czwartek, 22 stycznia 2009

"Nudis Verbis" Józefa Mackiewicza

Notka opublikowana w "salonie24", 27 grudnia 2008 roku.


Pisanie, które jest świadectwem radykalnej zmiany w życiu. Autor nie uświadamia sobie tego w jego trakcie. Trwa ono bowiem latami, a o tym, że coś zmieniło się nieodwołalnie, świadczyć będzie nieodgadniona jeszcze przez piszącego przyszłość.

„Nudis Verbis” jest kolejnym zbiorem artykułów Józefa Mackiewicza po „Bulbinie z jednosielca” i „Oknach zatkanych szmatami”. Obejmuje okres 1939 – 1949. Jest książką fascynującą. Zaczyna się bowiem tematyką znaną z wcześniejszych artykułów i reportaży Mackiewicza, gdy opisywał krzywdy i szkody, jakich dokonują napływowi urzędnicy administracji państwowej wobec „tutejszych”. A więc czytamy jeszcze reportaże pt. „”Polecam...” Starosta Trytek”, „Panie premierze! Czy dojdzie Pana ten artykuł?”, „Kara chłosty”, ale... zaraz na początku książki pojawia się już cykl artykułów z miasta granicznego z III Rzeszą, Zbąszynia. Cykl zwiastujący nieuchronne zbliżanie się kolejnego po pierwszej wojnie światowej, kataklizmu dziejowego, który tym razem spowoduje radykalną zmianę w życiu Mackiewicza – wygnanie z Wileńszczyzny – jego kolebki duchowej oraz bolszewizację ziem środkowo- i wschodnioeuropejskich.

Artykuły o sytuacji w Zbąszyniu na początku 1939 roku pokazują totalitaryzm w pigułce, opisują go językiem pojęć, już dziś w dobie politycznej poprawności niespotykanym. Czy moglibyśmy sobie wyobrazić tytuł reportażu „Co zrobimy z tymi Żydami?” w (dajmy na to) „Polityce”? Oto passus z tego artykułu, pokazujący, jak wyglądały ówczesne realia w naszej części Europy:

„[...]Na usprawiedliwienie przyjęcia przez Polskę wypędzonych z Niemiec Żydów, należy wysunąć argument, który znów nie świadczy zbyt dobrze o zdolnościach przewidywania naszej zagranicznej informacji... Jak wiadomo bowiem, wydana została ustawa, że wszyscy ci z obywateli polskich, którzy zamieszkują poza granicami dłużej niż pięć lat, tracą to obywatelstwo. Zdawało się nam, że będzie genialnym chwytem zaskoczenia, jeżeli wejście w życie ustawy ograniczymy terminem 48 godzin. Otóż pokazali nam dopiero Niemcy, co potrafi dobra organizacja! Nie papierowa, nie deklaratywna, a praktyczna: w terminie krótszym niż 48 godzin, z terenu całej Rzeszy zdołali zebrać ponad 8 tysięcy ludzi, powyciągać z mieszkań, wprost z łóżek, zapakować do wagonów i odstawić do Polski: „Bierzcie, to są wasi obywatele. Nie możecie nie przyjąć, bo prawa obywatelskie tracą dopiero za ... 10, 5 czy 3 godziny. Musicie przyjąć.[...]

[...]I oto byliśmy zaskoczeni. Bo nie wierzyliśmy w możliwość takiej organizacji (zapewne sądząc po własnej...). Musieliśmy przyjąć.[...]”

Później następuje anschluss Kłajpedy, wydarzenie, o którym niewiele się naucza na lekcjach historii. Oto, jak ciekawie pisze o tle tych wydarzeń autor:


„[...]Litwa w stosunku do Kłajpedy zrobiła tę samą gafę, jakiej się dopuszcza „państwowotwórczy” nacjonalizm, gdy mu się do ręki wsadzi pałeczkę policyjną na byle skrzyżowaniu. Poczyniła ten sam błąd, jak byśmy konstatowali w Wilnie, gdyby je miała kiedykolwiek posiąść, albo gdyby realnie – politycznie do tego posiadania chociaż dążyła. O błędach jej w stosunku do Kłajpedy, w poprzednim artykule wspominałem. W Kłajpedzie wytyka je byle dziecko. Litwa, przychodząc z zapleczem, dobrobytem, pieniędzmi do trzeciorzędnego portu drzewnego, przyszła przede wszystkim z własnymi urzędnikami. Za nimi przyszli ludzie różnego autoramentu, nie zawsze najlepszej klasy, i zaczęli tworzyć „społeczeństwo”. Rządzić, odsuwając autochtonów, właścicieli, dotychczasowych gospodarzy.

Był to błąd zasadniczej natury. Specyficzny i kardynalny. Może nawet bezprzykładny. Bo przykład stosunku Litwy do Wilna nie jest współmierny: Wilno zamieszkuje ludność polska; Kłajpedę zamieszkiwała w znacznej ilości ludność litewska. Nie może też zachodzić analogii [tak jest w książce – przypis mój] pomiędzy stosunkami Polski do Gdańska. Swojego czasu też wysuwane były zarzuty, że Polska nie dość dużo zrobiła, aby Gdańsk związać silniejszymi więzami z Polską. Ale Gdańsk jest Wolnym Miastem, jest zamieszkały przez Niemców. Litwa zaś posiadała (posiada) prawa suwerenne nad Kłajpedą, którą – powtarzam – zamieszkiwała większa ilość Litwinów. [...]

[...]Polityka wewnętrzna Litwy w stosunku do Kłajpedy zniechęciła do siebie Litwinów o odrębnej kulturze. Z przychylnych zrobiła separatystów. Z indyferentnych „Memelländerów” zdecydowanych Niemców, a dziś już hitlerowców! I to mimo rzucanych pieniędzy; mimo rozbudowy portu, elewatorów, składów, dźwigów, pięknych gmachów, które im wystawiła.[...]”

Jest w książce wiele smaczków, które chciałoby się cytować. Choćby świetny artykuł „Szabla i pałka gumowa”, zestawiający czasy totalitarne, współczesne Mackiewiczowi, z okresem zaboru rosyjskiego, z jakąż swadą i ironią napisany; głośny tekst „My, Wilnianie...” opublikowany w „Lietuvos žinios” 14 października 1939 roku, który tyle gromów ściągnął na osobę autora. Jest szereg artykułów poświęconych wojnie Sowietów z Finlandią. Sympatia autora do niewielkiego narodu fińskiego, dzielnie opierającego się Armii Czerwonej jest jak najbardziej zrozumiała. Zwłaszcza, że Finowie prowadzili wojnę „z głową”, a i politycznie potrafili podejmować odważne, a zarazem korzystne dla swego kraju decyzje:

„[...]Kto słuchał radia w nocy z 13 bm. [marca 1940 roku – przypis mój], kto w przeciągu dramatycznych godzin decyzji zestawiał komunikaty nadane przez Paryż, Londyn, Berlin i Lahti, dla tego sytuacja nie ulega wątpliwości.

W Paryżu i Londynie nadano pięciokrotnie komunikat o gotowości pomocy. Nadano też słowa pełne żółci i goryczy pod adresem Szwecji, która nie idzie na pomoc Finlandii. A z tej samej Finlandii nadano komunikat pełen ciepła i przyjaźni o Szwecji, o 300 i 100 robotnikach, którzy jadą na pomoc, o jakimś pompatycznym zebraniu jakiejś rady miejskiej jakiegoś szwedzkiego miasteczka i – ani słowa o 50 tysiącach zbrojnych żołnierzy koalicyjnych gotowych do pomocy! Ani słowa o oświadczeniu Daladier!... I ten komunikat nadaje stacja fińska po... włosku i niemiecku.

Oczywiście nie mogło tu działać wyłącznie progermańskie nastawienie Finlandii, jakkolwiek głęboko w niej zakorzenione, które doprowadziło fińskich mężów stanu do podróży wzdłuż osi Berlin – Rzym.[...]

[...]Jak świat szeroki i wielkie są jego morza, i wiele wysp i lądów omywają od lat dwustu – nie spotkał jeszcze Wielkiej Brytanii taki afront polityki globalnej, aby ktoś wolał stracić, przegrać, niż przyjąć królewski gest jej pomocy.[...]”

Po wkroczeniu Niemców, Mackiewicz publikuje słynny artykuł „Moja dyskusja z NKWD” po wizycie w Katyniu w 1943 roku „Widziałem na własne oczy”, oskarżający Sowietów o wymordowanie polskich oficerów. Oba artykuły znajdują się w zbiorze.

Kolejny okres, prezentowany w książce: 1945-1949 jest czasem podsumowań w publicystyce Józefa Mackiewicza. Niemniej istotnym od poprzedniego. Bardzo ważnym, uważam, jest artykuł oceniający Powstanie Warszawskie, pod tytułem „Powstanie warszawskie z innej strony”, opublikowany w 1947 roku w numerze 20 „Wiadomości”. Oto najistotniejsze fragmenty:

„[...]A jak położenie wyglądało naprawdę?
Odwrót armii niemieckiej był w pełnym toku. W ostatnich dniach lipca osiągał swój punkt szczytowy, a wraz z nim nieuchronny bałagan. O żadnej mobilizacji mężczyzn pod pretekstem robienia fortyfikacji nie było mowy. Głośniki radiowe nadały surowy rozkaz, aby „wszyscy zdolni od lat 16 itd.” zgłosili się z łopatami na wyznaczonym szeregu punktów zbornych, skąd ludzi zabiorą ciężarówki. Byli przekonani, że nie zjawi się nikt. Tymczasem tu i ówdzie poprzychodziło po kilkadziesiąt osób. Sam widziałem, jak na wyznaczonym m. in. pl. Narutowicza zebrało się ok. 70 (!) ludzi z łopatami, którzy daremnie czekali na przyjazd samochodów. Jednego z takich naiwnych spotkałem jeszcze o 11.30 na ulicy Filtrowej, gdy wracał z łopatą zniechęcony i zawiedziony (obiecano przecie wyżywienie i zapłatę).[...]

[...]W takich warunkach powstanie, które wybuchło dopiero 1 sierpnia po południu, mogło liczyć na zupełny sukces i minimalne straty, co najwyżej w potyczkach z cofającymi się strażami tylnymi. Formalnie, przed światem, Warszawa wyzwolona by była przez wojska polskie, a wkraczającego nowego najeźdźcę powitałby suwerenny sztandar, zatknięty w suwerennej, wolnej stolicy.

Otóż tego właśnie bolszewicy chcieli uniknąć za wszelką cenę.

Czy można się było spodziewać takiego ich stanowiska? Do pewnego stopnia tak. Na czym więc polegał błąd w rachunku powstańców, który doprowadził do straszliwej katastrofy Warszawy?

Nie wiem, czy w ogóle można tu mówić o błędzie w rachunku logicznym. Bo jeżeli można było się spodziewać, że takie stanowisko zajmą Sowiety, niepodobieństwem było przewidzieć bezmiar zaślepionej, zaciętej tępoty Hitlera. Nawet po wszystkich doświadczeniach okupacji, nawet po zetknięciu się z tymi szaleństwami maniaka, który zatracił wszelkie poczucie rzeczywistości, nawet po tym całym krwawym tańcu epileptycznej polityki na ziemiach naszych i nie naszych. Jakkolwiek sytuacja Niemiec była już wtedy beznadziejna, to choćby dlatego, że czepiały się one rozpaczliwie każdej pozostałej jeszcze możliwości, powinny się były uchwycić oburącz okoliczności, że na drodze marszu Armii Czerwonej stawała suwerenna Polska, nie uznawana i znienawidzona przez Sowiety.[...]

[...]Krew zalewająca oczy Hitlera, pomieszała mu resztę rozsądku. Wiadomo już dziś, że Warszawa to była jego osobista sprawa, jego „Angelegenheit”. W ten sposób, najmniej oczekiwany i nieprawdopodobny, podobnie jak w r. 1939, odnowił się antypolski pakt sowiecko-niemiecki, nie pisany wprawdzie i nie podpisany, ale niemniej namacalny, a bardziej krwawy. Hitler nazwał zupełnie słusznie powstanie „drugim Katyniem”. Gdyż podobnie jak pierwszy, doszedł do skutku wyłącznie w interesach sowieckich, z tą tylko różnicą, że wykonany nie rękami enkawudzistów, ale Niemców. Był to z ich strony obłęd dosłowny i, doprawdy, trudno jest winić kierowników powstania, że go nie przewidzieli.[...]”

Jest tu wiele artykułów polemicznych w stosunku do doktryny, która zapanowała na emigracji, nakazującej traktować Sowiety, jako normalne państwo. Jest też wiele wspominkowych artykułów pisanych ciekawym językiem, z naleciałościami kresowymi i świetnym humorem: „Śmierć Andruszkiewicza” (Oj, warto przeczytać o incydencie z ratowaniem archiwum AK u Piaseckiego), „Dentysta z Baranowicz”, „Wspomnienia wigilijne”, „Fatalny list króla angielskiego”, „Spotkanie z Lipińskim” oraz bardzo dobry tekst poświęcony prl-owskiej radiowej audycji o rozkułaczaniu chłopów w Gródku na Białostoczyźnie, pt. „Przy „radiotoczce””.

Zbiór kończy się „Wstępem do bibliografii czyli Na początku było Słowo”, napisanym przez Michała Bąkowskiego. Ciekawie opisano w nim trudności, na jakie napotyka badacz spuścizny mackiewiczowskiej – kłopoty z wiarygodnym przyporządkowaniem artykułów do inicjałów, jakimi posługiwał się Józef Mackiewicz, w sytuacji, gdy te same inicjały były używane przez innych autorów „Słowa” wileńskiego, pozostawiają jeszcze wiele niewiadomych do rozstrzygnięcia ostatecznego dla przyszłych badaczy, zainteresowanych twórczością jednego z największych pisarzy polskich XX wieku.

Na koniec dodałbym jeszcze, odnosząc się częściowo do „Wstępu...” Michała Bąkowskiego, że bardzo naiwnie brzmi Józef Mackiewicz w swej korespondencji z Gdańska w 1939 roku. W artykule z 21 lipca pt. „Jedna dywizja niemiecka w Gdańsku” czytamy:

„[...]Faktycznie, nie mamy się czego troszczyć o to wezwanie Wysokiego Komisarza. Z nim, czy bez niego, z chwilą, gdy zapadnie decyzja rozwiązania międzynarodowego splotu, ta jedna dywizja niemiecka będzie dosłownie zniesiona, zmasakrowana w ciągu kilku godzin przez wojska polskie, które stalową obręczą stanęły nad granicami Rzeczypospolitej.[...]”

W kolejnym z 25 lipca zaś, pt. „Stanowisko: defensywne, ale nie: ustępliwe”:

„[...]Na razie więc chodzi o to, czy nie da się załatwić wszystkiego bez wojny. A dopiero gdy to się okaże niemożliwe, wyrzucimy zbrojnie SA- i SS-mannów, przywrócimy placówkę w stoczni Schichau, spokój naszym urzędnikom, porządek w Wolnym Mieście, usuniemy armaty stamtąd, gdzie stać nie powinny i obrócimy ich lufy w innym kierunku.”

Oba artykuły sygnowane J.M.

Pisze Michał Bąkowski: „[...]Zatem w latach 1935-1939 wszystkie artykuły (z nielicznymi wyjątkami, które podałem w aneksie) podpisane J.M. i J. pochodzą od Mackiewicza.”

Jeśli tak jest rzeczywiście, to budzi zdziwienie, że tak przenikliwy publicysta mógł dwa powyższe akapity napisać.

Książka „Nudis Verbis” fascynuje więc wielowymiarowo. Warto przeczytać!

Józef Mackiewicz "Nudis Verbis"
Kontra, Londyn, 2003


Pod notką rozpoczęła się ciekawa dyskusja, która jednakże nie została zakończona.


te korespondencje z Gdańska są tak bzdurne,
że wykluczam możliwość, aby mogły być autorstwa Mackiewicza. Na to był za trzeźwym, co znaczy - wątpiacym - obserwatorem swojego czasu i nie ulegał iluzjom, ani tym bardziej propagandowym uniesieniom. Styl obydwu artykułów jest także zdecydowanie nie jego. Były pisane przez kogoś, komu bardzo zależało, aby patriotyczne hasła wygłaszane przez polityków latem 1939 - jak np. o "żelaznej obręczy polskich wojsk wokół Gdańska" - miały przełożenie na rzeczywistość.

Mackiewicz wiedział, że tak nie było. Był zbyt mądry, aby budować tekst na takich zaklęciach. Inicjały JM należały zapewne do jakiegoś polonijnego działacza w Gdańsku, któremu wydawało się, że wojnę można wygrać słowami.
2008-12-27 10:40
wartburg
dywagacje
www.wartburg.salon24.pl


Drogi Panie Danielu
Rozumiem oczywiście Pańskie zdziwienie. Ba, gdyby mógł Pan być świadkiem mojego zdziwienia przy lekturze innych jego tekstów, które nie znalazły się w żadnym z wyborów! Pozwoli Pan, że uczynię pewną egoistyczną uwagę, zanim przejdę do Pańskiego zdziwienia. Mackiewicz żądał, żeby jego artykuły były wydawane bez komentarzy, miejscemm na komentarz i polemikę - i dywagacje, i notki na marginesie – jest publicystyka. W dzisiejszych czasach, internet raczej niż prlowskie pisma. Z mojego punktu widzenia, daje mi Pan niniejszym okazję, żeby wyjaśnić pewien punkt, który mnie zawsze niepokoił.

W pierwszej koncepcji (zrodzonej przed wielu laty) leitmotivem tomu pt. Nudis Verbis miała być II wojna światowa i jej polityczne konsekwencje. (Inne tomy obracać się miały np. wokół krytyki tzw. „wolnego świata”, wokół koncesjonowanej opozycji, literatury itd.) Oczywistą wadą tych wyborów była ich arbitralność, narzucona przeze mnie myśl przewodnia, która poddawała Mackiewicza interpretacji; interpretacji, której chętnie bym bronił, jako zgodnej z duchem jego pisarstwa, ale czy taka jest rola autora wyboru?

Przez kolejne lata, Nudis verbis przerodziło się w powolnym procesie (od pomysłu rozciągnięcia go wstecz w czasie i tym samym objęcia w jednym tomie publicystyki powojennej i tej z czasu wojny, drukowanej w Gazecie i w Gońcu, do ostatniego tomu wyboru tekstów ze Słowa) w tom obejmujący lata od 1939 do 1949. Najważniejszą jednak zmianą jest brak jakiegokolwiek merytorycznego kryterium wyboru. Teksty podane są w chronologicznym porządku, a wybrane wedle subiektywnego odczucia „ważności”. Dokładnie tak samo powstał Bulbin z jednosielca i Okna zatkane szmatami; są to „najważniejsze teksty w porządku czasu”. Obok literackich perełek są doraźne polityczne komentarze, a nawet krótkie notki, ponieważ element reprezentatywności został także wzięty pod uwagę.

Mam jednak wiele wątpliwości wobec tych wyborów! Wydaje mi się teraz, że pominąłem teksty ważne, a wybrałem nieistotne; ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, okazało się także, że mój gust zmienił się z czasem, bo czytając ponownie, natknąłem się na teksty, które byłbym włączył bez wahania, kiedy już niestety było za późno. Myślę, że brak wyraźnego kryterium wyboru może być irytujący dla czytelnika; innymi słowy, nie jestem pewien czy nie należało tego zrobić inaczej.
Jedno jest pocieszenie, że Józef Mackiewicz jest wystarczająco wielki i nic mu zaszkodzić te wybory nie mogą. Naprawdę wybory są przeznaczone dla takiego czytelnika, którego skierują do samego Mackiewicza i przez to zmienią jego życie. Wybór tego nie osiągnie, ale pisarstwo Mackiewicza jest w stanie. Mówię to z własnego doświadczenia.


Tyle mojej egotycznej dygresji, a teraz do Pańskiego zdziwienia. W moim mniemaniu, Mackiewicza poniósł patriotyczny ferwor (nie jego jednego!). Tak, ja też „wolałbym”, żeby zachował dystans, którego nie utracił już nigdy później, ale okoliczności były wyjątkowe. O ile mnie pamięć nie myli, w 39 roku pełnił na zmianę z innymi obowiązki naczelnego redaktora Słowa (nie mam niestety gdzie tego sprawdzić w tej chwili), spoczywała na nim zatem innego rodzaju odpowiedzialność. Zadziorność tych tekstów może dziś bawić, ale ów ton brał się raczej z poczucia honoru niż z „optymizmu”.


Uwaga Pana Wartburga jest interesująca, aczkolwiek nie mogę się zgodzić, że te korespondencje są „bzdurne” – są nadzwyczaj ciekawe, jako świadectwo chwili. W „Jedna dywizja...” JM ocenia wnikliwie cele Hitlera, ale najważniejszy w tej serii tekst pt. „Podział państw bałtyckich”, napisany w dzień podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow, zawiera takie np. zdanie: „Dlaczego Sowiety nie miałyby pójść na podział państw bałtyckich z Niemcami? Moskiewskie metody bardziej są zbliżone do totalnych Niemiec, niż państw zachodu.” – to jest czysty Mackiewicz.


Interesuje mnie jednak ta uwaga ze względu na ważki argument stylu. Jeśli to nie jest styl JM z owych czasów, to da się tego dowieść przez porównanie z innymi tekstami z tej samej epoki. Proszę zatem Pan Wartburga o taki dowód. Rozumie Pan na pewno, że byłoby dziecinnym „wykluczanie” tak ważnego artykułu z kanonu, tylko dlatego, że się nam nie podoba. Muszę mieć twarde podstawy, żeby odmówić mu autorstwa artykułu podpisanego jego inicjałami, a pochodzącego z okresu, kiedy nikt inny takiego podpisu w Słowie nie używał.
2008-12-27 19:58
Michał Bąkowski


@ Michał Bąkowski
Napisałem, że korespondencje z Gdańska były "bzdurne" wychodząc z założenia, że wątpliwości gospodarza blogu, które dotyczyły inicjałów J.M., mogą być uzasadnione. Nie wiemy, czy rzeczywiście wyszły spod pióra Mackiewicza. Znam jego twórczość całkiem dobrze, choć nie czytałem wszystkiego, w tym także zbioru "Nudis verbis". Wiem jednak, że tak daleko idąca naiwność Mackiewicza w ocenie sytuacji militarno-politycznej na parę tygodni przed wybuchem wojny była niewyobrażalna. Na to był obserwatorem zanadto wnikliwym i trzeźwym. Takim go przynajmniej znam jako czytelnik jego książek i za to go zawsze podziwiałem - za niezwykłą umiejętność rzeczowej oceny sytuacji i nieprzekupny intelekt.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że moje domysły opierają się na spekulacji i że mogę się mylić Należałoby dokonać pogłębionej analizy stylistycznej tekstu, aby móc rozstrzygnąć, czy wyszedł on spod pióra autora "Nie trzeba głośno mówić". Pod względem merytorycznym jest to moim zdaniem prawie wykluczone.

pozdrawiam
wartburg
wartburg.salon24.pl
28.12.2008 – 18:33


Drogi Panie Danielu
Nie pojmuję, co się tu dzieje. Wcale się nie dziwię, że nie chce Pan brać w tym udziału, ale może Pan przecież przenieść się gdzie indziej.
Do Pana Wartburga. Twierdzenie, że "pod względem merytorycznym" autorstwo JM jest "prawie wykluczone", jest w moim skromnym mniemaniu niepoważne. Jeśli ktoś będzie czytał poniższą wymianę w roku 2078 (!!!! prawie 70 lat minęło od korespondencji z Gdańska i to i owo się wydarzyło), wiedząc, czego my nie wiemy, to czy ma wówczas powiedzieć, że jest prawie wykluczone, aby komentarz z 28.12. wyszedł spod pióra Wartburga, opierając się na tym co Wartburg napisał przez kolejne pół wieku?
Wypowiadanie takich opinii tak autorytatywnym tonem - bez jakichkolwiek po temu dowodów - wydaje mi się dziecinadą. Wyłączyłem z bibliografii Józefa Mackiewicza rozliczne teksty podpisane JM, ale za każdym razem miałem po temu żelazne argumenty Pan wypowiedział swoją zdecydowaną i jednoznaczną opinię "znając jego twórczość całkiem dobrze, choć nie przeczytawszy wszystkiego, w tym także zbioru "Nudis verbis". " - Ja wymiękam. Czyli WYKLUCZYŁ Pan autortwo, NIE PRZECZYTAWSZY???
Michał Bąkowski
02.01.2009 – 20:37

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz