Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tajwan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tajwan. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 4 czerwca 2019

Zwiedzanie Tajpei

Gdybym miał stworzyć ranking odwiedzonych krajów, pod kątem chęci powrotu, od wielu lat pierwsze miejsce dzierżyłby w nim Tajwan. Dlaczego akurat Tajwan? - wielu mogłoby zapytać. Nie ma tam przecież zapierającej dech w piersiach architektury. Patrząc na tajwańskie bloki poupychane ciasno w wielkich aglomeracjach, nie doznamy takich przeżyć natury estetycznej, jak przy spoglądaniu na austriackie wioski w górach, niemiecką secesję, holenderskie domy z muru pruskiego, gotyckie katedry, czy pielęgnowane od pokoleń angielskie ogrody otaczające domostwa z czerwonej cegły. Krajobraz miejski w sposób niezwykle kontrastowy zmienia się tu na wiejski, a wysokie bloki nagle ustępują miejsca polom ryżowym bez tej płynności charakteryzującej miasta europejskie, gdzie centrum przechodzi w przedmieścia, a dopiero za nimi rozpoczynają się tereny wiejskie. Poziom hałasu i korki uliczne nie ustępują, a nawet przewyższają to, co znamy z zatłoczonych aglomeracji europejskich i amerykańskich. Nie ma na Tajwanie tak pięknych plaż, jakie chętnie w ciepłych krajach odwiedzamy. Niezłej klasy samochody, poruszające się po ulicach miast tajwańskich, świetne rozwiązania komunikacyjne w Taipei (metro!) i dla kontrastu śmieci oraz inne żelastwo poukrywane po różnych zakamarkach między budynkami lub wśród bujnej roślinności to kolejne punkty, które można wymienić.

Mam jednak sentyment do Tajwanu. Pierwsze państwo azjatyckie, które odwiedziłem. Było gorąco, tak jak w sierpniu tylko być może. Ulice Taoyuan bez chodników, z dziesiątkami skuterów i samochodów i wszędzie drobny handel różnego rodzaju. Ujęła mnie wtedy przedsiębiorczość Tajwańczyków. Wczesnym rankiem można było wybrać się na śniadanie do któregoś z prowizorycznie wyglądających barów, ulokowanych niemal w garażu, gdzie na blasze rozłożone były wyśmienite pierożki i placuszki z ryżu, mąki, jakie tylko można sobie zamarzyć. Nie raz korzystałem wtedy z przejażdżki prywatnymi samochodami, których kierowcy podjeżdżali do przystanków autobusowych i w cenie biletu oferowali transport aż pod sam hotel.
To na Tajwanie miałem okazję zobaczyć arcydzieła chińskiej kultury zgromadzone w muzeum narodowym w Tajpei, których liczba wystarcza na rotację wystaw w cyklu 12-letnim. Byłem pod wrażeniem chińskiej tradycyjnej architektury na Tajwanie znajdującej swe odzwierciedlenie w wyglądzie większych i mniejszych świątyń taoistycznych o bogatej kolorystyce i nie do zrozumienia dla Europejczyków symbolice.

Nie raz biesiadowałem z przyjaciółmi z Tajwanu, uczestnicząc w specjalnie zaaranżowanych spotkaniach rodzinnych, firmowych, czy tak po prostu umawiając się na kolację lub obiad. Pracowałem z nimi niemal przez dwa lata tu w Polsce. Dzięki temu mogłem spojrzeć za kulisy tego tak bardzo podzielonego niemal na dwie połowy społeczeństwa, które pod tym względem bardzo przypomina Polskę.

Muszę również wspomnieć o życzliwości i otwartości na cudzoziemców oraz dużym poziomie bezpieczeństwa na ulicach tajwańskich miast.

Last but not least - kuchnia. Na tej niewielkiej wyspie liczącej ponad 22 miliony mieszkańców można spotkać niemal każdy rodzaj wyśmienitej kuchni chińskiej.  Trochę historii: Po przegranej wojnie z komunistami w 1949 roku olbrzymia rzesza wojskowych i urzędników wspierających Chiang Kai-Sheka, pochodzących z różnych części Chin kontynentalnych zbiegła na wyspę, gdzie swą kontynuację znalazło państwo o nazwie Republika Chińska. Wymieszała się nowo przybyła ludność z wcześniejszymi falami emigracji chińskiej na Tajwan, głównie z prowincji Fujian. Stąd bierze się taka różnorodność kuchni na Tajwanie. Olbrzymie Chiny kontynentalne w pigułce.

Wprowadzenie dyktatury przez nowo przybyłych Chińczyków z kontynentu trwale podzieliło obie chińskie społeczności Tajwanu.

Ale wracając do kuchni tajwańskiej  - jestem jej wielkim fanem. Zarówno w wydaniu biesiadowym - rodzinnym i firmowym, gdy na okrągłym, obracanym stole ląduje za każdym razem kilkanaście różnych potraw - przystawek, rzadkich zup,z  których warzywa i większe kawałki mięsa wyławia się pałeczkami, głównych dań, którym towarzyszy nieodłączna mała miseczka ryżu, jak i różnych jej odmian w barach i restauracjach, a także na tak zwanych nocnych rynkach (night markets), gdzie można spróbować lokalnych flaków, hot dogów w ryżu, różnego rodzaju pierożków, ciast, świeżych owoców morza, napojów ze świeżo wyciskanych owoców, itd. itp. Długo by wymieniać.

Nie przypadkowo już w roku 1900, gdy Polacy osiedlali się na Dalekim Wschodzie, zatrudniając się przy budowie kolei, korespondent Gazety Kieleckiej pisał w numerze 100 następująco:

"Każdy chiński kucharz jest w swoim fachu mistrzem nieporównanym i wszyscy wyżsi wojskowi i urzędnicy we Władywostoku, Chabarowsku i Błagowieszczeńsku etc. starają się o kucharzy chińczyków, do czego jednak ci dają namówić się z trudnością i to za cenę stosunkowo wygórowaną, co najmniej już 25 rb. miesięcznie, a to dla tego, że w służbie u europejczyka muszą się myć codzień, a ręce kilka razy dziennie, co każdy prawowity chińczyk uważa za wymysł zupełnie niepotrzebny, a dla siebie niesłychanie przykry i uciążliwy; pod tym jedynie względem pilnować go trzeba i kontrolować nieodstępnie, co zaś do umiejętności, to każda gospodyni może być spokojną, że nawet takie potrawy jak bigos, zrazy, kapuśniak, gulasz, itp., których chińczyk oczywiście nigdy widzieć nie mógł, z samego tylko opowiedzenia, które w dodatku w możności jest zrozumieć, jak to mówią piąte przez dziesiąte, natychmiast przygotuje daleko lepiej niż nasze kucharki."


Pora jednak wrócić do tematu, czyli zwiedzania Taipei. Miałem na to jeden dzień i postanowiłem poświęcić go na odwiedzanie historycznych miejsc w stolicy Tajwanu. Niestety, wycieńczony podróżą do Taroko National Park, kolejnego dnia nie usłyszałem budzika i na śniadanie hotelowe zwlokłem się w ostatniej chwili.
Wracając na chwilę do kulinariów, właśnie wtedy odkryłem jak pożywnym, a jednocześnie delikatnym daniem śniadaniowym jest makaron po tajwańsku. Cieniutkie nitki ryżowego makaronu, przyprawione czarnym octem, sosem sojowym i olejem sezamowym z zestawem wyśmienitych warzyw, grzybów i pasków wieprzowiny.

Pierwszym punktem miała być Brama Północna znajdująca się niedaleko głównego dworca kolejowego w Taipei. Reliktów całkiem nieodległej, gdyż XVIII- i XIX-wiecznej historii Taipei pozostało niewiele i należą do nich dwie bramy miejskie. Niegdyś Taipei było niewielką wioską otoczoną murami, które forsowało się przechodząc przez bramy zamykane na noc. Po murach nie ma już śladów, a Brama Północna jest jedną z dwóch, które zostały zachowane. Pomalowana na czerwony kolor z dachem wygiętym na chiński sposób, stoi tuż przy ruchliwej drodze szybkiego ruchu. Pojedyncze osoby robiły sobie fotki tuż przy wiekowych drzwiach z drewna.



Mury okalające Taipei zostały wybudowane w roku 1884, gdy w Chinach rządziła dynastia Qinq, a Tajwan miał przed sobą jeszcze 11 lat, zanim dostał się w ręce Japończyków. Zostały rozplanowane przez Liu Ao zgodnie z zasadami feng shui, zwrócone w stronę wzgórza Qixing, co miało symbolizować opiekę gór nad miastem. Warto było zobaczyć, aby przypomnieć sobie o przemijalności i nieodłącznych zmianach z nią związanych.

Nieopodal Bramy Północnej znajduje się budynek poczty głównej, skąd można wysłać pocztówki do kraju. Nieco bliżej dworca kolejowego i stacji metra zaś zlokalizowany jest dość dobry sklep muzyczny, gdzie kupiłem 12-płytowy zestaw dzieł tajwańskiego skrzypka Er-hu Kenny Wena. Obsługa sklepu nie znała angielskiej nazwy wykonawcy. Nie obyło się szukania w Google nazwy chińskiej.

Z dworca głównego pojechałem czerwoną linią metra do stacji Yuanshan. Stamtąd już niedaleko do jednego z najstarszych w Taipei budynków mieszkalnych, zwanego Lin An Tai. Nie jest wcale łatwo do niego trafić. O ile początkowo droga wiedzie prosto przez parki (Yuanshan Park i Fine Arts Park), to później trzeba przejść przez ruchliwe skrzyżowanie jednej z głównych magistral tajwańskiej stolicy, gdzie nie jest trudno się pogubić.

W 1754 roku Lin Chin-Ming, jeden z mieszkańców prowincji Fujian przeprowadził się wraz rodziną na wyspę Tajwan. Jeden z jego synów Lin Chin-Neng mający żyłkę do biznesu zgromadził na tyle pokaźny majątek, aby wybudować dość obszerną rezydencję składającą się z budynku głównego, budynków bocznych i dużego placu. Całość została urządzona według zasad feng shui. Przed wejściem do budynku znajdował się płaski plac, mający za zadanie "zbieranie wiatru" i otoczony wzgórzami po bokach. Frontalną perspektywę głównego budynku zamykało zaś wzgórze An Shan. Całość zbudowana w stylu charakterystycznym dla południowej części prowincji Fujian. Wnętrze pełne prześwitów, spośród których niektóre mają kształty przypominające brzuchate wazony, a otoczenie pełne jest zieleni drzew oraz traw. Piękna scenerii dodaje kompozycja stawów wplecionych w teren rezydencji. Centralną część głównego budynku zajmuje miejsce kultu przodków.

Sama nazwa Lin An Tai nawiązuje do powiatu Anxi w prowincji Fujian, skąd pochodziła rodzina Li oraz do nazwy rodzinnego biznesu Rong Tai Company.

Warto dodać, że budynek wraz z otoczeniem nie znajduje się w miejscu, gdzie został wybudowany. Gdy w roku 1978 rozbudowywano jedną z drogowych magistral Taipei, budynek skazano na wyburzenie. Jednak dzięki wsparciu naukowców i ekspertów został przeniesiony do dzisiejszego miejsca.

Jest to oaza spokoju pośród huku nieodległej magistrali drogowej. Oryginalne zdobienia budynku, zieleń otaczającej przyrody, ciepło słonecznego dnia i młoda para pozująca do zdjęć kształtowały klimat tego miejsca, gdy tam dotarłem.






Na drugą część dnia zaplanowałem zwiedzanie miejsc kultu religijnego. Na początek pojechałem do świątyni Konfucjusza zbudowanej w latach 20-ych XX wieku. Konfucjusz, żyjący między 551 a 479 rokiem przed Chrystusem, odcisnął znaczące piętno na sposób myślenia współczesnych Chińczyków, a także mieszkańców wielu krajów sąsiednich.  Podkreślał znaczenie  szacunku do rodziców i rodziny, lojalności w stosunku do przyjaciół, sprawiedliwości, pokoju, edukacji i humanitaryzmu. Występował przeciwko korupcji, zbyt wysokim podatkom, wojnom i torturom. Jedną z najważniejszych cech jego filozofii było poszanowanie hierarchii w społeczeństwie. Kult Konfucjusza znajduje się na Tajwanie w zdecydowanej mniejszości (jeśli chodzi o ilość świątyń), dlatego chciałem choć raz spojrzeć na jedną z nich. Olbrzymi kompleks wielu budynków znajdujący się za murowanym ogrodzeniem zniechęcił mnie jednak. Miałem niewiele czasu, a chciałem jeszcze zobaczyć dwie świątynie taoistyczne w Taipei. Było dość pusto, symbolika zupełnie dla mnie nieczytelna. Zwróciłem uwagę na brak posągów, bóstw, w ramki oprawione wisiały na ścianach cytaty różnego rodzaju.



Niemal po sąsiedzku znajduje się najstarsza świątynia taoistyczna w Taipei - Paoan Temple. Taoizm, chyba najpopularniejsza religia na Tajwanie wzięła swój początek w Chinach. Założenia tej filozofii przypisywane są niejakiemu Laotse, kustoszowi archiwum imperium chińskiego, żyjącemu w VI wieku przed Chrystusem. Tao oznacza drogę, esencję świata. Główną koncepcją taoizmu jest nie robienie niczego (nie czyń niczego i nic będzie uczynione). Oznacza postawę pełną pokory, bierności, nieasertywności i braku agresji. Żyj i daj żyć innym - to inne wezwanie tej filozofii. Świątynie taoistyczne, te małe, poświęcone jednemu z bóstw stoją niemal na każdej większej ulicy w miastach tajwańskich. Kolorowe z nieodłącznym symbolem szczęścia - smokiem na szczycie dachu ubarwiają brzydką architekturę tajwańskich aglomeracji.

Paoan Temple została zbudowana w roku 1765. Jest dość duża. Przez bramę wchodzi się na otoczony murem dziedziniec, z którego kolejne wejście prowadzi się do stojącej w centrum świątyni. Jest to miejsce pełne koloru i życia. Co chwila wchodzą tu przechodnie, aby zapalić kadzidełko i pochylić głowę w zadumie przed bóstwem.







Na sam koniec pojechałem zobaczyć najbardziej znaną świątynię taoistyczną w Taipei - Lungshan Temple. Zbudowana w roku 1738 została zadedykowana bogini miłosierdzia - Kuanyin. Zburzona w czasie trzęsienia ziemi w roku 1815, odbudowana, znów zniszczona przez tajfun w roku 1867 i ponownie odbudowana, by w roku 1945 doświadczyć bombardowania przez samoloty amerykańskie dokonujące nalotu na stacjonujące na Tajwanie wojska japońskie.

Akurat trafiłem na lokalne święto. Dookoła świątyni stał tłum ludzi. Ulicą przemieszczała się procesja. Było kolorowo, głośno od zawodzącej jednostajnej muzyki piszczałek. Niektórzy uczestnicy procesji pozowali do zdjęć z wielką chęcią.




















Zbliżał się powoli wieczór, a ja musiałem wrócić do hotelu po bagaż i dojechać na lotnisko. Pożegnałem Taipei w niewielkiej knajpce przy gotowanych na parze pysznych pierożkach Dim Sum. Może kiedyś znów nadarzy się okazja?


sobota, 18 maja 2019

Tajwan - Taroko National Park

Po ostatniej wizycie na Tajwanie, która miała miejsce już ponad 17 lat temu, miałem nadzieję, że jeszcze kiedyś nadarzy się okazja podróży do państwa o nazwie Republika Chińska ulokowanego na wyspie leżącej niepodal południowo-wschodniego wybrzeża Chin kontynentalnych między Filipanami, a Japonią. Portugalska nazwa wyspy - Formosa, tłumaczy się jako  ładna wyspa. Jednak dotychczas znałem jedynie zatłoczone stołeczne Taipei oraz miasto, gdzie znajduje się lotnisko, czyli Taoyuan, mające wiele uroku i azjatyckiej egzotyki, ale niekoniecznie kojarzące się z pojęciem piękna w znaczeniu jakie nadaje mu turysta. Marzyłem o tym, aby odwiedzić Taroko National Park, położony we wschodnio-środkowej części wyspy nieopodal Pacyfiku. Kanion otoczony marmurowymi, wysokimi skałami, źródła z gorącą wodą, rzeka, której spienione wody torują sobie drogę dnem kanionu, małe świątynie i wioski aborygeńskiego plemienia Atayal - Tali i Tatung mocno pobudzały wyobraźnię. Dodatkowo taka podróż miałaby się odbyć pociągiem - byłem ciekaw jak to wszystko jest zorganizowane po tej tak dalekiej stronie świata.

Na okazję przyszło mi długo czekać, ale w końcu nadarzyła się i można było rozpocząć planowanie. Na wyprawę do Taroko Gorge z Tajpei miałem jeden dzień, z koniecznością powrotu na noc do stolicy. Sprawdziłem, jak planowali podróż w to miejsce inni, również Polacy. Przeczytałem, że nie należy zwlekać z kupnem biletów na pociąg do ostatniego dnia, gdyż jest to dość popularny wśród turystów kierunek. Zarezerwowałem je przez internet na dwa dni przed, a po przyjeździe do Taipei, pojechałem metrem (jakiż to wygodny środek transportu w zatłoczonym mieście) do głównego dworca kolejowego, aby je wykupić.






Wśród podróżujących do Taroko Gorge byli turyści, którzy próbowali poruszać się po tym rozległym parku narodowym pieszo i później tego mocno żałowali. Przez park przebiega bowiem wąska droga o długości 17,5 km, prowadząca od głównej siedziby parku w wiosce Tienhsiang, po której zbyt często pędzą samochody i autokary. Poza tym między poszczególnymi ścieżkami pieszymi w parku są spore odległości. Szkoda czasu, aby pokonywać je pieszo wśród dymu spalin. Jedna z osób radziła wypożyczyć w Xincheng rower (na dowód osobisty), ale w tym wypadku przerażała mnie wizja przemieszczania się przez ciemne i wąskie tunele skalne. Bardzo dobrą opcją wydała mi się podróż autobusem przez park. Autobus numer 302 odjeżdża bowiem spod stacji kolejowej w Xincheng i jedzie to Tienhsiang na przeciwległym krańcu parku. Wykupując całodniowy bilet na ten autobus, można wysiadać i wsiadać w dowolnym punkcie parku. Autobus kursuje mniej więcej co godzinę. Musiałem niestety zrezygnować, jak się okazało, z odwiedzenia wiosek Tali i Tatung. Na tę ścieżkę należy otrzymać pozwolenie od Parku Narodowego, a aplikować trzeba z większym wyprzedzeniem.

Mój pociąg do Xincheng odjeżdżał o 7:06 rano z głównego dworca w Taipei. Postanowiłem wyjść z hotelu o 5.45, aby mieć czas na dojazd metrem do dworca i spokojne odnalezienie właściwego peronu. W Taipei można bez problemu porozumieć się po angielsku. Poza tym na Tajwanie obowiązuje dwujęzyczne nazewnictwo. Nie ma więc ryzyka znalezienia się na skrzyżowaniu wśród drogowskazów o nieczytelnych dla przeciętnego Europejczyka znakach. Ciekawiło mnie, jaki suchy prowiant przygotuje mi obsługa hotelowa na drogę. Czy będzie coś z kuchni lokalnej (na przykład makaron ryżowy z warzywami - śniadaniowa specjalność kuchni tajwańskiej, czy też pierożki Dim Sum gotowane na parze), a może raczej coś uniwersalnego? W zestawie znalazłem croissanta, słodkie bułeczki z owocami, sałatkę warzywno-mięsną, jajko gotowane, wodę i jabłko. Do dworca dotarłem o czasie i dość łatwo znalazłem swój peron. Skorzystałem z internetowej porady i ustawiłem się na peronie w miejscu, gdzie miał stanąć wagon z moją miejscówką. Dość praktyczna porada, ale nie stałoby się nic takiego, gdybym wsiadł do swego pociągu w dowolnym miejscu i przeszedł wzdłuż wagonów do właściwego miejsca. Podróż zajęła około 2,5 godziny. Wagon przypominał mi nieco standardem nasze nowe wagony PESA, jeżdżące na trasie Warszawa-Białystok. Był nieco starszy, ale przestrzenie między siedzeniami większe. Można było wygodnie wyciągnąć nogi przed siebie i oprzeć o metalowy podnóżek, aby uciąć sobie drzemkę. Wagony klimatyzowane, ale temperatura ustawiona na taką, która nie pozwala marznąć. Pociąg jechał wzdłuż tajwańskich wiosek, poletek ryżowych, w pewnym momencie wzdłuż malowniczego wybrzeża Pacyfiku. Gdy wysiadłem na stacji Xincheng, na zewnątrz było około 30 stopni Celsjusza i można było poczuć, że poziom wilgoci w powietrzu jest wysoki. Na horyzoncie za budynkiem stacji widać było góry.




Po wyjściu z dworca w Xincheng zamierzałem poszukać przystanku autobusu 302, co nie było trudne. Po lewej stronie widać było budynki, w których można było kupić grillowaną kukurydzę, słodkiego ziemniaka, kiełbaski w podpłomykach, a także zrobić pamiątkowe zdjęcie w strojach aborygeńskich. Obok znajdowała się wypożyczalnia rowerów i skuterów. Wiedziałem, że przystanku autobusu 302 powinienem szukać tuż obok. Pytanie, gdzie kupić bilety? Nikt z podróżujących turystów, ani z obsługi dworca czy okolicznych punktów usługowych nie wiedział tego na pewno. Bilety kupuje się u kierowcy, jak się okazało.


Warto wiedzieć, że gdy się podróżuje autobusem numer 302 przez Taroko Gorge, kierowca zatrzymuje się na przystankach na żądanie. Ja tego nie wiedziałem i gdy zorientowałem się, że główną siedzibę parku narodowego już zostawiliśmy za sobą, poprosiłem, aby kierowca zatrzymał się przy przystanku Swallow Grotto. Swallow Grotto to ścieżka prowadząca krawędzią wąwozu z pięknymi widokami na marmurowe skały i wijącą się gdzieś w dole rzekę. Dochodzi się do mostu Jinheng Bridge, nazwanego tak na cześć Jin Henga, jednego z głównych inżynierów odpowiedzialnych za budowę drogi w latach 50-ych XX wieku wzdłuż Taroko Gorge. Stracił życie w roku 1957 na skutek osunięcia się ziemi, gdy dokonywał inspekcji prac budowlanych po trzęsieniu ziemi, które w tym regionie zdarzają się często.

Na Swallow Grotto zaleca się ubierać kaski. Ma to chronić głowy przed odłamkami skalnymi. Problem w tym, że wypożyczalnia kasków znajduje się jakieś 600 metrów od przystanku, na którym się zatrzymaliśmy i aby się cofnąć i wypożyczyć kask, należało przejść przez dwa dość długie tunele. Gdy spojrzałem do tunelu i ujrzałem wąskie pobocze nie zaryzykowałem spaceru po kask. Na szczęście jeden z Tajwańczyków, który odbywał z kolegą przejażdżkę skuterem po parku zaoferował mi podwózkę, z czego z ochotą skorzystałem.







Główną atrakcją, dla której turyści przychodzą do mostu Jinheng jest skała "Indian Head Rock" przypominająca głowę Indianina z profilu. I ja skorzystałem z okazji, aby spojrzeć i spróbować znaleźć podobieństwa miedzy wytworem natury, a rzeczywistą głową człowieka.



Gdy oglądałem wcześniej zdjęcia z parku w internecie, największą moją uwagę zwróciły te wykonane na ścieżce o nazwie Eternal Spring Shrine Trail. Wsiadłem więc do autobusu nr 302, jadącego w kierunku siedziby parku, poprosiłem kierowcę o zatrzymanie przy wypożyczalni kasków, aby zwrócić swój, a następnie wysiadłem na właściwym przystanku. Ścieżka ta nie jest długa. Wiedzie od kafejki, prowadzonej przez miłą Aborygenkę, gdzie poza przekąskami i napojami można zaopatrzyć się w pamiątki, w kierunku malowniczo położonej świątyni Eternal Spring Shrine, poświęconej tym, którzy stracili życie podczas budowy drogi wzdłuż kanionu w latach 50-ych.


Zaraz po wejściu do tunelu prowadzącego do świątyni znajduje się pomieszczenie, gdzie na tablicy można znaleźć nazwiska tych 216 osób, którzy na zawsze pozostali wśród skał Taroko Gorge.

Sama świątynia przepięknie wygląda nad wodami niewielkiego wodospadu wśród gór.


Niestety tego akurat dnia ścieżka prowadząca wyżej do Gunayin Cave i Taroko Tower była zamknięta dla turystów.

Wyszedłem więc ze świątyni i przeszedłem przez most w kierunku Changuang Temple mieszczącej klasztor zen. Pięknie położony kompleks wśród gór tchnął ciszą. Przed posągiem Buddy leżały jako ofiara tajwańskie banknoty, obok można było czerpać natchnienie ze świętych ksiąg w języku chińskim (for free) lub odwróciwszy się podziwiać majestat gór.





Poszedłem dalej przez wiszący most w kierunku Bell Tower. Niestety i tu za wieżą ścieżka była zamknięta. Z niedostępnego tego dnia budynku widocznego nad krawędzią skalną, tonącą w zieleni słychać było monotonne śpiewy, najpewniej mnichów. Zszedłem w dół w kierunku kafejki.


Było już grubo po południu, poczułem głód. Zamówiłem danie, którego nazwy nie pamiętam. W liściu bananowca gotowany na parze ryż z kawałkami wieprzowiny i grzybów. Całkiem pożywne i smaczne danie.


Pół dnia w parku w ponad 30-stopniowym upale i przy dużej wilgotności powietrza może jednak znużyć. Zapragnąłem czegoś innego. Przygotowując się do wyprawy, przeczytałem w internecie o nieodległej wsi Chongde leżącej tuż przy wybrzeżu Pacyfiku, nad którą majestatycznie wznosi się klif. Zanurzyć stopy w wodach Pacyfiku i przez chwilę odpocząć -  to jest to.

Problem w tym, że Chongde nie leży na terenie parku narodowego Taroko Gorge i autobus 302 tam nie jeździ. Gdybym wybrał się do parku rowerem z Xincheng, sprawa byłaby prostsza. Kierowca autobusu 302 poradził mi wysiąść w Taroko, wiosce leżącej na obrzeżach parku i stamtąd próbować łapać autobus do Chongde. Tak też zrobiłem. Wysiadłem w Taroko i znalazłem się na przystanku autobusowym wśród niskich zabudowań mieszkalnych, różnych punktów usługowych i restauracji w otoczeniu szczytów górskich.



Była mniej więcej godzina 14.30 gdy na rozkładzie jazdy przystanku autobusowego dla autobusów jadących do Chongde znalazłem informację, że najbliższy odchodzi o 16.25. W restauracji, gdzie zaszedłem, aby się poradzić, w kwestii alternatywy nikt nie rozmawiał po angielsku. Do Chongde miałem jakieś 6 km. Mój pociąg z Xincheng do Taipei odchodził o 18.18. Zaryzykowałem i poszedłem do  Chongde pieszo, licząc na to, że znajdę stamtąd jakiś środek transportu do Xincheng.

Droga wiodła szosą wśród zwartej roślinności. Po pewnym czasie po obu stronach drogi zaczęły pojawiać się pojedyncze skromne domostwa, których wraz z pokonywaną odległością zaczęło być coraz więcej. Gdy minąłem skrzyżowanie lokalnej drogi prowadzącej z Taroko do Chongde z drogą szybkiego ruchu Chongde-Xincheng, zaczęła się właściwa wioska. Skromne domy stały po obu stronach szerokiej ulicy. Mijałem kościoły, małe restauracje, budynek szkoły, sklep, różne punkty usługowe.








Ciekawie wyglądał cmentarz katolicki, który rozłożył się na niewielkim wzgórzu po lewej stronie szosy. Nagrobki w różnych barwach z inskrypcjami w języku chińskim, czasami ze zdjęciami zmarłych osób. Przy wielu z nich stało jedzenie, soki w kartonikach, rośliny w doniczkach. Nagrobki biedniejsze, bogatsze, bardzo egzotyczne poprzez swe liternictwo i kolorystykę. Jeden z nich znajdował się w otoczeniu konarów egzotycznego drzewa.








Zejście do Pacyfiku znajdowało się za wsią po prawej stronie drogi, około 600 m od budynków stacji kolejowej Chongde. Sprawdziłem, że będę miał pociąg do Xincheng za około 50 minut i poszedłem w kierunku plaży. Mimo że niebo się chmurzyło, ciemny piasek ranił zmęczone stopy, zanurzenie ich w ciepłej wodzie oceanu i spoglądanie w kierunku majestatycznego klifu było wisienką na torcie wyprawy do Taroko Gorge.



Później została mi tylko kasa biletowa w Chongde, jeden przystanek do Xincheng i pół godziny na zjedzenie czegoś pożywnego przed 3,5-godzinną podróżą do Taipei.



W Xincheng nie ma za dużo wyboru, jeśli chodzi o punkty gastronomiczne przy dworcu. Z dwu najbliższych restauracji zrezygnowałem ze względu na czas. Kafejka po przeciwnej stronie placu dworcowego była zamknięta. Poszedłem do wspomnianego już wcześniej lokalu przy przystanku autobusu nr 302 na podpłomyk z kiełbaską. A wcześniej odwiedziłem punkt ze świeżymi sokami, które na Tajwanie tak lubię. Świeża papaja, lód i zimne mleko w jednej szklance. Pożywne i bardzo smaczne.


Podróż pociągiem do Taipei przespałem. Gdy dotarłem do hotelu, była godzina 23.00. Czułem olbrzymie zmęczenie, ale i przepełniającą mnie radość z ilości niesamowitych doznań, które tak naprawdę trudno opisać w krótkim artykule na blogu.