Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wizna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wizna. Pokaż wszystkie posty

piątek, 29 kwietnia 2022

Antoni Baranowski z Janczewa, a słowiańska pożyczka wschodnia

W latach 1877-1878 miała miejsce wojna rosyjsko-turecka będąca bezpośrednim rezultatem wybuchu walk przeciw panowaniu tureckiemu w Bośni i Hercegowinie (1876) oraz w Bułgarii (1875). Aby pokryć częściowo koszty wojny, rząd ogłosił tak zwaną pożyczkę wschodnią u osób prywatnych. Tak zwane drukowane bilety pożyczki wschodniej posiadały kupony, które po określonym czasie można było wymieniać na gotówkę. W ten sposób osoba posiadająca bilet z kuponami odzyskiwała zainwestowaną sumę z procentem.

Tak a propos pożyczki wschodniej: Aleksander Brückner wywodził, że słowo 'tłumacz' w języku polskim, wywodzi się właśnie od slowiańskiej pożyczki wschodniej, która w języku tureckim określana była jako 'tolmacz' lub 'telmacz', w węgierskim 'tolmács'.


Jeśli zaś chodzi o wojnę rosyjsko-turecką. Słyszałem od dalszej rodziny, że pogrzeb Ignacego Krupy (1849 Stara - przed 1920) w Skórkowicach, który był bratem mego prapradziadka Łukasza Krupy miał przebieg uroczysty. Podczas ceremonii pogrzebowej za trumną niesiono order georgijewski. Order ten - inaczej Krzyż Świętego Jerzego był carskim rosyjskim odznaczeniem wojskowym ustanowionym w roku 1807 dla żołnierzy szeregowych i podoficerów za męstwo i odwagę w trakcie bezpośredniej walki. Zniesiony został w roku 1917. Ze względu na rok urodzenia Ignacego wydaje się, że mógł służyć w armii rosyjskiej właśnie podczas wojny rosyjsko-tureckiej.

Ale dlaczego zacząłem od wojny rosyjsko-tureckiej i pożyczki wschodniej właśnie? Powodem jest ciekawy tekst w gazecie sprzed 137 laty. W numerze 34 Gazety Świątecznej z roku 1885 ukazał się bowiem artykuł pod tytułem: "Jak spekulanci na ciemnych ludzi polują".


"Niewiadomo doprawdy, czemu to się dziwić więcej - czy ciemnocie ludzi, czy ich chciwości i głupocie. Jeśli kto uczciwy, co naprawdę dobrze ludziom życzy, namawia ich, żeby naprzykład sprowadzali sobie książki i gazety, z których się można o wielu rzeczach prawdy dowiedzieć, to słuchają go z niedowierzaniem i wymawiają się, że albo im brak potrzebnych na to kilku złotych, albo że nie mają czasu na czytanie, lub nawet plotą tak pogłupiemu, że aż niewarto powtarzać. A niech tylko przyjdzie do nich brodaty spekulant w chałacie, niech pokaże im jakieś niby to losy na loterię, albo inne papiery, a obieca, że będą mogli coś wygrać, to zaraz mu uwierzą i owe losy lub papiery za gotowy grosz kupować zaczną. Na to ochota się znajdzie i nawet kilkudziesięciu rubli nie żal. Dobrej rady uczciwego i rozsądnego człowieka nie usłuchają; a byle jaki szachraj, co na ich głupocie spekulacje chce robić, to dla nich brat, jemu uwierzą na ślepo i obedrzeć się dadzą.
Jak to się nieraz dzieje, widać na przykład z listu czytelnika naszego, Antoniego Baranowskiego ze wsi Janczewa, gminy Bożejewa w Łomżyńskiem. Oto, co on do nas pisze:
"Z wielką nieśmiałością radzę się pana Pisarza Gazety Świątecznej, czy to dobre, czy złe? Jeździł po naszej okolicy żydek z Warszawy i namawiał ludzi po wsiach, żeby brali premje (raczej bilety) pożyczki wschodniej na rubli sto każdy, z wypłatą częściami miesięcznie po rubli 5. Było niemało takich, co go usłuchali i płacili za miesięcy trzy odrazu, a cała spłata ma ciągnąć się przez miesięcy 29. Później ma być dodana do tego jakaś premja na czerwony krzyż. I nawtykał nam ów żydek takich listów (biletów). Teraz jedni ludzie mówią, że to są papiery dobre, a drudzy powiadają, że złe, że to tylko sztuka bankierska. Bank, który te papiery rozsyła, ma być w Warszawie i należy do braci Stückgoldów. A zatem upraszam Pana Pisarza Gazety, żeby nas nauczył, jak o tem naprawdę myślić trzeba i komu dawać wiarę".
Chętnie odpowiadamy panu Antoniemu w tej nadziei, że i innym czytelnikom gazety naszej ta odpowiedź posłuży za naukę, a przez nich i drudzy ludzie będą mogli o prawdzie się dowiedzieć, aby przez swą ciemnotę nie wpadli w sidła takich spekulantów, jak ów żydek.
Są w Warszawie naprawdę braciStückgoldowie, ale nie mają oni żadnego banku, tylko kantor, czyli sklep taki, jakich jest dużo, co to w nich wymieniają różne pieniądze nasze i zagraniczne, sprzedają papiery tak zwane wartościowe i bilety loteryjne. Każdy taki sklep choć dziś jest, to jutro, za miesiąc, za rok może już nie być, albo przejść w inne ręce, a któż wtedy będzie wiedział, gdzie się jego dzisiejszy właściciel obraca? kto zaręczy, że on nie zbankrutuje i że kiedyś zapłaci to, do czego się zobowiązał? Można w tych sklepach czyli kantorach kupować i brać rzeczy gotowe, naprzykład listy zastawne lub inne papiery mające prawdziwą i zapewnioną wartość, zresztą pieniądze zagraniczne, jeśli ich kto potrzebuje; ale nie radzimy nikomu ufać obiecankom takich kantorów na przyszłość i kupować w nich, jak to mówią, kota w worku. Nie radzimy nikomu, a tembardziej tym ludziom, którzy zdaleka od Warszawy mieszkają i nie mogą na miejscu wszystkiego sprawdzić.
A teraz powiemy, co to są bilety "pożyczki wschodniej" i co za te bilety ów żydek w okolicach Bożejewa, a zapewne i gdzieindziej, ciemnym ludziom powtykał.
Kiedy się skończyła ostatnia wojna turecka, zwana "wschodnią", która bardzo dużo pieniędzy kosztowała, rząd rosyjski na pokrycie kosztów tej wojny postanowił pozaciągać pożyczki u różnych ludzi, mających grosz w zapasie, i drukował dużo biletów, niby rewersów, aby je rozdawać wzamian za pieniądze. Wszystkie te pożyczki razem nazywają się "pożyczką wschodnią". Przy każdym bilecie tej "pożyczki wschodniej" są kupony, które można odcinać co półroku i puszczać w świat jako gotowy pieniądz, jako procent od wypożyczonych pieniędzy. Kto kupił sobie taki bilet, na którym napisano, że wart jest 100 rubli, ten ma corok do odcięcia dwa kupony po półtrzecia rubla, czyli dostaje 5 procentów. Jak komu sprzykrzy się trzymać ten bilet w ręku, to może go odprzedać innej osobie.
Ale trzeba wiedzieć, że niezawsze uda się przy odprzedaniu swego biletu wziąć te same pieniądze, jakie się wydało: czasem można coś zyskać, ale prędzej się straci. Dziś naprzykład za sto-rublowy bilet "pożyczki wschodniej" płacą tylko 96 rubli, a w innym czasie cena może być trochę wyższa albo niższa.
Otóż na tych biletach pożyczki wschodniej niektóre kantory wymiany pieniędzy założyły sobie spekulację, a to w następujący sposób: niby sprzedają taki bilet naprzykład sturublowy, i nie żądają, żebyś zapłacił odrazu wszystko, co się za niego należy, tylko rozkładają spłatę na części, na raty miesięczne po 5 rubli. Jeśli chcesz z tego korzystać, musisz dać zobowiązanie na piśmie, że będziesz płacił regularnie po 5 rubli przez 30 miesięcy (nie 29 miesięcy, jak napisał pan Antoni Baranowski). Tak więc za bilet sturublowy, co kosztuje teraz tylko 96 rubli, zapłacisz aż 150 rubli. Za to jednak, że zobowiązałeś się tak drogo zapłacić, kantor daje ci przyrzeczenie, że będziesz należał do jakiejś części wygranej, jeśli szczęśliwie padnie wygrana na któryś bilet innej znowu pożyczki premjowej, połączonej z loterią pieniężną, co go tenże kantor zakupił. W tym celu naprzykład kantor Sztückgoldów pokupował bilety zagraniczne pożyczki premjowej węgierskiej na "krzyż czerwony" (niepozwolonej u nas w kraju), a inny kantor ponabywał bilety pożyczki premjowej rosyjskiej. Ale wygrana w tych pożyczkach "premjowych" nie zawsze pewna: na tysiące biletów ledwie jeden coś wygrać może. Trzeba więc niemądrych ludzi, żeby liczyli na to szczęście i tyle grosza marnowali napróżno. Gdybyż jeszcze kantory podawały choć numera tych biletów premjowych, w których ty masz szczęścia próbować. Ale gdzie tam! Podanie tych numerów odkładają na potem i ty nie możesz nawet wiedzieć, czy tam naprawdę na twe szczęście jakiś los został zakupiony, czy może te losy to tylko próżna obiecanka na przynętę dla głupich ludzi.
Ale i nie na tem jeszcze koniec twej niepewności. Zapłaciłeś ratę pięciorublową za bilet "pożyczki wschodniej", płacisz coraz nowe takie raty co miesiąc, i cóż dostałeś za to? Czy masz przynajmniej bilet owej pożyczki w ręku? Aniś go nawet widział! Dali ci tylko do rąk jakiś niby "dowód" z kantoru, a bilet pożyczki wschodniej obiecują dać dopiero na samym końcu, kiedy już wszystkie trzydzieści rat po 5 rubli za trzydzieści miesięcy spłacisz. Na czemże oparta twoja pewność, że naprawdę bilet pożyczki otrzymasz? A jeśli przed wyjściem tych trzydziestu miesięcy własciciel kantoru nałapawszy dużo pieniędzy od łatwowiernych i ciemnych ludzi, ogłosi bankructwo, uda, że nie ma nic, albo uciecze sobie i schowa sę gdzieś tak, że nikt go nie znajdzie, - cóż wtedy będziesz robił? Któż ci pieniądze zwróci i krzywdę wynagrodzi? Nikt! Na nic się nie zda wtedy i skarżenie do sądu. Szukaj wiatru w polu i lamentuj nieboże, żeś dał się złapać w sidła spekulantów.
A iluż to ludzi w takie sidła wpada! Ciemnota ich tam prowadzi, chciwość do pieniędzy doreszty oślepia. Jednego rubla, złotówki im żal na to, żeby się oświecić mogli, - a dziesiątki i setki rubli oddają za darmo w ręce spekulantów.
Jak się kto pościele, tak się i wyśpi.
Pisarz Gazety Świątecznej."

Powyższy artykuł jest dość typowy jeśli chodzi o Gazetę Świąteczną i misję szerzenia oświaty i świadomości w środowiskach głównie wiejskich.

Mnie zainteresowała osoba Antoniego Baranowskiego, czytelnika Gazety Świątecznej z Janczewa. Czy łatwo jest go zidentyfikować na podstawie metryk? Janczewo należało do parafii rzymskokatolickiej w Wiźnie, a księgi metrykalne tej parafii są w miarę kompletnie zindeksowane w Genetece. W Janczewie mieszkał w interesującym nas okresie tylko jeden Antoni Baranowski, dwukrotnie żonaty. Na podstawie metryk ślubu Antoniego można na jego temat powiedzieć nieco więcej.
Antoni Baranowski urodził się w Porytem w roku 1825 w rodzinie piwowarów Jakuba Baranowskiego i Rozalii z Zalewskich. W roku 1855 pracował na służbie gorzelanego w Drozdowie i w kościele tejże parafii poślubił 26 listopada Mariannę Ostaszewską, urodzoną w Czarnocinie w roku 1835 w rodzinie Wojciecha Ostaszewskiego i Katarzyny z Szymańskich, ogrodników zamieszkałych w chwili ślubu córki w Krzewie. Marianna w chwili ślubu mieszkała na służbie w Drozdowie. Małżonkowie początkowo mieszkali w Drozdowie, ale z biegiem czasu przenieśli się do Janczewa.


Po śmierci Marianny, Antoni poślubił w kościele parafialnym w Rutkach, 8 czerwca 1869 roku Karolinę Czarniakowską, pannę młodszą od siebie o 23 lata. Karolina była córką Józefa Czarniakowskiego i Emilii z Repertów, zamieszkałą w Mężeninie. Po ślubie małżonkowie mieszkali w Janczewie. Antoni z obiema żonami doczekał się potomstwa. Wydaje się, że przez całe życie zajmował się gorzelnictwem, taka profesja została przynajmniej odnotowana w metryce drugiego ślubu. Produkcja alkoholu nie przeszkodziła mu zostać stałym czytelnikiem Gazety Świątecznej.


wtorek, 9 listopada 2021

Adolf Suski z Kupisk koło Łomży

 Czasem człowiek natknie się na artykuł-laurkę w starej prasie i przez brak źródeł porównawczych trudno mu ocenić, czy piszący wyrażał tylko swoją subiektywną opinię, czy też opinię tak zwanego ogółu. "Gazeta Świąteczna" od momentu swego powstania w roku 1881 angażowała się w odrodzenie polskości na wsi drogą pozytywistyczną poprzez likwidację analfabetyzmu, zwiększenie czytelnictwa, wiedzy rolniczej, walkę z pijaństwem, paleniem papierosów, emigracją. Jednym z przykładów takiej walki jest list czytelnika Antoniego Szymanowskiego ze wsi Kupiski koło Łomży, zamieszczony w numerze 21 "Gazety Świątecznej z roku 1885, będący swoistą laurką wystawioną innemu mieszkańcowi tej wsi Adolfowi Suskiemu.

Kupiski to wioska, jaką często mijałem jadąc w kierunku Olsztyna lub powracając znad morza. Niczym szczególnym nie wyróżniała się. No może poza tym, że zwiastowała bliskość Łomży podczas powrotów.



"Nowiny.

O wsi Kupiskach, co leży w Łomżyńskich stronach nad rzeką Narwią, znaleźliśmy takie wiadomości w liście czytelnika naszego Antoniego Szymanowskiego, że miło posłuchać. Nie jest to taka wioska, żeby o niej trudno było coś dobrego napisać. Lud tam żyje dziś trzeźwo i nie w takiej już ciemnocie jak dawniej. Jest w niej cała kopa (bo 60) gospodarzy, a ledwie trzech może znajdzie się, co jeszcze piją wódkę. Można jednak spodziewać się, że i ta trójka do ogółu się przyłączy i wyrzeknie się gorzałki. Dawniej i tam tak samo, jak po niektórych innych wioskach, wolny czas od roboty spędzali ludzie w karczmie przy kieliszku i na pustej gadaninie albo wrzaskach. A dziś w Kupiskach już całkiem inaczej się dzieje.

Zgromadzają się tam i teraz ludzie w święta, a czasem i w dnie powszednie, ale nie do karczmy, tylko do domów dwóch porządnych i gościnnych gospodarzy - Adolfa Suski (czy Suskiego?) i Apolinarego Sawickiego, gdzie im każda godzina mile, a z pożytkiem dla duszy płynie. W niedzielę idą z kościoła wprost do domów, posilają się obiadem, a potem jeden drugiemu przypomina: "Chodźmy, sąsiedzie, do Suski, może on już tam zaczął czytać Gazetę!" Biorą czapki i idą słuchać głośnego czytania. A przy takiem czytaniu to i dobra myśl niejednemu przyjdzie do głowy, i rozumna pogawędka czasem się nawiąże. Tak mijają wieczory niedzielne. W dnie zaś powszednie, kiedy przypadnie obchód jakiej pamiątki religijnej, to idą ludzie ze wsi do tych samych dwóch gospodarzy, Suski i Sawickiego, na śpiewy nabożne i czytanie objaśnień stosownych. W taki sposób naprzykład obchodzili co piątek w wielkim poście stacje czyli pamiątkę drogi krzyżowej Pana Jezusa; teraz zaś pewnie gromadzą się tam znów na nabożeństwo majowe. A w domach gospodarzy, gdzie te zgromadzenia się odbywają, tak czyściuchno, taki ład i porządek, że tylko brać przykład każdemu.

Szczęśliwa wioska, co ma takich gospodarzy. Suska naprzykład - to prawdziwy krzewiciel oświaty i obyczajności między sąsiadami. Czy wesele, czy jaka inna zabawa we wsi, to wszystkim jakoś markotno, póki jego nie ma. A gdy on przyjdzie, zaraz inne życie. Znajdzie też zawsze coś ciekawego do opowiadania: nie powtarza jakichś tam plotek, ale mówi o rzeczach rozumnych i prawdziwych, o których ma dużo różnych wiadomości z książek lub z gazety. Dom jego zawsze jest otwarty dla podróżnego, a każdy biedak dostanie tam jałmużnę. Wychowuje tez dwoje sierot, o które dba tak, jakby o własne dzieci. Chłopczyka posyła do szkółki, a wieczorami sam go uczy; dziewczynką zaś opiekuje się głównie jego żona, która przyucza ją do robót gospodarskich, do szycia, do robótek szydełkowych i do krosien.

Nietylko same Kupiski, ale cała okolica korzysta z dobrych rad i przykładu takiego Suski. On to zaprowadził zwyczaj zgromadzania się po domach, on też zachęcił ludzi do Gazety. Żeby to każda wioska polska miała takiego przodownika!

Ale jest i w Kupiskach coś niedobrego, co koniecznie ludzie zmienić powinni. Oto pewien żydek utrzymuje tam sklepik, w którym między innemi rzeczami sprzedaje tytuń i papierosy. Gdyby przynajmniej zważał na to, komu sprzedawać, a komu nie, i gdyby brał za swój towar tylko pieniądze! Ale on psuje dzieci i młodzież, bo przyjmuje od nich tak zwane "tchórze" czyli zboże i kartofle, dając im wzamian papierosy. Niedorostki i parobki tym sposobem uczą się kraść, przyuczają się do palenia, a kryjąc się z papierosami po gumnach, mogą wieś spalić. Gospodarze więc kupiscy powinni raz zebrać się i postanowić, żeby niedorosłym nie wolno było ćmić tytuniu; handlarzowi zaś zakazać jak najsurowiej, aby nie ważył się sprzedawać tytuniu niedorosłym i przyjmować od nich zboże, kartofle lub inne rzeczy z zapasów gospodarskich. Gdyby zaś nie był posłuszny takiemu zakazowi, niech go wyrugują ze wsi. Może też oni posłuchają tej rady i usuną ze wsi pokusę złego dla swych synów i parobczaków.

Są i takie wioski, którym dawać dobre rady w Gazecie, to to samo, co rzucać groch na ścianę; aleć Kupiski do takich wiosek nie należą, tam ludzie chyba rozumniejsi być muszą."

Niespełna 5 lat po ukazaniu się artykułu Kupiski straciły Adolfa Suskiego. Wśród metryk zgonu parafii łomżyńskiej w roku 1890 znalazłem informację o zgonie Adolfa Suskiego 24 marca 1890 roku w Kupiskach. W chwili śmierci miał 50 lat i pozostawił po sobie żonę Agatę z Szymczyków. Osobie zgłaszającej zgon Adolfa nieznane były imiona i nazwiska jego rodziców. Być może był on tożsamy z Adolfem Suskim urodzonym w 1838 roku w Nieławicach w parafii Wizna, synem Kacpra Suskiego i Rozalii z Borawskich. Odpowiedź na to pytanie mogłaby przynieść dalsza kwerenda. Ciekawe też co stało się z wychowywanymi przez niego sierotami.