Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szczecin. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szczecin. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 lipca 2019

Janowice Wielkie raz jeszcze

Janowice Wielkie - wieś ze stacją kolejową, ostatnia przed Jelenią Górą, gdy się jedzie od Białegostoku "Słowackim". Niecałe 10 godzin, ale bez przesiadek i z wagonem Warsu, serwującym schabowego, pierogi z mięsem i ruskie. Nowe składy PESA DART są dość wygodne i wyposażone w klimatyzację, ale gdy pociąg mija Częstochowę, w ubikacji brakuje już papieru toaletowego.

***

Gdy zajmowałem się ustalaniem powojennych losów swego pradziadka, w pewnym momencie znalazłem się w ślepej uliczce. Wiedziałem, że trafił na roboty przymusowe z Wołynia na Dolny Śląsk w 1942 roku, że po wojnie przebywał w Jeleniej Górze i Wrocławiu. Ale nie wiedziałem, co było dalej. Dopiero pismo, które otrzymałem z Jeleniej Góry zawierało kolejne informacje. Wtedy też pojawiła się po raz pierwszy nazwa Janowice Wielkie.


***

Budynek w którym mieszkamy należał przed wojną do Niemców. Trzy piętra, całkiem spora powierzchnia, z okna widok na przepływający za drogą Bóbr. Dolna kondygnacja zachowała sporo z charakteru przedwojennego niemieckiego domu. Szczególnie stary piec kaflowy pięknie zdobiony posiada wiele uroku. Na górę, gdzie znajdują się nasze sypialnie wiodą skrzypiące schody. Łazienki, jak w dobrym hotelu. Mam wrażenie, spacerując po Janowicach Dolnych, że większość budynków została zbudowana jeszcze przed wojną. Jednak niewiele z nich wygląda jak ten nasz, "po operacji plastycznej". Większość poznaczona jest odpadniętym tynkiem i naruszona liszajem czasu.

***
Nie jestem pewien, czy Stefan Stępień rzeczywiście mieszkał w Janowicach Wielkich. Pismo ze Szczecina zamiast rozwiać wątpliwości, splątało węzeł zagadki skutecznie.


Urząd Gminy w Janowicach Wielkich również nie znalazł Stefana wśród list dawnych mieszkańców miejscowości.

***

Janowice Wielkie, miejscowość przecięta na trzy części torami kolejowymi i drogą do Jeleniej Góry. Część północno-wschodnia to tak zwana część stara z dwoma kościołami i drogą biegnącą równolegle do rzeki Bóbr, ze starymi domami stojącymi prawie nad jej brzegiem. Bardzo malownicza. Część północno-zachodnia - to przede wszystkim okazały pałac von Schaffgotschów, gdzie dziś mieści się Dom Pomocy Społecznej. Gdy mijamy pałac w drodze do domu, często spotykamy stojących przy bramie jego mieszkańców. Mam wrażenie, że ta nasza część Janowic tonie wręcz w zieleni, w której słychać tylko śpiew ptaków i szum przewalających się po kamieniach wód Bobru. Część trzecia - południowo zachodnia ze stacją kolejową, piekarnią, pocztą, urzędem gminy, dwoma knajpami i marketem oraz piękną aleją wysadzaną jarząbem szwedzkim sprawia wrażenie najsmutniejszej. Widać wyraźnie, jak czas się tu zatrzymał. Zamknięty budynek dworca, młodzieńcy palący trawę lub pijący alkohol na schodach budynku dworcowego. Mieszkańcy pogrążeni w wegetacji. I szereg zniszczonych, pięknych niegdyś kamienic.


 ***

Pytam o mieszkańców Janowic Wielkich, którzy mogą pamiętać lata 50-te, ale przeprowadzony wywiad nie przynosi rezultatu. Nikt nie pamięta kogoś o nazwisku Stefan Stępień.

***

W miejscu, gdzie mogłaby być część czwarta Janowic, na południowy wschód od torów kolejowych, wznosi się pod górę szosa do Miedzianki, której prawa miejskie nadawał jeszcze Ludwik Jagiellończyk. Dziś liczy około 80 mieszkańców. W browarze Miedzianka, który poza produkcją dobrego piwa jest popularną restauracją można kupić książkę reportaż Filipa Springera "Znikające miasto". Fascynująca opowieść o miasteczku górniczym, w którym ziemia zapada się pod budynkami na skutek tąpnieć i które po wojnie praktycznie znika z powierzchni ziemi.
Kościół stoi pośrodku niczego, choć jeszcze niedawno tętniło wokół niego życie. Na przedwojennym cmentarzu ewangelickim, wyczyszczonym z nagrobków umieszczono spóźnioną tablicę "Spoczywajcie w pokoju. Jesteście niezapomniani". Może Stefan Stępień przyjechał, aby pracować w Miedziance? Wszak tu po wojnie wydobywano przez krótki czas uran.



***

W Archiwum Państwowym w Jeleniej Górze przeglądam spisy wyborców z gminy Janowice Wielkie z roku 1950 i choć znajduję 4 osoby o nazwisku Stępień, nie ma wśród nich Stefana. Dokumenty skarbowe lokalnych zakładów z lat 50-ych również nie zawierają tego, czego szukam. 

***

W pobliskim Mniszkowie w budynku XVIII-wiecznego dworu wybudowanego prawdopodobnie przez niemiecką rodzinę tkaczy można oglądać ponad dwustuletnie polichromie na drewnianym suficie. Aż dziw, że przetrwały biorąc pod uwagę to, co spotkało pobliską Miedziankę.






***

W Jeleniej Górze odwiedzam jeszcze dom pod adresem Powstańców Śląskich 29, gdzie już kiedyś byłem. Rozmawiam z jego mieszkańcem. Być może w latach 40-ych i 50-ych były w nim mieszkania kwaterunkowe, może mieszkał tu Stefan Stępień, ale on nie może tych czasów pamiętać, gdyż mieszka pod tym adresem dopiero od lat 60-ych XX wieku.

***

Z Janowic codziennie wychodzimy na szlak. Zwiedzamy ruiny zamku Bolczów (jaka szkoda, że nie ma już tam schroniska), zachwycamy się łąkami pełnymi naparstnicy purpurowej, wchodzimy na Sokolik i Krzyżną (góry niewysokie lecz strome i bardzo malownicze), zachwycamy się formami skalnymi i jemy pierogi w wybudowanym jeszcze w latach 20-ych XIX wieku schronisku Szwajcarka. Później stwierdzamy, że nie ma to, jak obiady domowe w Janowicach i schodzimy tam na butelkę Trójsłodowego Trybunału. Ostatniego dnia wędrujemy do kolorowych jeziorek i zatrzymujemy w kadrach pamięci niezwykłe widoki przed podróżą do Białegostoku.







czwartek, 30 listopada 2017

Dokumentacja z ZUSu

W numerze 5(28) czasopisma More Maiorum z 2015 roku znalazł się interesujący artykuł Michała Fronczaka zatytułowany "Jak uzyskać dokumentację z ZUS-u?" Autor już na samym początku wymienia dokumenty, na jakie można trafić korzystając z tego źródła: "W teczkach osobowych ZUS, poza dokumentami typowo ZUS-owskimi, można znaleźć takie dokumenty, jak: dokumentacja medyczna (wyniki badań, różne zaświadczenia), listy kierowane do ZUS, świadectwa pracy, kopie metryk stanu cywilnego, kopie dowodów tożsamości, czasami zeznania świadków dotyczące różnej działalności osoby (np. podczas wojny). Wyjątkowo można trafić na fotografie."
  
Nigdy wcześniej nie korzystałem z ZUSu podczas badań genealogicznych. Pomyślałem, może warto spróbować? Było to jeszcze zanim uzyskałem odpis metryki chrztu prababci Agaty z NIAB w Mińsku. ZUS był więc instytucją, w której miałem nadzieję na znalezienie metryki urodzenia prababci. Ale o wiele więcej nadziei wiązałem z odnalezieniem dokumentów pradziadka Stefana, którego losy powojenne jeszcze kilka lat temu były dla mnie zupełną zagadką. Nadal jednak mało wiem na jego temat, tajemnicą pozostaje między innymi kiedy i gdzie wziął ślub z drugą żoną Stanisławą Flugel.

Niestety dokumenty, jakie udało mi się uzyskać z ZUSu zadowoliły mnie tylko w małej części. W sprawie prababci napisałem najpierw do oddziału w Zielonej Górze. Prababcia pobierała należności emerytalno-rentowe jeszcze przed pierwszą przeprowadzką do Gorzowa, gdy mieszkała w Świebodzinie. Bardzo szybko ZUS zielonogórski skontaktował się ze mną telefonicznie. Pani poinformowała mnie, że dokumentów należy szukać w oddziale gorzowskim, tam też przesłano moje zapytanie. Z Gorzowa otrzymałem kserokopie dokumentów z 1960 roku - zaświadczenia lekarskie, zaświadczenia z pracy, itp. Wszystkie stanowiły załączniki do wniosku o rentę prababci. Dowiedziałem się między innymi od kiedy pracowała w Świebodzińskiej Fabryce Mebli. Pod jakim adresem mieszkała w roku 1960, jaką pracę wykonywała, jaki był jej stan zdrowia w chwili składania wniosku. Nie było jednak w teczce osobowej żadnych metryk, dokumentów stanu cywilnego czy fotografii.

W sprawie pradziadka Stefana napisałem do oddziału szczecińskiego. Mieszkał bowiem w Szczecinie od roku 1959 do 1984. Ostatnie dwa lata życia spędził zaś w domu pomocy społecznej w Śniatowie koło Kamienia Pomorskiego. Odpowiedź, jaka przyszła ze Szczecina wprawiła mnie jednak w zdumienie. W skrócie - mój wniosek pozostał bez realizacji, gdyż pradziadek nie pobiera świadczeń emerytalno-rentowych w tutejszym oddziale ZUS. Dopiero, gdy zadzwoniłem do szczecińskiego oddziału, częściowo wyjaśniłem sprawę. Pismo z odpowiedzią, jakie dostałem znaczyło ni mniej, ni więcej, że danych pradziadka nie znaleziono w systemie, a dokumenty archiwalne z lat 80-ych nie wiadomo, gdzie się znajdują.

Tak więc w przypadku moich poszukiwań genealogicznych ścieżka ZUSowska zakończyła się miernym powodzeniem, co nie znaczy, że inne osoby poszukujące dodatkowych informacji o swych przodkach nie będą miały więcej szczęścia.

sobota, 2 kwietnia 2016

Dolny Śląsk ... czyli znów śladami pradziadka Stefana Stępnia

Niebo zasnute chmurami, mżawka, ciągnęło się tak od samego Białegostoku, a poza tym im bliżej Wrocławia, tym ruch na drodze stawał się rzadszy. Każdej mojej dłuższej jeździe towarzyszy zwykle jakaś muzyka, melodia, stacja radiowa. Tym razem w odtwarzaczu grała płyta "Sjesta Festival 2015" z muzyką wybraną przez Marcina Kydryńskiego. Genialnie wykonany przez Bobbiego McFerrina "Invocation", Mariza, Pat Metheny z Noa. Spokojna, pełna egzotycznych rytmów i melodii płyta, w sam raz na pochmurną pogodę, przyciągająca słońce. Największe jednak wrażenie wywoływał Richard Bona ze swoim "Souleymane". Ileż czaru przynosi muzyce odpowiednio modulowany głos męski tegoż kameruńskiego artysty, melodia wyśpiewywana w rytmie Afryki! Wiele razy cofałem płytę do kawałka nr 7. Przed Wrocławiem, w Łozinie zatrzymałem się w barze na małe obiadowe co nieco. Jedna z lampek kontrolnych na tablicy rozdzielczej wskazywała awarię - dobry czas aby zastanowić się co dalej. Okazało się, że z autem nic poważnego, sam bar zaś, jak to bar, ale można było usiąść przy kominku rozgrzanym palącym się drewnem.

Badając genealogię rodziny, często zastanawiam się, w jakich miejscach mieszkali przodkowie, jak te miejsca wyglądały zarówno pod względem krajobrazu, udogodnień technicznych towarzyszących codziennym czynnościom, jaki był ich status materialny, dlaczego znaleźli się w tych, a nie innych miejscach, jakich wyborów dokonywali, czy miejsce, które oglądam z perspektywy dwudziestego pierwszego wieku zachowuje materialne ślady z czasów, gdy zamieszkiwali je antenaci?

Od czasu, gdy 4 lata temu ustaliłem powojenną drogę życiową pradziadka Stefana Stępnia, staram się odwiedzić te wszystkie miejsca, w których zamieszkiwał. Byłem w Bardzie, gdzie się urodził i gdzie nie zachowały się księgi metrykalne, tak więc wciąż nie wiem, czy było to jego gniazdo rodzinne. Odwiedziłem Szczecin, Śniatowo i Kamień Pomorski, miejsca będące ostatnimi stałymi punktami na jego dość krętej ścieżce życia. Dotarłem tam za późno. W Szczecinie tzw. koperta dowodowa pradziadka ze względu na upływ czasu została zniszczona, a w Kamieniu Pomorskim parę lat przed moim przyjazdem przestał istnieć jego grób. Wcześniej jeszcze, niemal na początku mej przygody z genealogią, dotarłem do białoruskiego dziś Pińska, gdzie mieszkał między wojnami światowymi. Tym razem przyszła pora na Dolny Śląsk, gdzie trafił podczas II wojny światowej i gdzie mieszkał przez prawie 20 lat.

Jak szybko zmienia się krajobraz przekonałem się już we Wrocławiu, gdzie moim celem było miejsce po dawnych barakach pod adresem Lotnicza 103, gdzie w roku 1954, PCK za pośrednictwem Milicji Obywatelskiej trafił na ślad pradziadka, na wniosek poszukującej go żony.  Ulica Lotnicza to dziś ekspresówka w zachodniej części Wrocławia, biegnąca tuż przy nowym stadionie. Miejsce o adresie 103 wypada według Google Maps w sąsiedztwie pętli tramwajowej, gdzie tylko krzaki i ziemia niczyja.


Starsi mieszkańcy Wrocławia, którzy słyszeli o schronisku św. brata Alberta przy ul. Lotniczej kierowali mnie w stronę Ośrodka Profilaktyki i Rehabilitacji CREATOR i Parku Zachodniego, które miały powstać na terenie, gdzie niegdyś znajdowały się baraki wojskowe, a w jednym z nich w roku 1981 uruchomiono wspomniane schronisko. Jednak zarówno CREATOR, jak i Park Zachodni znajdują się o dwa przystanki tramwajowe bliżej centrum i po drugiej stronie ulicy, a adres CREATORA to Lotnicza 37.


Fakt istnienia kiedyś baraków w okolicach dzisiejszych CREATORA i Parku Zachodniego potwierdził (już po mym powrocie do Białegostoku) pan Tomasz na portalu wroclaw.fotopolska.eu, który wskazał nawet ich dokładną lokalizację. Dziękuję raz jeszcze.

Jaki stąd wniosek? Widocznie adres Lotnicza 103 znajdował się kiedyś w innym miejscu niż dziś lub też schronisko nie znajdowało się pod numerem 103, a ja po prostu błądzę po omacku, szukając wrocławskich śladów pradziadka.

Kolejnego dnia pojechałem w stronę Jeleniej Góry. Pogoda pochmurna, podobnie, jak dzień wcześniej. Od czasu do czasu mżyło. Im bliżej Karkonoszy tym więcej resztek śniegu zalegającego na poboczach dróg. Kilkanaście kilometrów przed dawnym miastem wojewódzkim skręciłem w lewo do Janowic Wielkich. Stefan Stępień miał i w tej miejscowości mieszkać przed wyjazdem do Szczecina w 1959 roku. Nie wiem niestety w jakim dokładnie okresie, ani pod jakim adresem. Dzisiejsze Janowice Wielkie założone zostały już w XIII wieku, znana jest wzmianka o wsi Janouici z 1217 roku. Przez wieki znajdowała się w cieniu pobliskiego zamku Bolczów.

Dojechałem do głównego skrzyżowania we wsi, skręciłem w lewo w stronę widocznej stąd wieży kościoła i zacząłem przechadzać się po wiosce coraz bardziej zdumiony i oszołomiony walorami krajobrazowymi tego miejsca. Nic dziwnego, że gdy w 1867 roku otwarta została linia kolejowa do Jeleniej Góry, miejscowość stała się popularnym letniskiem. W 1939 roku istniało tu aż 5 hoteli i wiele pensjonatów. Dziś potencjał turystyczny Janowic Wielkich wydaje się być nie do końca wykorzystany. A przecież wioska malowniczo położona w dolinie rzeki Bóbr, wśród karkonoskich wzgórz, z dwoma kościółkami stojącymi tuż obok siebie, zabudowaniami dawnego folwarku von Schaffgotschów, czynną stacją kolejową, sama w sobie jest atrakcją turystyczną. Moją uwagę zwrócił między innymi cmentarzyk okalający kościół pw. Wniebowzięcia NMP. Znajduje się na nim kilka tablic epitafijnych w języku niemieckich i trochę nagrobków powojennych. Przyznam, że bezskutecznie wypatrywałem tabliczki z nazwiskiem Stanisława Stępień. Z aktu zgonu pradziadka wynika bowiem, że poślubił po wyjeździe z Wołynia Stanisławę Flugel, ale kiedy i gdzie, nie udało mi się ustalić. Wyjechałem z Janowic Wielkich zauroczony urodą wioski, z mocnym postanowieniem ponownego przyjazdu, już niekoniecznie w celach związanych z poszukiwaniami genealogicznymi. Poniżej kilka obrazków.















Z Janowic Wielkich wróciłem do drogi na Jelenią Górą. Stefan Stępień mieszkał tam pod adresem Powstańców Śląskich 29. I tutaj znów podobna zagadka, jak w przypadku Wrocławia. Na ile obecny adres odpowiada stanowi z przełomu lat 40 i 50 XX wieku? Okolice w jakie trafiłem nie wyglądały ciekawie. Ni to niskie bloki, ni to mieszkania socjalne, standard i wygląd okropne. Z tyłu, w miejscu którego nie widać od ulicy, stoi dość ładny dom, z mansardowym dachem, o wyglądzie poniemieckim. Czy to tutaj pod tym adresem mieszkał pradziadek? Mam sporo wątpliwości. Jeżeli jednak mieszkał tam, dlaczego przeniósł się do miejsc (barak we Wrocławiu, baraki w Szczecinie) o dużo niższym standardzie?


 Z Jeleniej Góry pojechałem w kierunku na Lwówek Śląski, aby zahaczyć o Siedlęcin, od którego zaczęła się niekoniecznie dobrowolna przygoda pradziadka z Dolnym Śląskiem. W 1942 roku trafił tam na roboty przymusowe. Dzięki Archiwum Państwowemu w Jeleniej Górze ustaliłem nawet, że mieszkał w domu pod numerem 237. Urząd Gminy w Jeżowie Sudeckim przesłał (w odpowiedzi na moje zapytanie) informację, że dom o numerze 237 to dzisiejsza Topolowa 7.


Ale czy ten dom jest tożsamy z numerem 237 z okresu II wojny światowej pewności nie mam. Dziś dręczy mnie pytanie, co sprawiło, że gdy skończyła się wojna, Stefan podjął decyzję o powrocie na Dolny Śląsk. Mógł przecież poszukiwać swej rodziny, z którą był jeszcze na Wołyniu. Z jakiegoś powodu nie nawiązał po wojnie kontaktu nawet ze swoim rodzeństwem.

Siedlęcin opuszczałem jednak pełen innych wrażeń. Zwiedziłem bowiem i byłem pod ogromnym wrażeniem, XIV-wiecznej wieży mieszkalnej, wybudowanej prawdopodobnie w latach 1313-1314 przez Henryka I, księcia jaworskiego. Około roku 1345 zlecił on wykonanie malowideł obrazujących historię sir Lancelota - jednego z rycerzy Okrągłego Stołu. Autor najprawdopodobniej pochodził z północno-wschodniej Szwajcarii. Malowidła przetrwały tak długi okres czasu, pozostając nieodkrytymi aż do 1880 roku. Zachwyciły mnie swoją historią i stanem w jakim przetrwały, podobnie jak sama wieża. Próbowałem wyobrazić sobie drewniane przepierzenia na jednej z górnych kondygnacji, które oddzielały od siebie poszczególne pomieszczenia, służące celom mieszkalnym. Oglądałem z zadziwieniem wykusze, które według opowieści przewodnika miały służyć za wychodki. Ciekawiło mnie, choć widziałem miejsca po dawnych kominkach, w jaki sposób mieszkano na wieży zimą, gdy trzeba było ją skutecznie ogrzać.



Muszę powiedzieć, że niektóre dolnośląskie miejsca pradziadka Stefana okazały się naprawdę ciekawe.

Piotr Napierała, Cezary Wiklik "Gmina Janowice Wielkie. Historia i zabytki", Wydawnictwo Fundacji Doliny Pałaców i Ogrodów Kotliny Jeleniogórskiej, 2010.

czwartek, 30 października 2014

Szczecińskie miejsca pradziadka Stefana

Jadę ulicą Budziszyńską. To już tutaj. Zza przedwojennej, szarej, piętrowej kamienicy z poddaszem i spadzistym dachem, przykrytym czerwoną dachówką wyłania się ulica Inowrocławska. Po drugiej stronie wjazdu do niej, stoi podobna, przemalowana na kolor zielony, przedwojenna kamienica. Po prawej stronie Inowrocławskiej w odległości około 100 metrów widać nowy, wybudowany w ciągu ostatnich 20 lat budynek wielorodzinny. Dalej ulica zakręca w prawo, wzdłuż osiedla bloków czteropiętrowych z lat 80-ych. Prawa strona ulicy nosi numery nieparzyste. Po drugiej stronie zaraz za zieloną kamienicą należącą do ulicy Budziszyńskiej, stoi równie nowy budynek wielorodzinny. Potem za zakrętem jest już tylko rząd garaży. Gdy wychodzę za ich linię, znajduję się na płaskim szczycie wzgórza. W dole, nisko widać tory kolejowe.


Skrzyżowanie ulicy Budziszyńskiej z Inowrocławską. Za zieloną kamienicą widać nowy wielorodzinny budynek pod adresem Inowrocławska 6.

***
Stoję na wzgórzu pełen nurtujących mnie zagadek. W jaki sposób pradziadek, 42-letni mężczyzna trafia na roboty przymusowe z Polesia Wołyńskiego do małej miejscowości pod Jelenią Górą, która wtedy nosi nazwę Boberrörsdorf? Dlaczego po wojnie nie próbuje odnaleźć kontaktu z żoną i dziećmi? Ba! Nie szuka kontaktu również ze swoim licznym rodzeństwem. Czy poznaje wtedy inną kobietę i zakłada z nią rodzinę? Dlaczego tak się tuła po Dolnym Śląsku? Jelenia Góra, Wrocław, znów Jelenia Góra, Janowice Wielkie. Odnaleziony przeze mnie adres pradziadka we Wrocławiu z 1954 roku wskazuje na baraki robotnicze. Nie był więc krezusem finansowym, delikatnie mówiąc. Co sprawia w końcu, że 22 kwietnia 1959 roku, 58-letni mężczyzna, niemłody już przecież, zmienia po raz kolejny miejsce zamieszkania i trafia z Dolnego Śląska do Szczecina, gdzie zostaje zameldowany pod adresem Inowrocławska 2/16?


***




Szczecin, ul. Inowrocławska 6

Rozglądam się za numerem 2, ale pomiędzy zieloną kamienicą przy Budziszyńskiej, a wielorodzinnym domem przy Inowrocławskiej 6 żadnego budynku nie ma. Całe szczęście, z jednej z kamienic wychodzi starszy ode mnie mężczyzna. Mam więc kogo zapytać.

Cóż się okazuje? Po obu stronach Inowrocławskiej, w miejscu dzisiejszych domów wielorodzinnych i osiedla mieszkaniowego z lat 80-ych stały kiedyś stare drewniane baraki. Jeszcze w połowie lat 70-ych, kiedy większość mieszkańców zaczęła je opuszczać, wyprowadzając się w inne miejsca. Nazwisko Stępień? Stefan Stępień? Być może mieszkał tu z żoną Stanisławą? Nie, nie kojarzy takiego nazwiska. Ale woła ojca, który za chwilę wychodzi z kamienicy. Mieszkał w jednym z baraków od 1958 roku. Stefana Stępnia nie pamięta niestety, choć potrafi wymienić nazwiska innych rodzin mieszkających w barakach. Na końcu Inowrocławskiej stał jeszcze murowany dom... Nie do poznania, jak bardzo zmieniła się okolica od tamtych czasów.

***

A propos żony. Dowiedziałem się o niej z aktu zgonu pradziadka, który zmarł jako wdowiec. Stanisława Stepień, nazwisko rodowe Flugel - tak zapisano. I to jest kolejna zagadka trudna do rozwikłania. Pradziadek nie miał rozwodu z moją prababcią Agatą, swą przedwojenną żoną. Kiedy poznał Stanisławę? Czy jeszcze przed wojną? Czy też w jej trakcie? Stanisława - imię polskie, Flugel - nazwisko niemieckie. Może więc spotkał ją po raz pierwszy, gdy pracował przymusowo dla III Rzeszy na Dolnym Śląsku? Dowiadywałem się swego czasu w urzędach Janowic Wielkich, Jeleniej Góry, Wrocławia i Szczecina o akt ślubu Stefana ze Stanisławą lub o akt zgonu Stanisławy, ale nie przyniosło to żadnego rezultatu.

***
3 grudnia 1974 pradziadek Stefan uzyskuje meldunek w centrum Szczecina, w starej przedwojennej kamienicy przy ulicy Małkowskiego 19. Wyprowadza się z baraków przy Inowrocławskiej mniej więcej w czasie, gdy robi to większość ich mieszkańców. Jadę w kierunku Małkowskiego.


Kamienica przy ulicy Małkowskiego 19

Dojeżdżam do ulicy zabudowanej trzypiętrowymi kamienicami. Solidne drzwi klatki pod numerem 19 zamknięte, domofon. Wkrótce jednak drzwi się otwierają, a ja mam okazję porozmawiać z wychodzącą kobietą. Nie mieszkała w tym miejscu w czasie, gdy zamieszkiwał tu mój pradziadek pod numerem 15. Wpuszcza mnie do środka na podwórko - numer 15 znajduje się bowiem w budynku wewnętrznej oficyny.


Ulica Małkowskiego 19, oficyna wewnętrzna


Małkowskiego 19, podwórko

Znajduję się jakby w studni wytworzonej przez otaczające mnie budynki kamienic. Mam szczęście porozmawiać z mężczyzną, który mieszka tu od dość dawna. Pamięta mojego pradziadka. Mieszkał samotnie, był starszym mężczyzną, schorowanym, odwiedzanym przez pielęgniarkę ze szpitala milicyjnego. Później zabrano go do domu starców.

***

Dojeżdżam do rozwidlenia dróg. W lewo na Kamień Pomorski, ja jednak skręcam w prawo, by po pewnym czasie skręcić znów w prawo, w wąską asfaltową drogę prowadzącą do dawnego założenia dworskiego. Tak przynajmniej budynek i otoczenie wyglądają. Śniatowo. Dom Pomocy Społecznej. Stefan Stępień trafił tu 9 lutego 1984 roku. Przeżył w tym spokojnym, położonym na uboczu miejscu 2 ostatnie lata swego życia.


Zamieszczam tę reporterską notkę w sieci, licząc na osoby, które przypadkiem trafią na nią i będą miały wiedzę, czy to o barakach przy Inowrocławskiej w Szczecinie, czy też o kamienicy przy Małkowskiego 19. Prawdziwym łutem szczęścia byłoby, gdyby ktoś z czytających pamiętał pensjonariusza DPSu w Śniatowie o nazwisku Stefan Stępień, znał go osobiście z lat powojennych albo wiedział coś więcej o jego i Stanisławy z Flugelów losach.

piątek, 3 lutego 2012

Ustaliłem losy mego pradziadka Stefana Stępnia!

Zagadka powojennych losów pradziadka Stefana Stępnia wydawała się jedną z najtrudniejszych do rozwikłania, gdy rozpoczynałem moją przygodę z genealogią prawie 10 lat temu. Moja babcia widziała ojca, jak sama mówiła, ostatni raz na Wołyniu w 1943 roku. Jeden z jej braci podobno po wojnie spotkał go na którejś z dolnośląskich stacji kolejowych i tam ojciec powiedział mu, że nie chce utrzymywać kontaktu z rodziną.

Szczegółowo opisałem hipotezy dotyczące dalszych losów Stefana Stępnia na tym blogu w czerwcu 2010 roku.

Wtedy już dysponowałem dodatkowymi relacjami potomków jego braci i sióstr, do których dotarłem dzięki pewnemu listowi. Nie wnosiły te relacje dużo nowego. Według nich pradziadek mógł zaginąć na Wołyniu lub też przeżyć wojnę, ale ze swoją rodziną z jakichś względów nie chciał utrzymywać kontaktu. Były to relacje z drugiej ręki. Nikt z rodzeństwa Stefana nie dożył czasów, gdy zainteresowałem się genealogią.

Pewien przełom nastąpił, gdy zdecydowałem się napisać do PCK, przez którą to organizację członkowie rodziny poszukiwali pradziadka po II wojnie światowej. Ustaliłem wtedy, że na pewno przeżył on wojnę i w 1954 roku mieszkał we Wrocławiu.

Dodatkowe poszukiwania pomogły mi ustalić, iż od 1942 roku pradziadek był na robotach przymusowych w Boberrörsdorf (dziś Siedlęcin koło Jeleniej Góry). Sprawdziłem również adres podany przez Polski Czerwony Krzyż (ul. Katowicka 103) we wrocławskich zbiorach meldunkowych (bez rezultatu), a następnie poprosiłem o kopię pisma, na podstawie którego Polski Czerwony Krzyż ustalił miejsce pobytu dziadka w 1954 roku. Okazało się, że z pisma tego nie wynika na pewno adres przy ulicy Katowickiej (był napisany bardzo nieczytelnie), a raczej jest to ulica Rolnicza 103 we Wrocławiu. Jednakże pod tym adresem w zbiorach meldunkowych Wrocławia również nie znalazłem żadnej informacji o Stefanie Stępniu.

Dużym przełomem okazała się chwila, gdy pokazałem koleżance Anecie kopię pisma z PCK. Według niej adres wskazywał na ulicę Lotniczą, a nie Rolniczą. Sprawdziłem i ten adres w zbiorach meldunkowych Wrocławia, bez rezultatu niestety. Wiedziałem jednakże, że pod adresem Lotnicza 103 we Wrocławiu w 1981 roku znajdował się stary barak, w którym Brat Jerzy Marszałkowicz założył pierwsze schronisko dla bezdomnych im. Brata Alberta. Mimo to, czułem, że znalazłem się w ślepej uliczce, jeśli chodzi o poszukiwania informacji o moim pradziadku.

***

Ale... zadzwoniłem do Towarzystwa Pomocy im. Brata Alberta we Wrocławiu, aby zapytać o to, jakie było przeznaczenie baraku przy ulicy Lotniczej 103, gdzie powstało pierwsze schronisko dla bezdomnych. Skierowano mnie do schroniska dla bezdomnych w Bielicach, do samego Brata Jerzego Marszałkowicza. Zadzwoniłem tam, poprosiłem o połączenie i spotkałem się z zupełnie niezwykłą reakcją. Brat Jerzy sprawdził w ewidencji Towarzystwa, czy nie ma w nim osoby o nazwisku Stefan Stępień (nie było), a następnie w sposób cierpliwy i wyczerpujący opowiedział mi historię baraku. Baraków przy Lotniczej było kilka. W latach powojennych Przedsiębiorstwo Robót Inżynieryjnych kwaterowało w nich robotników, pracujących przy odgruzowywaniu Wrocławia. Później były tam tereny wojskowe, a w czasie, gdy jeden z baraków przejmowało Towarzystwo Pomocy im. Brata Alberta, w części z nich znajdowały się magazyny, a w pozostałych mieszkali różni "dzicy" lokatorzy. Byłem bardzo zadowolony z tej rozmowy. Wyobraziłem sobie, że pradziadek mógł być robotnikiem, który został dokwaterowany do baraku przy ulicy Lotniczej 103 i nie miał tam stałego meldunku. Rozmowa ta ukierunkowała też moje dalsze poszukiwania.

Oderwijmy się na chwilę od nich. W Gazecie Polskiej w grudniu ukazał się artykuł księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, poświęcony bratu Jerzemu. Gdy go czytałem, przekonywałem się, że naprawdę rozmawiałem z osobą niezwykłą. Oto fragment artykułu, który mówi o interesującym mnie okresie:

"Jako furtian po raz pierwszy zetknął się z bezdomnymi, którzy przychodzili do niego po prośbie. Przez wiele lat z własnej woli opiekował się nimi, zbierając dla nich żywność, odzież i lekarstwa. Traktowano go jako dziwaka, ale on w tym działaniu odkrywał swoje nowe powołanie. Jego marzeniem było stworzenie zakładu opiekuńczego dla osób potrzebujących pomocy na wzór przytulisk i schronisk prowadzonych w czasie zaborów przez Adama Chmielowskiego, czyli Brata Alberta. W PRL bezdomnych oficjalnie nie było, bo w czasach propagandy i sukcesu te sprawy starannie utajniano. Wszelkie starania o utworzenie schroniska rozbijały się o mur bezdusznej biurokracji. Dopiero w dobie Solidarności w środowisku wrocławskim narodziła się idea utworzenia organizacji pozarządowej opiekującej się bezdomnymi. Utarczki z urzędami trwały kilka miesięcy. W końcu pod koniec listopada 1981 r. zarejestrowane zostało w sądzie Towarzystwo Pomocy im. Adama Chmielowskiego, pierwsze tego typu w Polsce. Otwarło to drogę do przejęcia prymitywnego baraku przy ul. Lotniczej we Wrocławiu i do zaadaptowania go na noclegownię. W trakcie prac przygotowawczych wybuchł stan wojenny. Nie zraziło to jednak Jerzego, który w noc wigilijną, gdy na ulicach stały patrole wojskowe i opancerzone samochody, opuścił za zgodą władz seminarium duchowne, aby zamieszkać w obym baraku z kilkoma bezdomnymi mężczyznami. Początkowo było to na próbę, ale taki stan rzeczy trwa już równo 30 lat. Duchowny przeprowadzał się w ciągu tych lat do kilku kolejnych schronisk, w tym do Bielic na Opolszczyźnie, ale zawsze mieszkał razem z bezdomnymi. Był dla nich jak brat. Oni jednak mówili do niego "tata" nie z powodu różnicy wieku, ale ze względu na jego autentyczną, ojcowską troskę. "

W poszukiwaniu akt osobowych Przedsiębiorstwa Robót Inżynieryjnych zwróciłem się do Towarzystwa Miłośników Wrocławia. Stamtąd zostałem odesłany do Archiwum Państwowego we Wrocławiu. Gdy napisałem do tej szacownej instytucji, dowiedziałem się, że akta osobowe przedsiębiorstwa nazywającego się podobnie do wskazanego przez Brata Jerzego: "Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Renowacji Budynków", znajdują się w Dolnośląskim Urzędzie Wojewódzkim.

Zadzwoniłem oczywiście do Archiwum Zakładowego Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego i tam znów spotkałem się z bardzo miłą reakcją. Pani, która za mną rozmawiała powiedziała, że w zasobach archiwum znajdują się akta osobowe Przedsiębiorstwa Robót Inżynieryjnych oraz Miejskiego Przedsiębiorstwa Rozbiórkowo-Porządkowego. Obiecała przeszukać i oddzwonić. Gdy po paru dniach ponownie rozmawialiśmy, dowiedziałem się, że żadnych danych odnośnie mego pradziadka nie odnaleziono. Ale usłyszałem przy okazji, że Przedsiębiorstwo Robót Inżynieryjnych zostało podzielone na inne przedsiębiorstwa i część akt osobowych trafiło do Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Robót Inżynieryjnych we Wrocławiu, a część do firmy Hydrobudowa, skąd zostały przeniesione do Zakładu Usług Archiwalnych "Archiwista" mającego swą siedzibę aż w Teresinie.

Skontaktowałem się z pierwszą ze wskazanych instytucji, gdzie również przeszukano dla mnie akta (bez rezultatu). Z firmą mieszczącą się w Teresinie nie udało mi się niestety skontaktować. Telefony milczały, a na mojego e-maila nikt nie odpowiedział. Znów znalazłem się w kropce.

Postanowiłem jednak sprawdzić dla świętego spokoju jeszcze jeden trop. Sprawdziłem już dokładnie Wrocław, gdzie według PCK natrafiono w 1954 roku na ślad Stefana. W piśmie z PCK jednak, znajdowała się również wzmianka o tym, że w 1948 roku poszukiwał go szwagier Mikołaj Lemański, podając jako miejsce zamieszkania Jelenią Górę. Skontaktowałem się z Urzędem Miejskim w Jeleniej Górze, prosząc o sprawdzenie zasobów meldunkowych tego miasta. Jakież było moje zaskoczenie, gdy otrzymałem odpowiedź mówiącą, że Stefan Stępień mieszkał w Jeleniej Górze przy ulicy Powstańców Śląskich 29, gdzie trafił z ulicy Lotniczej 103 we Wrocławiu. Z Jeleniej Góry zaś trafił do Janowic Śląskich. Potwierdziła się więc ulica Lotnicza we Wrocławiu. Pomyślałem sobie wtedy, że jeśli (według relacji rodzinnych) prababcia napisała wtedy do pradziadka pod wskazany adres w piśmie z PCK (ul. Katowicka 103), to nijak nie mogła trafić na ślad swego męża. Jeleniogórska karta ewidencyjno-adresowa nie zawierała żadnych dat, stąd nie dowiedziałem się w jakich latach pradziadek zmieniał miejsca zamieszkania. Najbardziej elektryzujące jednak było następujące zdanie: "Nadmieniam, że źródłem informacji w kwestii bliższych danych może być teczka dowodowa ostatniego wydanego dowodu osobistego, ponieważ teczka dowodowa została wysłana do Szczecina to tam należy zwrócić się o pomoc ...".

Oczywiście natychmiast napisałem do Urzędu Miejskiego w Szczecinie. Dalej sprawy potoczyły się już szybko. Dowiedziałem się, że pradziadek mieszkał w Szczecinie od 1959 aż do 1984 roku. Wtedy też został wymeldowany do Domu Pomocy Społecznej w Śniatowie, gdzie zmarł w 1986 roku. Teczki dowodowej pradziadka nie miałem jednak możliwości otrzymać. Została zmakulaturyzowana w 1996 roku, 10 lat po jego śmierci.

Wystąpiłem o odpis zupełny aktu zgonu do Urzędu Stanu Cywilnego w Kamieniu Pomorskim i dowiedziałem się, że pradziadek zmarł jako wdowiec. Jego drugą żoną była Stanisława Flugel.

Sprawdziłem także oczywiście, czy jakiekolwiek dane, dokumenty bądź zdjęcia zachowały się w Domu Pomocy Społecznej w Śniatowie. Niestety nie było tam nic, poza zapisem, że pradziadek był wdowcem i osobą samotną i że został pochowany na cmentarzu w Kamieniu Pomorskim.

Ostatnim krokiem był telefon do PGK w Kamieniu Pomorskim, gdzie dowiedziałem się, że nagrobek pradziadka, jako nieopłacony od 2007 roku nie istnieje.

Dowiedziałem się więc bardzo dużo. Dolny Śląsk i druga rodzina w pewnym sensie okazały się prawdą. Ale pradziadek mieszkał bardzo długi czas w Szczecinie, gdzie po wojnie mieszkał wraz z żoną jego syn Edward. Ciekaw jestem, czy kiedykolwiek zetknęli się ze sobą na ulicy i mieli okazję na siebie popatrzeć. Pradziadek zmarł w 1986 roku, trzy lata później odeszła prababcia Agata, jego przedwojenna żona.
 
Pińsk, 1924 lub 1925 rok, na zdjęciu Agata Stępień ze Szczerbaczewiczów (1898-1989) i jej mąż Stefan Stępień (1900-1986). W środku ich najstarszy syn Kazimierz (1924-1997).

czwartek, 12 maja 2011

Moryń

Gdyby jesienią 1939 roku dziadek nie został wzięty do niewoli niemieckiej i nie trafił do małego miasteczka na Pomorzu o nazwie Mohrin... Gdyby po wojnie i powrocie do rodzinnego Poznania nie zdecydował się wyjechać do Szczecina, a później do polskiego już Morynia...

Gdyby babcia wracająca po wojnie pociągiem z robót przymusowych w Niemczech nie wysiadła w okolicach Morynia i nie zdecydowała się zostać...

Gdyby - tak mogłaby się zaczynać niejedna historia rodzinna. Dość powiedzieć, że w Chojnie w 1947 roku przyszedł na świat mój ojciec.


Moryń - dziś mała, senna miejscowość na Pomorzu Zachodnim. Niedaleko stąd do Cedynii. Wiele tu pamiątek po historii dawnej i tej nieodległej w czasie. Miasteczko na całym obwodzie jest otoczone średniowiecznymi, kamiennymi murami obronnymi, które otrzymało w pierwszej połowie XIV wieku, gdy należało do związku miast nowomarchijskich wraz z Mieszkowicami i Chojną, powołanego do wzajemnej obrony w razie napaści. Powyżej widok na bramę mieszkowicką.
Około 1365 roku margrabia Otto Leniwy przystąpił do wznoszenia zamku obronnego na terenie dawnego grodziska. Zamek przyczyniał się do podniesienia prestiżu miasteczka niezbyt długo. W 1380 roku został zniszczony przez rycerstwo pomorskie i nigdy go nie odbudowano. Powyżej fragment murów obronnych prowadzących do ruin zamku.


Tuż przy rynku znajduje się romański kościół, którego najstarsza część została zbudowana w latach 1263-1265, najprawdopodobniej z fundacji księcia pomorskiego Barnima I. Kościół zbudowany jest z ciosów granitowych w formie trzynawowej bazyliki z transeptem i wieżą z przejazdem na osi północ - południe.


Pisząc o Moryniu nie można nie wspomnieć o pięknie położonym i czystym jeziorze Morzycko.
Dziadek prowadził w Moryniu własną małą rzeźnię. Jej budynek, dziś już nie istniejący, stał w miejscu uwidocznionym na powyższym zdjęciu.


Polityka państwa komunistycznego, starającego się zniszczyć wszystko, co prywatne spowodowała, że dziadek musiał zamknąć swe miejsce pracy. Pracował później jako kierownik w zakładzie upaństwowionym. Dziś też już nie istniejącym. Pozostały tylko mury.


Dziadkowie mieszkali w domu przy rynku, gdzie dziś mieści się oddział jednego z banków.
Do Morynia przyjechała też siostra babci, ciocia Gienia, która najwcześniej z Morynia później wyjechała. Mieszkała w domu pokazanym na zdjęciu powyżej. Gdy mój ojciec rozpoczął naukę w gorzowskim ogólniaku, ciocia była już w Gorzowie. Później do Gorzowa ściągnęli dziadkowie z resztą dzieci. W Moryniu pozostał wujek Jan z żoną i synem Alkiem. Dziś na cmentarzu w Moryniu znajduje się jego grób, miejsce spoczynku znalazła tam też jego małżonka, a także brat mego ojca Piotr, który zmarł krótko po urodzeniu.


Tak się zdarzyło, że było sobie miasteczko, przez pewien czas mieszkali tam moi przodkowie i inni krewni. Przeminęło z wiatrem.