niedziela, 17 kwietnia 2016

Księgi meldunkowe - skarbnica wiedzy genealogicznej (sprawa Katarzyny Trochy)

Ostatnim aktem pobytu w południowej Wielkopolsce był wyjazd do Archiwum Państwowego w Kaliszu. Moim celem było odszukanie śladów pobytu w Odolanowie lub Raczycach praprababci Balbiny Szołtysek z Kaczmarków.

2 lata temu dzięki otrzymanej z Bottrop karcie meldunkowej Franciszka Szołtyska ustaliłem, że w 1935 roku przyjechał on z Niemiec do Odolanowa. Nieco później otrzymałem z Gelsenkirchen akt ślubu Franciszka i Balbiny oraz kartę meldunkową Balbiny. Widniała na niej data i miejsce zgonu Balbiny  - Odolanów, 3 października 1942.

Później otrzymałem akt zgonu Balbiny z USC w Odolanowie i dane z karty meldunkowej musiały ulec modyfikacji. Balbina zmarła bowiem nie w Odolanowie, a w nieodległej wsi Raczyce, w domu pod numerem 95 a. Akt zgonu zawierał kilka dodatkowych informacji. W Raczycach mieszkał również mąż Balbiny Franz Szołtysek, a zgon zgłaszała niejaka Stanisława Adamczak.

Przed wyjazdem ustaliłem, że w kaliskim archiwum znajdują się księgi meldunkowe z Odolanowa oraz Raczyc z lat 30-ych i 40-ych XX wieku. Miałem więc nadzieję, że znajdę w nich ślad pobytu Franciszka bądź Balbiny w powiecie odolanowskim.

Gdy zobaczyłem wielkość ksiąg, które przyniósł pracownik archiwum, przeraziłem się, że mogę nie zdążyć przejrzeć ich w ciągu jednego dnia. Dostałem bowiem 5 dość grubych ksiąg formatu około A3. Tyle mogłem otrzymać za jednym razem. Jedna z nich dotyczyła Raczyc, pozostałe poszczególnych kwartałów Odolanowa. Po przejrzeniu tych 5 ksiąg, mogłem otrzymać jeszcze jedną dotyczącą Odolanowa.

Zacząłem od księgi meldunkowej dla Raczyc z lat 1931-1947 i od razu zachwyciła mnie ilość danych, jakie można było z księgi odczytać. Każde dwie stronice dotyczyły jednego adresu we wsi. Podzielone były na kolumny, w które wpisywano następujące dane:

- nazwisko i imiona mieszkańców,
- imiona rodziców i nazwisko panieńskie matki dla każdego z mieszkańców,
- data i miejsce urodzenia,
- w jakim charakterze dana osoba zamieszkuje,
- zawód i stanowisko w zawodzie,
- wyznanie,
- dane dotyczące małżonka i dane dotyczące dokumentu małżeństwa,
- stosunek do powszechnego obowiązku wojskowego,
- dane dotyczące dowodu osobistego,
- przynależność państwowa,
- poprzednie miejsce zamieszkania,
- prawne miejsce zamieszkania,
- data zamieszkania w gminie,
- następne miejsce zamieszkania,
- data opuszczenia gminy,
- adnotacje o karach,
- uwagi.

Niestety, przejrzałem całą księgę i nie znalazłem śladu po Balbinie i Franciszku. Nie było w ogóle w Raczycach takiego adresu 95 a, jedynie 95.

Jedyną ciekawostką, jaka przykuła moją uwagę było zamieszkiwanie pod adresem 163/2 rodziny Sołtysiaków. Razem z nimi zamieszkiwał niejaki Sowiński, nazwisko znane z karty meldunkowej Franza Szołtyska, związane z jego ostatnim miejscem pobytu.

Znalazłem także adres pod którym mieszkała rodzina Wojciecha Śniatały, syna Józefa Śniatały i Marianny z Uzarków - rodzonej siostry 3xpradziadka Wojciecha Uzarka. Szczegółowe dane dotyczące tej rodziny wzbogaciły boczną gałązkę mego drzewa genealogicznego.

Przejrzałem także wszystkie 5 ksiąg meldunkowych z podobnego okresu z Odolanowa i poza drobnymi ciekawostkami nie trafiłem na ślad Franciszka bądź Balbiny.

Do zamknięcia archiwum pozostało jeszcze około 1,5 godziny. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. A może w archiwum jest podobna księga dla miejscowości Garki? Co prawda mój prapradziadek Marcin Uzarek wyjechał z Garek jeszcze w XIX wieku, ale może w latach 30-ych i 40-ych XX wieku mieszkał tam ktoś z jego krewnych?

Okazało się, że w zasobach archiwum znajdują się 2 książki meldunkowe dla gminy Garki z okresu dużo wcześniejszego z lat 1904-1927 i bliźniaczo podobna z lat 1905-1929. Obie pisane po niemiecku, mniejszego formatu niż te wcześniej oglądane, zawierające też nieco mniej danych. Na początku książki indeks wszystkich nazwisk. Już na początku znalazłem interesującą mnie rodzinę Uzarków w domu nr 4. Już kiedyś zastanawiałem się nad dziwnymi kolejami losu Marcina Uzarka, pierworodnego syna Wojciecha i Katarzyny. Wskazywałem, że dziwna wydaje mi się jego tułaczka po świecie w sytuacji, gdy młodszy brat Stanisław zakłada w Garkach rodzinę i nigdzie nie rusza się z tego miejsca. Na karcie domu pod numerem 4 znalazłem tego potwierdzenie. Mieszkał tam Stanisław Uzarek z żoną Marią ze Szczepańskich, jego dzieci, a także rodzice Stanisława - Wojciech Uzarek i Katarzyna z Trochów.


Co ciekawe w wierszu dotyczącym Katarzyny znajduje się data urodzenia (20.9.36) oraz data zgonu (13.12.13). Podobnie wyglądały te dane w drugiej książce.

Zgonów z roku 1913 nie ma w internecie, do zamknięcia archiwum jeszcze około pół godziny. Zamówiłem więc szybko księgę zgonów dla Odolanowa z tego i roku i akt zgonu prapraprababki znalazłem.


Pisany po niemiecku nie zawiera niestety wystarczających danych, aby móc określić pochodzenie Katarzyny, nad którym już tutaj niejednokrotnie zastanawiałem się.

Cóż mówi powyższa metryka?

Zmarła Katarzyna Usarek, z d. Trocha, 77 lat, katoliczka, zamieszkała w Garkach, żona zmarłego drobnego gospodarza Wojciecha, córka zmarłego i ostatnio zamieszkałego w Garkach gospodarza Trocha, nieznanego imienia, i jego również zmarłej żony Barbary nieznanego nazwiska rodowego, zmarła w swoim mieszkaniu w Garkach 13.11.1913 przed południem o godz. 11.30. Zgłaszającym był syn Stanisław Uzarek.

Jedyne więc, co wiadomo, to to, że Katarzyna była katoliczką i że matka miała na imię Barbara. Jednak pisałem już tu wcześniej, że w odolanowskich katolickich księgach chrztów z lat 30-ych nie znalazłem Katarzyny Trochy. Jeśli chodzi o małżeństwo mężczyzny o nazwisku Trocha z kobietą o imieniu Barbara, w odolanowskich katolickich księgach zaślubionych w latach 30-ych XIX wieku jest tylko takie jedno: w 1933 roku ślub wzięli Jan Trocha i Barbara Mądrzycka.

Jednak w księgach ewangelickich z Odolanowa znajduje się akt urodzenia Katarzyny Trochy. Nazwiska rodziców to Johann Trocha i Barbara Mądra. Data urodzenia 27 lutego 1836 niestety różni się od tej, która dwukrotnie występuje w książkach meldunkowych gminy Garki i na marginesie aktu zgonu Katarzyny Trochy. Czy nic już nie da się ustalić w sprawie przodków Katarzyny? Ciekawe, dlaczego Stanisław Uzarek, zgłaszając zgon matki, tak mało wiedział o swoich dziadkach macierzystych?

czwartek, 14 kwietnia 2016

Odolanów, Garki, Raczyce

Z Dolnego Śląska pojechałem na wieczór prosto do Odolanowa. Miasteczko to było siedzibą parafii, do której w XIX wieku należała wieś Garki, skąd pochodził mój prapradziadek Marcin Uzarek. Tam mieszkali jego rodzice Wojciech Uzarek i Katarzyna z Trochów, dziadkowie Jan Uzarek i Rozalia z Kubiców oraz pradziadkowie Maciej Uzarek i Rozalia z Markowskich (to już przełom XVIII i XIX wieku). Różnie Uzarków pisano: Uzarek, Usarek, Usarz, jednak moja prababcia Józefa (córka tegoż Marcina) zapisywana była jako Uzarek i tę formę nazwiskaa przyjąłem dla dalszych rozważań.

Do Odolanowa w roku 1935 wróciła po ponad 20 latach zamieszkiwania w Niemczech moja praprababcia Balbina (żona Marcina). I to skąd - z Hobrechtsfelde koło Berlina! Z Odolanowa w końcu pochodził pierwszy mąż prababci Józefy Uzarek - Aleksander Kurosiński. Powodów, aby odwiedzić to miejsce aż nadto. Ale to nie wszystkie. Kolejną miejscowością ważną na mojej mapie genealogicznej są Raczyce - wioska położona w kierunku zachodnim od miasta, w której praprababcia Balbina zmarła w roku 1942. W Raczycach w pierwszym dziesięcioleciu XX wieku rodziły się dzieci Balbiny i Marcina.

Na zwiedzanie okolic Odolanowa umówiłem się z miejscową pasjonatką genealogii rodzinnej Krystyną, z którą przez ostatnie dwa lata miałem okazję omówić wiele spraw odolanowsko-genealogiczno-regionalnych, ale tylko za pośrednictwem internetu.

Odolanów

Miasto przecięte jest ruchliwą i hałaśliwą drogą wiodącą z południowego wschodu od Świecy na północny zachód w kierunku Krotoszyna. To przy niej zlokalizowane są Rynek i Górka, niegdyś oddzielne osiedla, wokół których formowało się dzisiejsze miasto, dziś tak blisko położone względem siebie. Ruchliwa droga przeszkadza niestety w spokojnym podziwianiu uroków miasteczka. A jest co oglądać, znajduje się tutaj całkiem sporo pamiątek historii. Kościół świętego Marcina w rynku - niegdyś, przed rozbudową dużo mniejszy, i drewniany kościół świętej Barbary na Górce, otoczony cmentarzem, na którym nie znalazłem niestety nagrobka prababki Balbiny (Cmentarz świętego Marcina przy drodze na Kaczory został sfotografowany, a zdjęcia zamieszczone w internecie i znane mi - tam też nagrobka Balbiny nie znalazłem).

Poza kościołami w rynku znajduje się nieczynna już kircha ewangelicka. Nieopodal położone są zaś ruiny synagogi. Sporo budynków z czerwonej cegły, kamienica z wieżyczką, mury dawnego więzienia, stacja kolejowa. Dzięki Krystynie miałem okazję spojrzeć na miasto oczami osoby, która wychowała się w nim i zna od podszewki - rzecz bezcenna.





Garki

Przez Garki jedynie przejechaliśmy niedzielnym popołudniem. Dołączył do nas Lech, brat Krystyny. Dzięki niemu w łatwy sposób dojechaliśmy w miejsca, do których pewnie w jeden dzień nie trafiłbym, gdybym wybrał się w objazd okolicy sam. Wieś położona jest nieco na uboczu w stosunku do drogi Odolanów-Granowiec. Charakteryzuje się dość zwartą zabudową, położoną po obu stronach bardzo wąskiej asfaltowej drogi. Przyznam, że pierwsze wrażenie z przejazdu przez wioskę, dzięki nietypowemu rozplanowaniu wzbudziło moją ciekawość. Niestety nie mieliśmy na tyle czasu, aby zatrzymać się w Garkach na dłużej. Zrobiłem kilka zdjęć: przy budynku stacji kolejowej, wybudowanym w latach 1909-1910, przy prywatnym muzeum haftu nieopodal, które niestety było zamknięte. Z dala sfotografowałem również teren Muzeum Nafty i Gazu.



Raczyce

Zwykła ulicówka, przez którą też tylko przejechaliśmy, zatrzymując się na chwilę dwukrotnie. Jeden raz aby spojrzeć na niemiecki napis na budynku dawnej gospody. Drugi, aby podziwiać piękny krzyż przydrożny, o którym napiszę niżej. Garki przedstawiają się o wiele ciekawiej. Może kiedyś przyjdzie czas, aby na dłużej pobyć w okolicy w ich okolicy.



Cmentarze ewangelickie

Zrobiły na mnie duże wrażenie, zwłaszcza ich stan zachowania, bardzo rzadko spotykany na Ziemi Lubuskiej, czy też na Podlasiu. Cmentarz ewangelicki w Odolanowie, po przeciwnej stronie drogi do Kaczorów w stosunku do cmentarza świętego Marcina jest najmniej ciekawy. Zachowanych nagrobków jest tam najmniej. Co innego cmentarze wiejskie. Już ten pierwszy w Bonikowie okazał się zawierać o wiele więcej pamiątek przeszłości, niż się spodziewaliśmy. Nazwiska znane mi z odolanowskich ksiąg metrycznych, polsko brzmiące w większości.



Cmentarz w Garkach podobnie, malowniczo położony w lasku, do którego prowadziła droga w sąsiedztwie Muzeum Nafty i Gazu, zachowany w jeszcze lepszym stanie, niż ten bonikowski. Odnalazłem tam nawet nagrobki rodziny Trochów, pewnie spokrewnionych z prapraprababką Katarzyną.




 Rzeźby Pawła Brylińskiego

Napiszę krótko, zostałem oczarowany. Czytałem o tym XIX-wiecznym artyście ludowym już wcześniej, ale nie sądziłem, że to co tworzył jest aż tak piękne. Zajmował się głównie sztuką religijną. Jego drewniane krzyże przydrożne są wysokie, można powiedzieć, że jak na sztukę ludową monumentalne. Ozdobione malowanymi rzeźbami, których zadaniem jest przedstawiać sceny z Pisma Świętego. Nie jestem pewien, czy w kościele świętej Barbary rzeźba, którą widziałem przedstawia świętą Barbarę i jest dziełem tegoż artysty (Tablica z opisem kościoła, znajdująca się przed cmentarzem informuje, że taka znajduje się w świątyni). Odbiega bowiem nieco stylistyką od innych dzieł twórcy. Sporo rzeźb zdjętych z krzyża znajdującego się na terenie dawnego cmentarza św. Krzyża w Odolanowie (już nie istniejącego) znajduje się przy ołtarzu w kościele świętego Marcina. Prawdziwe jednak wrażenie robią krzyże przydrożne do dziś ozdobione malowanymi rzeźbami Brylińskiego, jak ten w Bonikowie (nieco zniszczony upływem czasu), czy najwspanialej prezentujący się krzyż przy ulicy w Raczycach. Zresztą sami spójrzcie.




Święci

Wymieniałem już świętą Barbarę. Jednak najważniejszym dla Odolanowa wydaje się być święty Marcin, patron miejscowej parafii. Tu muszę podzielić się dygresją. Od ojca otrzymałem na drugie imię Marcin. Nigdy nie dowiedziałem się niestety co stało za tym wyborem. Zastanawiając się kiedyś nad imieniem dla syna, pomyślałem, że to dobry pomysł, aby nazywał się, zgodnie z zamysłem swego dziadka. Dużo później dowiedziałem się, że pradziadek mego ojca również miał na imię Marcin. Czy mój ojciec o tym wiedział? Trudno mi powiedzieć. Jakby tego było mało, kościół parafialny pradziadka również nosił wezwanie tego świętego.

W Odolanowie parę lat temu z inicjatywy ówczesnego proboszcza wzniesiono pomnik świętego Marcina na koniu. W dniu 11 listopada ma miejsce uroczysta procesja na wzór poznański. Wypiekane są nawet rogale świętomarcińskie, choć podobno te odolanowskie są mniejsze od sprzedawanych w stolicy Wielkopolski.



Nieopodal kościoła św. Marcina przy ulicy stoi figura św. Jana Nepomucena, jakże więc mógłbym o niej nie wspomnieć. Podobnie, jak o figurze świętego Floriana, patrona strażaków i przewodników turystycznych, stojącej przed kościołem świętego Marcina.




Hotel

Wybrałem hotel Kaczory Deluxe w Kaczorach (choć wybór, to trochę górnolotne określenie - oferta noclegowa w Odolanowie niezbyt bogata) i nie zawiodłem się. Wygląda na nowy kompleks, w dzień mojego przyjazdu w sali bankietowej odbywały się chrzciny, ale kolejnego dnia byłem tam jedynym gościem. Czułem się, jak pan na włościach, bo i wygody hotelowe były rzeczywiście klasy luksusowej (za umiarkowaną cenę). Szerokie łóżko, prysznic w nowiutkiej łazience oraz ciepło zapewniały po całodziennej podróży fantastyczny komfort.

Kulinarnie

Na doznania kulinarne nie było zbyt dużo czasu. Ale parę momentów w czasie mojej wyprawy warte były zapamiętania.

Cmentarz świętej Barbary, cmentarz ewangelicki i okolice domu Paterków zwiedzaliśmy z wraz Krystyną w pochmurne niedzielne przedpołudnie. Ciepły rosół na kurze, gotowany przez Krystynę własnoręcznie smakował po takim wyziębiającym spacerze wyśmienicie.

Hotel. Wczesny poranek. Kucharka przyjeżdża specjalnie dla mnie ("pan na włościach") i serwuje smakowitą jajecznicę, wędliny, żółty ser i bardzo dobry chleb odolanowski. Wszystkiemu towarzyszą tartoletki z pasztetem i truskawką. Połączenie ekstrawaganckie, ale bardzo mile głaszczące kubki smakowe.

Antonin. Pałac myśliwski książąt Radziwiłłów. Tam wraz z Krystyną i Lechem kończymy popołudniową wyprawę niedzielną do Garek i Odolanowa. Przyroda jeszcze nie obudzona do wiosennej eksplozji, stawy, spokojny słoneczny przedwieczór. I smakowity sernik z kawą.

Muzycznie

Gdy jechałem do Odolanowa z Wrocławia, włączyłem Trójkę. Akurat trwała rozmowa z Brettem Andersonem, wokalistą zespołu Suede przetykana muzyką z nowej płyty zespołu. Nigdy nie słuchałem specjalnie ich muzyki, ale kojarzę wiele piosenek od 20 lat słyszanych gdzieś tam w radio. Muszę powiedzieć, że muzyka prezentowana w radiowej Trójce brzmiała doskonale. Wokalista akurat opowiadał o swoim ojcostwie, relacjach z rodzicami, a co w parze z piosenkami "Outsiders", czy "Europe is our playground" doskonale pasowało do jazdy samochodem i wyprawy genealogicznej.

Muzycznie kończyła się również nasza niedzielna wyprawa do Garek i Raczyc. Pałac myśliwski Radziwiłłów w Antoninie mieści w sobie bowiem ekspozycję poświęconą Fryderykowi Chopinowi, który był gościem tego miejsca. Tak więc pysznemu sernikowi i kawie towarzyszyła muzyka naszego największego kompozytora. I do tego słoneczny wieczór.


***

Zwieńczeniem wyprawy do Odolanowa był poniedziałkowy wyjazd do Archiwum Państwowego w Kaliszu obfitujący wręcz w odkrycia natury genealogicznej. Ale o tym napiszę w jednej z następnych notek.

sobota, 2 kwietnia 2016

Dolny Śląsk ... czyli znów śladami pradziadka Stefana Stępnia

Niebo zasnute chmurami, mżawka, ciągnęło się tak od samego Białegostoku, a poza tym im bliżej Wrocławia, tym ruch na drodze stawał się rzadszy. Każdej mojej dłuższej jeździe towarzyszy zwykle jakaś muzyka, melodia, stacja radiowa. Tym razem w odtwarzaczu grała płyta "Sjesta Festival 2015" z muzyką wybraną przez Marcina Kydryńskiego. Genialnie wykonany przez Bobbiego McFerrina "Invocation", Mariza, Pat Metheny z Noa. Spokojna, pełna egzotycznych rytmów i melodii płyta, w sam raz na pochmurną pogodę, przyciągająca słońce. Największe jednak wrażenie wywoływał Richard Bona ze swoim "Souleymane". Ileż czaru przynosi muzyce odpowiednio modulowany głos męski tegoż kameruńskiego artysty, melodia wyśpiewywana w rytmie Afryki! Wiele razy cofałem płytę do kawałka nr 7. Przed Wrocławiem, w Łozinie zatrzymałem się w barze na małe obiadowe co nieco. Jedna z lampek kontrolnych na tablicy rozdzielczej wskazywała awarię - dobry czas aby zastanowić się co dalej. Okazało się, że z autem nic poważnego, sam bar zaś, jak to bar, ale można było usiąść przy kominku rozgrzanym palącym się drewnem.

Badając genealogię rodziny, często zastanawiam się, w jakich miejscach mieszkali przodkowie, jak te miejsca wyglądały zarówno pod względem krajobrazu, udogodnień technicznych towarzyszących codziennym czynnościom, jaki był ich status materialny, dlaczego znaleźli się w tych, a nie innych miejscach, jakich wyborów dokonywali, czy miejsce, które oglądam z perspektywy dwudziestego pierwszego wieku zachowuje materialne ślady z czasów, gdy zamieszkiwali je antenaci?

Od czasu, gdy 4 lata temu ustaliłem powojenną drogę życiową pradziadka Stefana Stępnia, staram się odwiedzić te wszystkie miejsca, w których zamieszkiwał. Byłem w Bardzie, gdzie się urodził i gdzie nie zachowały się księgi metrykalne, tak więc wciąż nie wiem, czy było to jego gniazdo rodzinne. Odwiedziłem Szczecin, Śniatowo i Kamień Pomorski, miejsca będące ostatnimi stałymi punktami na jego dość krętej ścieżce życia. Dotarłem tam za późno. W Szczecinie tzw. koperta dowodowa pradziadka ze względu na upływ czasu została zniszczona, a w Kamieniu Pomorskim parę lat przed moim przyjazdem przestał istnieć jego grób. Wcześniej jeszcze, niemal na początku mej przygody z genealogią, dotarłem do białoruskiego dziś Pińska, gdzie mieszkał między wojnami światowymi. Tym razem przyszła pora na Dolny Śląsk, gdzie trafił podczas II wojny światowej i gdzie mieszkał przez prawie 20 lat.

Jak szybko zmienia się krajobraz przekonałem się już we Wrocławiu, gdzie moim celem było miejsce po dawnych barakach pod adresem Lotnicza 103, gdzie w roku 1954, PCK za pośrednictwem Milicji Obywatelskiej trafił na ślad pradziadka, na wniosek poszukującej go żony.  Ulica Lotnicza to dziś ekspresówka w zachodniej części Wrocławia, biegnąca tuż przy nowym stadionie. Miejsce o adresie 103 wypada według Google Maps w sąsiedztwie pętli tramwajowej, gdzie tylko krzaki i ziemia niczyja.


Starsi mieszkańcy Wrocławia, którzy słyszeli o schronisku św. brata Alberta przy ul. Lotniczej kierowali mnie w stronę Ośrodka Profilaktyki i Rehabilitacji CREATOR i Parku Zachodniego, które miały powstać na terenie, gdzie niegdyś znajdowały się baraki wojskowe, a w jednym z nich w roku 1981 uruchomiono wspomniane schronisko. Jednak zarówno CREATOR, jak i Park Zachodni znajdują się o dwa przystanki tramwajowe bliżej centrum i po drugiej stronie ulicy, a adres CREATORA to Lotnicza 37.


Fakt istnienia kiedyś baraków w okolicach dzisiejszych CREATORA i Parku Zachodniego potwierdził (już po mym powrocie do Białegostoku) pan Tomasz na portalu wroclaw.fotopolska.eu, który wskazał nawet ich dokładną lokalizację. Dziękuję raz jeszcze.

Jaki stąd wniosek? Widocznie adres Lotnicza 103 znajdował się kiedyś w innym miejscu niż dziś lub też schronisko nie znajdowało się pod numerem 103, a ja po prostu błądzę po omacku, szukając wrocławskich śladów pradziadka.

Kolejnego dnia pojechałem w stronę Jeleniej Góry. Pogoda pochmurna, podobnie, jak dzień wcześniej. Od czasu do czasu mżyło. Im bliżej Karkonoszy tym więcej resztek śniegu zalegającego na poboczach dróg. Kilkanaście kilometrów przed dawnym miastem wojewódzkim skręciłem w lewo do Janowic Wielkich. Stefan Stępień miał i w tej miejscowości mieszkać przed wyjazdem do Szczecina w 1959 roku. Nie wiem niestety w jakim dokładnie okresie, ani pod jakim adresem. Dzisiejsze Janowice Wielkie założone zostały już w XIII wieku, znana jest wzmianka o wsi Janouici z 1217 roku. Przez wieki znajdowała się w cieniu pobliskiego zamku Bolczów.

Dojechałem do głównego skrzyżowania we wsi, skręciłem w lewo w stronę widocznej stąd wieży kościoła i zacząłem przechadzać się po wiosce coraz bardziej zdumiony i oszołomiony walorami krajobrazowymi tego miejsca. Nic dziwnego, że gdy w 1867 roku otwarta została linia kolejowa do Jeleniej Góry, miejscowość stała się popularnym letniskiem. W 1939 roku istniało tu aż 5 hoteli i wiele pensjonatów. Dziś potencjał turystyczny Janowic Wielkich wydaje się być nie do końca wykorzystany. A przecież wioska malowniczo położona w dolinie rzeki Bóbr, wśród karkonoskich wzgórz, z dwoma kościółkami stojącymi tuż obok siebie, zabudowaniami dawnego folwarku von Schaffgotschów, czynną stacją kolejową, sama w sobie jest atrakcją turystyczną. Moją uwagę zwrócił między innymi cmentarzyk okalający kościół pw. Wniebowzięcia NMP. Znajduje się na nim kilka tablic epitafijnych w języku niemieckich i trochę nagrobków powojennych. Przyznam, że bezskutecznie wypatrywałem tabliczki z nazwiskiem Stanisława Stępień. Z aktu zgonu pradziadka wynika bowiem, że poślubił po wyjeździe z Wołynia Stanisławę Flugel, ale kiedy i gdzie, nie udało mi się ustalić. Wyjechałem z Janowic Wielkich zauroczony urodą wioski, z mocnym postanowieniem ponownego przyjazdu, już niekoniecznie w celach związanych z poszukiwaniami genealogicznymi. Poniżej kilka obrazków.















Z Janowic Wielkich wróciłem do drogi na Jelenią Górą. Stefan Stępień mieszkał tam pod adresem Powstańców Śląskich 29. I tutaj znów podobna zagadka, jak w przypadku Wrocławia. Na ile obecny adres odpowiada stanowi z przełomu lat 40 i 50 XX wieku? Okolice w jakie trafiłem nie wyglądały ciekawie. Ni to niskie bloki, ni to mieszkania socjalne, standard i wygląd okropne. Z tyłu, w miejscu którego nie widać od ulicy, stoi dość ładny dom, z mansardowym dachem, o wyglądzie poniemieckim. Czy to tutaj pod tym adresem mieszkał pradziadek? Mam sporo wątpliwości. Jeżeli jednak mieszkał tam, dlaczego przeniósł się do miejsc (barak we Wrocławiu, baraki w Szczecinie) o dużo niższym standardzie?


 Z Jeleniej Góry pojechałem w kierunku na Lwówek Śląski, aby zahaczyć o Siedlęcin, od którego zaczęła się niekoniecznie dobrowolna przygoda pradziadka z Dolnym Śląskiem. W 1942 roku trafił tam na roboty przymusowe. Dzięki Archiwum Państwowemu w Jeleniej Górze ustaliłem nawet, że mieszkał w domu pod numerem 237. Urząd Gminy w Jeżowie Sudeckim przesłał (w odpowiedzi na moje zapytanie) informację, że dom o numerze 237 to dzisiejsza Topolowa 7.


Ale czy ten dom jest tożsamy z numerem 237 z okresu II wojny światowej pewności nie mam. Dziś dręczy mnie pytanie, co sprawiło, że gdy skończyła się wojna, Stefan podjął decyzję o powrocie na Dolny Śląsk. Mógł przecież poszukiwać swej rodziny, z którą był jeszcze na Wołyniu. Z jakiegoś powodu nie nawiązał po wojnie kontaktu nawet ze swoim rodzeństwem.

Siedlęcin opuszczałem jednak pełen innych wrażeń. Zwiedziłem bowiem i byłem pod ogromnym wrażeniem, XIV-wiecznej wieży mieszkalnej, wybudowanej prawdopodobnie w latach 1313-1314 przez Henryka I, księcia jaworskiego. Około roku 1345 zlecił on wykonanie malowideł obrazujących historię sir Lancelota - jednego z rycerzy Okrągłego Stołu. Autor najprawdopodobniej pochodził z północno-wschodniej Szwajcarii. Malowidła przetrwały tak długi okres czasu, pozostając nieodkrytymi aż do 1880 roku. Zachwyciły mnie swoją historią i stanem w jakim przetrwały, podobnie jak sama wieża. Próbowałem wyobrazić sobie drewniane przepierzenia na jednej z górnych kondygnacji, które oddzielały od siebie poszczególne pomieszczenia, służące celom mieszkalnym. Oglądałem z zadziwieniem wykusze, które według opowieści przewodnika miały służyć za wychodki. Ciekawiło mnie, choć widziałem miejsca po dawnych kominkach, w jaki sposób mieszkano na wieży zimą, gdy trzeba było ją skutecznie ogrzać.



Muszę powiedzieć, że niektóre dolnośląskie miejsca pradziadka Stefana okazały się naprawdę ciekawe.

Piotr Napierała, Cezary Wiklik "Gmina Janowice Wielkie. Historia i zabytki", Wydawnictwo Fundacji Doliny Pałaców i Ogrodów Kotliny Jeleniogórskiej, 2010.