Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Augustyn Mirys. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Augustyn Mirys. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 20 marca 2016

Boćki

Jedną z najcenniejszych rzeczy, jaką można otrzymać od drugiej osoby, jest jej własny czas. W tym roku w dniu urodzin dostałem taki czas od żony. Wykorzystaliśmy go na wycieczkę poza miasto. Jako cel podróży wybrałem Boćki - wieś w południowej części województwa podlaskiego, niegdyś miasteczko.

Wielokrotnie przez Boćki przejeżdżałem - przecina je ruchliwa droga Białystok-Lublin, przez co wydają się mało atrakcyjne jako cel wycieczki.

Pozory jednak często mylą.

Nazwa, jak się okazuje, nie pochodzi od bocianów, a od boćkowców wyrabianych na miejscu przez rymarzy, czyli batów i dyscyplin. Produkcja ta miała związek z istniejącą od XVIII wieku stacją pocztową, gdzie wymieniano konie kursujących dyliżansów. Boćkowce lub jak inaczej je zwano monitory boćkowskie, wymienia Zygmunt Gloger w "Encyklopedii staropolskiej". Wspominał o nich także Wincenty Pol.

Boćki na początku związane były z rodziną Sapiehów. W 1509 roku król Zygmunt I Stary nadał sześć osad nad Nurcem marszałkowi i sekretarzowi Wielkiego Księstwa Litewskiego Janowi Sapieże, który w Boćkach lokował miasto na prawie magdeburskim. Zbudował tu także swoją rezydencję, a w 1513 roku został pierwszym w historii wojewodą podlaskim. W 1693 roku Boćki, będące wówczas miasteczkiem zamieszkiwanym przez unitów, katolików i żydów, drogą zastawu trafiły w ręce Branickich, później wróciły do Sapiehów, a w latach 60-ych XVIII wieku stały się własnością rodziny Potockich na prawie 100 lat. Później w XIX już wieku właścicielką miasta została Joanna Defler. Prawa miejskie miejscowość utraciła w roku 1934.

Gdy przed wyjazdem wertowałem przewodniki, znalazłem informację, że w ołtarzu bocznym miejscowego kościoła znajduje się obraz "Niepokalane poczęcie Najświętszej Marii Panny" najprawdopodobniej pędzla Augustyna Mirysa. Przygotowując wycieczkę jego śladami dwa lata temu, nie trafiłem na tę wzmiankę - być może jej trasa biegłaby wówczas nieco inaczej. 

Gdy rano wsiadaliśmy do samochodu był zimny lutowy dzień, niebo pokryte chmurami. Nie padało na szczęście. Trasa z Białegostoku do Bociek minęła bez większych przygód. Zatrzymałem samochód na parkingu obok kościoła.


Świątynia jest pozostałością po ufundowanym w 1730 roku przez Józefa Franciszka Sapiehę założeniu klasztornym po wezwaniem świętych Antoniego i Józefa, w którym działali Ojcowie Bracia Mniejsi Zakonu Św. Franciszka Reformaci. Sam kościół wraz dzwonnicą przetrwał zawieruchy dziejowe, zaś z materiału po rozebranym w okresie zaborów klasztoru została zbudowana cerkiew w nieodległych Andryjankach. W kościele znajdują się ołtarze barokowe (ponoć główny przeznaczony był dla kościoła śś. Piotra i Pawła w Wilnie), jedyne na terenie Polski tabernakulum z zespołem 67 plakiet oraz relikwie św. Antoniego Padewskiego. Nie udało nam się jednak wejść do środka. Kościół był zamknięty na cztery spusty, podobnie, jak plebania. Okazja spojrzenia na domniemany obraz Mirysa w szybkim tempie ulotniła się.

Postanowiliśmy rozejrzeć się po miejscowości, gdyż według przewodników zabytkowy kościół nie jest jedynym ciekawym miejscem w Boćkach.

Naprzeciw kościoła, po drugiej stronie ruchliwej szosy znajdowało się jedno z nich. Czytelnicy bloga mieli okazję nie raz zorientować się, że darzę estymą świętego Jana Nepomucena, fotografując i upamiętniając w formie elektronicznej istniejące pamiątki jego kultu. Dlatego tak ucieszył mnie widok XVIII-wiecznej rzeźby, nieco innej od opisywanego tu wcześniej dzieła ze Szczytów Dzięciołowa. Czy boćkowski święty mógł również wyjść spod dłuta Jana Chryzostoma Redlera? Fundowali figurę Sapiehowie, powiązani z Branickimi, więc może tak?! Zwłaszcza, że warsztat wykonawcy był wysokiej klasy.


Nieopodal kościoła widać było budynek dość nietypowej dla Podlasia cerkwi prawosławnej, fundowanej jeszcze przez Potockich, w 1820 roku przed likwidacją unii kościelnej.


Wciąż było zimno (powietrze polarne i zachmurzone niebo), gdy szliśmy od kościoła do cerkwi, więc z chęcią zatrzymaliśmy się przez chwilę w budynku mieszczącym informację turystyczną. Tam ogrzaliśmy się nieco i zaopatrzyli w materiały informacyjne o ziemi boćkowskiej, aby ruszyć w kierunku cmentarza. Po drodze mieliśmy nadzieję zobaczyć ruiny żydowskiej łaźni rytualnej, według przewodników, posiadającej metrykę XVIII lub XIX-wieczną.

Po drugiej, zachodniej stronie szosy minęliśmy pomnik postawiony za czasów władzy komunistycznej. Co zwróciło naszą uwagę - nie został zniszczony (i dobrze!), jedynie została dodana tablica komentująca okoliczności jego postawienia w języku który stał się możliwy dopiero po 1989 roku.



Idąc w kierunku południowym wkrótce ujrzeliśmy budynek dawnego młyna na jednej z posesji,


a za nią widok na dolinę Nurca i tuż obok ruiny mykwy.


Trudno było sobie wyobrazić, że tuż obok jeszcze stosunkowo niedawno toczyło się życie społeczności żydowskiej. Budynek nie miał dachu, w środku rosły drzewa i krzaki, dookoła widać było gąszcz chwastów i krzaków. Całe szczęście, zachował się w postaci ruiny.

Stąd niedaleko było do cmentarza, który w Boćkach podzielony jest na część katolicką i prawosławną.


Katolicka znajduje się po prawej stronie od bramy wejściowej. Obie części posiadają swoje kaplice.


Na cmentarzu odnaleźć można wiele starych nagrobków. Dużą część z nich sfotografowałem zanim przejmujący chłód nie wygonił nas z powrotem do wsi. Warto zwrócić uwagę na estetykę i kunszt artystyczny widoczny nawet w prostych żeliwnych odlewach.

Stare nagrobki znajdujące się w części katolickiej:

1. Wauzieniec (Wawrzyniec) Dakowicz, zmarł w 1885 roku, żył 68 lat. Nagrobek pozbawiony krzyża żeliwnego, który w przeszłości najpewniej zdobił jego szczyt.


2. Mikołaj Jakubowski, żył 81 lat (?), zmarł w 1936 roku. Typowe nazwisko dla okolic Bociek. Nieopodal znajduje się wieś Jakubowskie.

3. Maryjanna Wujenska, żyła lat 68, zmarła w 1923 roku. Krzyż wieńczący szczyt nagrobka został wykonany z fabrycznych stalowych prętów ładnie zdobiony na końcach ramion z tarczą w środku.

 
 4. Antoni Powierzo, umarł 12 stycznia 1886 roku w wieku 69 lat;

Józefa Powierza z Kujawskich (1820-1884).

Badania ksiąg metrycznych mogłyby pomóc w ustaleniach, jaki i czy był związek tej rodziny z powstańcem styczniowym Pawłem Powierzą z Niewodnicy Nargilewskiej, znanym choćby z książki księdza Stanisława Niewińskiego, poświęconej znanym postaciom ziemi juhcnowieckiej. Rodzina Powierzów trafiła do Niewodnicy Nargilewskiej koło Białegostoku w pierwszej połowie XIX wieku z majątku Czaje, w parafii Pobikry koło Ciechanowca. 

   
5. Bronisława z Powierzów Klein, zmarła w roku 1900, żyła 56 lat.


6. Karol Piotrowski, zmarł 10.10.1891 r. Nagrobek posiada ażurowy krzyż zdobiący jego szczyt.



7. Piotr Besławski. Krzyż wykonany podobnie, jak na nagrobku Maryjanny Wujenskiej.

8. Teofil Zaleski, przeżył 63 lata, zmarł 7 lipca 1877 r. Podejrzewam, że może być to nagrobek właściciela folwarku Kalejczyce, który odkupił go w 1847 roku od Dominiki Dobrogowskiej. Według opisu dawnego założenia ogrodowego w Kalejczycach, Teofil zmarł w 1879 roku. Nagrobek został niestety pozbawiony żeliwnego krzyża wieńczącego szczyt. Wciąż widać go u podstawy nagrobka.




 9. Wawrzyniec Piszczatowski, zmarł 14 kwietnia 1855 roku;
Aniela z Kuszelewskich Piszczatowska, zmarła 18 lutego 1849 roku. Tu z kolei zastanawia mnie związek pomiędzy tą rodziną, a zaliwszczykiem Adamem Piszczatowskim, którego rodzice mieszkali w nieodległych Knorydach. Nagrobek jest pięknie zdobiony postaciami figuralnymi.

10. Juliusz Obuchowicz, dziedzic dóbr Knorydy (1809-1889), członek Towarzystwa Rolniczego w Królestwie Polskim. Jeden z piękniejszych nagrobków na cmentarzu.



11. Michał Goławski, obywatel powiatu brzeskiego, zmarł w 1892 roku.

12. Grób rodziny Lipnickich.

"Grób familii Lipnickich. Janowi ojcu, Antoniemu, Dominikowi braciom, Maryannie, Urszuli, Anieli, siostrom. Poświęcił Stanisław 1845 roku."


13. Stanisław Lipnicki, zmarł 8 lutego 1875 roku.


14. Rodzice Andrzej i Aniela Urkowicze, syn Andrzej, 1913 rok.



15. Ksiądz Stanisław Michalski, proboszcz parafii boćkowskiej i dziekan dekanatu bielskiego, zmarł 17 marca 1885 r.

16. Adam Boguszewski, zmarł w 1886 roku, żył 67 lat.  Nagrobek posiada żeliwny krzyż ze zdobieniami ramion.

Parę nagrobków z tej części cmentarza okazało się nieczytelnych:




Starsze nagrobki w części prawosławnej znalezione przeze mnie w większej części były bez inskrypcji nagrobnych za wyjątkiem jednego:


Nikołaj Michajłowicz Ciuńczyk (1883-1904). 




  




Z cmentarza wróciliśmy pod kościół i tym razem zastaliśmy księdza proboszcza na plebanii, który zgodził się otworzyć kościół. Nie na długo jednak, ale mieliśmy tyle czasu, aby przyjrzeć się obrazom. W lewym ołtarzu bocznym, nieopodal ołtarza głównego dostrzegłem charakterystyczne przedstawienie Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny. Współczesna kopia tego obrazu znajduje się w kaplicy pałacu Branickich w Białymstoku, gdyż oryginał znajdujący się w niej kiedyś zaginął.


Po wyjściu z kościoła nadeszła pora na posiłek. Niestety w Boćkach nie znaleźliśmy żadnego miejsca, które zachęcałoby do skorzystania z jego usług. Udaliśmy się więc nad Narew do Zagłoby, restauracji o metryce jeszcze prlowskiej. Nigdy z jej usług wcześniej nie korzystałem, ale dowiedziałem się od kogoś niedawno, że miejsce warte jest polecenia. Gdy zatrzymywaliśmy samochód na parkingu zza chmur wyglądało słońce. 

Warto zatrzymać się w Zagłobie. Zamówiłem soliankę, która była smaczna, choć nie znam się na tyle, aby powiedzieć, że ugotowana zgodnie z prawidłami przygotowywania tej wschodniej zupy. Na drugie zafundowałem sobie pieczoną pierś gęsią, natomiast Kasia pierogi z gęsiną i kaszą gryczaną. Ładnie podane obie potrawy i przepyszne. Na deser szarlotka na ciepło. Magda Gessler nie zrobiłaby tam rewolucji. W nagrodę po całodziennym zimnie wracaliśmy do Białegostoku w promieniach urokliwie zachodzącego słońca.

czwartek, 5 lutego 2015

Książka w ukryciu (a propos Bielska Podlaskiego)

Cofnę się raz jeszcze do wycieczki Śladami Augustyna Mirysa, która odbyła się w październiku zeszłego roku, gdyż wyjazd ten okazał się nadzwyczaj płodny, jeśli chodzi o nową wiedzę. Książka Stanisława Szymańskiego, która posłużyła mi do przygotowań, oferowała dużo, jeśli chodzi o tego oryginalnego artystę, ale jest dziełem niekompletnym, a w dodatku wydanym dość dawno. Wielu dodatkowych informacji o artyście dostarczył mi za to internet. Szymański na przykład ni słowem nie wspomniał o pracach Mirysa nad obrazami ołtarzowymi do kościoła pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny i św. Mikołaja w Bielsku Podlaskim. W internecie można było natomiast przeczytać, że obraz w ołtarzu głównym, przedstawiający nawiedzenie Matki Bożej wyszedł spod ręki szkockiego malarza. Ale znalazłem również informacje mówiące o innych obrazach ołtarzowych, namalowanych przez tego artystę do bielskiego kościoła. Niestety nic więcej nie dowiedziałem się, gdy zadzwoniłem do parafii. Zamęt pogłębił dodatkowo, otrzymany niedługo przed wycieczką, biogram Mirysa z Polskiego Słownika Biograficznego, w którym można było przeczytać, iż namalował on aż 4 obrazy ołtarzowe do bielskiej świątyni.

Podczas wycieczki, przyglądając się wraz z jej uczestnikami obrazom ołtarzowym w bielskim kościele, usłyszeliśmy od siostry, która otworzyła nam drzwi, że parę lat temu została wydana książka - album, w której znajdują się informacje na temat każdego obrazu znajdującego się w świątyni. Siostra niestety nie pamiętała tytułu ani autora, ale wiedziałem już, że o książkę powinienem pytać w biurze parafialnym.

Niestety ustalenie tytułu książki oraz miejsca, gdzie można ją zakupić nie okazało się łatwe. Nie opiszę tu też wszystkich perypetii związanych z jej poszukiwaniami. Dość powiedzieć, że początkowe zapytania w parafii nie doprowadziły mnie do celu. Dopiero, gdy ponad wszelką wątpliwość ustaliłem w internecie o jaki tytuł mogło chodzić, gdy zadzwoniłem do Wydawnictwa Sióstr Loretanek, które książkę wydało i dowiedziałem się, że wszystkie egzemplarze zakupiła parafia w Bielsku Podlaskim, książkę zlokalizowałem i nabyłem.

Dzieło Ks. Eugeniusza Beszty-Borowskiego, bo o nim mowa, jest książką niezwykłą. Autor pracował nad nią przez dużą część swego życia i nie udało mu się jej ukończyć. Dzięki pracy redakcyjnej ks. Marcina Składankowskiego została wydana w takim kształcie, jaki zdążył jej nadać autor. Mimo nieukończenia wydaje się być wyjątkowo dobrze opracowaną.

Ksiądz Eugeniusz Beszta-Borowski związany był z Bielskiem Podlaskim od dziecka. Tu się urodził, tu proboszczem był jego stryj - błogosławiony ksiądz Antoni Beszta-Borowski, rozstrzelany przez Niemców w czasie II wojny światowej. Te dwa podstawowe fakty złożyły się na to, że czuje się serce autora włożone w powstanie książki. A biorąc dodatkowo pod uwagę to, że przez wiele lat pracował w Drohiczynie w Kurii Diecezjalnej oraz Wyższym Seminarium Duchownym, miał też bezpośredni dostęp do wielu unikalnych dokumentów dotyczących historii parafii.

Możemy je oglądać czytając o historii czterech kolejnych świątyń parafialnych, z których najstarsza, choć nie zachował się dokument fundacyjny, pochodziła z drugiej połowy XIV wieku. Oprócz samej świątyni dokładnie opisane zostały inne instytucje parafialne, jak szkoła i szpital. Sporo miejsca autor poświęcił zmieniającym się: przynależności administracyjnej oraz przynależności kościelnej najstarszej parafii bielskiej, a także zmieniającemu się terytorium parafii oraz ludności je zamieszkującej na przestrzeni wieków.

Dokładnie, na podstawie dostępnych dokumentów archiwalnych przedstawieni zostali kolejni proboszczowie parafii bielskiej, począwszy od kapłana Hieronima obdarowanego w roku 1446 przywilejem osadzenia na ziemi kościelnej dwóch włościan. Notka biograficzna każdego księdza poza datami zawiera opis działalności osadzonej w konkretnym tle historycznym, przez co na przykładzie małej parafii możemy obserwować barwnie opisany wycinek z długiej i burzliwej historii ziemi podlaskiej. Poza proboszczami, wymienieni są z imienia i nazwiska wiceprepozyci prepozytury bielskiej oraz wikariusze i mansjonarze.

Wielu informacji genealogicznych dostarcza również część poświęcona bractwom parafialnym. Zachowały się bowiem dokumenty archiwalne dotyczące przynależności do Bractwa Matki Boskiej Różańcowej, Trzeciego Zakonu Świętego Franciszka, czy Żeńskiej Sodalicji Mariańskiej działających przy parafii bielskiej, a nazwiska zostały podane w książce.

Poza tekstem bogaty jest również materiał zdjęciowy, możemy zobaczyć kopie dokumentów archiwalnych, wyposażenie świątyni, czy też migawki z różnych wydarzeń historycznych.

Nie dowiedziałem się niestety, które obrazy w świątyni na pewno wyszły spod pędzla Mirysa, ale autor zacytował Józefa Jaroszewicza, historyka żyjącego na przełomie XVIII i XIX wieku, który podał 3 z 4 obrazów namalowanych przez szkockiego artystę. Ksiądz Eugeniusz Beszta-Borowski wskazał ten czwarty, który według niego mógł wyjść z pracowni mistrza.

Nie ma też w książce dokumentu w sprawie figury św. Jana Nepomucena ze Szczytów Dzięciołowa, ale przecież na tle historii parafii bielskiej, to niewiele znaczący epizod.

Trochę szkoda, że książka nie jest szeroko rozpowszechniona wśród miłośników historii regionu. Przydałby się w tej sprawie większy rozgłos, do którego, mam nadzieję, niniejsza notka w jakiejś części się przyczyni.

ks. Eugeniusz Beszta-Borowski, "Dzieje parafii katolickiej Narodzenia Najświętszej Maryi Panny i św. Mikołaja w Bielsku Podlaskim", Drohiczyn 2012.



wtorek, 13 stycznia 2015

Święty Jan Nepomucen ze Szczytów Dzięciołowa

Przed cerkwią prawosławną pod wezwaniem Ścięcia Głowy Jana Chrzciciela w Szczytach Dzięciołowie, położonych nieopodal drogi Bielsk Podlaski - Hajnówka, stoi niezwykła figura - jedno z najstarszych przedstawień świętego Jana Nepomucena na Podlasiu. Rzeźba pochodzi z 1758 roku i została wykonana przez Jana Chryzostoma Redlera, artysty pracującego w Białymstoku dla Jana Klemensa Branickiego. Jego dziełem są między innymi dwie rzeźby Herkulesa walczącego z hydrą i ze smokiem ustawione na dziedzińcu Pałacu Branickich w Białymstoku, dwa przedstawienia sfinksów w parku pałacowym oraz rzeźby atlantów i szlifierza zdobiące klatkę schodową pałacu. Pierwotnym miejscem przeznaczenia rzeźby św. Jana Nepomucena miał być również Białystok, a konkretnie most na rzece Białej. Podobno figura świętego nie przypadła do gustu hetmanowi Branickiemu i kazał ją postawić przy cerkwi unickiej w Szczytach Dzięciołowie, należących wówczas do rodziny Węgierskich. W XIX wieku, gdy Rosjanie zlikwidowali unię pomiędzy kościołami rzymskokatolickim i prawosławnym na terenie Imperium Rosyjskiego, a konkretnie na ziemiach byłej Rzeczypospolitej włączonych do imperium, cerkiew unicka w Szczytach Dzięciołowie stała się cerkwią prawosławną. Wówczas to o figurę świętego Jana Nepomucena upomniała się parafia katolicka w Bielsku Podlaskim. Do Szczytów miała przyjechać grupa parafian, aby przejąć figurę, jednak mieszkańcy Szczytów nie chcieli jej oddać. Pomiędzy dwiema grupami wywiązać się miały przepychanki, w wyniku których postać świętego straciła rękę i aureolę.

Przygotowując wycieczkę krajoznawczą śladami Augustyna Mirysa w ramach białostockiego Klubu Przewodników Turystycznych przy PTTK, odwiedziłem Szczyty Dzięciołowo. Był piękny, pełen słońca dzień początku czerwca. Jadąc samochodem minąłem dwujęzyczną tablicę z nazwą wsi, następnie cmentarz po lewej stronie i za chwilę ujrzałem błękitną drewnianą cerkiewkę na wzgórzu w otoczeniu falujących traw. Tuż za nią, bez jednej ręki i bez aureoli nad głową stał święty Jan.


Wycieczka śladami Mirysa, którą przygotowywałem, odbyła się w październiku. Po wizycie w cerkwi poszliśmy małą grupą w stronę figury świętego Jana. Wkrótce też zjawił się przy nas proboszcz parafii prawosławnej i zburzył przytoczony wyżej przekaz dotyczący figury. Według jego słów walka pomiędzy parafianami z Bielska Podlaskiego i szczytowianami o rzeźbę była bujdą. Figura ta bowiem nie stała przed cerkwią. Jest na to dowód w postaci fotografii z czasów I wojny światowej, do której dotarł Aleksander Sosna - polityk, ale również znany miłośnik i kolekcjoner starych zdjęć i pocztówek z Podlasia. Fotografia ta przedstawiać miała cerkiew w Szczytach w ujęciu od tej samej strony, gdzie dziś stoi figura świętego. Samej figury na zdjęciu miało nie być. Według słów proboszcza, rękę figura utraciła na skutek uderzenia piłką, gdy grupa chłopców umilała sobie czas, grając w nią nieopodal.

Nie wiedziałem wówczas, że proboszcz parafii w Szczytach, rzeźbę świętego Jana Nepomucena darzy nieskrywaną niechęcią i że dwa lata wcześniej miała miejsce batalia o pozostawienie rzeźby świętego w Szczytach. Z drugiej strony, jeśli fotografia taka, przedstawiająca cerkiew w Szczytach bez figury świętego istnieje, to być może należy zrewidować istniejące przekazy historyczne. W każdym razie święty Jan  Nepomucen ze Szczytów skutecznie przyciągnął moją uwagę.

Okazało się, że zdjęcie o którym mówił ksiądz proboszcz rzeczywiście zostało znalezione. Na mojego e-maila z zapytaniem odpowiedział Aleksander Sosna, wskazując lokalizację zdjęcia w sieci. Zostało ono opublikowane również w książce Grzegorza Sosny i Doroteusza Fionika "Szczyty. Dzieje wsi i parafii", Białoruskie Towarzystwo Historyczne, 2006, na stronie 59. Sprawa świętego Jana Nepomucena ze Szczytów rozbudziła jeszcze mocniej moją ciekawość.

Wkrótce, zupełnie przypadkiem, przeglądając Katalog wystawy opracowanej przez Archiwum Państwowe w Białymstoku w 2010 roku, poświęconej Janowi Glince, pasjonatowi historii Białegostoku z lat międzywojennych XX wieku, ujrzałem inną fotografię ze Szczytów, przedstawiającą figurę świętego Jana Nepomucena przy ogrodzeniu cerkwi.



Biorąc pod uwagę fakt, że Jan Glinka zamieszkał w Białymstoku w roku 1931, zdjęcie najprawdopodobniej nie zostało wykonane przed tą datą. Wniosek nasuwał się sam. Figury nie było przy ogrodzeniu cerkwi w roku 1915, stała tam zaś w latach 30-ych XX wieku. W piętnastoleciu dzielącym oba okresy musiała się pojawić. Na dodatek święty posiada na zdjęciu obie ręce, nie mógł więc stracić jednej z nich w trakcie przepychanek pomiędzy bielszczanami, a szczytowianami.

W listopadzie miałem z kolei okazję gościć w Muzeum Małej Ojczyzny w Studziwodach, prowadzonym przez wspomnianego wyżej współautora książki o Szczytach - Doroteusza Fionika. Skorzystałem z okazji i zapytałem o zdjęcie z 1915 roku, bójkę pomiędzy bielszczanami i szczytowianami i samą figurę. Usłyszałem, iż jej obecność w Szczytach w XIX wieku nie ulega wątpliwości. Zachowało się bowiem pismo parafii katolickiej w Bielsku Podlaskim z czasu już po kasacie unii, adresowane do parafii prawosławnej w Szczytach z prośbą o przekazanie rzeźby. W takim razie, gdzie wcześniej stał święty Jan Nepomucen? Czy przy cmentarzu, albo przy dworze w Szczytach? A może przy nieodległym strumieniu, dopływie Orlanki? Przecież wyobrażenia figuralne tego właśnie świętego często stawiano przy ciekach wodnych.

Ciekaw jestem, czy ktoś z Was, czytelników bloga, mógłby dodać coś więcej do powyżej opisanej historii.