Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cerkiew unicka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cerkiew unicka. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 13 stycznia 2015

Święty Jan Nepomucen ze Szczytów Dzięciołowa

Przed cerkwią prawosławną pod wezwaniem Ścięcia Głowy Jana Chrzciciela w Szczytach Dzięciołowie, położonych nieopodal drogi Bielsk Podlaski - Hajnówka, stoi niezwykła figura - jedno z najstarszych przedstawień świętego Jana Nepomucena na Podlasiu. Rzeźba pochodzi z 1758 roku i została wykonana przez Jana Chryzostoma Redlera, artysty pracującego w Białymstoku dla Jana Klemensa Branickiego. Jego dziełem są między innymi dwie rzeźby Herkulesa walczącego z hydrą i ze smokiem ustawione na dziedzińcu Pałacu Branickich w Białymstoku, dwa przedstawienia sfinksów w parku pałacowym oraz rzeźby atlantów i szlifierza zdobiące klatkę schodową pałacu. Pierwotnym miejscem przeznaczenia rzeźby św. Jana Nepomucena miał być również Białystok, a konkretnie most na rzece Białej. Podobno figura świętego nie przypadła do gustu hetmanowi Branickiemu i kazał ją postawić przy cerkwi unickiej w Szczytach Dzięciołowie, należących wówczas do rodziny Węgierskich. W XIX wieku, gdy Rosjanie zlikwidowali unię pomiędzy kościołami rzymskokatolickim i prawosławnym na terenie Imperium Rosyjskiego, a konkretnie na ziemiach byłej Rzeczypospolitej włączonych do imperium, cerkiew unicka w Szczytach Dzięciołowie stała się cerkwią prawosławną. Wówczas to o figurę świętego Jana Nepomucena upomniała się parafia katolicka w Bielsku Podlaskim. Do Szczytów miała przyjechać grupa parafian, aby przejąć figurę, jednak mieszkańcy Szczytów nie chcieli jej oddać. Pomiędzy dwiema grupami wywiązać się miały przepychanki, w wyniku których postać świętego straciła rękę i aureolę.

Przygotowując wycieczkę krajoznawczą śladami Augustyna Mirysa w ramach białostockiego Klubu Przewodników Turystycznych przy PTTK, odwiedziłem Szczyty Dzięciołowo. Był piękny, pełen słońca dzień początku czerwca. Jadąc samochodem minąłem dwujęzyczną tablicę z nazwą wsi, następnie cmentarz po lewej stronie i za chwilę ujrzałem błękitną drewnianą cerkiewkę na wzgórzu w otoczeniu falujących traw. Tuż za nią, bez jednej ręki i bez aureoli nad głową stał święty Jan.


Wycieczka śladami Mirysa, którą przygotowywałem, odbyła się w październiku. Po wizycie w cerkwi poszliśmy małą grupą w stronę figury świętego Jana. Wkrótce też zjawił się przy nas proboszcz parafii prawosławnej i zburzył przytoczony wyżej przekaz dotyczący figury. Według jego słów walka pomiędzy parafianami z Bielska Podlaskiego i szczytowianami o rzeźbę była bujdą. Figura ta bowiem nie stała przed cerkwią. Jest na to dowód w postaci fotografii z czasów I wojny światowej, do której dotarł Aleksander Sosna - polityk, ale również znany miłośnik i kolekcjoner starych zdjęć i pocztówek z Podlasia. Fotografia ta przedstawiać miała cerkiew w Szczytach w ujęciu od tej samej strony, gdzie dziś stoi figura świętego. Samej figury na zdjęciu miało nie być. Według słów proboszcza, rękę figura utraciła na skutek uderzenia piłką, gdy grupa chłopców umilała sobie czas, grając w nią nieopodal.

Nie wiedziałem wówczas, że proboszcz parafii w Szczytach, rzeźbę świętego Jana Nepomucena darzy nieskrywaną niechęcią i że dwa lata wcześniej miała miejsce batalia o pozostawienie rzeźby świętego w Szczytach. Z drugiej strony, jeśli fotografia taka, przedstawiająca cerkiew w Szczytach bez figury świętego istnieje, to być może należy zrewidować istniejące przekazy historyczne. W każdym razie święty Jan  Nepomucen ze Szczytów skutecznie przyciągnął moją uwagę.

Okazało się, że zdjęcie o którym mówił ksiądz proboszcz rzeczywiście zostało znalezione. Na mojego e-maila z zapytaniem odpowiedział Aleksander Sosna, wskazując lokalizację zdjęcia w sieci. Zostało ono opublikowane również w książce Grzegorza Sosny i Doroteusza Fionika "Szczyty. Dzieje wsi i parafii", Białoruskie Towarzystwo Historyczne, 2006, na stronie 59. Sprawa świętego Jana Nepomucena ze Szczytów rozbudziła jeszcze mocniej moją ciekawość.

Wkrótce, zupełnie przypadkiem, przeglądając Katalog wystawy opracowanej przez Archiwum Państwowe w Białymstoku w 2010 roku, poświęconej Janowi Glince, pasjonatowi historii Białegostoku z lat międzywojennych XX wieku, ujrzałem inną fotografię ze Szczytów, przedstawiającą figurę świętego Jana Nepomucena przy ogrodzeniu cerkwi.



Biorąc pod uwagę fakt, że Jan Glinka zamieszkał w Białymstoku w roku 1931, zdjęcie najprawdopodobniej nie zostało wykonane przed tą datą. Wniosek nasuwał się sam. Figury nie było przy ogrodzeniu cerkwi w roku 1915, stała tam zaś w latach 30-ych XX wieku. W piętnastoleciu dzielącym oba okresy musiała się pojawić. Na dodatek święty posiada na zdjęciu obie ręce, nie mógł więc stracić jednej z nich w trakcie przepychanek pomiędzy bielszczanami, a szczytowianami.

W listopadzie miałem z kolei okazję gościć w Muzeum Małej Ojczyzny w Studziwodach, prowadzonym przez wspomnianego wyżej współautora książki o Szczytach - Doroteusza Fionika. Skorzystałem z okazji i zapytałem o zdjęcie z 1915 roku, bójkę pomiędzy bielszczanami i szczytowianami i samą figurę. Usłyszałem, iż jej obecność w Szczytach w XIX wieku nie ulega wątpliwości. Zachowało się bowiem pismo parafii katolickiej w Bielsku Podlaskim z czasu już po kasacie unii, adresowane do parafii prawosławnej w Szczytach z prośbą o przekazanie rzeźby. W takim razie, gdzie wcześniej stał święty Jan Nepomucen? Czy przy cmentarzu, albo przy dworze w Szczytach? A może przy nieodległym strumieniu, dopływie Orlanki? Przecież wyobrażenia figuralne tego właśnie świętego często stawiano przy ciekach wodnych.

Ciekaw jestem, czy ktoś z Was, czytelników bloga, mógłby dodać coś więcej do powyżej opisanej historii.

środa, 7 listopada 2012

Dzieje Tykocina piórem księdza Antoniego Kochańskiego

"O Tykocinie i parafii pisał sto lat temu, w r. 1879-tym w "Przeglądzie Katolickim" ks. Stanisław Jamiołkowski, a Jan Jarnutowski w Bibliotece Warszawskiej w t. IV-tym, w r. 1885-tym. Oprócz niego pisali o tej miejscowości w różnych czasopismach naukowych, w wieku 20-tym inni archeologowie i historycy na tematy tykocińskich zabytków architektury, ruin zamku, pobliskiego grodziska, szkolnictwa, itp. Ponieważ wszystkie te publikacje znajdują się w różnych czasopismach naukowych i nie są łatwo dostępne dla wielu miłośników historii Tykocina, dlatego postanowiłem napisać o dawnym Tykocinie specjalną książkę, zarys historyczny parafii tykocińskiej na tle dziejów tej miejscowości, uwzględniający wszystkie dotychczasowe publikacje i uzupełnić je obficie wiadomościami zaczerpniętymi z 9-ciu tomów dawnych ksiąg miejskich tykocińskich z lat 1637-1797, wcale prawie w dawnych monografiach nie wykorzystanych.

Przed drugą wojną światową, w latach 1937-1939 w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie dokonałem licznych odpisów i notatek z powyższych ksiąg miejskich, które podczas drugiej wojny światowej w owym Archiwum uległy zniszczeniu."

Powyższymi słowami zaczyna się książka księdza Antoniego Kochańskiego, zatytułowana "526 lat dziejów miasta Tykocina na tle historii Polski". Ksiądz Antoni Kochański urodził się w roku 1906 na kolonii Lipniki koło Jasionówki, zmarł w Augustowie w roku 1988. W parafii tykocińskiej pracował w latach 1934-1937. Pracę o Tykocinie rozpoczął pisać w roku 1960, a zakończył po 14 latach w Augustowie. Już sam cytat wstępny wskazuje, że znajduje się w niej wiele informacji już dziś nigdzie niedostępnych. Obejmuje czasy od najdawniejszych do zakończenia II wojny światowej. Nie jest pisana językiem łatwym. Czytając ją będziemy prześlizgiwać się przez protokoły posiedzeń rady miejskiej, których treść pisana jest językiem suchym i bezbarwnym. Jednocześnie dla miłośników historii Tykocina stanowić będzie doskonały materiał źródłowy dotyczący codziennego życia miasta. Poza przebiegiem posiedzenień rady miejskiej dowiemy się wiele z historii parafii tykocińskiej oraz klasztoru bernardyńskiego, poznamy uczniów tutejszego seminarium duchownego. Sporo miejsca autor poświęcił również Powstaniu Styczniowemu i uczestnikom tegoż zrywu narodowowyzwoleńczego pochodzącym z terenu parafii. Ja w książce znalazłem także parę interesujących mnie zagadnień.

Jedno z nich dotyczy Białegostoku i jest doskonałym przykładem, jak istotne w historii jest porównywanie informacji między sobą, w tym wypadku informacji powstałych w oparciu o to samo źródło.

W ścianie zewnętrznej kościoła farnego w Białymstoku, najstarszego (XVII-wiecznego) i najwspanialszego zabytku tego miasta znajduje się taka oto tablica:


Została ona wykonana z czarnego marmuru. Pierwotnie umieszczona była wewnątrz świątyni, najprawdopodobniej w prezbiterium. W czasie rozbudowy kościoła na początku XX wieku, kiedy rozebrano prezbiterium, została przeniesiona na zewnętrzną, południową ścianę białego kościoła.

Poświęcona jest Gryzeldzie z Wodyńskich. W pozycji "Białystok. Przewodnik historyczny" Andrzeja Lechowskiego znajduje się taka oto wzmianka o niej:
"Czarna płyta, pocięta według legendy kozackimi szablami w 1659 czy 1660 roku, pochodzi ze zniszczonego wówczas pomnika Gryzeldy Sapieżyny - pasierbicy Wiesołowskich, zmarłej w 1633 roku."
Czytając dzieło księdza Kochańskiego natrafiamy na treść testamentu Aleksandry Wiesiołowskiej z Sobieskich (Tykocin należał do dóbr Wiesiołowskich, podobnie jak Białystok), spisanego 29 kwietnia 1645 roku. Aleksandra na wstępie nadmienia, aby jej ciało pochować przy ciele "i.m. pana małżonka y dobrodzieia mego y iey mci paniey Gryzelli Wodynskiey Sapieżyny, marszałkowey W.X. Lit. iako niegdy ukochaney córki naszey (...) w kościółku teraz do czasu drewnianym u panien zakonnych świętey Brygidy w Grodnie".
I tu pojawić by się mogła konfuzja. Gryzelda była córką, czy pasierbicą Wiesiołowskich? A może zwrot z testamentu jest li tylko grzecznościowy? Wyjaśnienie znajduje się w doskonałej monografii kościoła farnego i katedry białostockiej (Krzysztof Antoni Jabłoński "Biały i czerwony. Kościoły białostockiej parafii farnej"):

"Wiesiołowscy, jako opiekunowie kościoła białostockiego bardzo sumiennie wywiązywali się ze swej roli. W zamian za to korzystali z przywilejów im przynależnych. w 1633 roku po śmierci Gryzeldy z Wodyńskich, siostrzenicy i zarazem przybranej córki Aleksandry Wiesiołowskiej, ufundowali w kościele tablicę epitafijną."

W trakcie czytania książki zwracałem szczególną uwagę na wzmianki o obiektach dobrze mi znanych. Jednym z nich była cerkiew unicka, przeniesiona później do Sokołów. Oto co o okolicznościach jej przeniesienia pisze, korzystając z artykułu Stanisława Jamiołkowskiego, ksiądz Kochański:

"Ostatnim administratorem tego kościoła unickiego był ks. unicki Stanisław Kurowski, od 25 stycznia 1819 r. Nadał to beneficjum kollator Józef Koncewicz. Ostatni ten ksiądz unicki w Tykocinie umarł już w 1820 r., w kwietniu, a beneficjum to, nieobsadzone na mocy aktu donacji tych dóbr pobazyliańskich z 1742 r. przeszło w posiadanie parafii rzymskokatolickiej w Tykocinie. Ta parafia unicka była wizytowana w XIX w. dwa razy. W 1802 r., dnia 8 lutego wizytował ją unicki ks. dziekan z Białegostoku, a w 1812 r., dnia 20 lutego, wizytator ks. Piotr Kaniewski. Ponieważ unitów wtedy, jak i przedtem w Tykocinie nie było, a po roku 1830 nastąpiła kasata unii na ziemiach przyłączonych do Rosji i to samo groziło w Królestwie Polskim, i była obawa, że ta cerkiew unicka będzie zamieniona na cerkiew prawosławną, ks. proboszcz Nadolski sprzedał ją parafii rzymskokatolickiej w Sokołach z przeznaczeniem na kaplicę tamtejszego cmentarza grzebalnego. W 1834 r., w nocy, z pośpiechem rozebrano ją i przewieziono do Sokół, gdzie dotychczas stoi. Uczyniono to w nocy i z pośpiechem w obawie przed interwencją władz rosyjskich."

Jednym z najciekawszych fragmentów w książce jest ten, dotyczący wydarzeń z 1935 roku, gdy mieszkańcy Tykocina obronili przed aresztowaniem księdza Stanisława Chmielewskiego. Cała sprawa związana była ze szkolnym incydentem po śmierci Józefa Piłsudskiego:

"Zaraz po śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego, dnia 14 maja 1935 r., na lekcji religii w klasie 2 Szkoły Powszechnej w Tykocinie doszło do następującego incydentu. Dzieci z tej klasy na polecenie swej wychowawczyni przyniosły do klasy opaski żałobne, które miała im przypiąć do rękawów nauczycielka. Na lekcji religii prowadzonej w tej klasie przez ks. Kochańskiego, dwie dziewczynki odbierały sobie opaskę żałobną. Ksiądz uspokajał je słowami: "Połóż tę szmatkę". Gdy po pewnym czasie te same dziewczynki na nowo bawiły się opaską, ks. Kochański powiedział: "Oddaj tę szmatkę". Dziewczynka przyniosła księdzu opaskę, a ksiądz polecił jej zgłosić się po nią po lekcji religii."

Ksiądz Kochański, wspomniany w powyższym cytacie, to sam autor książki. Dalszy ciąg wyglądał następująco: Wiadomość o incydencie doszła do uszu kierownika szkoły, później została zawiadomiona policja, która przybyła, aby aresztować księdza. Doszło do wzburzenia społeczeństwa Tykocina, nastawionego w większości narodowo, opozycyjnie do władzy państwowej. Doszło do zamieszek i tylko przysłowiowa iskra dzieliła zgromadzony tłum od wybuchu. Ja pierwszy raz o tych wydarzeniach przeczytałem studiując jeden z tomów zawierających przedwojenną publicystykę Józefa Mackiewicza. Mam wrażenie, że dziś niewielu mieszkańców Tykocina wie, że podobne zamieszki miały miejsce. Pamiątką po nich jest proporczyk wiszący przy wejściu do kościoła świętej Trójcy.


Po dokładną opowieść co wtedy właściwie się stało odsyłam do relacji z pierwszej ręki w książce.

ks. Antoni Kochański
"526 lat dziejów miasta Tykocina na tle historii Polski"
2010