowaś Marya. Ta pamiątka od ukochanej matki Karoliny Pietreniuk."



Tam zakończyliśmy wycieczkę nie odnajdując poszukiwanego krzyża.


***

Po powrocie do domu, Jurek pierwszy przyjrzał się zdjęciu na stronie radia Białystok. Za chwilę, dzięki Google Maps, miał już pewność, gdzie stoi poszukiwany przez nas krzyż.

Pojechaliśmy tam pewnego popołudnia. Odnaleźliśmy go z łatwością.







Postawiony nocą w stanie wojennym, przypominał krzyż przydrożny, jakich wiele stoi przy szosach. Być może dlatego też przetrwał. Drogą obok krzyża weszliśmy do lasu. Tuż obok znajduje się odkryta w roku 1991 przez leśnika Romana Pruskiego prehistoryczna kopalnia krzemienia. Dość trudno do niej trafić ze ścieżki przyrodniczej rozpoczynającej się przy parkingu w rezerwacie Krzemianka, o czym nie raz miałem okazję się kiedyś przekonać. Według reportażu, w okolicach krzemiankowego wzgórza miał znajdować się bunkier partyzancki, ale na jego pozostałości tym razem nie natrafiliśmy.

Wojciech Kowalczuk, "Krzyż kowalski na Podlasiu", Muzeum Podlaskie w Białymstoku, 2013

Ks. Kazimierz Kułakowski, "Ks. Paweł Stanisław Grzybowski (1874 - 1932)", Białostocczyzna, nr 23/1991.