Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sarny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sarny. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 30 grudnia 2024

"Trup w szafie"

Na przysłowiowe "trupy w szafie" czyli "niewygodne" fakty z życia przodków, czy też bliskiej rodziny natyka się chyba każdy, kto bada swoją genealogię. Ja takich "trupów w szafie" jeśli chodzi o swoją rodzinę znam wiele i bez badań genealogicznych, ale w tym przypadku chodzi o odnaleziony ciekawy dokument w aktach Komendy Wojewódzkiej Policji Państwowej w Brześciu przechowywanych w Archiwum Akt Nowych. Pisałem już kiedyś o tym zbiorze dokumentów przy okazji odnalezienia informacji o ucieczce wujka Kazika Stępnia z domu. Tym razem rzecz dotyczy Jana Stępnia, rodzonego brata pradziadka Stefana.

Jan Stępień urodził się około 1913 roku we wsi Wojnowice w gminie Gidle koło Radomska. Rodzina Stępniów około 1918 roku wyjechała w okolice Sarn na Wołyniu. Sprawa tego wyjazdu jest wciąż dla mnie niejasna. Ze szczątkowych informacji uzyskanych od dalszej rodziny, wynika, że Kacper Stępień (ojciec) został namówiony do sprzedaży ziemi w Wojnowicach i następnie do wyjazdu przez jakiegoś znajomego, a na miejscu zaznał wraz z rodziną ogromnej biedy, co spowodowało jego przedwczesną śmierć. Rodzina Stępniów mieszkała na Wołyniu podobno we wsi Ubereż koło Sarn aż do pogromów ukraińskich w roku 1943. 

Jan Stępień po wojnie znalazł się bowiem w Nidzicy na Warmii, gdzie pojechał za Genowefą, którą poznał jeszcze w Sarnach. Tam też zmarł i został pochowany w roku 1988. Genowefa była żoną Mariana Sternickiego, który podczas wojny był ochroniarzem magazynów zbożowych i który został zamordowany przez Ukraińców. Jan z kolei podobno był wyborowym strzelcem w 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej. Gdy Dywizja ta został otoczona i rozbrojona przez wojska sowieckie, schronił się u brata w Lublinie. Zadenuncjowany został zesłany na Syberię, gdzie przebywał w latach 1946-1947. Po powrocie dowiedział się, że Genowefa wraz z córką trafiły do Nidzicy i sam pojechał w tamte strony, a gdy odnalazł Genowefę, ożenił się z nią.

W aktach Komendy Wojewódzkiej Policji Państwowej w Brześciu odnalazłem następujący dokument:


"W dniu 28.VI.36 r. o godz. 14, z kancelarii kierownika szkoły we wsi Wielkie-Ciołkowicze, gm. Kucheckiej Woli, przez okno, dokonano kradzieży garderoby męskiej i damskiej wart. 80 zł. Garderoba ta była przysłana przez Tow. Rozw. Ziem Wschodnich, Koło Polesia w Warszawie. Kradzieży tej dokonali: Bronisław Więckowski ze Stachowca, pow. Kielce i Jan Stępień z Wojnowic, powiat radomski, od których skradzioną garderobę odebrano. Sprawców przekazano władzom sądowym."

Zwykła kradzież garderoby. Czy z biedy? Prawdopodobnie tak. Czy Jan Stępień, brat mego pradziadka mógł w tym wziąć udział? Myślę że mógł. Czy jestem pewien, że dokument dotyczy Jana Stępnia, brata pradziadka? Tego niestety nie jestem pewien. Za tym, że dokument dotyczy "mego" Jana Stępnia przemawia miejsce dokonania kradzieży: Wielkie-Ciołkowicze między Pińskiem, gdzie po I wojnie światowej osiadł Stefan Stępień, a Sarnami, gdzie obok, w Ubereżu osiadła rodzina Stępniów po roku 1918. No i Wojnowice w powiecie radomszczańskim (nie radomskim, jak napisano w dokumencie). Z przekazów rodzinnych wiadomo, że Kacper z Józefą - rodzice Stefana i Jana osiedli w tej wsi po 1902 roku. A przecież powiat radomszczański i Wołyń dzieli spora odległość. Raczej jest mało prawdopodobne, że kradzieży dokonał inny Jan Stępień z Wojnowic. Z drugiej strony nie badałem jeszcze ksiąg metrykalnych parafii katolickiej w Gidlach, do której należą Wojnowice. Być może mieszkał tam inny Jan Stępień, który jakimś cudem dokonał kradzieży w roku 1936 na Wołyniu. 

Ale jest też jeszcze jeden argument przeczący mej hipotezie. W dokumencie zapisano, że kradzieży dokonał Jan Stępień z Wojnowic, a przecież rodzina Stępniów opuściła Wojnowice i udała się do Ubereża. Czy po wyprowadzce istniał nadal jakiś związek Stępniów z Wojnowicami? Tego niestety nie wiem.

Jeśli zaś to "mój" Jan Stępień występuje w dokumencie, ciekaw jestem jaka relacja łączyła go z Bronisławem Więckowskim, który też pochodził z Kielecczyzny.

sobota, 8 maja 2021

Kacper Stępień, prapradziadek. Kolejna zagadka do rozwiązania.

Przetrząsnąłem wszystkie zakamarki komputera i inne materiały i nie znalazłem. Na pewno widziałem tę karteczkę, gdy byłem u Teresy w Lublinie. Dlaczego jej wtedy nie sfotografowałem, nie wiem. A może sfotografowałem, ale z jakiegoś powodu nie mogę znaleźć tego zdjęcia? Wybrałem numer do Teresy, ale otrzymałem informację od operatora, że numer nie istnieje.

Karteczka zawierała krótką informację: "Kacper Stępień, Konstantynówka, powiat Sarny, ZSRR". Znajdowała się pośród papierów ojca Teresy - Józefa Stępnia. Józef był dużo młodszym bratem pradziadka Stefana. Dzieliło ich 18 lat różnicy wieku.

 Dlaczego ta karteczka jest tak istotna? Otóż według Teresy, jej dziadek Kacper zmarł w wieku 49 lat na Wołyniu. W USC w Gidlach, gdzie parę lat temu zadzwoniłem, dowiedziałem się z aktu urodzenia Józefa Stępnia (1918 rok), że Kacper  miał wówczas 44 lata. Czyli urodził się około 1874 roku, a zmarł około 1924 roku. Może więc Konstantynówka to miejsce zamieszkania rodziny na Wołyniu, gdzie w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach przeniosła się z Wojnowic w gminie Gidle? Może tam więc Kacper zmarł?

 

Postanowiłem to sprawdzić. Według strony kami.net.pl, Konstantynówka przed wojną należała do jednej z dwóch parafii rzymskokatolickich w Sarnach. A szczątki ksiąg metrykalnych z parafii rzymskokatolickiej w Sarnach znajdują się w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie.

Pierwsze podejście do poszukiwania informacji o Kacprze Stępniu zakończyło się jednak niepowodzeniem. Kwerenda w raptularzach zgonów parafii rzymskokatolickiej w Sarnach za okres 1923-1930 nie wykazała informacji o zgonie prapradziadka.

piątek, 28 grudnia 2018

Babcia Fela

W tym roku wczesną wiosną odeszła babcia Fela*. Cichutko, prawie niezauważalnie, jak schulzowski ojciec. Od kilku lat jej egzystencja toczyła się w innym, równoległym świecie, połączonym z rzeczywistością wątłymi nićmi komunikacji. Gdy staliśmy wczesną wiosną na gorzowskim cmentarzu, piękne i przejmujące dźwięki trąbki kołysały zgromadzonych w zadumie nad przemijaniem.

Urodziła się w Pińsku w 1926 roku jako trzecie z kolei dziecko Stefana Stępnia i Agaty ze Szczerbaczewiczów, zaraz po starszym rodzeństwie - Kaziku i Jance. Później na świat przyszło jeszcze sześcioro rodzeństwa, spośród którego dwójka odeszła bardzo wcześnie. Babcia bardzo niechętnie opowiadała o swoim dzieciństwie w Pińsku. Widać nie było usłane różami. Ojciec pojawiał się w domu na krótko i częściej go nie było niż był, matka była zimna i surowa, niezbyt szczęśliwa sama z dużą gromadą dzieci. Przez cały okres międzywojenny tułali się po obcych domach. Najpierw mieszkali u babci Pauliny przy ulicy Krzywej, a potem w wynajmowanych od Żydów lokalach, by tuż przed wojną wylądować w ostatnim przy ulicy Bernardyńskiej. Gdy próbowałem kiedyś porozmawiać z babcią o świętach Bożego Narodzenia przed wojną, odpowiadała zdawkowo. Było biednie. Rodzice prowadzili herbaciarnię, więc jeden z małżonków musiał pracować. W przygotowaniach pomagały wszystkie dzieci, a jedzenie przygotowywało się w piecu chlebowym. Karpia wtedy nie znano, najczęściej w wigilię na stole pojawiał się miętus. Zdawkowe informacje, bez barwnych szczegółów podkreślających rangę tego święta.

Bardzo niejasny wydaje się okres okupacji sowieckiej w Pińsku. Wczesną wiosną 1940 roku Stefan i Agata wyjechali całą rodziną pociągiem z Pińska w kierunku Wołynia. Tam mieszkało rodzeństwo i matka Stefana. Dlaczego wyjechali? Podobno bracia Agaty pracujący w lokalnej administracji nakłonili rodzinę do wyjazdu. Czy było to związane z pobytem Stefana w wojsku po I wojnie światowej? W archiwum rodzinnym zachowały się zaświadczenia NKGB z marca 1940 roku uprawniające do opuszczenia Pińska. Pamiętam z opowieści babci Feli, że w momencie wyjazdu stosunki między Stefanem i Agatą były bardzo złe. Rodzina chciała się zatrzymać we wsi Łomsk, ale gospodarze nie wyrazili na to zgody. Zamieszkali więc w lesie, w domku letniskowym koło Stacji Tomaszgród. Tam babcia z ojcem i bratem Kazikiem pracowała w lesie przy spławianiu drewna. Później rodzina rozpierzchła się po okolicznych wsiach, gdzie mieszkali krewni Stefana. Brat Władek poszedł pieszo do Pińska do cioci Elżbiety Sapich. Babcia trafiła do cioci Gieni, siostry ojca mieszkającej w Sarnach, gdzie krótko pracowała dla organizacji Todt. Tam też widziała ojca po raz ostatni w życiu. W 1944 dosłownie wyrwała się z biedy do dorosłego życia zapisując się na kurs łączniczek w Równem, aby później wraz z IV Pułkiem Łączności Ludowego Wojska Polskiego trafić przez Żytomierz aż pod Poznań. W tym czasie matka z pozostałymi dziećmi, (poza Tadeuszem, który zagubił się podczas gorączki wyjazdów z Wołynia i trafił do ZSRR) wyjechała do Poznania, gdzie w urzędzie repatriacyjnym dostała skierowanie do Świebodzina.

Świebodzinie znów było biednie. Babcia opowiadała o swym marzeniu z tamtego czasu: poznać chłopca, z którym mogłaby wyrwać się z domu i rozpocząć nowe, własne życie. Wkrótce poznała Wojciecha, który pracował w fabryce mebli, uruchomionej po odgruzowaniu. Wojciech, pochodzący z chłopskiej rodziny osiadłej w dwudziestoleciu międzywojennym w Wielkopolsce, która przyjechała tam z biednego, przeludnionego i mocno czerwonego tarnobrzeskiego, należał do partii. Wnerwiony nadużyciami w zakładzie pracy "rzucił" legitymację partyjną. Proces w sądzie, który ostatecznie przegrał, oznaczał jedno - wilczy bilet ze Świebodzina.  W ten oto sposób w 1953 roku babcia wraz z mężem i dwójką dzieci trafili do Gorzowa Wielkopolskiego.

Babcia dość szybko owdowiała. Dziadka nigdy nie poznałem - zmarł w połowie lat 60-ych. Najmocniej pamiętam ją właśnie taką, babcię mieszkającą na czwartym piętrze wieżowca samotnie. Do stanu wojennego równoznacznego z emeryturą pracowała w Spółdzielni Inwalidów "Warta", gdzie produkowane były pudełka tekturowe, które czasami dostawałem od niej do swoich różnych zbiorów. Zdarzało się również, że jeździłem z nią na wycieczki z zakładu pracy nad jezioro do Gościmia. Nie lubiłem tych wyjazdów. Babcia była trochę nadopiekuńcza. Do dziś pamiętam, gdy kupiła mi, dzieciakowi z przedszkola po wielu namowach butelkę Pepsi i po przyjściu do domu wstawiła do garnka z gorącą wodą, abym się nie przeziębił.

Po szkole przychodziliśmy do niej wraz z siostrą na obiady. Na tym polu babcia dogadzała nam w stopniu najwyższym. Ziemniaczki krojone w plastry i smażone na patelni; racuchy z powidłami śliwkowymi i truskawkowymi, lejącymi się ze słoika i bardzo słodkimi - własnej produkcji; rosół z domowym makaronem krojonym na desce w kuchni i z podrobami od żywej kury kupionej na rynku; grochówka z wkładką mięsną, którą polubiłem na rajdach powitania wiosny organizowanych przez gorzowski PTTK, itd. itp.

Dużo zmieniło się pod koniec lat 80. Po ponad 2o latach wdowieństwa babcia Fela poznała na kartach w klubie seniora Edwarda. Drugie małżeństwo to był bardzo dobry okres dla babci. Edward lubił wychodzić na spacery, kupować babci biżuterię, prowadził w miarę towarzyskie życie. Do dziś pamiętam sędziwych przyjaciół - Edwarda i Grzegorza, emerytowanych przedstawicieli cechu kominiarskiego dyskutujących przy kawie w dużym pokoju u babci. Niestety trwało to tylko przez 6 lat, kiedy babcia po raz drugi została wdową.

Dużym ciosem była dla babci śmierć syna w dalekim Chicago w 2000 roku. Od tego czasu nie doszła już w pełni do siebie. Nigdy później nie widziałem na jej twarzy prawdziwej radości.

Ostatnio rekordy popularności na youtube bije świąteczna reklama Ikei, w której pada bardzo ważne zdanie: "media społecznościowe będą zawsze, twoja rodzina nie.. Wykorzystaj to!"

Wraz z odejściem babci Feli skończyła się pewna epoka. Była ostatnią z rodzeństwa i ze swego pokolenia w mej najbliższej rodzinie.

* Feliksa Stabrowska z domu Stępień, primo voto Tudor (1926 Pińsk - 2018 Gorzów Wlkp.)

czwartek, 9 kwietnia 2015

Stare zdjęcia

Dostałem niedawno kilkadziesiąt starych zdjęć. Wszystkie dotyczą rodziny zaginionego, a właściwie precyzyjniej byłoby napisać - ukrywającego się po II wojnie światowej pradziadka Stefana Stępnia. Prawdziwa to gratka dla mnie, gdyż posiadałem dotychczas tylko jedno zdjęcie Stefana i jedno zdjęcie praprababci Józefy. Brak jakichkolwiek innych zdjęć tej rodziny w mych zasobach. Dlatego dziękuję raz jeszcze T., że zdecydowała się na trud odnalezienia ich, zeskanowania i przesłania. Większość z nich przedstawia osoby, które można zidentyfikować, gdyż mimo, że już odeszły z tego świata, wciąż żyją w pamięci rodzinnej. Ale jest parę zdjęć, które nie podpisane, pozostają wciąż anonimowe. Dlatego decyduję się na zamieszczenie ich tutaj, mając nadzieję, że jest jeszcze ktoś, kto posiada podobne zdjęcia i ma wiedzę o osobach na nich widocznych, a także trafi tu kiedyś za pomocą jakiejś wyszukiwarki internetowej. Złudna nadzieja, mam tego świadomość, choć nie raz dzięki internetowi mogłem w sposób znaczący ruszyć ze swymi poszukiwaniami genealogicznymi do przodu.



1
Zdjęcie nieznanego mężczyzny w mundurze wojskowym. Od kolegi W. dowiedziałem się, że przedstawia kapitana (przed wojną kapitan nosił trzy gwiazdki) wojsk lądowych, na co wskazuje brak proporczyków na kołnierzu. Prawdopodobny czas wykonania zdjęcia: między 1927, a 1936 rokiem. W 1935 roku zaczął obowiązywać bowiem nowy wzór czapki oficerskiej, w 1936 roku nowy wzór kurtki mundurowej.


2
Nieznany mężczyzna i nieznana data wykonania zdjęcia. Wydaje mi się, że stoi również na zdjęciu ślubnym Genowefy Stępień i Mikołaja Lemańskiego niżej, jako druga osoba od lewej.



3
Nieznany mężczyzna. Nie potrafię nic więcej na temat tego zdjęcia powiedzieć.


4
To bardzo ciekawe zdjęcie. Być może najstarsze z tu przedstawianych. Niestety nie znam się zupełnie na modzie - co kiedy i gdzie noszono, a być może to jest klucz do odgadnięcia, gdzie i kiedy to zdjęcie zostało wykonane. Czy przedstawia moich przodków? Niewykluczone. Ale na pewno nie prapradziadków: Kacpra i Józefę Stępniów. Zdjęcie Józefy widać niżej dla porównania. Być może nieznanych mi z imienia prapradziadków -rodziców Kacpra bądź rodziców Józefy.


5
To zdjęcie ślubne Genowefy Stępień - młodszej siostry pradziadka Stefana i Mikołaja Lemańskiego, który w 1948 roku poszukiwał Stefana za pośrednictwem PCK. Zupełnie nie wiem, gdzie mogło zostać wykonane. Raczej nie w Bardzie, gdzie w 1900 roku urodził się pradziadek Stefan. Później około 1910 roku rodzice jego - Kacper i Józefa mieszkali już w Wojnowicach koło Gidli, więc może tam? W 1923 roku Kacper  z kolei mieszkał już w Konstantynówce koło Sarn na Wołyniu, gdzie zmarł i został najpewniej pochowany na nieistniejącym już cmentarzu w Sarnach. Kiedy Stępniowie przenieśli się na Wołyń, tego nie wiem. Więc może jednak zdjęcie wykonano na Wołyniu? Zwraca uwagę niesamowite ubóstwo otoczenia. Nie rozpoznaję na zdjęciu Józefy Stępień z Pociejewskich, matki Genowefy (patrz zdjęcie niżej). Jako drugi od lewej stoi mężczyzna przypominający tego ze zdjęcia nr 2 powyżej. Trzeci od prawej z kolei stoi Józef Stępień - brat Stefana i Genowefy.


6
A to już zdjęcie praprababci Józefy Stępień z Pociejewskich.


7
Na tym zdjęciu rozpoznaję pradziadka Stefana Stępnia. Tak przypuszczam, na podstawie podobieństwa z jedyną fotografią, jaką dysponowałem dotychczas.Ciekaw jestem waszego zdania na ten temat. Na zdjęciu wyżej chyba nie miał jeszcze 20 lat.

sobota, 29 grudnia 2012

Ślepe uliczki poszukiwań genealogicznych

Po latach poszukiwań, ślepych uliczek nie ubywa, a wręcz coraz więcej da się ich zidentyfikować. Niektóre są zupełnie beznadziejne, na zdrowy rozum nie da się z nich wyjść, księgi metrykalne spłonęły bądź zupełnie nie wiadomo, gdzie dalej szukać tego jedynego aktu, inne czekają na swój łut szczęścia, gdyż nie wszystko jeszcze stracone i droga wyjścia jawi się gdzieś w kolejnych zamierzeniach poszukiwawczych.

Zbliża się koniec roku, a był on obfity w genealogiczne ślepe uliczki, czas więc na krótkie podsumowanie, również celem ich uporządkowania.

Linia ojca:

1. Prapradziadek Wawrzyniec Paczkowski (1851 Krzyżowniki - przed 1914). Problem ze znalezieniem aktu zgonu. Akt ślubu Józefa Paczkowskiego, jego syna, zawartego z Józefą Uzarek w Bottrop w 1914 roku, wzmiankuje zmarłego Wawrzyńca Paczkowskiego, mieszkającego przed zgonem w Krzyżownikach. Z kolei ostatnia wzmianka o Wawrzyńcu Paczkowskim sprzed zgonu pochodzi z aktu chrztu jego syna Jana z 1892 roku. Sprawdziłem księgi zmarłych parafii kierskiej w Centrum Historii Rodziny do roku 1908, a później prosiłem o sprawdzenie pozostałych roczników do 1914 roku w Archiwum Państwowym w Poznaniu i w Urzędzie Stanu Cywilnego w Rokietnicy. Bez rezultatu. Aktu brak. Być może odpowiedź przyniesie moja przyszła wizyta w parafii kierskiej, gdzie zamierzam przejrzeć dostępne księgi metrykalne osobiście.

2. Ślub prapradziadków Marcina Uzarka i Balbiny Kaczmarek.

Sprawa zagadkowa sygnalizowana w poprzednim poście.

3. Akt zgonu praprababci Balbiny Kaczmarek.

Według aktu ślubu jej córki Józefy Uzarek z Józefem Paczkowskim, Balbina mieszkała w Bottrop w 1914 roku. Być może zmarła w tym mieście. Tego nie wiem. Kwerenda w archiwum miejskim w Bottrop kosztuje jednak zbyt dużo, aby porwać się na nią bez żadnych wskazówek, co do dalszych losów praprababci.

Linia matki:

1. Dziadek Wojciech Tudor (1919 Cygany - 1965 Gorzów Wlkp.) w czasie II wojny światowej więziony był w Stalagu w Berlinie lub w okolicach Berlina. Pracował przy brukowaniu drogi. Dwukrotnie uciekał, za drugim razem skutecznie. Niestety nic nie wiadomo, jaki to był Stalag, w jakim okresie dziadek przebywał w nim, a kontakt z ITS w Bad Arolsen, organizacji archiwizującej informacje o robotnikach przymusowych III Rzeszy nie przyniósł rezultatu.

2. Pradziadek Andrzej Tudor (1883 Chmielów - 1960 Kluczewo) podobno (dysponuję jedną "relacją z drugiej ręki") zaraz po pierwszej wojnie światowej, w niespokojnych czasach ruchawek chłopskich w okolicach Tarnobrzegu działał w jednej z band. Mógł brać udział w jednym z niezidentyfikowanych przeze mnie napadów na leśniczówkę w okolicach Rzeszowa. Mógł współpracować z księdzem Okoniem, prowodyrem prokomunistycznych wystąpień. To wszystko tylko "relacja z drugiej ręki", jedna jedyna, jaką posiadam. Brakuje mi źródeł historycznych, relacji pisanych, aby móc ją zweryfikować.

Po wyjeździe do Wielkopolski Andrzej przystąpił najprawdopodobniej do Wolnych Badaczy Pisma Świętego. Kontakty, jakie wtedy nawiązał mogły pomóc mu w leczeniu córki w poznańskim szpitalu podczas II wojny światowej i okupacji niemieckiej. Próbowałem kontaktować się ze zborami warszawskim i poznańskim, ale żadnych informacji potwierdzających przynależność pradziadka do tej wspólnoty religijnej nie uzyskałem.

3. Pradziadek Stefan Stępień (1900 Bardo - 1986 Śniatowo). Brakuje mi aktu urodzenia Stefana. Księgi metrykalne parafii Bardo spłonęły po zbombardowaniu kościoła i plebanii podczas II wojny światowej. W tym wypadku ślepa uliczka wydaje się bez wyjścia.

Podobnie ślepą uliczką bez wyjścia okazuje się być drugi związek pradziadka ze Stanisławą Flugel. Sprawdziłem telefonicznie wszystkie miejsca pobytu pradziadka po wojnie: Jelenią Górę, Janowice Wielkie, Wrocław, Szczecin. Nigdzie w tych miejscach nie trafiłem na akt ślubu pradziadka ze Stanisławą, ani na ślad pobytu takiej osoby.

4. Prababcia Agata Stępień (1898 Pińsk - 1989 Gorzów Wlkp.). Aby dotrzeć do aktu urodzenia prababci należy rozpocząć poszukiwania w archiwum mińskim, które jako jedyne posiada księgi metrykalne pińskich parafii prawosławnych. Mógłbym wtedy dowiedzieć się również więcej o rodzicach prababci Filipie Szczerbaczewiczu i Paulinie z Rozalików, a także o dziadkach prababci Andrzeju Szczerbaczewiczu i Klemensie Rozaliku, a także dalszych przodkach. Cóż z tego? Archiwum w Mińsku wymaga horrendalnych sum za samo rozpoczęcie poszukiwań, których rozpoczęcie również nie jest ściśle określone czasowo, a całkowita wartość kosztów poszukiwań genealogicznych deklarowana przez archiwum przekracza możliwości zwykłego hobbysty genealoga.

5. Prapradziadek Kacper Stępień (1874 - 1923?). Prapradziadek zmarł na Wołyniu w okolicach Sarn, gdzie rodzina Stępniów przeniosła się po I wojnie światowej. Jeśli został pochowany w Sarnach, nagrobka nie odnajdę, cmentarz bowiem już nie istnieje. Nie wiem, co stało się z metrykaliami z tego okresu.

Takich zagadek i ślepych uliczek wraz z dalszymi poszukiwaniami będzie pewnie przybywać...

niedziela, 23 stycznia 2011

Szukałem jej 4 lata

Zacząłem jej szukać jakieś 4 lata temu. Wtedy to dowiedziałem się, że wydawnictwo sprzedało cały niewielki nakład książki wydanej 3 lata wcześniej. W internecie w kilku miejscach, z reguły na blogach, odnajdywałem jej recenzje, jednakże na żadnych aukcjach internetowych długo się nie pojawiała. Na Allegro figurowały takie pozycje, jak "Kolory bez barw", "W strasznym domu", "Węzełek z wiatru". Książki zatytułowanej "Polesie. Kadry pamięci" jednak nie było. Raz mignęła mi w jednym z krakowskich antykwariatów internetowych, ale trafiłem na jej ślad już po sprzedaży. Aż tu nagle w nowym roku 2011 wpisałem w wyszukiwarkę tytuł i książkę mam.

Jak już kiedyś pisałem, staram się docierać do literatury opisującej miejsca, skąd pochodzili moi przodkowie. Czerpię z niej specyficzną atmosferę charakterystyczną dla danego regionu, obcuję z lokalnymi wydarzeniami, sposobem myślenia ludzi, lepiej rozumiem różne wybory oraz sposób życia moich przodków.

Książka Katarzyny Witwickiej zainteresowała mnie szczególnie. Marek Arpad Kowalski w recenzji zamieszczonej w Najwyższym Czasie!, nr 31-32, 2-9 sierpnia 2003 roku pisał o niej tak:

"[...]Bowiem Katarzyna Witwicka opublikowała w ciągu swojego życia kilkadziesiąt opowiadań i powieści. Przy czym w tych opublikowanych w latach 70. i 80. pojawiają się wątki z jej dzieciństwa. W każdym razie znana była jako powieściopisarka. Dlatego to jej ostatnie dzieło, które ukazało się pośmiertnie: "Polesie. Kadry pamięci" może dziwić odmienną tematyką - odejściem od beletrystyki.
[...]Ale może to i nie dziwne, że powieściopisarka u kresu swojego życia zdążyła przygotować książkę odmienną od dotychczasowego dorobku. Sygnały pojawiały się już wcześniej. Jak powiedziałem jej ostatnie powieści, będące zbeletryzowanymi wspomnieniami z dzieciństwa, spowodowały zwrot ku zainteresowaniu ikonografią Kresów Wschodnich, gromadzeniem informacji historycznych na ten temat. Zwłaszcza że acz od przedwojny mieszkała w Warszawie, to urodziła się w 1919 r. w Kijowie, jej matka pochodziła z Kijowa, z zamożnej rodziny rosyjskiej, ojciec był inżynierem, oficerem 12. pułku Ułanów Podolskich, zaś pewne wątki autobiograficzne w niektórych okresach życia łączyły ją z Polesiem, a zwłaszcza z Pińskiem."

Jakżeż nie zainteresować się taką książką, którą autorka podsumowuje niejako swoją twórczość, a dodatkowo związaną tematycznie z "moim" Polesiem?

Jak pisze autorka we wstępie, książka powstała na 900-lecie Pińska. To ważne, gdyż niby o tym wiedziałem, że Pińsk jest tak starym grodem, ale dopiero odczytując powyższą informację, uświadomiłem sobie, że moi przodkowie, którzy mieszkali w Pińsku na pewno w drugiej połowie XIX wieku, a dalecy krewni mieszkają w nim do dziś, zajmują tylko wąziutki odcinek czasu w historii tego ciekawego miasta.

Książka jest właściwie albumem, jej treść pisana zajmuje niewielką część całości. I według mnie część ikonograficzna jest o wiele ciekawsza. Autorka wprowadza nas w klimat Polesia w sposób nieco baśniowy, a trochę i żartobliwy opisując na przykład profesję "perenosów", którzy za opłatą wynajmowali się do przenoszenia "panów" przez błotniste ulice Pińska, a gdy taki "pan" zbyt mocno się targował, był sadzany na środku błocka. Jest trochę o historii Flotylli Pińskiej, operacji Wachlarz, ale w sposób raczej skrótowy. I konkluzja. Takiego Pińska i Polesia, jakie opisuje autorka już nie ma. Są za to obrazy, zdjęcia pocztówki. Zagłębmy się więc w ikonografię. Zaczynamy od reprodukcji pejzażowego malarstwa. Malowniczy, mieniący się czerwienią zachodzącego słońca jeden z futorów na Prypeci (Przypomniała mi się książka "Bogom nocy równi" Piaseckiego), samotna wysmukła sosna, lekko pokrzywiona w otoczeniu krzyży wyłaniających się wprost z wody. Ładne te pejzaże autorstwa Straszkiewicza, Weysenhoffa, Wyczółkowskiego, Uziembły.

W dalszej części mamy okazję obcować z fotografiami i pocztówkami. Gdy widzę łódź z rybakami na Pinie załadowaną więcierzami, zastanawiam się czy podobnie wyruszał na codzienny połów mój prapradziadek Filip. Czy także zakładał łykowe łapcie na nogi i ubierał się w strój Poleszuka, jak mężczyźni na fotografiach? Kolejne zdjęcie: rybacy po kolana w wodzie rozstawiają więcierze. Czy to tylko pozowanie do fotografii, czy rzeczywiście tak wyglądała praca rybaka? Kolejne ujęcie. W tle rzeka, łódka, na pierwszym zaś planie dwójka mężczyzn siedzi przy ognisku, nad którym zawieszony czajnik. Tytuł: "Odpoczynek rybaków". Kolejna migawka i widzimy na brzegu rzeki drewniany kureń rybacki. A zaraz potem fotografia nr 36 autorstwa A. Skoczyckiego. Koń z wozem przewożony na niepozornej tratwie przez Szczarę. I tak dalej i dalej. Woda, chaty drewniane, więcierze, krzyże, dzika przyroda. Ale są i zdjęcia miasteczek poleskich. Najwięcej oczywiście z Pińska. Wiele z nich już widziałem, wiele z nich widzę po raz pierwszy. Błotniste uliczki, drewniane domy i drewniane trotuary. Ale i katedra pińska, górująca nad całym Pińskiem swymi rozmiarami, niestety wysadzona po wojnie przez Sowietów w powietrze. Jest i dostojny budynek Sądu Okręgowego. Mój pradziadek musiał go prawie codziennie oglądać, prowadząc naprzeciwko herbaciarnię. Wiele zdjęć targów i znów refleksja - przecież na tym targu nie raz musiała się zjawiać moja praprababcia, później prababcia, a może jedna z nich jest gdzieś skryta w tej ciżbie ludzkiej w tle fotografii? Są też i inne miasta poleskie. Po raz pierwszy widzę fotografię dworca w Sarnach. To tutaj błąkał się młodszy brat mojej babci w roku 1943, póki nie zaopiekowali się nim żołnierze sowieccy. Polskę zobaczył ponownie dopiero u kresu swego życia.

Książka zawiera również parę innych smaczków: plan przedwojennego Pińska wraz ze spisem ulic, listę autorów, którzy pisali o Polesiu, spis miejscowości powiatu pińskiego wraz z podaniem daty pierwszej o nich wzmianki, wykaz rodów szlachty pińskiej wg Horoszkiewicza.

Jak przy każdej lekturze, o której piszę tu na blogu, mógłbym napisać: warto przeczytać,i obejrzeć, zdając sobie jednocześnie sprawę, że książka jest praktycznie niedostępna (nakład 500 egzemplarzy). Dla miłośników Polesia i Pińszczyzny pozycja jednak warta zdobycia.

Katarzyna Witwicka
"Polesie. Kadry pamięci"
Lubelskie Centrum Marketingu, 2003

wtorek, 8 czerwca 2010

Poszukuję informacji o losach pradziadka

Kontakt z rodziną pradziadka i w efekcie odnalezienie nagrobka jego matki uświadomiły mi, że bez cudownego zrządzenia losu, przypadku, zbiegu okoliczności nie ustalę jego losów po roku 1943.

Stefan Stępień urodził się w miejscowości Bardo, leżącej nieopodal Rakowa w Górach Świętokrzyskich, 5 grudnia 1900 roku. Po I wojnie światowej odbywał służbę wojskową w Pińsku. Tam poznał moją prababcię Agatę ze Szczerbaczewiczów. Istnieją przekazy rodzinne mówiące o tym, że odbyły się dwa śluby: w kościele katolickim i w cerkwi prawosławnej. Trudno powiedzieć, ile w tym prawdy. Stefan przez 9 miesięcy pracował w policji w Pińsku a później, aż do wybuchu II wojny światowej prowadził herbaciarnię naprzeciwko budynku sądu przy ulicy Karolińskiej. Za okupacji sowieckiej, wiosną 1940 roku podczas wywózek, wyjechał z Pińska wraz z żoną i dziećmi pociągiem do Sarn. W jaki sposób się to odbyło, czy mu ktoś pomógł, czy też ostrzegł, trudno dziś orzec. W każdym razie wraz z żoną i dziećmi zamieszkał w opuszczonym domu przy stacji Tomaszgród i pracował przy spławianiu drewna w lesie. W nieodległych Sarnach oraz okolicach mieszkało jego rodzeństwo oraz mama. Moja babcia widziała po raz ostatni ojca u ciotki, siostry ojca - Genowefy (Eugenii?) w Sarnach, w 1943 roku. Później wszelki ślad po nim zaginął.

Istnieje kilka hipotez na temat losów Stefana po 1943 roku. Większość rodziny twierdzi, że rzeczywiście zaginął na Wołyniu w 1943 roku. Jednakże jeden z synów Stefana (już nieżyjący) twierdził, że widział ojca w latach 50-ych na jednej ze stacji kolejowych na Dolnym Śląsku. Ojciec miał powiedzieć mu, że założył nową rodzinę i nie chce utrzymywać kontaktu z dziećmi i żoną. Nikt tej hipotezy niestety nie może potwierdzić. Jedna z cioć napisała pismo do urzędu w mieście, gdzie miało miejsce spotkanie na stacji, z prośbą o podanie adresu ojca. Podobno adres otrzymała, podobno napisała list do ojca i podobno otrzymała zwrot z adnotacją, że pod podanym adresem ojciec nie mieszka. W opowieściach rodzinnych przewijają się nazwy Legnica i Jelenia Góra. W jednej z wersji wystąpił też Wrocław, gdzie pradziadek miał być widziany przez syna.

Istnieje też wersja, że mąż siostry Stefana, Genowefy (tej samej, u której moja babcia widziała ojca po raz ostatni) - Mikołaj Lemański poszukiwał szwagra przez Polski Czerwony Krzyż. Podobno nawiązał jednorazowy kontakt ze Stefanem, a później zapadła cisza.

Kolejna wersja mówi, że podczas okupacji niemieckiej został wywieziony na roboty do Niemiec i ślad po nim zaginął. Nie odrzucam tej hipotezy. Stefan podobno obawiał się powtórnej okupacji sowieckiej i mógł chcieć wyjechać z Wołynia w dowolny sposób przed nadejściem frontu.

Poszukuję też informacji o lokalizacji grobu ojca Stefana, czyli mojego prapradziadka Kacpra Stępnia. Zmarł na Wołyniu, jeszcze przed wojną i tam został pochowany. Niestety nikt z jego potomków nie wie gdzie.

niedziela, 8 listopada 2009

Coś o Tomaszgrodzie

Na szlakach moich zainteresowań genealogicznych znajduje się niewielka miejscowość Tomaszgród koło miasta Sarny na Polesiu Wołyńskim. Na stacji kolejowej Tomaszgród wysiadła bowiem moja prababka Agata z dziećmi w marcu lub kwietniu 1940 roku, uchodząc z Pińska, przed prawdopodobną zsyłką na Syberię. Sprawa tej zsyłki i ucieczki z miasta jest do dziś dla mnie niejasna. W każdym bądź razie w baraku położonym w lesie, nieopodal stacji Tomaszgród, prababcia mieszkała wraz z dziećmi do 1943 roku. Opuściła zaś to miejsce i zamieszkała w Sarnach tuż przed planowaną akcją eksterminacyjną UPA. W nieodległej miejscowości Ubereż (najprawdopodobniej) mieszkała zaś szwagierka mojej prababki Antonina.

Właśnie przeczytałem książkę Henryka Garbowskiego, pt. "Urok Wołynia i czar Polesia", o tyle dla mnie ciekawą, że autor pochodzi z miejscowości Lado, leżącej nieopodal Tomaszgrodu i tereny swych rodzinnych okolic w książce opisuje.

"Polesie Wołyńskie obejmowało północne powiaty województwa wołyńskiego: kostopolski, koszyrski, kowelski, lubomelski i sarneński. Są to tereny płaskie, o dużych połaciach błot, łąk i lasów. Przecinają je wpadające do Prypeci rzeki. Spław możliwy był tylko w miesiącach wiosennych i jesiennych. W okresie lata wody znacznie opadają. Rzeki i jeziora są bardzo rybne. Były tu niegdyś bardzo duże osady bobrów. Na terenach nizinnych, wzdłuż rzek, na grubych warstwach torfu ciągnęły się duże łąki. Podobne łąki kośne były w moim regionie. Trzymały się rzeki Lwy od wsi Tomaszgród po wieś Jeziory. Łąki te Poleszucy nazywali hała - od miejscowego żargonu - czarny torf. Dużo terenów było bagnistych, bezludnych, o mokrym podłożu i dnie piaszczystym. Rosły na nich na wielu połaciach bujne trawy i karłowate drzewa. Na kępach rosło moc żurawin. Na terenach nizinnych ciągnęły się połacie białego bagna przeplatanego gęstymi krzewami nazywane przez Poleszuków "draposztany" - szarpacze spodni. Tylko w powiecie sarneńskim było około 1200 kilometrów kwadratowych bezludnych obszarów bagiennych."

Mój pradziadek, Stefan Stępień, pochodził z miejscowości Bardo na kielecczyźnie, jednakże ożenił się w Pińsku w latach 20-ych XX wieku. Na Polesiu Wołyńskim zaś, w Sarnach, Ubereżu i innych miejscowościach, mieszkali jego bracia, mama i siostry. Do dziś zagadką dla mnie pozostaje, jakiego typu była to migracja. Przypuszczam, że mogło to być osadnictwo wojskowe, jak bowiem pisze Henryk Garbowski:

"Na terenach powiatu sarneńskiego osiedlono dużo byłych żołnierzy zawodowych Wojska Polskiego - w większości legionistów."

Książka składa się z dwóch części. W pierwszej autor przedstawia między innymi historię Wołynia, informacje o ludności, bogactwach mineralnych, rodzinach magnackich, zabytkach i czyta się ją dość ciężko.

Ciekawiej zaczyna się, gdy zapoznajemy się z małą ojczyzną autora, widzianą jego oczami. Tu opowieść przeplatana jest anegdotami, opisem zabobonów, zwyczajów, świąt, zapełniana konkretnymi ludźmi i zdarzeniami. Przedstawiona jest również zwięźle historia Tomaszgrodu.

"Region, w którym osiedlił się mój ojciec w 1888 roku należał do posiadłości książąt dąbrowickich Holszańskich-Dubrowickich. Po nich południową częścią władali Czetwertyńscy. Oni w 1788 roku zbudowali we wsi Sechy drewnianą cerkiew pod wezwaniem Jana Bohosława. Cerkiew ta istnieje po dzień dzisiejszy. Wieś tę w późniejszym czasie nazwano Tomaszgród. Kolejnym władcą ziemi dąbrowickiej był hrabia Ignacy Plater. Południowa część jego majątku w formie wiana córki przeszła na zięcia, z wsiami: Jelno, Kręta Swaboda, Ośnick i Tomaszgród. Majątkiem nie interesował się, przebywał często w miastach i wpadł w poważne długi. Około 1817 roku sprzedał majątek przybyłemu prawdopodobnie z Podlasia szlachcicowi Szyczewskiemu.

Nowy władca majątku ziemskiego zbudował duży dwór, przy nim w 1919 roku drewniany kościół pod wezwaniem świętego Stanisława Szczepanowskiego. Parafia Tomaszgród została wydzielona z parafii Olewsk, która po 1920 roku pozostała poza granicami państwa polskiego. W części parafii Olewsk po stronie polskiej zbudowano w 1926 roku kościół w Rokitnie."

"Około 1902 roku zbudowano państwową kolej żelazną od stacji Kijów-Olewsk-Rokitno-Tomaszgród (stacja)-Klesów-Straszów-Sarny. Po pewnym czasie zbudowano kolej żelazną od stacji kolejowej Tomaszgród-Lado-Jelno-Jeziory-Podpał. Tę zbudowano do eksploatacji drewna i siana.

Szyczewski podzielił swój majątek na dwóch synów. Syn Stanisław pozostał przy rodzicach. Otrzymał część zachodnią ze wsią Tomaszgród. Drugi syn, Józef otrzymał część wschodnią.

"Stanisław Szyczewski - właściciel majątku Tomaszgród, będąc w starszym wieku, podzielił swój majątek na dwie części. Część zachodnią dał córce Marii, która wyszła za mąż za Adolfa Bohusz-Szyszkę. Zbudował jej dwór w pobliżu stacji kolejowej Tomaszgród i młyn parowy. Młyn ten wydzierżawił Josiowi Negel. Bohusz-Szyszko był senatorem kilka kadencji. Miał nawet samochód osobowy.

Synowi Kazimierzowi pozostawił część wschodnią z dworem i młynem wodnym w Tomaszgrodzie. Młyn wydzierżawił Josiowi Negel. Córka Wiktoria wyszła za mąż za Suzina i zamieszkała w Warszawie. Ponownie wyszła za mąż za generała Kędzierskiego w Poznaniu."

Tego typu pozycje, opowiadające o małych ojczyznach, są niezwykle cenne dla genealogów amatorów. Monografie regionów, miast, obejmują zwykle większy wycinek historii oraz szerszy zakres terytorialny. Często są pozbawione stosunku osobistego i emocjonalnego do przedmiotu opisu. We wspomnieniach, jak to ma miejsce w książce Garbowskiego jest inaczej. Można, jeśli opis jest barwny i szczegółowy odczuć choć częściowo bliskość miejsca, gdzie mieszkali kiedyś przodkowie.

Książka kończy się krótkimi rozdziałami opowiadającymi o sytuacji w rejonie Tomaszgrodu po rozpoczęciu II wojny światowej oraz za okupacji sowieckiej. Jednakże ten najbardziej interesujący mnie okres został potraktowany dość lakonicznie. Na pewno zajrzę do drugiej pozycji tegoż autora, opisującą Polesie Wołyńskie za okupacji niemieckiej po czerwcu 1941 roku.

Henryk Garbowski
"Urok Wołynia i czar Polesia"
Wydawnictwo von boroviecky, 2003.