niedziela, 29 stycznia 2023

Pajewo

Wieś Pajewo pojawiła się na trasie mych wycieczek dzięki zerwanemu mostowi na Narwi. Zwykle kojarzymy ten obiekt ze wsią Kruszewo. Po prawej stronie Narwi, przy Kruszewie, znajduje się bowiem popularny punkt widokowy na rozlewiska Narwi, do którego dojeżdża sią tzw. szosą kruszewską, będącą przedłużeniem białostockiej ulicy Popiełuszki. Okazuje się, że widok na rozlewiska Narwi z przeciwległego brzegu, od strony wsi Pajewo, może być równie ciekawy. Z miejsca tego widać zerwany most przy wsi Kruszewo, a sam widok sprawia wrażenie przestronnej płaszczyzny.


Z Pajewa pochodzi również jeden z mych sąsiadów, często wspominający w rozmowach swą wieś z dzieciństwa. Musiałem się nią zainteresować.

W Pajewie, która dziś jest typową wsią podlaską, znajduje się jeden ciekawy krzyż przydrożny sprzed ponad stu lat oraz drugi, będący pamiątką tragedii, która rozegrała się kilkanaście lat temu na szosie z Białegostoku do Warszawy. Jednak wieś może poszczycić się metryką średniowieczną.

W początku XII wieku w Święcku powstał gród, a pod koniec tego samego wieku uformowała się należąca do Mazowsza kasztelania święcka. Wiele okolicznych wsi należało wówczas do biskupów płockich. Jeden z dokumentów, pochodzący z lat 30-ych XIII wieku wylicza aż 42 takie wsie, a wśród nich Pajewo.

W 1552 roku Stanisław Pajewski herby Prus I został odnotowany, gdy oddawał podstarościemu łomżyńskiemu podatek ze wsi Pajewo.

Pajewo wzmiankowane było w roku w roku 1594 w Wyrokach lubelskich w związku ze starostą tykocińskim, Łukaszem Górnickim. Wówczas to Paweł, syn Andrzeja de Grzymały z powiatu zambrowskiego, pozwał Łukasza Górnickiego o niewykonanie sprawiedliwości przeciwko poddanym ze wsi Sanniki i Pajewo i uzyskał nad nim karę dwakroć sześciu grzywien, którą Łukasz Górnicki przez swego famulusa, szlachetnego Mikołaja Głodowskiego zapłacił.

Kolejna wzmianka dotyczy okresu Powstania Styczniowego 1863 roku i nadużyć dokonywanych przez kapitana Dmitrjewa, który w roku 1863 zarządzał okręgiem tykocińsko-zawadzkim, był naczelnikiem oddziału i dowodził siódmą rotą nowoingermanlandzkiego pułku, a także pewną ilością Kozaków. Czasami wyruszał z oddziałem w teren w celu wyszukiwania "buntowników", częściej jednak wysyłał samych żołnierzy z denuncjatorami, wśród których znajdowali się okoliczni Żydzi oraz chłopi, a wśród nich niejaki Żyd Sapetko (Sapetka). W trakcie późniejszego śledztwa wyszło na jaw, że Sapetko wziął od włościanina Bokiny, sołtysa Pajewa za pośrednictwem Żydówki Bejły Abramowej 29 rubli srebrem i 50 kopiejek za nie rabowanie Pajewa, gdy Sapetka z wojskiem przechodzić będzie. Sapetka potwierdził w śledztwie, że od Żydówki Bejły Abramowej wziął 21 rubli srebrem.

Pajewo zostało także wymienione w książce Zygmunta Glogera z 1907, jako przykład wsi, gdzie wybudowany został dom, za pieniądze emigrantów do Ameryki, zawierający w sobie nowinki architektoniczne nieznane wcześniej na Podlasiu. Dom ten wybudowano tradycyjnie z drewna "w węgieł", ale okna miał już z oberlichtami (świetlikami), szczyt ubity tarcicami w odmiennym niż zwykle układzie, oraz małe okienko w tymże szczycie z oberlichtem. 

W 1932 roku w numerze 194 Dziennika Białostockiego ukazała się wzmianka o napadzie rabunkowym w okolicy Pajewa:

"Napad rabunkowy na szosie Białystok-Łomża

Nocy ubiegłej na wiozącego furmanką towary z Białegostoku do Łomży Aleksandra Stekmistrza napadło w lesie naprzeciw wsi Pajewo w pobliżu maj. Jeżewo gm. Stelmachowo 3 osobników, w tem jeden uzbrojony w rewolwer, którzy zrabowali 3 sztuki skór na podeszwy wart. 100 zł. własność Naftala Żółtego. Po dokonaniu rabunku napastnicy zbiegli do lasu."

Z nieco nowszej historii: na liście obywateli polskich, przybyłych z niemieckich obozów koncentracyjnych do Szwecji transportami UNRRA po II wojnie światowej znajduje się Marianna Baczewska, córka Jana i Bolesławy, urodzona w Pajewie 20 stycznia 1908 roku.

Zanim wjedziemy do Pajewa od strony Białegostoku, tuż za lasem po prawej widać krzyż o następującej inskrypcji "W tym miejscu w dniu 6 IX 2010 doszło do katastrofy drogowej, w której zginęli Robert, Ewa, Daniel Jędruczek. Pokój ich duszom." Pamiętam czas, kiedy doszło do tego wypadku. Niedługo miał zostać oddany do użytku odcinek drogi szybkiego ruchu Białystok-Jeżewo. Samochód z rodziną Jędruczków zatrzymał się tuż przed skrętem do Pajewa, gdy w tył samochodu uderzył tir kierowany przez pijanego Łotysza, który zepchnął osobówkę tuż pod nadjeżdżającego z naprzeciwka tira. Pamiętam, jak wstrząśnięty był kolega, który tego dnia wracał z podróży służbowej z Warszawy i widział miejsce zdarzenia. Czy potrzeba więcej przykładów pokazujących do czego prowadzi spożywanie alkoholu przed jazdą?

Bliżej Pajewa, ale po tej samej stronie drogi na wzniesieniu stoją dwa krzyże. Jeden z nich jest pięknym przykładem krzyży przydrożnych stawianych w latach 90-ych XIX wieku i na początku XX wieku na Podlasiu. Metalowy krzyż pięknie zdobiony na kamiennym postumencie z datą 1894 został niedawno odnowiony. Jak wskazuje napis na dołączonej tabliczce renowację krzyża ufundował Krzysztof Ołdziej w roku 2011, natomiast w 1894 roku jego wykonanie sfinansował prawdopodobnie jego przodek Piotr Ołdziej.

Nie wiem, czy dom przywołany w książce Zygmunta Glogera jeszcze istnieje, ale we wsi znajduje się inny ciekawy przykład murowanego budownictwa podlaskiego, gdzie cegła została wykorzystana, jako element zdobniczy.

PS. Będę wdzięczny za wszelkie ciekawostki i historie dotyczące Pajewa.

S. Ptaszycki, "Łukasz Górnicki. Kilka nieznanych szczegółów z życia dzierżawcy tykocińskiego i wasilkowskiego", Warszawa, 1886.

"Dokumenta urzędowe do historyi Gospodarstwa Moskiewskiego w Polsce (od r. 1734-1866)", Lwów, 1905.

Zygmunt Gloger "Budownictwo drzewne i wyroby z drewna w dawnej Polsce", Warszawa, 1907.

Ewa Zalewska "Historia uroczyska Jaroszówka. Badania nad przemianami własnościowo-osadniczymi na pograniczu Wasilkowa i Białegostoku", Studia Podlaskie, Tom XXI, 2013.

Czesław Brodzicki "Kasztelania święcka", Kontrasty, nr 19 z 1988 roku.

sobota, 21 stycznia 2023

Białowieża

Zdałem sobie sprawę, że mimo tylu lat prowadzenia bloga, w dużej części poświęconego Podlasiu, nie napisałem nic o Białowieży, a przecież jest to jedna z najważniejszych miejscowości położonych w tej części Polski. Pora nadrobić tę zaległość.

Początkowo (pod koniec lat 90-ych) moje wyjazdy były integracyjnymi wyjazdami firmowymi. Kulig z alkoholem (koniecznie żubrówka z sokiem jabłkowym pociągana z piersiówki), dojazd na miejsce ogniska, bigos, grochówka, pieczona dziczyzna, grzane wino. Czasami w niedzielę były to wyjazdy rodzinne, głównie do rezerwatu pokazowego żubrów. Zdarzały się również wyjazdy z kontrahentami z zagranicy, a i te zwykle też do rezerwatu pokazowego. Białowieża była wówczas wsią pod lasem, z drewnianymi domami, czasami pełniącymi funkcję agroturystyki, muzeum przyrodniczym z wypchanymi martwymi zwierzętami i równie mało zachęcającym do pobytu hotelem Iwa. Cała otoczka przyrodnicza nie interesowała mnie wówczas.

Jednym z przełomowych wyjazdów było kilkudniowe szkolenie Nokii połączone z imprezą integracyjną w 2001 roku. Szkolenie odbywało się w nowo otwartym hotelu Żubrówka, impreza integracyjna również. Urwaliśmy się z niej z grupką znajomych, lądując w Barze u Wołodzi w Hajnówce. Nasza wizyta w tym legendarnym już, zamkniętym na głucho miejscu, przerodziła się w dyskusje polityczne z "lokalsami". Nocowałem wówczas w Domku pod klonem", w jednej z tych drewnianych chat przekształconych w kwaterę agroturystyczną, co bardzo mi się wówczas podobało. Na tyle bardzo, że parę lat później spędziliśmy w tym miejscu Sylwestra z przyjaciółmi. Do dziś pamiętam smak żeberek w sosie przygotowanych przez gospodynię tego miejsca. Wówczas też miałem okazję zobaczyć wnętrze cerkwi prawosławnej wybudowanej dla cara Mikołaja II z pięknym ikonostasem z chińskiej porcelany. Sylwester przy ognisku, z flaczkami, piersiówką żubrówki, lasem dokoła i ciszą, z minimalną ilością fajerwerków gdzieś w oddali był niezapomnianym przeżyciem. Polubiłem Białowieżę.

Moje późniejsze przyjazdy były już o wiele bardziej świadome. Czytywałem artykuły Piotra Bajko w Czasopisie, słuchałem audycji Simony Kossak w Radio Białystok. Dużym odkryciem była dla mnie jej książka "Saga Puszczy Białowieskiej". Pozwoliła bowiem spojrzeć na Puszczę Białowieską z wielu perspektyw, wcześniej nie rozpoznanych.

Kolejne epokowe wydarzenie miało miejsce pod koniec października 2016 roku. W ramach wycieczki genealogicznej dla małżeństwa z Kaliforni, przyjechaliśmy do Białowieży, aby pójść na trzygodzinny spacer po rezerwacie ścisłym. Od rana lało jak z cebra, na miejscu spotkaliśmy się z angielskojęzycznym przewodnikiem i weszliśmy do rezerwatu ścisłego. Oprowadzał nas Joao Ferro, Portugalczyk, który osiadł w Białowieży i swą miłość do puszczy potrafił przekazać, jak mało kto. Po spacerze, siedząc w restauracji Pokusa, nie mogłem oprzeć się wrażeniu oczarowania. Wróciłem wtedy do domu odmieniony. Od tego czasu, gdy tylko była okazja, w gronie przyjaciół i rodziny przyjeżdżałem do Białowieży, aby zobaczyć jedyną pozostałość lasu pierwotnego w Europie raz jeszcze.

Pomysł na ten krótki artykuł przyszedł wraz z lekturą książki Adama Wajraka "Wilki", którą niedawno miałem na tapecie (podziękowania dla Naszego Sztabińskiego Domu). Świetna osobista opowieść o miłości (nie tylko do przyrody), bardzo pozytywna, która przypomniała mi, że poza ukochaną Suwalszczyzną, Puszcza Białowieska, a także Puszcza Knyszyńska należą do mych ulubionych miejsc na Podlasiu.



sobota, 14 stycznia 2023

Książka o Zamenhofie i Esperanto Waltera Żelaznego

Na początku grudnia zeszłego roku wybrałem się na promocję książki Waltera Żelaznego do Centrum Zamenhofa w Białymstoku. Przyznam, że nazwisko profesora Żelaznego niewiele mi mówiło przed spotkaniem. Poszedłem przyciągnięty tematyką książki. Jak napisano w wiadomości promującej spotkanie: "Co niezwykle istotne, autor rozprawia się z różnymi mitami narosłymi na przestrzeni wielu lat wokół biografii Ludwika Zamenhofa. Ale to nie wszystko, profesor Walter Żelazny zawarł w książce swoje spostrzeżenia i refleksje na temat ruchu esperanckiego, jego historii i działalności, szczególnie po II wojnie światowej."

Przyznam, że samo spotkanie miało przebieg przedziwny. Autor prowadził je w sposób odpychający, zakładając, że uczestnicy spotkania przeczytali już wcześniej książkę i odpowiadając na pytania z sali tonem mentorskim i pouczającym. Jednak to o czym mówił było bardzo interesujące. Ja sam książkę miałem okazję jedynie przewertować tuż przed samym spotkaniem, dzięki znajomym przewodnikom, których spotkałem na sali. Z jednej strony formuła książki, napisanej we współczesny sposób, poradnikowy, nie zachęcała, aby ją kupić. Z drugiej, to co opowiadał autor na spotkaniu, było na tyle ciekawe, że zdecydowałem się. I nie zawiodłem się!

Książka ta, to przede wszystkim kompendium wiedzy o Ludwiku Zamenhofie. Ale nie takiej zwykłej, potocznej, jaką można znaleźć w przewodnikach, czy artykułach. Tak jak książka Zbigniewa Romaniuka i Tomasza Wiśniewskiego "Zaczęło się na Zielonej..." obalała dotychczasową wiedzę o pochodzeniu rodziny Zamenhofów, skreślając Tykocin, który był tylko przystankiem na drodze między Suwałkami, a Białymstokiem, tak książka Waltera Żelaznego obala w sposób przystępny wiele innych mitów założycielskich esperanta: o białostockiej wieży Babel, o karze nałożonej na Marka Zamenhofa za przekroczenia cenzorskie, o konflikcie między ojcem, a synem, o wykształconych przodkach. Wiele z tych mitów powtarzanych jest przez przewodników, weszło bowiem dużo wcześniej do tak zwanej wiedzy potocznej. Ale nie na samym obalaniu mitów dotyczących Ludwika Zamenhofa polega wartość tej książki. Autor dokładnie opisał czynniki kulturowe, społeczne, geograficzne i historyczne, które wpłynęło na rozwój Zamenhofa. Możemy się dowiedzieć, o jakie myśli społeczno-polityczne opierał się Zamenhof, tworząc język esperanto, a także przeczytać o tych najważniejszych kierunkach, jak hilelizm i homaranizm, które były najważniejsze w rozwoju jego światopoglądu.

Ale sprawa Ludwika Zamenhofa to nie jedyna rzecz, dla jakiej warto książkę kupić. Autor rozprawia się również z ruchem esperanto. Poza wiedzą dotyczącą powstania i istoty ruchu, znajdziemy w książce sporo gorzkich słów o samym ruchu na świecie i w Polsce. Cennych, bo pisanych w sposób bardzo przekonujący z pozycji człowieka, który kilkadziesiąt lat działał w tym ruchu.

Część książki poświęcona omówieniu ruchu esperanckiego jest dla mnie nawet bardziej istotna z przyczyn osobistych. Nie wiem, czy którakolwiek z idei związanych z osobą Ludwika Zamenhofa czy językiem esperanto kierowały moją babcią, która skłoniła w latach 50-ych ubiegłego wieku mojego ojca do nauki tego języka. Mam w swych zbiorach zdjęcie babci, wówczas wciąż młodej kobiety z małym chłopcem, stojącymi na tle ruin jeszcze nie odbudowanej do końca Warszawy. Wiążę to zdjęcie z wyprawą do stolicy w związku z nauką esperanto przez mego ojca. Ojciec korespondował w esperanto do końca życia, a ja w swych zbiorach przechowuję pewnie tylko niewielki ułamek korespondencji w w tym języku z różnymi ludźmi ze świata, a także monetę japońską, którą dostałem od ojca w dzieciństwie, przysłaną mu przez esperantystę Japończyka.

Kilkanaście lat temu zależało mi na przetłumaczeniu tych kartek pocztowych i listów. Szukałem pomocy na różnego rodzaju forach i listach dyskusyjnych związanych z esperanto. Z pomocą przyszedł m wówczas Andrzej Szczudło. Nie mogłem wówczas przypuszczać, że Andrzej jest nie tylko esperantystą, ale i genealogiem i że wiele lat później spotkamy się na spotkaniu Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego, do którego Andrzej dołączył. 



Walter Żelazny "O Zamenhofie i Esperancie inaczej. Dla tych, którzy nie mają o tym zielonego pojęcia lub mają tylko zielone", Białystok, 2022

sobota, 7 stycznia 2023

Janusz Korbel. Na marginesie książki "Hipisi w PRLu"

Kupiłem i przeczytałem książkę Kamila Sipowicza "Hipisi w PRLu", którą kiedyś w jakimś programie zachwalała Kora. Okazała się bardzo ciekawa. Po dość szczegółowo przedstawionej historii ruchu hipisowskiego na Zachodzie, nastąpiła ta właściwa część książki. Wprowadzenie do tematu, czyli pierwsi hipisi w Polsce i geneza pojawienia się ich w Polsce, okraszone artykułami z epoki, a następnie wywiady z czołowymi przedstawicielami ruchu z całej Polski. Pokaźne kompendium wiedzy. Ale nie piszę tego krótkiego artykułu po to, aby omawiać tę książkę. Urodziłem się długo po powstaniu ruchu hipisowskiego w Polsce. Nigdy nie pociągała mnie ta ideologia. Pamiętam, jak w jakimś czasopiśmie PRLowskim przeczytałem artykuł o zespole Dżem. Musiało to być, gdzieś w połowie lat 80-ych. W oczach nastolatka, ocena zespołu, jego muzyki i ideologii wypadła blado. Gdy wszedłem w wiek, kiedy muzyka jakiej się słucha, służyła w pewnym sensie do samoidentyfikacji, w moim magnetofonie najczęściej leciała muzyka The Cure i New Model Army, a więc dźwięki z zupełnie innej bajki. Czytanie więc książki Sipowicza było swego rodzaju odkrywaniem innego świata.

Ale podczas lektury natknąłem się na bardzo ciekawy fragment w wywiadzie, jaki Kamil Sipowicz przeprowadził z Krzysztofem Lewandowskim.

"Mieszkałeś w buddyjskiej sandze na Kamieńczyku w Górach Świętokrzyskich?

Bywałem na Kamieńczyku - pierwszy raz latem 1974, a potem jeszcze kilka razy.

Kto tam był? Jarek Markiewicz?

Właścicielami dwóch drewnianych domów na Kamieńczyku byli Urszula Broll i Andrzej Urbanowicz oraz ceramik Bersz. Trzeci dom, nowo wzniesiony, formalnie należał do Janusza i Teresy Korbelów, ale budowała go cała buddyjska sangha. Jarek Markiewicz z Elżbietą Błaszkowską (Promykiem), podobnie jak wielu innych buddystów związanych z tą grupą, przebywali na Kamieńczyku okresowo, najczęściej w czasie sesji medytacyjnych, które trwały zwykle trzy dni.

Janusz Korbel, późniejszy twórca ekologicznej Pracowni Na Rzecz Wszystkich Istot, jest architektem, i to on był autorem koncepcji nowego domu, który miał sporą salkę przeznaczoną do medytacji. Niestety, projekt wybudowania centrum medytacyjnego na górze Kamieńczyk został zarzucony po kilku latach entuzjazmu, głównie z powodu kłopotów z wodą, którą trzeba było nosić wiadrami z sąsiedniej wsi."

Z nazwiskiem Janusza Korbela zetknąłem się czytając Czasopis, około 40 lat później w stosunku do czasów opisywanych na książce Sipowicza. Pamiętam, bardzo lubiłem czytać felietony na początku tej gazety: najpierw redaktora naczelnego Jerzego Chmielewskiego, odnoszące się do bieżących wydarzeń, później Tamary Bołdak-Janowskiej, poświęcone dzieciństwu spędzonemu w Narojkach, literaturze i językowi białoruskiemu, podlane zdrowym sosem feminizmu. Bardzo to wszystko było dla mnie ciekawe i odkrywcze, choć czasami narzekactwo w felietonach Tamary Bołdak-Janowskiej mnie irytowało. Trzecim felietonistą, którego bardzo ceniłem był Janusz Korbel. On z kolei zwracał szczególną uwagę na wszelkie aspekty związane z ochroną krajobrazu. Nigdy nie podobała mi się architektura postpeerelowska. Wiele osiedli białostockich zbudowanych po 1990 roku razi ciasnotą, brakiem koncepcji, brzydotą. Często mam wrażenie, że zostały zbudowane przede wszystkim dla zysku dewelopera. A przestrzenie przedmieść i wsi białostocczyzny w większości pokrywane są nijakimi domami, mającymi na celu zamanifestowanie zamożności, rzadko kiedy piękna i jakiegoś własnego pomysłu. Większość ogrodów przydomowych, szkoda mówić. Naśladownictwo cudzych wzorców i jednakowość. Janusz Korbel potrafił w swych felietonach o tym pisać przekonująco, ale zwracał również uwagę na to, co mogłoby przyczynić się do poprawy i zachowania piękna naszego krajobrazu. Ale wielkim uproszczeniem byłoby z mojej strony napisać, że tylko ochrona krajobrazu dominowała w jego felietonach. Pisał sporo o lokalnej kulturze, przyrodzie, procesach zachodzących w świecie. Zajrzałem do dawnych numerów Czasopisu i znalazłem felieton poświęcony Sokratowi Janowiczowi: "Mieszkałem długo na południu Polski i Białoruś dla mnie prawie nie istniała. Owszem, gdzieś tam były jakieś wspomnienia z dzieciństwa nad Narwią, gdzie dzieci za rzeką mówiły nieco inną gwarą, ktoś w rodzinie mamy, chociaż z drobnej polskiej szlachty, miał ruskie nazwisko (pochodzili z tzw. "wschodu"), ojciec z kolei miał powinowactwa ukraińskie, chociaż jego dziadek był Francuzem. Ale niewiele mnie to wszystko obchodziło. I oto, kiedy zamieszkałem na Podlasiu, nagle coraz bliższe stawały mi się sprawy białoruskie. Nie chcę używać zbyt patetycznych słów, ale to była sprawa serca bardziej niż rozumu. Już wiedziałem więcej o Sokracie, już sam szukałem i wciągałem się w jego teksty, zacząłem czytać "Czasopis" i przeczytanie felietonów Sokrata (choć pierwsze, na które trafiłem, były już po polsku) nie sprawiało już trudności. Poznałem Jerzego Chmielewskiego, Leona Tarasewicza i grono wspaniałych ludzi skupionych wokół osoby Sokrata. Kiedy podczas rozmowy pochwaliłem się Sokratowi tym czytaniem, zażartował w swoim stylu, mówiąc: "Janusz, to już tylko połowa kalectwa!".

Niestety od roku 2015 nie można już przeczytać żadnych nowych felietonów Janusza Korbela. Ani w Czasopisie, ani nigdzie indziej.