Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ul. Lotnicza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ul. Lotnicza. Pokaż wszystkie posty

sobota, 2 kwietnia 2016

Dolny Śląsk ... czyli znów śladami pradziadka Stefana Stępnia

Niebo zasnute chmurami, mżawka, ciągnęło się tak od samego Białegostoku, a poza tym im bliżej Wrocławia, tym ruch na drodze stawał się rzadszy. Każdej mojej dłuższej jeździe towarzyszy zwykle jakaś muzyka, melodia, stacja radiowa. Tym razem w odtwarzaczu grała płyta "Sjesta Festival 2015" z muzyką wybraną przez Marcina Kydryńskiego. Genialnie wykonany przez Bobbiego McFerrina "Invocation", Mariza, Pat Metheny z Noa. Spokojna, pełna egzotycznych rytmów i melodii płyta, w sam raz na pochmurną pogodę, przyciągająca słońce. Największe jednak wrażenie wywoływał Richard Bona ze swoim "Souleymane". Ileż czaru przynosi muzyce odpowiednio modulowany głos męski tegoż kameruńskiego artysty, melodia wyśpiewywana w rytmie Afryki! Wiele razy cofałem płytę do kawałka nr 7. Przed Wrocławiem, w Łozinie zatrzymałem się w barze na małe obiadowe co nieco. Jedna z lampek kontrolnych na tablicy rozdzielczej wskazywała awarię - dobry czas aby zastanowić się co dalej. Okazało się, że z autem nic poważnego, sam bar zaś, jak to bar, ale można było usiąść przy kominku rozgrzanym palącym się drewnem.

Badając genealogię rodziny, często zastanawiam się, w jakich miejscach mieszkali przodkowie, jak te miejsca wyglądały zarówno pod względem krajobrazu, udogodnień technicznych towarzyszących codziennym czynnościom, jaki był ich status materialny, dlaczego znaleźli się w tych, a nie innych miejscach, jakich wyborów dokonywali, czy miejsce, które oglądam z perspektywy dwudziestego pierwszego wieku zachowuje materialne ślady z czasów, gdy zamieszkiwali je antenaci?

Od czasu, gdy 4 lata temu ustaliłem powojenną drogę życiową pradziadka Stefana Stępnia, staram się odwiedzić te wszystkie miejsca, w których zamieszkiwał. Byłem w Bardzie, gdzie się urodził i gdzie nie zachowały się księgi metrykalne, tak więc wciąż nie wiem, czy było to jego gniazdo rodzinne. Odwiedziłem Szczecin, Śniatowo i Kamień Pomorski, miejsca będące ostatnimi stałymi punktami na jego dość krętej ścieżce życia. Dotarłem tam za późno. W Szczecinie tzw. koperta dowodowa pradziadka ze względu na upływ czasu została zniszczona, a w Kamieniu Pomorskim parę lat przed moim przyjazdem przestał istnieć jego grób. Wcześniej jeszcze, niemal na początku mej przygody z genealogią, dotarłem do białoruskiego dziś Pińska, gdzie mieszkał między wojnami światowymi. Tym razem przyszła pora na Dolny Śląsk, gdzie trafił podczas II wojny światowej i gdzie mieszkał przez prawie 20 lat.

Jak szybko zmienia się krajobraz przekonałem się już we Wrocławiu, gdzie moim celem było miejsce po dawnych barakach pod adresem Lotnicza 103, gdzie w roku 1954, PCK za pośrednictwem Milicji Obywatelskiej trafił na ślad pradziadka, na wniosek poszukującej go żony.  Ulica Lotnicza to dziś ekspresówka w zachodniej części Wrocławia, biegnąca tuż przy nowym stadionie. Miejsce o adresie 103 wypada według Google Maps w sąsiedztwie pętli tramwajowej, gdzie tylko krzaki i ziemia niczyja.


Starsi mieszkańcy Wrocławia, którzy słyszeli o schronisku św. brata Alberta przy ul. Lotniczej kierowali mnie w stronę Ośrodka Profilaktyki i Rehabilitacji CREATOR i Parku Zachodniego, które miały powstać na terenie, gdzie niegdyś znajdowały się baraki wojskowe, a w jednym z nich w roku 1981 uruchomiono wspomniane schronisko. Jednak zarówno CREATOR, jak i Park Zachodni znajdują się o dwa przystanki tramwajowe bliżej centrum i po drugiej stronie ulicy, a adres CREATORA to Lotnicza 37.


Fakt istnienia kiedyś baraków w okolicach dzisiejszych CREATORA i Parku Zachodniego potwierdził (już po mym powrocie do Białegostoku) pan Tomasz na portalu wroclaw.fotopolska.eu, który wskazał nawet ich dokładną lokalizację. Dziękuję raz jeszcze.

Jaki stąd wniosek? Widocznie adres Lotnicza 103 znajdował się kiedyś w innym miejscu niż dziś lub też schronisko nie znajdowało się pod numerem 103, a ja po prostu błądzę po omacku, szukając wrocławskich śladów pradziadka.

Kolejnego dnia pojechałem w stronę Jeleniej Góry. Pogoda pochmurna, podobnie, jak dzień wcześniej. Od czasu do czasu mżyło. Im bliżej Karkonoszy tym więcej resztek śniegu zalegającego na poboczach dróg. Kilkanaście kilometrów przed dawnym miastem wojewódzkim skręciłem w lewo do Janowic Wielkich. Stefan Stępień miał i w tej miejscowości mieszkać przed wyjazdem do Szczecina w 1959 roku. Nie wiem niestety w jakim dokładnie okresie, ani pod jakim adresem. Dzisiejsze Janowice Wielkie założone zostały już w XIII wieku, znana jest wzmianka o wsi Janouici z 1217 roku. Przez wieki znajdowała się w cieniu pobliskiego zamku Bolczów.

Dojechałem do głównego skrzyżowania we wsi, skręciłem w lewo w stronę widocznej stąd wieży kościoła i zacząłem przechadzać się po wiosce coraz bardziej zdumiony i oszołomiony walorami krajobrazowymi tego miejsca. Nic dziwnego, że gdy w 1867 roku otwarta została linia kolejowa do Jeleniej Góry, miejscowość stała się popularnym letniskiem. W 1939 roku istniało tu aż 5 hoteli i wiele pensjonatów. Dziś potencjał turystyczny Janowic Wielkich wydaje się być nie do końca wykorzystany. A przecież wioska malowniczo położona w dolinie rzeki Bóbr, wśród karkonoskich wzgórz, z dwoma kościółkami stojącymi tuż obok siebie, zabudowaniami dawnego folwarku von Schaffgotschów, czynną stacją kolejową, sama w sobie jest atrakcją turystyczną. Moją uwagę zwrócił między innymi cmentarzyk okalający kościół pw. Wniebowzięcia NMP. Znajduje się na nim kilka tablic epitafijnych w języku niemieckich i trochę nagrobków powojennych. Przyznam, że bezskutecznie wypatrywałem tabliczki z nazwiskiem Stanisława Stępień. Z aktu zgonu pradziadka wynika bowiem, że poślubił po wyjeździe z Wołynia Stanisławę Flugel, ale kiedy i gdzie, nie udało mi się ustalić. Wyjechałem z Janowic Wielkich zauroczony urodą wioski, z mocnym postanowieniem ponownego przyjazdu, już niekoniecznie w celach związanych z poszukiwaniami genealogicznymi. Poniżej kilka obrazków.















Z Janowic Wielkich wróciłem do drogi na Jelenią Górą. Stefan Stępień mieszkał tam pod adresem Powstańców Śląskich 29. I tutaj znów podobna zagadka, jak w przypadku Wrocławia. Na ile obecny adres odpowiada stanowi z przełomu lat 40 i 50 XX wieku? Okolice w jakie trafiłem nie wyglądały ciekawie. Ni to niskie bloki, ni to mieszkania socjalne, standard i wygląd okropne. Z tyłu, w miejscu którego nie widać od ulicy, stoi dość ładny dom, z mansardowym dachem, o wyglądzie poniemieckim. Czy to tutaj pod tym adresem mieszkał pradziadek? Mam sporo wątpliwości. Jeżeli jednak mieszkał tam, dlaczego przeniósł się do miejsc (barak we Wrocławiu, baraki w Szczecinie) o dużo niższym standardzie?


 Z Jeleniej Góry pojechałem w kierunku na Lwówek Śląski, aby zahaczyć o Siedlęcin, od którego zaczęła się niekoniecznie dobrowolna przygoda pradziadka z Dolnym Śląskiem. W 1942 roku trafił tam na roboty przymusowe. Dzięki Archiwum Państwowemu w Jeleniej Górze ustaliłem nawet, że mieszkał w domu pod numerem 237. Urząd Gminy w Jeżowie Sudeckim przesłał (w odpowiedzi na moje zapytanie) informację, że dom o numerze 237 to dzisiejsza Topolowa 7.


Ale czy ten dom jest tożsamy z numerem 237 z okresu II wojny światowej pewności nie mam. Dziś dręczy mnie pytanie, co sprawiło, że gdy skończyła się wojna, Stefan podjął decyzję o powrocie na Dolny Śląsk. Mógł przecież poszukiwać swej rodziny, z którą był jeszcze na Wołyniu. Z jakiegoś powodu nie nawiązał po wojnie kontaktu nawet ze swoim rodzeństwem.

Siedlęcin opuszczałem jednak pełen innych wrażeń. Zwiedziłem bowiem i byłem pod ogromnym wrażeniem, XIV-wiecznej wieży mieszkalnej, wybudowanej prawdopodobnie w latach 1313-1314 przez Henryka I, księcia jaworskiego. Około roku 1345 zlecił on wykonanie malowideł obrazujących historię sir Lancelota - jednego z rycerzy Okrągłego Stołu. Autor najprawdopodobniej pochodził z północno-wschodniej Szwajcarii. Malowidła przetrwały tak długi okres czasu, pozostając nieodkrytymi aż do 1880 roku. Zachwyciły mnie swoją historią i stanem w jakim przetrwały, podobnie jak sama wieża. Próbowałem wyobrazić sobie drewniane przepierzenia na jednej z górnych kondygnacji, które oddzielały od siebie poszczególne pomieszczenia, służące celom mieszkalnym. Oglądałem z zadziwieniem wykusze, które według opowieści przewodnika miały służyć za wychodki. Ciekawiło mnie, choć widziałem miejsca po dawnych kominkach, w jaki sposób mieszkano na wieży zimą, gdy trzeba było ją skutecznie ogrzać.



Muszę powiedzieć, że niektóre dolnośląskie miejsca pradziadka Stefana okazały się naprawdę ciekawe.

Piotr Napierała, Cezary Wiklik "Gmina Janowice Wielkie. Historia i zabytki", Wydawnictwo Fundacji Doliny Pałaców i Ogrodów Kotliny Jeleniogórskiej, 2010.

piątek, 3 lutego 2012

Ustaliłem losy mego pradziadka Stefana Stępnia!

Zagadka powojennych losów pradziadka Stefana Stępnia wydawała się jedną z najtrudniejszych do rozwikłania, gdy rozpoczynałem moją przygodę z genealogią prawie 10 lat temu. Moja babcia widziała ojca, jak sama mówiła, ostatni raz na Wołyniu w 1943 roku. Jeden z jej braci podobno po wojnie spotkał go na którejś z dolnośląskich stacji kolejowych i tam ojciec powiedział mu, że nie chce utrzymywać kontaktu z rodziną.

Szczegółowo opisałem hipotezy dotyczące dalszych losów Stefana Stępnia na tym blogu w czerwcu 2010 roku.

Wtedy już dysponowałem dodatkowymi relacjami potomków jego braci i sióstr, do których dotarłem dzięki pewnemu listowi. Nie wnosiły te relacje dużo nowego. Według nich pradziadek mógł zaginąć na Wołyniu lub też przeżyć wojnę, ale ze swoją rodziną z jakichś względów nie chciał utrzymywać kontaktu. Były to relacje z drugiej ręki. Nikt z rodzeństwa Stefana nie dożył czasów, gdy zainteresowałem się genealogią.

Pewien przełom nastąpił, gdy zdecydowałem się napisać do PCK, przez którą to organizację członkowie rodziny poszukiwali pradziadka po II wojnie światowej. Ustaliłem wtedy, że na pewno przeżył on wojnę i w 1954 roku mieszkał we Wrocławiu.

Dodatkowe poszukiwania pomogły mi ustalić, iż od 1942 roku pradziadek był na robotach przymusowych w Boberrörsdorf (dziś Siedlęcin koło Jeleniej Góry). Sprawdziłem również adres podany przez Polski Czerwony Krzyż (ul. Katowicka 103) we wrocławskich zbiorach meldunkowych (bez rezultatu), a następnie poprosiłem o kopię pisma, na podstawie którego Polski Czerwony Krzyż ustalił miejsce pobytu dziadka w 1954 roku. Okazało się, że z pisma tego nie wynika na pewno adres przy ulicy Katowickiej (był napisany bardzo nieczytelnie), a raczej jest to ulica Rolnicza 103 we Wrocławiu. Jednakże pod tym adresem w zbiorach meldunkowych Wrocławia również nie znalazłem żadnej informacji o Stefanie Stępniu.

Dużym przełomem okazała się chwila, gdy pokazałem koleżance Anecie kopię pisma z PCK. Według niej adres wskazywał na ulicę Lotniczą, a nie Rolniczą. Sprawdziłem i ten adres w zbiorach meldunkowych Wrocławia, bez rezultatu niestety. Wiedziałem jednakże, że pod adresem Lotnicza 103 we Wrocławiu w 1981 roku znajdował się stary barak, w którym Brat Jerzy Marszałkowicz założył pierwsze schronisko dla bezdomnych im. Brata Alberta. Mimo to, czułem, że znalazłem się w ślepej uliczce, jeśli chodzi o poszukiwania informacji o moim pradziadku.

***

Ale... zadzwoniłem do Towarzystwa Pomocy im. Brata Alberta we Wrocławiu, aby zapytać o to, jakie było przeznaczenie baraku przy ulicy Lotniczej 103, gdzie powstało pierwsze schronisko dla bezdomnych. Skierowano mnie do schroniska dla bezdomnych w Bielicach, do samego Brata Jerzego Marszałkowicza. Zadzwoniłem tam, poprosiłem o połączenie i spotkałem się z zupełnie niezwykłą reakcją. Brat Jerzy sprawdził w ewidencji Towarzystwa, czy nie ma w nim osoby o nazwisku Stefan Stępień (nie było), a następnie w sposób cierpliwy i wyczerpujący opowiedział mi historię baraku. Baraków przy Lotniczej było kilka. W latach powojennych Przedsiębiorstwo Robót Inżynieryjnych kwaterowało w nich robotników, pracujących przy odgruzowywaniu Wrocławia. Później były tam tereny wojskowe, a w czasie, gdy jeden z baraków przejmowało Towarzystwo Pomocy im. Brata Alberta, w części z nich znajdowały się magazyny, a w pozostałych mieszkali różni "dzicy" lokatorzy. Byłem bardzo zadowolony z tej rozmowy. Wyobraziłem sobie, że pradziadek mógł być robotnikiem, który został dokwaterowany do baraku przy ulicy Lotniczej 103 i nie miał tam stałego meldunku. Rozmowa ta ukierunkowała też moje dalsze poszukiwania.

Oderwijmy się na chwilę od nich. W Gazecie Polskiej w grudniu ukazał się artykuł księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, poświęcony bratu Jerzemu. Gdy go czytałem, przekonywałem się, że naprawdę rozmawiałem z osobą niezwykłą. Oto fragment artykułu, który mówi o interesującym mnie okresie:

"Jako furtian po raz pierwszy zetknął się z bezdomnymi, którzy przychodzili do niego po prośbie. Przez wiele lat z własnej woli opiekował się nimi, zbierając dla nich żywność, odzież i lekarstwa. Traktowano go jako dziwaka, ale on w tym działaniu odkrywał swoje nowe powołanie. Jego marzeniem było stworzenie zakładu opiekuńczego dla osób potrzebujących pomocy na wzór przytulisk i schronisk prowadzonych w czasie zaborów przez Adama Chmielowskiego, czyli Brata Alberta. W PRL bezdomnych oficjalnie nie było, bo w czasach propagandy i sukcesu te sprawy starannie utajniano. Wszelkie starania o utworzenie schroniska rozbijały się o mur bezdusznej biurokracji. Dopiero w dobie Solidarności w środowisku wrocławskim narodziła się idea utworzenia organizacji pozarządowej opiekującej się bezdomnymi. Utarczki z urzędami trwały kilka miesięcy. W końcu pod koniec listopada 1981 r. zarejestrowane zostało w sądzie Towarzystwo Pomocy im. Adama Chmielowskiego, pierwsze tego typu w Polsce. Otwarło to drogę do przejęcia prymitywnego baraku przy ul. Lotniczej we Wrocławiu i do zaadaptowania go na noclegownię. W trakcie prac przygotowawczych wybuchł stan wojenny. Nie zraziło to jednak Jerzego, który w noc wigilijną, gdy na ulicach stały patrole wojskowe i opancerzone samochody, opuścił za zgodą władz seminarium duchowne, aby zamieszkać w obym baraku z kilkoma bezdomnymi mężczyznami. Początkowo było to na próbę, ale taki stan rzeczy trwa już równo 30 lat. Duchowny przeprowadzał się w ciągu tych lat do kilku kolejnych schronisk, w tym do Bielic na Opolszczyźnie, ale zawsze mieszkał razem z bezdomnymi. Był dla nich jak brat. Oni jednak mówili do niego "tata" nie z powodu różnicy wieku, ale ze względu na jego autentyczną, ojcowską troskę. "

W poszukiwaniu akt osobowych Przedsiębiorstwa Robót Inżynieryjnych zwróciłem się do Towarzystwa Miłośników Wrocławia. Stamtąd zostałem odesłany do Archiwum Państwowego we Wrocławiu. Gdy napisałem do tej szacownej instytucji, dowiedziałem się, że akta osobowe przedsiębiorstwa nazywającego się podobnie do wskazanego przez Brata Jerzego: "Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Renowacji Budynków", znajdują się w Dolnośląskim Urzędzie Wojewódzkim.

Zadzwoniłem oczywiście do Archiwum Zakładowego Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego i tam znów spotkałem się z bardzo miłą reakcją. Pani, która za mną rozmawiała powiedziała, że w zasobach archiwum znajdują się akta osobowe Przedsiębiorstwa Robót Inżynieryjnych oraz Miejskiego Przedsiębiorstwa Rozbiórkowo-Porządkowego. Obiecała przeszukać i oddzwonić. Gdy po paru dniach ponownie rozmawialiśmy, dowiedziałem się, że żadnych danych odnośnie mego pradziadka nie odnaleziono. Ale usłyszałem przy okazji, że Przedsiębiorstwo Robót Inżynieryjnych zostało podzielone na inne przedsiębiorstwa i część akt osobowych trafiło do Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Robót Inżynieryjnych we Wrocławiu, a część do firmy Hydrobudowa, skąd zostały przeniesione do Zakładu Usług Archiwalnych "Archiwista" mającego swą siedzibę aż w Teresinie.

Skontaktowałem się z pierwszą ze wskazanych instytucji, gdzie również przeszukano dla mnie akta (bez rezultatu). Z firmą mieszczącą się w Teresinie nie udało mi się niestety skontaktować. Telefony milczały, a na mojego e-maila nikt nie odpowiedział. Znów znalazłem się w kropce.

Postanowiłem jednak sprawdzić dla świętego spokoju jeszcze jeden trop. Sprawdziłem już dokładnie Wrocław, gdzie według PCK natrafiono w 1954 roku na ślad Stefana. W piśmie z PCK jednak, znajdowała się również wzmianka o tym, że w 1948 roku poszukiwał go szwagier Mikołaj Lemański, podając jako miejsce zamieszkania Jelenią Górę. Skontaktowałem się z Urzędem Miejskim w Jeleniej Górze, prosząc o sprawdzenie zasobów meldunkowych tego miasta. Jakież było moje zaskoczenie, gdy otrzymałem odpowiedź mówiącą, że Stefan Stępień mieszkał w Jeleniej Górze przy ulicy Powstańców Śląskich 29, gdzie trafił z ulicy Lotniczej 103 we Wrocławiu. Z Jeleniej Góry zaś trafił do Janowic Śląskich. Potwierdziła się więc ulica Lotnicza we Wrocławiu. Pomyślałem sobie wtedy, że jeśli (według relacji rodzinnych) prababcia napisała wtedy do pradziadka pod wskazany adres w piśmie z PCK (ul. Katowicka 103), to nijak nie mogła trafić na ślad swego męża. Jeleniogórska karta ewidencyjno-adresowa nie zawierała żadnych dat, stąd nie dowiedziałem się w jakich latach pradziadek zmieniał miejsca zamieszkania. Najbardziej elektryzujące jednak było następujące zdanie: "Nadmieniam, że źródłem informacji w kwestii bliższych danych może być teczka dowodowa ostatniego wydanego dowodu osobistego, ponieważ teczka dowodowa została wysłana do Szczecina to tam należy zwrócić się o pomoc ...".

Oczywiście natychmiast napisałem do Urzędu Miejskiego w Szczecinie. Dalej sprawy potoczyły się już szybko. Dowiedziałem się, że pradziadek mieszkał w Szczecinie od 1959 aż do 1984 roku. Wtedy też został wymeldowany do Domu Pomocy Społecznej w Śniatowie, gdzie zmarł w 1986 roku. Teczki dowodowej pradziadka nie miałem jednak możliwości otrzymać. Została zmakulaturyzowana w 1996 roku, 10 lat po jego śmierci.

Wystąpiłem o odpis zupełny aktu zgonu do Urzędu Stanu Cywilnego w Kamieniu Pomorskim i dowiedziałem się, że pradziadek zmarł jako wdowiec. Jego drugą żoną była Stanisława Flugel.

Sprawdziłem także oczywiście, czy jakiekolwiek dane, dokumenty bądź zdjęcia zachowały się w Domu Pomocy Społecznej w Śniatowie. Niestety nie było tam nic, poza zapisem, że pradziadek był wdowcem i osobą samotną i że został pochowany na cmentarzu w Kamieniu Pomorskim.

Ostatnim krokiem był telefon do PGK w Kamieniu Pomorskim, gdzie dowiedziałem się, że nagrobek pradziadka, jako nieopłacony od 2007 roku nie istnieje.

Dowiedziałem się więc bardzo dużo. Dolny Śląsk i druga rodzina w pewnym sensie okazały się prawdą. Ale pradziadek mieszkał bardzo długi czas w Szczecinie, gdzie po wojnie mieszkał wraz z żoną jego syn Edward. Ciekaw jestem, czy kiedykolwiek zetknęli się ze sobą na ulicy i mieli okazję na siebie popatrzeć. Pradziadek zmarł w 1986 roku, trzy lata później odeszła prababcia Agata, jego przedwojenna żona.
 
Pińsk, 1924 lub 1925 rok, na zdjęciu Agata Stępień ze Szczerbaczewiczów (1898-1989) i jej mąż Stefan Stępień (1900-1986). W środku ich najstarszy syn Kazimierz (1924-1997).

wtorek, 20 września 2011

A może ulica Lotnicza we Wrocławiu?

Z genealogią tak już niestety jest (Pisałem o tym w poprzedniej notce.), że nasze poszukiwania nie dają spodziewanego rezultatu, mało tego - ze ślepej uliczki, w jakiej się znalazły, nie widać wyjścia, nie ma żadnego punktu zaczepienia pozwalającego szukać dalej. Tak jest w przypadku poszukiwań informacji o pradziadku Stefanie Stępniu. Ostatni ślad wskazuje na pobyt we Wrocławiu w roku 1954, jednak kwerenda w zbiorach meldunkowych miasta pod adresem wskazanym w dokumencie nie przyniosła pozytywnego efektu. Sprawdzana była ulica Katowicka, później Rolnicza i nic.

Czasami warto, aby nie do końca czytelny dokument obejrzała inna osoba. Często się o tym przekonuję spisując indeksy ksiąg metrykalnych w ramach projektu Geneteka, uruchomionego przez Polskie Towarzystwo Genealogiczne. Inna osoba często widzi inaczej zapisane w księdze metrykalnej nazwisko, bywa, że właśnie tę prawidłową formę zawdzięczamy drugiemu bądź trzeciemu spojrzeniu kogoś z zewnątrz.

Dokument wskazujący ostatnie miejsce pobytu pradziadka otrzymany z PCK pokazałem koleżance. Przyznam, że sugestią, iż zamiast Rolniczej może w nim widnieć ulica Lotnicza, nie przejąłem się zbytnio i pewnie zostawiłbym całą sprawę w spokoju. Ale najpierw wpisałem adres Wrocław, Lotnicza 103 w Google Maps (W przeciwieństwie do adresów Katowicka 103 i Rolnicza 103, serwis wskazał taką lokalizację.), a następnie dzięki wyszukiwarce Google znalazłem informację, która mnie zelektryzowała. Na stronie Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta we Wrocławiu widnieje: "W listopadzie br przypada 30-lecie działalności Towarzystwa. Towarzystwo jest pierwszą w Polsce organizacją społeczną, która objęła pomocą bezdomnych. Zostało uruchomione tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego, 2.11.1981, a pierwsze schronisko zostało uruchomione w Wigilię 1981 r. Jako kierownik pierwszego Schroniska Brata Alberta w baraku przy ul. Lotniczej 103 zamieszkał z bezdomnymi Brat Jerzy Marszałkowicz."

Niestety, była to tylko chwilowa nadzieja na to, że odnalazłem właściwy trop. W zbiorach meldunkowych Wrocławia dla ul. Lotniczej 103 również nic nie odnaleziono. Mam jednak intuicyjne przekonanie, że to może być ten adres, a pradziadek, nawet jeśli przebywał we Wrocławiu, wcale nie musiał mieć stałego meldunku.