wtorek, 17 grudnia 2019

Ksiądz i rewolwer

Nowy Dwór, wówczas jeszcze miasteczko na prawach miasta (prawa miejskie odebrane w 1934 roku) położone nieco na uboczu głównych szlaków na Ziemi Sokólskiej. W miasteczku ludność wyznaniowo wymieszana. Synagoga, cerkiew, kościół. W rynku targi koni i bydła. Domy drewniane, kryte strzechą. Ksiądz Zygmunt Wirpsza przybył do Nowego Dworu prawdopodobnie na przełomie lat 70. i 80. XIX wieku z sąsiedniej parafii w Dąbrowie Grodzieńskiej. Takie nazwisko księdza wikarego widać w metrykach tejże parafii w Dąbrowie w latach 1877-1879.

W 1881 roku jako proboszcz parafii nowodworskiej wraz z panem Eynarowiczem z nieodległej Kudrawki rozpoczyna pracę przy murowaniu kościoła oraz grodzeniu cmentarza. Jakoś jednak nie wszystko idzie jak należy. Czy to marazm małego miasteczka, różnorakie problemy dnia codziennego, czy też brak lokalnych liderów sprawia, że prace nie posuwają się naprzód. Pisze o tym "Gazeta Świąteczna" w numerze 52 z 1885 roku:

"Z okolic Nowego Dworu, co leży w gubernji Grodzieńskiej, donoszą nam, że przed czterema już laty przymurowano połowę kościoła w tem miasteczku i pokryto dachem, a to kosztem i pracą parafjan, za staraniem zaś księdza proboszcza Wirpsza i pana Ejnarowicza, dziedzica z Kudrawki. Od tego jednak czasu parafjanie i bractwo kościelne przestali jakoś dbać o swój dom Boży. Ściany są nagie, a nawet tynk z nich odpada, że żal patrzyć. Dwa obrazy sprowadzone dawniej za dwieście rubli muszą stać dotąd w magazynie i jest obawa, żeby ich tam szczury nie popsuły. Cmentarz kościelny został do połowy otoczony murem kamiennym, a reszty ogrodzenia doczekać się niemożna. Ksiądz proboszcz chciałby się jak najprędzej zabrać do tych robót, przypomina wraz ze swym organistą o potrzebach kościoła ludowi, ale parafjanie są opieszali. Spodziewamy się jednak, że przecież nareszcie się wzruszą i o zaopatrzeniu swej świątyni we wszystko naprawdę pomyślą."


Ciekawi mnie zwłaszcza, jaki był dalszy los tych obrazów za 200 rubli.

...

5 lat później miasteczko budzi się jednak z marazmu. Przeszywa je jak strzałą straszna i jednocześnie dziwna wiadomość:

"O smutnym wypadku donosi nam czytelnik Gazety: "W Nowym Dworze (co leży koło źródeł rzeki Bobry) proboszcz tamtejszy, ks. Wierpsza, wróciwszy z drogi na plebanję chciał oczyścić rewolwer. Mając jednak krótki wzrok, nie zauważył, że niektóre kule siedzą w bębenku. Podczas majstrowania cyngiel został przez nieostrożność pociągnięty, padł strzał i kula, trafiwszy księdza w samo czoło, pozbawiła go życia. Zwłoki pogrzebane zostały na cmentarzu parafialnym, a prowadził je na miejsce wiecznego spoczynku proboszcz z Zalesia. Parafjanie wstrzymali się podczas zapust od tańców i muzyki, bez której nawet uroczystości weselne się odbywały"



Przede wszystkim zwraca uwagę ten nieszczęsny rewolwer. Po co proboszczowi w tej prowincjonalnej mieścinie był taki przedmiot. Czy czasy były niespokojne? Czy prowadzenie parafii w Nowym Dworze było niebezpieczne? A może takie zwyczaje wtedy panowały wśród proboszczów? Po drugie, czy to rzeczywiście był przypadek? Przypuszczam, że wśród mieszkańców Nowego Dworu do dziś może istnieć w pamięci zbiorowej pamięć o księdzu, który przez nieuwagę pozbawił się życia.

Wątpliwości nie rozwiewa akt zgonu księdza Zygmunta Wirpszy (takie nazwisko widnieje w akcie zgonu) zapisany w księdze pogrzebanych parafii w Nowym Dworze z roku 1890 pod numerem 91. Według tego lakonicznego zapisu ksiądz Zygmunt Wirpsza zginął отъ выстрела съ револьвера самымъ. Miał 53 lata. Ciało zmarłego księdza pochowane zostało na nowodworskim cmentarzu parafialnym przez księdza Franciszka Mackiewicza tego samego dnia, 20 grudnia 1890 roku.

środa, 4 grudnia 2019

Rozalia Usarek z domu Kubica

Jeśli chodzi o odkrycia genealogiczne ostatniego czasu, przeglądając Akta Stanu Cywilnego z Odolanowa dostępne w w serwisie BASIA, znalazłem akt zgonu Rozalii Usarek z Kubiców. Rozalia była żoną Jana Uzarka, czyli moją 4xprababcią. Tak na marginesie, ciekawe byłoby sprawdzenie, czy Robert Kubica ma korzenie w okolicach Odolanowa. 4xprababcia to osoba, do której żadna pamięć rodzinna nie sięga. Wszystko co o niej wiem, dowiedziałem się przeglądając dokumenty archiwalne. Rozalia była matką Wojciecha Uzarka, Wojciech natomiast ojcem Marcina, który w 1889 roku uznał za swą córkę moją prababcię Józefę. Może więc Marcin nie był biologicznym ojcem Józefy? Nawet jeśli nie, to i tak Józefę z Uzarkami połączyły więzy rodzinne i kulturowe, dzięki małżeństwu rodziców. Może kiedyś wykonam badania DNA, aby spróbować to ustalić.




Rozalia Usarek z Kubiców, zmarła jako wdowa 24 sierpnia 1881 roku w Garkach, gdzie przychodziły na świat dwa kolejne pokolenia Uzarków. Zmarła w wieku 78 lat, dożyła więc sędziwego wieku. Według powyższego aktu zgonu urodziła się także w Garkach.

Nazwisko Rozalii zapisano powyżej jako Usarek i jest to poprawna forma tego nazwiska, występująca w okolicach Odolanowa. Ale moja prababcia Józefa zapisywana była jako Uzarek. Forma nazwiska została zmieniona w czasach, gdy ludzie nie przywiązywali do jego formy takiego znaczenia, jakie nadaje mu nasze pokolenie.

poniedziałek, 11 listopada 2019

Dubaj

Zjednoczone Emiraty Arabskie - państwo powstałe 2 grudnia 1971 roku na skutek połączenia 6 emiratów w federację, jest jedynym istniejącym efektem idei panarabizmu, która od XIX wieku głosiła zjednoczenie wszystkich ludów arabskojęzycznych. 3 lata wcześniej zapowiedziano wycofanie wojsk brytyjskich z tej części świata, co stało się początkiem zjednoczenia. Umowną stolicą handlową i ekonomiczną nowego państwa został Dubaj położony nad naturalną zatoką wcinającą się w głąb lądu o nazwie Dubai Creek, będący już w starożytności jednym z najważniejszych portów w regionie. Grecy nazywali to miejsce Zara. W wiekach dawnych Dubaj ceniony był jako dogodny punkt wypadowy dla poławiaczy pereł. Otaczająca to miejsce pustynia i ekstremalnie wysokie temperatury w ciągu roku, przy minimalnej ilości opadów, warunkowały również pozostałe podstawy ekonomicznego rozwoju regionu. Najważniejsze stały się hodowla wielbłądów oraz uprawa daktyli. Nie od rzeczy będzie wspomnieć o rozpowszechnionej wśród Arabów tradycji hodowli sokołów myśliwskich. Kiedy jednym z najważniejszych surowców regionu stała się ropa naftowa, Dubaj zaczął rozwijać się jako jedno z najważniejszych miast Półwyspu Arabskiego. Dziś jest to ponad 3 milionowa metropolia, w której żyje tylko około 14 % Arabów, z nowoczesną siecią szerokich dróg, dobrymi hotelami oraz imponującymi swą architekturą budynkami biurowców. Tak się złożyło, że miałem ostatnio okazję dwukrotnie odwiedzić Dubaj służbowo.

Dubaj rozłożył się wzdłuż wybrzeża Zatoki Perskiej lub Arabskiej, jak zwą ją mieszkańcy Emiratów, na osi północny wschód - południowy zachód. Najstarsze dzielnice miasta to Bur Dubai i Deira położone na północno wschodnich krańcach miasta po przeciwnych stronach zatoki Dubai Creek. Cała część miasta położona na południowy zachód od Bur Dubai to nowoczesna, niemalże europejska metropolia z szerokimi, wielopasmowymi drogami łączącymi obie części. Podczas pierwszego pobytu w Dubaju przyszło mi mieszkać w nowej części miasta w hotelu położonym w miejscu, gdzie jeszcze 15 lat temu znajdowały się wody Zatoki Arabskiej.

Hotel Atana z zewnętrznym basenem (woda nieco zbyt ciepła), bogatym menu śniadaniowym, w którym można było znaleźć specjały lokalne, jak hummus, azjatyckie (indyjskie zupy typu Dal, tajwańskie makarony z warzywami) oraz europejskie, a także supermarketami położonymi w bliskiej okolicy był świetnym punktem na rozpoczęcie przygody z Dubajem. Podczas pierwszego pobytu często towarzyszyło mi wrażenie, że jestem w mieście typowo europejskim. W hotelu towarzystwo międzynarodowe, towary w supermarketach podobne do tych, które spotkać można pod każdą szerokością geograficzną, oczywiście z lokalnymi wyjątkami. Nawet okoliczne knajpki naśladowały raczej typowo europejskie fastfoodowe bary.

Największe wrażenie wśród najpopularniejszych atrakcji turystycznych Dubaju zrobił na mnie najwyższy budynek świata Burj Khalifa. Jego budowa trwała 5 lat i zakończyła się 16 sierpnia 2009 roku. Zbudowany został przy udziale konsorcjów Samsung Constructions, BESIX i Arabtec. Jego wysokość wynosi 828 metrów, posiada 163 piętra użytkowe. Wygląd ogólny nawiązuje do architektury islamu oraz kwiatu pustyni o nazwie Hymenocallis. Zaprojektowany został przed przedsiębiorstwo Skidmore, Owings and Merill znane z projektów choćby Willis Tower w Chicago, czy wieży wolności (Freedom Tower) w nowym kompleksie World Trade Center na nowojorskim Manhattanie. Najwyższy taras widokowy położony na 148 piętrze drapacza chmur jest jednocześnie najwyższym tarasem widokowym na świecie. My wybraliśmy się tam w południe w upalny dzień wrześniowy (44 stopnie Celsjusza na zewnątrz). Jednak nie na piętro 148, a na taras widokowy położony na piętrach 124 i 125 na wysokości 465 metrów, gdzie wstęp kosztował ponad dwukrotnie taniej.



Do Burj Khalifa wchodzi się z kompleksu położonego nieopodal, czyli  centrum handlowego Dubai Mall. Akurat to miejsce popularne wśród turystów nie zachwyciło mnie, pomimo wyposażenia w akwarium i wodospad oraz usytuowane na zewnątrz  "tańczące" fontanny. Zupełnie podobne do tych przed hotelem Bellagio w Las Vegas, przy czym fontanny "tańczą" w rytm orientalnej muzyki, a nie "Billy Jean" Michaela Jacksona.

Widok z platformy na piętrze 124 jest oszałamiający. Wszystkie te wieżowce, które z dołu wydają się wysokie, widać z góry. Powietrze w Dubaju przesiąknięte jest pyłem piaskowym i mimo niezłej przejrzystości powietrza, kontury budynków na horyzoncie i granice między miastem a pustynią były nieco zatarte.





Zjeżdżając w dół windą słuchaliśmy głosu spikera przekonującego, że region Półwyspu Arabskiego potrzebował wielkiego sukcesu, a Burj Khalifa na pewno należy do osiągnięć z których można być dumnym. Sam budynek musi być drogi w utrzymaniu. Interesowało mnie, ile czasu trwa mycie powierzchni zewnętrznych. Podobno pół roku. W październiku podczas drugiego pobytu w Dubaju miałem okazję zaobserwować taką ekipę w akcji.



Otoczenie Burj Khalifa również wygląda imponująco, a w okolicach południa jest tam pusto i zdjęcia można robić bez wyszukiwania wolnych od ludzi przestrzeni.











Emiratczycy jednak mają kolejne ambicje do zaspokojenia i już budują kolejny budynek - Dubai Creek Tower, którego wysokość ma przekraczać 1000 m!

Kolejna rzecz, która robi w Dubaju wrażenie to sztuczne wyspy na morzu. Miałem okazję odwiedzić Palm Jumeirah, czyli wyspę w kształcie palmy, na której znajdują się ekskluzywne rezydencje, zwieńczoną w części falochronowej otaczającej "palmę", kompleksem hotelowym Atlantis. Z hotelu Atana kursował shuttle bus do #The Pointe, publicznej plaży położonej na samym szczycie palmy. Pojechaliśmy tam po dwóch dniach morderczej pracy od rana do wieczora, więc nawet te 44 stopnie w cieniu nie zniechęciły nas od tego, aby choć na chwilę wejść do wody i poczuć odrobinę luksusowego spokoju. Woda w morzu ciepła jak zupa, w piasku muszelki o ciekawych kształtach, ale słońce tak prażyło, że nawet wylegiwanie się na poduchach pod parasolami było na dłuższą metę męczące.



Z kompleksu hotelowego Atlantis, który zwiedza się za stosowną opłatą, kursuje kolejka Monorail do stałego lądu, z której okien można podziwiać wyspę i rezydencje położone na "gałęziach palmy". Ale chyba największe wrażenie robi widok infrastruktury wypoczynkowej hotelu Atlantis z obszernym parkiem wodnym obejmującym wioskę indiańską oraz malowniczy labirynt cieków wodnych.

Będąc w Dubaju warto spojrzeć  na hotel Burj Al Arab, w którym ceny za pobyt zaczynają się od 1300 USD za nocleg. W ofercie hotelu znajdują się same apartamenty, od najmniejszego od 169 m2 po największy o powierzchni 780 m2. Hotel wybudowany został w latach 1994-1999 wg projektu Toma Wrighta z firmy WS Atkins PLC. Stoi na sztucznej wyspie, a jego 321 m wysokości czyni go najwyższym budynkiem hotelowym świata. W 2005 roku na specjalnej odkrytej platformie na szczycie hotelu odbył się mecz tenisa ziemnego pomiędzy Rogerem Federerem i Andre Agassim.

Zdjęcia hotelu można wykonywać z miejsc widokowych w kompleksie zakupowym Jumeirah Medinat, stylizowanym na tradycyjną dzielnicę arabską, którą polecam jedynie tym osobom, które lubią robić zakupy w sklepach przeznaczonych dla turystów z mnóstwem gadżetów i suwenirów przygotowanych specjalnie dla nich. Wybraliśmy się tam wieczorem we wrześniu i oglądaliśmy z oddalenia pięknie podświetlony hotel. W październiku popatrzyliśmy na hotel z drugiej strony od plaży Jumeirah.



Wygląda zupełnie inaczej, niż na pocztówkach, nieprawdaż?

Kolejnym popularnym miejscem w Dubaju jest Dubai Marina, czyli nowa dzielnica nad Zatoką, nieopodal Palmy Jumeirah, pełna wieżowców nad sztucznymi jeziorami z promenadą spacerową, mnóstwem restauracji przygotowanych pod gust człowieka Zachodu oraz Portem Marina mieszczącym mrowie jachtów i statków.

We wrześniu w połowie upalnego dnia było tam niemal pusto, dzięki czemu mogliśmy zrobić zdjęcia pokazujące malowniczość tego miejsca.

W październiku, gdy wybraliśmy się do Dubai Marina wieczorem, promenada kipiała wprost od ludzi, restauracje pracowały pełną parą. Można było spotkać kobiety ubrane po czubek nosa i te prawie roznegliżowane do bikini. Ducha Azji tam raczej nie poczuliśmy.







Gdy pewnego dni wybraliśmy się do Bur Dubai - najstarszej dzielnicy miasta położone przy samym Creeku i przeszliśmy się po lokalnym targowisku, zaczepiani przez sprzedawców, którzy z dala słysząc nasze rozmowy, zagajali w języku polskim, gdy następnie wsiadłem do abry kursującej między Bur Dubaj a Deirą w cenie 1 dirhama, poczułem, że to jest to i że dla tych starszych dzielnic warto tu przyjechać. Abra to odkryta tradycyjna łódź,  gdzie chętni na przewóz siadają w dwóch rzędach plecami do siebie. Po zapełnieniu wszystkich miejsc, abra rusza, a my możemy podziwiać zabudowę Bur Dubai i Deiry po obu stronach Creeku. W Deirze znajdują się dwa souki (targi): korzeni i złota. Czegóż tam nie ma - szafrany, kardamony i różne inne zioła, niektóre zupełnie mi nie znane. I ta pełna gorączki atmosfera handlu i zachęcania do kupna. Już wiem, że najlepsze ceny są przy wejściu na targ, gdyż rzadziej się do nich później wraca. A gdy później przechadzałem się pełnymi ludzi ulicami Deiry, widok spieszących do meczetu mężczyzn i nielicznych kobiet, gdy rozległ się głos muezzina wzywający na modlitwę, początkowo w małych grupach, które wraz z upływem sekund zmieniały się w wezbrane strumienie ludzi tradycyjnie ubranych, był to  widok niezapomniany. Płynąc abrą miałem okazję zamienić parę słów z Hindusem, który osiedlił się w Dubaju jakieś pół roku temu, wcześniej mieszkając przez kilkanaście lat w Moskwie.  Zaczęło się od rozmowy o wściekle wysokiej temperaturze, do której i on długo nie mógł się przyzwyczaić.

Na targowisku z kolei wytargowałem niezłą cenę za baklavę i kilogram cukierków czekoladowych nadziewanych daktylami, które są lokalnym specjałem. Na koniec negocjacji, gdy była jeszcze chwila na luźniejszą rozmowę zostałem jako przybysz z Polski obdarowany naszą polską krówką.











Najpopularniejszym miejscem w Bur Dubaju, często odwiedzanym przez turystów jest Muzeum Dubajskie (Dubai Museum) otwarte w roku 1971, w najstarszym budynku w mieście - forcie Al Fahidi, zbudowanym w roku 1787, który miał służyć do obrony miasta przed koczowniczymi plemionami.



Muzeum jest o tyle ciekawe, że przedstawia historię emiratu dubajskiego, typowe zajęcia mieszkańców sprzed ery ropy naftowej (hodowla wielbłądów, sokołów myśliwskich, uprawa daktyli, poławianie pereł), jest w nim miejsce na kolekcję broni oraz odkrycia archeologiczne na terenie emiratu. Bardzo ciekawie wyglądają modele łodzi używanych do transportu ludzi, czy poławiania pereł, a także typowa chata arabska zbudowana z włókien palmowych z wiatrołapem, stanowiącym element przemyślanego w warunkach pustynnych systemu wentylacji.





Muzeum może nie jest na poziomie mistrzostwa świata w randze muzeów, ale na pewno warto je zobaczyć, aby uświadomić sobie, że Dubaj to nie tylko nowoczesna metropolia, ale także miejsce mające swoją ciekawą historię.

W październiku podczas kolejnego wyjazdu mieszkałem właśnie w Bur Dubaju. Hotel Gateway  może nie był tej samej klasy, co Atana, ale niewiele mu ustępował. Bufet śniadaniowy obfitował w różne opcje, choć dominowała kuchnia azjatycka. Na dachu hotelu znajdował się basen z chłodną wodą. Korzystałem z niego wczesnym rankiem, gdy nie było tam nikogo.




Ale co najważniejsze, wokół hotelu mieszkali głównie Hindusi, Pakistańczycy, Banglijczykowie, Nepalczycy, Persowie. Dookoła rozlokowanych zostało wiele sklepów ze sprzętem elektronicznym i komputerowym, ale także całe mrowie knajpek azjatyckich. Około pół godziny spacerowym krokiem od hotelu znajdował się muzułmański cmentarz Jafferiya. Nie omieszkałem go odwiedzić. Kamienne nagrobki stojące na pustynnym piasku, bez żadnych zdjęć i wizerunków, które można spotkać na naszych tatarskich mizarach, w większości z opisami w języku arabskim, jedynie gdzieniegdzie dają się zauważyć inskrypcje częściowo w alfabecie łacińskim. Cmentarz otoczony jest murem i zabudową dzielnicy mieszkaniowej.







Wieczorem korzystaliśmy z menu okolicznych restauracji, często urządzonych pod lokalnego mieszkańca, bez tego całego blichtru, w który obfitują restauracje w nowoczesnej części Dubaju. W restauracjach tych Europejczyk często jest dość egzotycznym gościem, większość klientów bowiem stanowią mieszkańcy dzielnicy.

Gdybym miał stworzyć ranking restauracji w tej dzielnicy na pewno znalazłaby się w nim Karachi Darbar Restaurant - restauracja pakistańska, jedna z wielu, należących do sieci Karachi Darbar. Dania kuchni pakistańskiej są podobne do hinduskich, czyli bardzo ostre. Nieco inaczej, bardziej grubo niż w kuchni hinduskiej wypiekany jest naan, czyli pyszny chleb, który tak smakował mi w New Delhi. Spróbowałem tam uttapam, czyli pysznych, delikatnych placków soczewicowo-ryżowych, ostrej indyjskiej zupy dal i afgani chicken. Wszystko wysokiej klasy. Mango lassi, jeden z popularniejszych lokalnych napojów był genialny.



W czołówce na pewno znalazłaby się również restauracja Bangla Darbar Restaurant, o ekstremalnie ostrej kuchni banglijskiej. Tam spróbowałem mięsa wołowego z chlebem naan i kachki fish - lokalnego specjału banglijskiego.

W New Bawarchi z kolei zamówiłem Nepali Khana Set i dostałem bardzo różnorodną kolację w stylu nepalskim. Było smacznie i inaczej niż zwykle.



Pierwsze miejsce dzierży jednak restauracja o wdzięcznej nazwie Arab Udupi, gdzie serwowano głównie dania kuchni indyjskiej i pakistańskiej. Tam zaryzykowałem i zamówiłem nie próbowane wcześniej danie: Kashmiri chicken z kashmiri naan. Było to coś przepysznego. Po raz pierwszy danie główne nie było ostre, a oprócz kawałków kurczaka, w sosie pływały ananasy i winogrona. Kashmiri naan z kolei to chleb o złocistym kolorze z dodatkiem kurkumy w nieco łagodnej i słodkiej wersji. Desery właściciel restauracji nam sprezentował. Każde z nas dostało gul jamun - specjał kuchni indyjskiej.

Podsumowując, Dubaj jest przede wszystkich dla miłośników metropolii, luksusów, którzy niekoniecznie szukają czegoś innego od zwykłego życia w trakcie wyjazdów. Na pewno jest imponującym świadectwem, jak wygodne i nowoczesne miasto można zbudować, gdy ma się na to środki w skrajnie niesprzyjających warunkach atmosferycznych. Azji tam zbyt mało, choć można i takie  klimaty w Dubaju znaleźć.

sobota, 19 października 2019

Tropem pozostałości kolonii niemieckich na Lubelszczyźnie

Warunki do kolonizacji niemieckiej na terenie Królestwa Polskiego pojawiły się po roku 1815, gdy zakończyła się epoka wojen na terenie Europy, nastąpiła pewnego rodzaju stabilizacja i pojawiła się potrzeba zasiedlenia pustek i nieużytków. Taniość ziemi oraz inne udogodnienia, jak zwolnienia z czynszu, służby wojskowej, itp. powodowała napływ biedniejszej ludności chłopskiej z terenu Prus do Królestwa. Kulminacja tej migracji miała miejsce w drugiej połowie XIX wieku. Szacuje się, że na terenie Lubelszczyzny powstało około 100 kolonii niemieckich. Różniły się od wsi polskich swym układem - bardzo często powstałe wsie miały układ rzędowy wzdłuż jednej ulicy, domu wyposażone były w wyższe dachy, a dość rzadka sieć parafii luterańskich sprawiała, że prawie w każdej wsi powstawał dom modlitwy i cmentarz grzebalny. Kres koloniom niemieckim na Lubelszczyźnie przyniósł rok 1940, gdy władze niemieckie przesiedliły kolonistów niemieckich na tereny Poznania i okolic po przyłączeniu ich do III Rzeszy, a w ich miejsce sprowadziły rodziny polskie z poznańskiego. Po wojnie poznaniacy wrócili do swoich domostw, niemieccy koloniści zaś najczęściej na początku 1945 roku wyjeżdżali z poznańskiego przed nadciągającą armią radziecką za Odrę, aby po wojnie wyjechać do Kanady, pozostać na terenie Niemiec lub wyjechać do innych krajów. Dziś dawne kolonie niemieckie zamieszkane są przez polską ludność miejscową i przybyszy zza Buga.

Pod koniec września miałem okazję odwiedzić wiele z tych wiosek dzięki wycieczce z potomkami niemieckich kolonistów z Lubelszczyzny. Oto co udało nam się ustalić i odnaleźć w niektórych z odwiedzonych miejsc:

1. Bielany Duże i Bielany Małe, gmina Serokomla.

Kolonia niemiecka została założona w roku 1869. Przed II wojną światową w Bielanach Dużych mieszkały 3 rodziny niemieckie, w Bielanach Małych zaś 4 rodziny. Cmentarz oraz dom modlitwy znajdowały się przy głównej, niezbyt uczęszczanej drodze w Bielanach Małych. Dzięki rozmowom z mieszkańcami dowiedzieliśmy się, że działka z domem modlitwy (po przeciwnej stronie drogi w stosunku do cmentarza) została sprzedana jeszcze przed II wojną światową przez parafię ewangelicką prywatnemu właścicielowi. Dziś po budynku domu modlitwy nie ma śladu, a na terenie dawnego cmentarza można znaleźć jeden krzyż drewniany, resztki drugiego i fragmenty żeliwnego nagrobka Augusta Klenke (1851-1904).


Bielany Małe - miejsce po dawnym cmentarzu po lewej stronie w zaroślach


Bielany Małe - nagrobek Augusta Klenke


2. Żurawiniec Kolonia, gmina Ostrówek.

Kolonia ewangelicka powstała w roku 1866. Do lat 70-ych XIX wieku liczba osadników niemieckich wzrastała, później duża ich część wyjechała na Wołyń, gdzie jakość ziemi była lepsza. Mimo że we wsi zbudowano drewnianą kirchę z oddzielną dzwonnicą, do której dzwon ufundowała miejscowa rodzina Lokszterów, założono cmentarz ewangelicki, dziś po dawnej kolonii niemieckiej nie ma śladu.

Po wojnie przez pewien czas w opustoszałym budynku kirchy istniała świetlica wiejska. Później budynek sprzedano prywatnemu właścicielowi, który z drewna po rozbiórce wybudował własny dom (dziś już też nie istnieje). Z cegły pochodzącej z podmurówki postawiono zaś kapliczkę stojącą przy drodze, nieopodal miejsca, gdzie kiedyś stała kircha.


 Żurawiniec Kolonia - miejsce po dawnym domu modlitwy

Cmentarz ewangelicki znajdował się bliżej wsi Piaski. Dziś jest to teren zalesiony. Niestety nie udało nam się znaleźć nawet drobnych śladów świadczących o jego istnieniu.


 Żurawiniec Kolonia - gdzieś wśród tych drzew po lewej znajdował się cmentarz ewangelicki

Ciekawa natomiast jest historia dzwonu. Gdy dom modlitwy w Żurawińcu Kolonii przestał funkcjonować podczas II wojny światowej, dzwon został przekazany parafii katolickiej w Lubartowie. Po wojnie, gdy parafia w Lubartowie zakupiła nowe dzwony, potomek rodziny Lokszterów z Żurawińca Kolonii postarał się o przekazanie starego dzwonu do nowo wybudowanej w latach 80-ych XX wieku kaplicy w Tarkawicy. Dziś dzwon z napisem "Lokszter" wisi na jej wieży.


Tarkawica - kaplica wraz z dzwonem pochodzącym z dawnego domu modlitwy w Żurawińcu Kolonii

3. Cyców.

Dobra cycowskie zostały rozparcelowane w 1880 roku i wkrótce powstała tu kolonia niemiecka. Jeszcze w XIX wieku zbudowano w Cycowie dom modlitwy, założono też cmentarz ewangelicki. W roku 1925 Cyców został siedzibą parafii luterańskiej. Spośród wszystkich miejscowości, które odwiedziliśmy, w Cycowie pozostało najwięcej śladów po dawnej kolonii niemieckiej. Murowany dom modlitwy z XIX wieku od dawna stoi pusty i niszczeje, ale substancja materialna jest dość dobrze zachowana. Położony tuż obok dawny drewniany dom pastora jest zamieszkały. Wciąż widoczne są w szczycie budynku i na drzwiach wejściowych ładne zdobienia snycerskie.

Na terenie cmentarza ewangelickiego powstało zaś lapidarium z ocalałych nagrobków. Oto lista tych, które udało nam się odczytać:

Sigismunt Gefrejter (1897-1909 ?), Emma Gefrejter (1899 ?-1901), Adolfine Gefrejter (1899?-1903);
Ema? Rolkows…;
Adolf Bartsch (1860-1904);
Matildo Reichwald (1899-1909), Wanda Reichwald (1909-1912), Arthur Fenske (1909-1909), Michael Fenske (1883-1911);
Ema Fenske (1925-1938);
Adolf Klingbeil (1870-1919);
Rozamunda Jetzke (1883-1911);
Adelaide Harke ?
… Welke?


Cyców - dawny dom modlitwy


Cyców - drzwi wejściowe do domu modlitwy


Cyców - szczyt dawnego domu pastora



Cyców - ganek i drzwi wejściowe dawnego domu pastora


Cyców - lapidarium
 
4. Bakus Wanda, gmina Wierzbica.

Kolonia niemiecka w Bakus Wandzie powstała dość wrześnie, bo już w latach 40-ych XIX wieku. Wtedy też prawdopodobnie powstał cmentarz ewangelicki. W 1924 roku zbudowano zaś drewniany dom modlitwy. Po II wojnie światowej drewniany dom pastora rozebrano, a z pozyskanego materiału zbudowano cerkiew prawosławną w nieodległym Syczynie, wsi zamieszkanej w większości przez ludność ukraińską. Gdy w ramach akcji Wisła, wysiedlono z Syczyna Ukraińców, budynek cerkwi przejął kościół katolicki, jednak wkrótce doszło do podpalenia budynku i w efekcie jego zniszczenia.

Budynek drewnianego domu modlitwy stał w Bakus Wandzie dłużej, ale i on został rozebrany, a z pozyskanego materiały zbudowano dom proboszcza również w Syczynie. Po wybudowaniu nowej plebanii w Syczynie, dawny budynek sprzedano prywatnej osobie. Dziś stoi w Werejcach.

Cmentarz ewangelicki po wojnie zarósł lasem, a o tym, że teren kiedyś służył pochówkom świadczy jedynie obecność barwinka. 




Bakus Wanda - teren dawnego cmentarza ewangelickiego


Bakus Wanda - miejsce po domu modlitwy i domu pastora 

5. Bukowa Wielka, gmina Sawin

Kolonia niemiecka w Bukowej Wielkiej została założona w roku 1871. W  pobliżu wsi Piaski, ale na gruntach należących do Bukowej Wielkiej, w lesie, na wzgórzu znajdują się pozostałości cmentarza. Bez pomocy miejscowych mieszkańców prawdopodobnie nie odnaleźlibyśmy go. Nie jest w żaden sposób oznaczony. W lesie teren cmentarza można rozpoznać dzięki rosnącemu dookoła barwinkowi. Znajduje się tam jeden nagrobek upamiętniający młodą Olgę Krause (1905-1930).


Bukowa Wielka - w lesie po prawej znajduje się cmentarz



Bukowa Wielka - nagrobek Olgi Krause 


6. Bukowski Las, gmina Hańsk

 Jadąc dziś przez Bukowski Las, o niewielu rozsianych z rzadka zabudowaniach, trudno sobie wyobrazić, że w latach 1873/1875 powstała tu kolonia niemiecka licząca 62 gospodarstwa, z domem modlitwy i cmentarzem.

Śladu po domu modlitwy nie ma. Po wojnie drewniany budynek przejęła gmina, przez pewien czas służył do celów szkolnych, a po wybudowaniu nowego budynku szkoły, został sprzedany prywatnej osobie, która z uzyskanego materiału wybudowała dom w Hańsku.

W internecie można znaleźć informację o istnieniu pozostałości cmentarza ewangelickiego. Bez pomocy miejscowej ludności próżno ich jednak szukać. Znajdują się bowiem w głębi lasu, nieopodal zakrętu drogi prowadzącej do Bukowskiego Lasu z Rudki Łowieckiej. Żadne oznakowanie nie wskazuje na istnienie cmentarza. A wśród ściółki leśnej udało się odnaleźć pozostałości trzech nagrobków. Myślę, że dysponując odpowiednim sprzętem, można by ich znaleźć więcej. Znalezione nagrobki upamiętniały Julianę Schol, Emmę Pachal i Ferdinanda Lehmanna.







Las po drugiej stronie asfaltowej drogi skrywa jeszcze jeden sekret. Z drogi zupełnie nie widać pozostałości starego wiatraka holenderskiego, podtrzymywanego przez konary dębu.





7. Syczyn, gmina Wierzbica

Kolonia niemiecka powstała w Syczynie w 1863 roku. Mimo, że większość mieszkańców stanowili Ukraińcy, był tu luterański dom modlitwy (budynek istniejący) i cmentarz (poza barwinkiem, nie ma żadnych innych śladów po dawnych miejscach pochówków).


Syczyn - teren dawnego cmentarza, widok od drogi


Syczyn - budynek dawnego domu modlitwy 

 8. Malinówka, gmina Cyców

Początki Malinówki sięgają 1880 roku. We wsi istniała kircha oraz cmentarz ewangelicki. Według relacji najstarszej mieszkanki wsi, kircha spłonęła od uderzenia pioruna. W tym miejscu stoi teraz kościół katolicki. We wsi stoi jeszcze murowany dom, wybudowany przez rodzinę Jeske (według relacji mieszkanki wsi) -  tą samą rodzinę, która przed wojną ufundowała drewniany budynek szkoły (nie istniejący).

Cmentarz znajduje się na polu wśród drzew i krzewów  w pewnym oddaleniu od budynku straży pożarnej. Został wpisany do rejestru zabytków i jako tako uporządkowany. 
Znaleźliśmy tam dwa nagrobki - jeden upamiętniający rodzinę Günzler, drugi poświęcony Edwardowi Rossnagelowi, miejscowemu nauczycielowi i kantorowi (1883-1934) posiada inskrypcję nagrobną dwujęzyczną - po niemiecku i po polsku!


Malinówka - nagrobek rodziny Günzler


Malinówka - fragment nagrobka Edwarda Rossnagela


 9. Radawczyk Drugi, gmina Konopnica

Kolonia niemiecka w Radawczyku została założona w roku 1878. Co ciekawe głównie przez baptystów, a nie luteran. Do dziś przy drodze z Radawczyka Drugiego do Radawczyka znajdują się pozostałości cmentarza baptystów z jednym nagrobkiem upamiętniającym Andreasa Schmidta. W samym Radawczyku zaś na początku XXI wieku można było oglądać budynek dawnego zboru, użytkowanego przez Ochotniczą Straż Pożarną. Po wybudowaniu nowego budynku, w starym mieścił się przez jakiś czas bar z dyskoteką, później pomieszczenia wynajęła firma produkująca tworzywa sztuczne. Wówczas doszło do pożaru w budynku, który ostatecznie został rozebrany.


Radawczyk Drugi - nagrobek Andreasa Schmidta na cmentarzu baptystów


Radawczyk - nowy budynek remizy. Dawny zbór znajdował się przed nowym budynkiem

Jak na dość znaczną ilość kolonii niemieckich, ich śladów na Lubelszczyźnie nie pozostało wiele. Pamiętają o nich starsi mieszkańcy, którzy mieszkali na tych terenach przed wojną. Wszyscy, których spotkaliśmy wypowiadali się bardzo ciepło o swych przedwojennych sąsiadach, chwaląc ich za pracowitość. W wielu miejscach jednak ludność, która przyjechała po wojnie nie ma wiedzy o tym, jaką ciekawą historię skrywa ziemia lubelska.