Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rąkowski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rąkowski. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 26 kwietnia 2015

Marycha

Tegoroczny sezon wyjazdowy w ramach podróży dalszych i bliższych rozpoczęliśmy wraz z Kasią, świętując ważne dla nas wydarzenie, w Puszczy Augustowskiej. Nigdy nie eksplorowaliśmy wcześniej tych okolic, choć leżą tak niedaleko Białegostoku, stąd też i nasz wybór. Wyruszyliśmy z Białegostoku do Augustowa, aby stamtąd pojechać dalej w kierunku na Sejny. W Gibach - miejscu, gdzie niegdyś upamiętniono zaginionych w obławie augustowskiej, skręciliśmy w prawo. Naszym celem była Zelwa, mała wieś puszczańska położona nad jeziorem o tej samej nazwie i rzeczką Marychą. Miejsce to, jak wiele mu podobnych na Podlasiu leży na styku różnych kultur, które kształtowały oblicze północno-wschodniego skrawka dzisiejszej Polski na przestrzeni wieków. W tym wypadku nazwa wsi z dużym prawdopodobieństwem ma pochodzenie jaćwieskie. Po raz pierwszy wymieniona została w źródłach historycznych w 1645 roku jako wieś pańszczyźniana, w której zlokalizowana była karczma. Dziś leży w bliskim sąsiedztwie nieodległej Litwy. Niedaleko stąd również do granicy polsko-białoruskiej.

Gdy rozpakowaliśmy nasze bagaże w wynajętym gniazdku na końcu wioski i wyszliśmy na rekonesans, wiał silny wiatr, wyostrzając barwy napotykanych domów, drzew i kwiatów. Do życia budziła się przyroda, znak nadchodzącej z pewnym opóźnieniem wiosny. Zelwa musiała niegdyś, za czasów prlu, tętnić życiem podczas sezonu turystycznego, dziś zaś oferuje zaledwie kilka miejsc w kwaterach agroturystycznych lub domach do wynajęcia nad jeziorem. Nie ma zbyt rozbudowanej infrastruktury turystycznej, ciepły posiłek można zjeść w kwaterze agroturystycznej lub w najbliższej restaruacji, która znajduje się aż w Gibach. (Regres w stosunku do roku 1645!) Otwarty jest jeden sklep, położony urokliwie pod lasem na końcu wsi, z bardzo miłą obsługą, co możemy stwierdzić z pełnym przekonaniem, gdyż tam właśnie udaliśmy się na pierwszą kawę i herbatę. Dla nas brak infrastruktury stanowił raczej zaletę, poszukiwaliśmy bowiem miejsca gdzie można było zapomnieć o codziennym cywilizacyjnym pędzie.

Wędrując w kierunku sklepu minęliśmy budynek nieczynnej już i wystawionej na sprzedaż Izby Regionalnej. Wróble ćwierkały, że to interwencje sąsiedzkie spowodowały, iż miejsce niegdyś tętniące w sezonie życiem zostało zamknięte. Szkoda.



Wkrótce doszliśmy do skrzyżowania, przy którym stał budynek nieczynnego sklepu gieesowskiego oraz drewniany krzyż zwieńczony ręcznie kutym krzyżykiem żelaznym na szczycie.


Minęliśmy również na jednej z posesji kawałek większego kamienia z napisem, przypominającym czasy wczasów pracowniczych, gdy wyjazd na wakacje nad jeziorem był o wiele większą atrakcją, niż dziś, kiedy zdobycie paszportu nie sprawia żadnego problemu. Czy taka jest rzeczywiście historia tego kamienia i zdobił on kiedyś teren jednego z ośrodków wczasowych? Napis nie do końca był czytelny, ale zaczynał się tak:

"Kocham Cię Zelwo, ... jest twoje dziecię. Piękność twa przewyższa wszystkie inne kraje. I ja ciebie cenię nade wszystko w świecie..."


Zelwa Zelwą, ale tuż obok znajdują się dwa dość ciekawe rezerwaty przyrody i właśnie do jednego z nich skierowaliśmy nasze kroki. Po drodze minęliśmy położony wśród drzew budynek ochotniczej straży pożarnej. Nie mogłem nie sfotografować tej osobliwości.


Rezerwat Łempis (nazwa pochodzi od litewskiego słowa żółw), do którego udaliśmy się w pierwszej kolejności leży w kierunku północno-wschodnim od Zelwy w niedalekiej odległości od drogi do Berżnik. Założony został w roku 1983 na powierzchni 126 ha w celu ochrony rzadkiej roślinności torfowiskowej. Natknęliśmy się na tereny bagienne, urokliwe, pełne zieleni. Smutne było to, że nawet w takich miejscach, oddalonych od dużych siedzib ludzkich, położonych w głuszy leśnej i przeznaczonych raczej dla koneserów turystyki można było natknąć się na śmieci w postaci pojedynczych plastikowych butelek, czy puszek po piwie.



Na terenie rezerwatu otoczone pasem torfowiska położone są trzy jeziora: Łempis, Łemtupis i Stulpień. Dotarliśmy do tego ostatniego, najbliższego Zelwie. Otoczone ze wszystkich stron lasem, ze śladami bobrzej pracy na przybrzeżnych drzewach, ciche, spokojne, w pochmurny dzień przykryte stalowoszarego koloru niebem sprawiało nieco tajemnicze wrażenie.


Kolejnego dnia wybraliśmy się na dłuższą wyprawę - wzdłuż rzeki Marychy. Płynie ona w kierunku wschodnim od Zelwy, aby tuż przed granicą polsko-litewską skręcić na południe, stając się rzeką graniczną. Na odcinku tym staje się kręta, po obu jej stronach wznoszą się nad brzegami strome wzgórza, zdarza się również, że przegrodzona zostaje przyciągniętymi przez bobry pniami drzew. Na odcinku Zelwa - Budwieć w 1983 roku utworzono rezerwat przyrody "Kukle" i to on stał się celem naszej wędrówki. Położony na obszarze 313,5 ha chroni krajobraz przełomowej doliny rzeki Marychy, otoczonej borami mieszanymi porastającymi zbocza wzgórza oraz torfowiskowymi dolinkami.




Rezerwat Kukle na terenach bagiennych stanowi ostoję głuszców. Chroni również wiele rzadkich gatunków roślin. W lesie udało nam się natknąć na dość rzadką sasankę otwartą. Mignął nam przed oczami również młody koziołek a w zakolu rzeki ujrzeliśmy siedzącego na gnieździe łabędzia. Marycha musi stać się celem naszej kolejnej wyprawy kajakowej! Odcinek rzeki, który widzieliśmy był odludny, dziki i niezwykle urokliwy.



Doszliśmy w końcu do miejsca, gdzie stojąc na wzgórzu widzieliśmy Marychę skręcającą mocno na południe. Znak to, iż zbliżyliśmy się do granicy. Idąc dalej na wschód mijaliśmy szeroki pas torfowisk po południowej stronie. Wreszcie zdecydowaliśmy się na ich przecięcie, aby znów znaleźć się nad brzegami rzeki puszczańskiej. Weszliśmy na leśną ścieżynkę. Było delikatnie grząsko i w butach w niektórych miejscach trochę chlupotało. Co jakiś czas natykaliśmy się na odchody większych ssaków kopytnych. Za chwilę po lewej stronie ujrzeliśmy małe bagienne jeziorko dystorficzne, tzw. suchar. Porastające okolicę drzewa i krzewiasta roślinność sprawiały, że jego okolice spowite były półmrokiem. Warto było znaleźć się w leśnej ciszy, wśród natury i dość rzadkiego widoku.


Bagienna dolinka rozciągająca się na wschód od wspomnianego zakrętu Marychy, według przewodnika ma około 1 km szerokości. Nie szliśmy nią długo. Za chwilę znaleźliśmy się znów nad rzeką, a w oddali widzieliśmy już słupki graniczne.


Poszliśmy piaszczystą drogą na południe, aby za chwilę skręcić w prawo, w stronę mostku na rzece, tuż przy wsi Budwieć. Według mapy Suwalszczyzny, którą dysponowaliśmy, było to jedyne przejście przez Marychę w najbliższej okolicy. Mostek za chwilę zresztą ujrzeliśmy. Widok, który ukazał się przed naszymi oczami nie zachęcał do przejścia po nim. Belki, na których opierały się spróchniałe deski mostku, wyglądały na przegniłe. Przed wejściem nań ostrzegały ustawione prowizoryczne znaki ostrzegawcze. Alternatywą był powrót do Zelwy tą samą drogą, którą przyszliśmy. Iść ryzykując skaleczenie i kąpiel w zimnej wodzie, czy nie iść? Kasia zdecydowała się pierwsza. Przeszła suchą nogą. Zdecydowałem się i ja, choć z plecakiem i nieco większą masą. Deski drżały przy każdym kroku. Uff! Byliśmy na drugim brzegu.


Budwieć, nosząca nazwę pochodzenia prawdopodobnie jaćwieskiego, jest niewielką wsią o porozrzucanych po leśnej okolicy jak kamienie domostwach. Trochę tu drewnianych chat, spichlerzyków, ale i nowych domów. Niektóre gospodarstwa wyglądały na opuszczone. Ale wszystkie malowniczo położone wśród pól i lasów. W nagrodę za odwagę dostaliśmy piękne widoki i wygodną drogę powrotną szeroką szutrówką do Zelwy.


Grzegorz Rąkowski "Przewodnik Polska egzotyczna I", Pruszków 1999.

środa, 7 maja 2014

W krainie wietrznych wyżyn, jezior i świerkowych lasów

Ostatni weekend maja spędziłem wraz z przyjaciółmi i znajomymi nad pięknym, granicznym jeziorem Gaładuś. Poznałem je poprzedniego roku, będąc w Burbiszkach, leżących u północnego brzegu jeziora. Tym razem na wypoczynek wybraliśmy wieś Żegary, oplatającą swymi zabudowaniami południowy kraniec Gaładusi. Stąd już po sąsiedzku do Sejn. Żegary sprawiają wrażenie miejscowości letniskowej. Wydaje się, że więcej tu posesji należących do sobotnio-niedzielnych mieszkańców, niż typowo rolniczych gospodarstw. Przynajmniej przy drodze okalającej jezioro. Dwa charakterystyczne litewskie krzyże przydrożne: jeden we wschodniej części z napisem św. Metai (św. Metal jak niektórzy odczytywali), drugi tuż przy kościele, postawiony przez wywodzącego się z Żegar krawca Vincasa Petruskevicusa w roku 1900 - w języku litewskim, ale z polskimi literami jeszcze. Kościół w Żegarach bez wyrazu, zbudowany w miejscu XVIII-wiecznego, drewnianego, niestety spalonego kościółka. Za to kryje podobno pod posadzką stare krypty z prochami właścicieli pobliskiej Krasnogrudy - Eysymontów oraz Hołn Mejera - Paszkiewiczów.

W kościele na jednej, jedynej mszy świętej w niedzielę. Donośne śpiewy z wyrazistymi męskimi głosami i równie głośno brzmiącymi żeńskimi. Po  litewsku. Podobało się.

***
Od czasów studenckich nie łowiłem ryb. Wielką przyjemność sprawiło patrzeć, jak hurtem (na kukurydzę z puszki) brały płocie, krasnopióry i ukleje. Zakładaliśmy też mięsiste dżdżownice na okonie. W kwadrans wyciągnąłem dwa. Smażona świeża, chrupiąca ryba z patelni - pierwsza klasa. Do tego ziemniaki pieczone na ognisku oraz boczek grillowany z pieczarkami, cebulą i papryką. Palce lizać.


Z Żegar niedaleko do Krasnogrudy kojarzonej z Czesławem Miłoszem. Zadbane otoczenie starego drewnianego dworu Kunatów, wiekowe drzewa. We dworze dostałem numer suwalskiego pisma poświęconego sprawom okołomiłoszowym. Sąsiędztwo kolejnego jeziora - Hołny. Przyjazne miejsce, dobre do czytania ambitnych książek.  Podobnie, jak położone po drugiej stronie jeziora Hołny Mejera, choć tam akurat więcej przyjaznego nieuporządkowania.


Włóczyłem się po okolicy, korzystając z opisów w przewodniku Grzegorza Rąkowskiego. Tworzony 20 lat temu, niby tak niedawno. Wiele fragmentów jednak bezpowrotnie zdeaktualizowanych. Nieco zawodu przeżyłem w sąsiadujących z Żegarami Sztabinkach. Nad jeziorem o tej samej nazwie miał znajdować się stary, zarośnięty cmentarz, stanowiący prawdopodobnie jeden z nielicznych śladów po staroobrzędowcach w tych rejonach. Cmentarzyk okazał się być całkiem zadbanym miejscem z przewagą zupełnie nowych nagrobków.

***

Rachelany, wieś przy drodze do Hołn Wolmera. Nie znalazłem ani jednego, tak charakterystycznego dla tych terenów drewnianego świronka. Gospodarstwa zadbane,  murowane, nieco rozproszone, pasące się bydło. Kolorowe ogródki z mnogiem kwiecia. Wieś z niezłymi perspektywami można by rzec.

***

W Hołnach Wolmera piętrowy, murowany budynek dawnego folwarku z 1904 roku o swoistej estetyce, ze ścianami wzniesionymi z polnych kamieni. W latach 90-ych podobno strażnica Straży Granicznej. Dziś opuszczony, niszczejący, zarastający powoli roślinnością, podobnie, jak jego otoczenie.

***

Nie widziałem takiego zjawiska wcześniej. Tym razem, w początku maja rozpościerały się wszędzie, gdzie odkryty teren, żółte kobierce mniszka lekarskiego. Piękne, soczyste, przyciągające wzrok. Oglądałem je w Żegarach, w Dusznicy, gdy przekraczałem mostek na Dusi, przy drodze do Krasnogrudy, mijając leśny świronek nad jeziorem Dusiejcis Większym, w Rachelanach i w Hołnach Mejera. Mniszek lekarski ruled!




W ostatnim dniu wybrałem się do przygranicznych Berżnik na koniec świata. Pofałdowane wietrzne wzgórza, przytłaczające niebo chmury i rozproszone zabudowania najpierw Ogrodnik, później Hołn Wolmera. Wreszcie zielona tablica z napisem Berżniki. Cmentarz u początku wsi, niegdyś miasteczka, najstarszego na Suwalszczyźnie o wielu patriotycznych pomnikach - akcentach, zarówno polskich, jak i litewskich. Trójkątna łąka w centrum miejscowości, dawniej stanowiąca rynek, pamiątka świetności. Teren drewnianego (trochę przypominającego kościoł w Jaminach) XVIII-wiecznego kościoła, położonego na wzgórzu, skąd widać wody jeziora Kielig, zagospodarowany wzorowo.


Przed powrotem zaszedłem do sklepu z mydłem-powidłem (jak ja lubię takie sklepy) w starej drewnianej chałupie przy berżnickim rynku.  "- Ale bułki, proszę pana, wczorajsze." Wziąłem więc ciastka na wagę. Mączniste, spód w polewie czekoladowej, z dżemem truskawkowym i paskami lukru. Wyśmienite. Podniosłem się ze skraju rynku-łąki. Piękny czas!

wtorek, 9 lipca 2013

Sejny

Sejny nie są sennym, pełnym uroku podlaskim miasteczkiem, gdzie dawna świetna historia kontrastuje z drewnianymi parterowymi chatami, a codzienne zajęcia większej części mieszkańców bliższe są tym wiejskim. Gdyby przyrównać Sejny do Tykocina i Bielska Podlaskiego, zdecydowanie bliżej im do tego drugiego miasta. Ze spokojnymi, o wiejskim charakterze uliczkami sąsiadują tu niewielkie pokomunistyczne blokowiska, a przez miasto przebiega dość ruchliwa droga w kierunku granicy polsko-litewskiej. Jest kolorowo i pachnąco, jak potrafi być na uliczkach otoczonych kwietnymi ogrodami, a bywa też głośno, wulgarnie i szaro, jak w okolicach 4-piętrowych bloków.

Pierwsze kroki skierowaliśmy do najświetniejszej budowli Sejn, kościoła Nawiedzenia NMP i towarzyszącemu budynkowi podominikańskiego klasztoru. Można powiedzieć, że to tu zaczęły się Sejny. Co prawda ściśle historyczny początek miasta wiąże się z XVI-wiecznym folwarkiem i dworem Wiśniowieckich, a tuż potem założeniem sąsiadującego z folwarkiem Juriewa przez Jerzego Grodzińskiego w końcu XVI wieku. Jednak to dopiero dominikanie, sprowadzeni u początku XVII wieku przez Grodzińskiego nadali dzisiejszy kształt miastu. To wokół zespołu podominikańskiego, wysuniętego nieco na zachód w stosunku do historycznego Juriewa, skupia się centrum Sejn, i to dzięki sprowadzeniu w drugiej połowie Żydów, dla których dominikanie wybudowali w mieście drewnianą synagogę, rozpoczął się rozwój miasta.

Kościół wybudowany w latach 1610-1619 w stylu renesansowym, został przeorientowany w 1760 roku za sprawą Róży Strutyńskiej z Platerów, która sfinansowała jego przebudowę. Nowa fasada w stylu wileńskiego baroku, którą dziś możemy oglądać,  jak również wnętrze kościoła robią niesamowite wrażenie. Poruszamy się w bogato zdobionym, barokowym wnętrzu, pełnym złotego przepychu. Pod chórem możemy oglądać portrety fundatorów: Jerzego Grodzińskiego i Róży Strutyńskiej, kobiety o dość niestety miernej urodzie. Warto zobaczyć najcenniejszy zabytek sejneńskiego kościoła o rodowodzie XV-wiecznym - gotycką figurkę Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Szkoda jednak, że nie ma możliwości zejścia do krypt kościelnych, które kryją prochy okolicznej szlachty. Mogłaby to być pierwszego rzędu atrakcja dla turystów, a także godne upamiętnienie pierwszoplanowych dla rozwoju tej części kraju osób.



Niestety klasztor mimo baszt obronnych i eksponowanego położenia, nie oferuje nic specjalnego. Eksponaty w muzeum dotyczące historii klasztoru sprawiają wrażenie przypadkowych i nieuporządkowanych. Skorzystałem o tyle, że miałem okazję zobaczyć podobizny wszystkich biskupów sejneńskich, w tym także pierwszego, tak często spotykanego na początkowych kartach cyrkularza jamińskiego, (który został sfotografowany w ramach zainicjowanego przez Zbyszka Mierzejewskiego, Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego) - biskupa Pawła Straszyńskiego. Warto z pewnością zobaczyć na parterze wystawę fotograficzną poświęconą Powstaniu Sejneńskiemu, nieznanemu szerszemu gronu, aby uświadomić sobie, że po I wojnie światowej toczyliśmy krwawe walki o granice Rzeczypospolitej i z Litwinami.


Otoczenie kościoła prawdziwie kosmopolityczne. XIX-wieczny budynek przypominający dworek, zwany Starą Pocztą, w którego wnętrzach niegdyś mieściła się szkoła żydowska. Nie ma już niestety sejneńskich sukiennic, wielowiekowego symbolu tutejszego handlu, spalonych w czasie II wojny światowej przez Niemców. Jest za to pomnik biskupa sejneńskiego Antonasa Baranauskasa (Antoniego Baranowskiego), jednego z ważniejszych patronów XIX-wiecznego litewskiego odrodzenia narodowego, tłumacza Pisma Świętego na język litewski. Niedaleko stoi kaplica z figurą świętej Agaty na szczycie, pochodząca z końca XVIII wieku, na której ścianie frontowej wisi tablica upamiętniająca poległych w wojnie polsko-bolszewickiej policjantów. Na mnie wrażenie zrobił sąsiedni pomnik, o którego istnieniu nie wiedziałem. Drugi po Białymstoku w województwie podlaskim, który miałem okazję zobaczyć monument poświęcony poległym we wciąż nie wyjaśnionej katastrofie smoleńskiej.


Rozglądając się z okien dawnego klasztoru, zauważyliśmy białą wieżyczkę nieodległego kościoła z dachem pokrytym czerwoną blachą. Idąc ulicą Wacława Zawadzkiego (poświęconą poległemu w Powstaniu Sejneńskim podporucznikowi), doszliśmy do niewielkiego kościółka pw. Matki Boskiej Częstochowskiej. Wydawał się opuszczony, obrośnięty chwastami i wysoką trawą. Weszliśmy na prowadzącą wzdłuż kościoła ścieżkę, a tam... w powietrzu smród rozkładających się fekaliów, starego moczu, jakiś obrzępolony materac, ślady po niedawnym ognisku, porozrzucane butelki. Byliśmy w szoku. Aż dziw i zgroza, że obiekt sakralny można tak zaniedbać i bezcześcić. Czy władze duchowne nieodległej parafii, do której należy kościół nie widzą co się dzieje? Czy mieszkańcom okolicznych bloków to nie przeszkadza? Wystarczy zboczyć nieco z głównego traktu mieszczącego najwspanialsze zabytki Sejn, aby zobaczyć taki za przeproszeniem syf, kiłę i mogiłę! A warto wiedzieć, że obecny kościół to dawna, XIX-wieczna świątynia ewangelicka, podobno swego czasu udostępniana starowierom na uroczystości religijne. Przecież to mogłaby być kolejna wspaniała wizytówka tego północno-wschodniego miasteczka z  niemałym potencjałem turystycznym!


W Sejnach warto zobaczyć synagogę, gdyż niewiele takich pozostało w tej części Polski. Powstała w latach 1860-1870, a obecnie jest wykorzystywana przez fundację "Pogranicze". Trafiliśmy do jej wnętrza, mijając pomnik matki z czasów komunistycznych z kuriozalnym napisem: "Matka - to córka kraju, co jemu gotowa oddać ostatnie dziecię - to obywatelka", historyczne budynki ratusza i pałacu biskupiego z tablicą poświęconą wymordowanym przez Niemców mieszkańcom Sejn w kwietniu 1940 roku. W synagodze trafiliśmy na ciekawą wystawę. Glinianym płaskorzeźbom towarzyszyły tabliczki z opisem, opowiadające historię Sejn poprzez historie konkretnych postaci, a także miejsc. Stanowiła doskonałe uzupełnienie przyswojonych wiadomości z przewodnika turystycznego, dodając wiele mniej znanych szczegółów do obrazu miasteczka.


Z kolei z synagogi niedaleko do miejsca związanego z samymi początkami Sejn, cmentarza świętojerskiego. W okolicy synagogi warto zobaczyć pomnik poświęcony Powstaniu Sejneńskiemu, na którym orzeł symbolicznie trzyma w szponach herb Sejn.


Cmentarz świętojerski, na który najłatwiej dostać się od strony podwórka remizy strażackiej, to dziś zarośnięty chwastami i sosnami teren, z pagórkiem, na którym stał pierwszy - ufundowany jeszcze przez Jerzego Grodzińskiego drewniany kościół, rozebrany dopiero w XIX wieku przez biskupa sejneńskiego, wspominanego już Pawła Straszyńskiego.


Wystawa fundacji "Pogranicze" wymieniała jedyną już ulicę brukowaną w Sejnach, zwaną niegdyś Koziarka, dziś noszącą nazwę Marii Konopnickiej. Nie jest to jednak, jak się okazało, jedyny brukowany trakt w miasteczku, ale na wieczorny spacer posiada wystarczająco dużo uroku.



Ostatnie chwile tego dnia pełnego Sejn postanowiliśmy poświęcić na odszukanie resztek dworu Wiśniowieckich. Według cytowanego tu już wielokrotnie przewodnika Grzegorza Rąkowskiego "Polska egzotyczna", miały się one znajdować na wzgórzu nieopodal miejsca, w którym Marycha wypływa z jeziora Sejny. Inny z przewodników, precyzował, że resztki dworu kryje las Borek, położony przy drodze do miejscowości Widugiery. Opcje te się nie wykluczały. Problem w tym, że nikt z mieszkańców Sejn, których pytaliśmy, nie wiedział co to są Wysokie Sejny, ani jak trafić do resztek dworu. A skoro las Borek wydawał się zbyt nieprzyjazny na wieczorne poszukiwania, sprawa folwarku Wiśniowieckich pozostała w sferze zagadek.

wtorek, 2 lipca 2013

Powrót do Puńska

Zatrzymaliśmy samochody na parkingu w pewnym oddaleniu od kościoła. Parking przed nim wypełniony był bowiem szczelnie autami, za którymi rozłożyły się budy z wszelkiego rodzaju wielobarwnymi towarami odpustowymi. Odpust na śś. Piotra i Pawła, jeden z trzech odbywających się od lat w Puńsku. Wybierając się na kolejną w tym roku wycieczkę ze znajomymi do tej wsi, dawniej miasteczka - stolicy polskich Litwinów, miałem ochotę odszukać pozostałości cmentarza żydowskiego, a także zobaczyć budynek dawnej synagogi, podobno niczym nie różniącej się od sąsiednich domów. Na parkingu zaczepił nas jednak nieco podchmielony mężczyzna. Chcąc uwolnić się od kłopotliwego towarzysza, zapytałem o muzeum. - O to tu zaraz przy kościele. - Dziękujemy! - i już nas nie było.

Przy świątyni po prawej stronie stoi drewniany budynek dawnej plebanii, który obecnie wykorzystywany jest do celów muzealnych. Zwracają uwagę drewniane zdobienia dachu, okien oraz okiennic. Drzwi były zamknięte, jednak za szybą wsunięta kartka informowała o numerach telefonów, pod które warto zadzwonić, chcąc zwiedzić wnętrze. Pani Anastazja, która przyjechała rowerem już po pięciu minutach, otworzyła nam drzwi i zaczęła barwnie opowiadać. Najpierw o krajkach, czyli dekoracyjnych paskach barwnie tkanych w litewskie wzory ludowe. Dowiedzieliśmy się, jakie było ich zastosowanie w czasach nieodległych, usłyszeliśmy też, że podobne paski materiału z wyszytymi wzorami odnajdowano w grobach jaćwieskich, co wskazywałoby na ich lokalny, dawny rodowód. Oglądaliśmy również pisanki barwione w podobne wzory, wiejskie przedmioty codziennego użytku, warsztat tkacki i co zwróciło moją szczególną uwagę  - domowe ołtarzyki, z których jeden mógł poszczycić się ponad 80-letnią metryką.





Pani Anastazja oprowadziła nas też po wnętrzu neogotyckiego kościoła pw. Wniebowzięcia NMP zbudowanego w latach 1877 - 1881 w miejscu starej drewnianej świątyni, która istniała tu od 1597 roku, a wybudowana została staraniem leśniczego sejwejskiego Stanisława Zaliwskiego, chorążego liwskiego. Warto wspomnieć, że pierwsze wzmianki o osadach nad jeziorem Puńsko pochodzą z rewizji puszcz królewskich z 1559 roku, a więc niespełna pół wieku przed wybudowaniem pierwszego kościoła. Ciekawe jest, że to nie osady położone na południowym brzegu jeziora Puńsko, a wieś Nowe Puńsko założona po przeciwnej stronie jeziora pod koniec XVI wieku dała początek dzisiejszej stolicy polskich Litwinów. Dzięki naszej przewodniczce dowiedzieliśmy się, który z obrazów pochodzi z pierwotnego kościoła, mogliśmy zauważyć, że każdy z filarów pokryty jest tradycyjnymi litewskimi wzorami (każdy innym), podobnymi do tych wykorzystywanych w krajkach oraz to, że położenie kościoła na wzgórzu nad jeziorem świadczy najprawdopodobniej o tym, iż w tym miejscu leżało w dawnych wiekach grodzisko jaćwieskie, a wzgórze położone naprzeciw, mieszczące pozostałości starego cmentarza katolickiego stanowiło jaćwieskie miejsce mocy.

- Byłem na tym cmentarzu niedawno. Pięknie położony. Ale zastanowiło mnie, dlaczego poza jednym nagrobkiem z czytelną inskrypcją nie ma tam innych. - wyrwało mi się.

- Kiedyś stawiano głównie nagrobki drewniane, które nie zachowały się do naszych czasów. Ale na cmentarzu jeszcze niedawno stały dwa nagrobki.

- Może nie zauważyłem tego drugiego?


Po obejrzeniu kościoła dostaliśmy jeszcze wskazówki, jak trafić do budynku dawnej synagogi, gdyż wcale nie stoi naprzeciw kościoła, jak można zasugerować się, czytając świetny skądinąd przewodnik Grzegorza Rąkowskiego, a także zostaliśmy podwiezieni pod dawny cmentarz żydowski. Cmentarz ten podzielił losy wielu innych kirkutów, które odwiedziłem na Podlasiu (Tykocin, Jasionówka, Jałówka, Zabłudów, Knyszyn). Teren zarośnięty, gdzieniegdzie wśród krzaków widać resztki macew.



Postanowiliśmy pojechać jeszcze na dawny cmentarz katolicki, po drodze dziwiąc się "zwykłości" budynku dawnej synagogi i sąsiadującego domu rabina.


A na cmentarzu rzeczywiście po lewej stronie odnalazłem drugi istniejący nagrobek z 1858 roku, upamiętniający Wincentego Mazurowskiego.


Z ostatniej wyprawy do Małej Litwy zapamiętam jeszcze niewątpliwie zaludniony stok jeziora Gaładuś w Burbiszkach podczas koncertu litewskich zespołów folklorystycznych, znakomity smak kartaczy, blinów litewskich z mięsem i chłodnika, a także surowe wnętrze nowego kościoła w Widugierach, z monotonnym głosem księdza prowadzącego mszę w tak innym od polskiego języku litewskim oraz widok dużych rozmiarów krzyża, po litewsku zdobionego kłosami zboża w ołtarzu głównym, na tle jaśniejącego witraża.

Grzegorz Rąkowski, "Przewodnik Polska egzotyczna I", Pruszków 1999.

środa, 1 sierpnia 2012

Jałówka - niegdyś miasto na szlaku z Warszawy do Wołkowyska

Upał niesamowity. Na szczęście wiejski sklep jest czynny, a w nim przyciąga wzrok zimna pepsi za drzwiczkami lodówki. Zaopatrzony w przewodnik Grzegorza Rąkowskiego ruszam w kierunku północnym na Kondratki, aby zobaczyć w pobliskim lasku pozostałości cmentarza żydowskiego.

"Można tu z trudem odszukać kilka zaledwie większych nagrobków. Reszta jest niewidoczna, ukryta pod warstwą ziemi, mchu, igliwia i gęstych jeżyn."

Powyższe słowa pisane ponad 10 lat temu już najprawdopodobniej nie są aktualne. We wskazanym miejscu nie znalazłem ni śladu po nagrobkach.

Jałówka, do której trafiłem położona jest tuż przy granicy z Białorusią, nieco na północny wschód od zbiornika wodnego Siemianówka. Miasto lokował tutaj Zygmunt August w 1545 roku. Znajdowało się na trakcie prowadzącym z Warszawy do Wołkowyska i Mińska. Aż do rozbiorów było ośrodkiem dóbr królewskich i siedzibą starostwa jałowskiego. W 1792 roku król Stanisław August Poniatowski potwierdził dawne przywileje miejskie. Jałówka straciła je najprawdopodobniej po powstaniu styczniowym. (Kuriozalny zapis dotyczący Jałówki znajduje się w przewodniku "Ścieżkami prawosławia" pod redakcją Anny Radziukiewicz, która pisze: "Obecnie Jałówka nie posiada praw miejskich. Utraciła je po potopie szwedzkim". Ba! Ale ile lat po potopie?)

Dawne miasteczko to dziś senna miejscowość, pełna zieleni, drewnianych zabudowań. Ciekawą architekturę ma cerkiew prawosławna pw. Podwyższenia Krzyża Świętego, zbudowana na przełomie lat 50-ych i 60-ych ubiegłego wieku, której główna kopuła jest w rzadko spotykany sposób przeszklona u dołu, posiadając kształt sferyczny w odróżnieniu od większości cebulastych kopułek podlaskich cerkwi.

Ja jednak zachęcony opisem w przewodniku i wskazówkami jednej z czytelniczek niniejszego bloga kieruję się na wschód w kierunku granicy. Na skraju lasu jałowskiego znajdują się ruiny kościoła pw. św. Antoniego, zbudowanego w 1908 roku, a zbombardowanego w czerwcu 1941 roku przez lotnictwo niemieckie u początku wojny pomiędzy niedawnymi sojusznikami.

Podobne ruiny ceglanego kościoła znajdują się w nadbużańskim Mielniku. Tamte jednak położone są prawie w centrum miejscowości w sąsiedztwie Góry Zamkowej i ... wywołują zupełnie inne wrażenie. Ruiny kościoła jałowskiego znajdują się na skraju wsi, w lesie, na odludziu. Nie w takich miejscach budowano zwykle kościoły. Na zgliszczach zbudowano kaplicę w roku 2000 pod tym samym wezwaniem.


Opuszczam ruiny i kieruję się dalej w kierunku wschodnim. Wkrótce po lewej stronie wyłania się teren cmentarza. Odnajduję wzmiankowany u Rąkowskiego nagrobek rodziny Bohatyrewiczów. Wrażenie robi na mnie bluszcz okrywający nagrobki, w niektórych miejscach tworzący roślinny dywan.

Każdy cmentarzyk związany od wieków z ludźmi tworzącymi lokalną historię posiada swoją melodię nazwisk. Na cmentarzu jałowskim dominują Gryko, Gryc, Hajduczenia, Urwan, Kazberuk, Bójko, Dudko, Lach. Co ciekawe na wielu nagrobkach wpisana jest nazwa miejscowości, z której pochodziła zmarła osoba.



W prawej części cmentarza stoi mały las krzyży drewnianych, bezimiennych w większości, stanowiących pewnie świadectwo lokalnej tragedii.

Niektóre nagrobki wzruszają inskrypcjami nieporadnymi, ale pełnymi uczucia płynącego wprost z serc chłopskich. Moją uwagę zwrócił również nagrobek z rysunkiem świątyni.





Opuszczam powoli cmentarz, przy rynku spoglądam jeszcze raz na jaśniejący w słońcu budynek cerkwi i ruszam w kierunku Białegostoku. Dziękuję pani Marzenie za zwrócenie mojej uwagi na leżącą poza głównymi szlakami, ale niezmiernie ciekawą miejscowość.

sobota, 1 października 2011

Wiżajny 2011

W bieżącym roku do dalszego poznawania Suwalszczyzny podchodziłem dwukrotnie, za miejsce docelowe obierając małe miasteczko, położone tuż przy granicy z Litwą. Majowa wyprawa potwierdziłaby, że Wiżajny to prawdziwy biegun zimna, gdyby podobnie zimno nie było wtedy na przeważającej części terytorium Polski. W każdym razie z wędrówek po okolicy wyszły nici.

Kolejna próba miała miejsce w lipcu. Mieszkałem nad samym brzegiem jeziora Wiżajny wraz z przedstawicielami najmłodszego pokolenia rodu Paczkowskich. Gorące dni poświęcaliśmy na leniwy odpoczynek nad jeziorem. A gdy zdarzyła się trochę gorsza pogoda, a tego roku zdarzała się wyjątkowo często, ruszaliśmy "rozejrzeć się" po okolicy.

Wiżajny są dość sennym miasteczkiem, malowniczo rozłożonym nad większym jeziorem o takiej samej jak miasteczko nazwie i mniejszym jeziorem Wistuć, z dominującymi w najbliższej okolicy terenami rolniczymi. Nie posiadają zbyt wielu pamiątek historycznych, warto tu jednak przyjechać dla walorów krajobrazowych, choć okolice Suwalskiego Parku Krajobrazowego na pewno tego rodzaju wrażeń dostarczają więcej. Ale i dla wrażeń smakowych, o czym w dalszej części.

Pierwsze kroki przeciętny turysta kieruje z reguły w kierunku wznoszącego się w stosunku do pozostałych części miasteczka, dawnego rynku, obecnie zamienionego na park z położonym na samym szczycie wzgórza kościołem św. Teresy z 1925 roku. Ze wzgórza kościelnego roztacza się widok, przysłonięty nieco zabudowaniami, na jezioro Wiżajny.


Obok w parku, stoi ciekawy pomnik poświęcony Józefowi Piłsudskiemu z lat 30-ych XX wieku.


Jak podaje w swoim przewodniku Grzegorz Rąkowski, w Wiżajnach znajduje się zaniedbany przedwojenny cmentarz ewangelicki tuż przy jeziorze Wistuć. Nie jest łatwo do niego trafić. Nie ma żadnej tablicy, która informowałaby, w którym miejscu dokładnie leży. A droga wiedzie wzdłuż małego osiedla bloków i nie każdy z okolicznych mieszkańców orientuje się, że taki cmentarz jest nieopodal położony. Niestety, jego teren w lipcu był tak zarośnięty roślinnością wszelaką, że nie ryzykowałem poszukiwań, poza odnalezieniem dawnej bramy wejściowej.

Pewnego niezbyt ciepłego, ale i nie zimnego, takiego w sam raz na spacery dnia, wybraliśmy się na wycieczkę dookoła jeziora Wiżajny. Szlak wiódł początkowo ulicą Wierzbołowską. Zarówno Grzegorz Rąkowski w swoim przewodniku wspomina pięknie zdobiony dom, stojący przy tej ulicy. Mam wrażenie, że jego dni są jednak policzone.


Dalsza trasa wiodła wzdłuż pagórkowatych pół, łąk, jak i terenów częściowo zalesionych.



Wspomniałem wcześniej o walorach smakowych regionu. Wędrując dookoła jeziora nie sposób nie zauważyć tablic towarzyszących napotykanym po drodze gospodarstwom, reklamujących sery z Wiżajn. Postanowiłem spróbować tego specjału. Charakterystyczną cechą gospodarstwa do którego weszliśmy był niemiły, duszący zapach. Przypomniała się pszczółka Maja i Aleksander odstraszający wszystkich zapachem swego sera. W zaprezentowanym nam pomieszczeniu półki aż uginały się pod ciężarem różnego ich rodzaju. Generalnie sery z Wiżajn dzielą się na dwa rodzaje: podpuszczkowy dojrzewający i podpuszczkowy dojrzewający wędzony. W zależności jednak od okresu dojrzewania sera i zastosowanych przypraw mamy całą gamę smaków. Zdecydowałem się na ser niedługo jeszcze dojrzewający, koloru białego z widocznymi dziurkami, w dotyku sprężysty, o smaku czosnku. Pychotka.

Jeśli chodzi o punkty gastronomiczne w samych Wiżajnach, nie ma dużego wyboru. Znaleźliśmy tylko dwa lokale, z których jeden położony przy drodze do Żytkiejm mogę z czystym sumieniem polecić, przede wszystkim dzięki dużemu wyborowi dań rybnych (tak pysznego lina dawno nie jadłem). Ale i kartacze mają niezłe.

Będąc w Wiżajnach na pewno warto wybrać się do punktu widokowego na najwyższym (choć nie tak efektownym, jak Góra Cisowa) wzniesieniu Suwalszczyzny- Górze Rowelskiej (299 m n.p.m.).

Mimo wszystko czuję pewien niedosyt po dwóch tegorocznych wyprawach. Kaprysy pogodowe sprawiły, że wielu miejsc nie nawiedziliśmy. Na kiedyś tam zostają więc Góry Sudawskie, jak i zakamarki pomiędzy Smolnikami, a Wiżajnami.