poniedziałek, 17 października 2016

Zjazd rodziny Nalepów


Późne popołudnie. Początek września. Dzwonek telefonu.
- Słucham?
- Dobry wieczór. Nazywam się Wanda Nalepa Amarantidou i chciałabym Pana zaprosić na V Zjazd Rodziny Nalepów.

Tak mniej więcej wyglądał początek rozmowy, po której czułem oszołomienie (nie mieliśmy okazji wcześniej poznać się), które następnie przerodziło się w ogromną ekscytację.

Po tygodniu dotarło zaproszenie z wyrysowanym drzewem genealogicznym rodziny Nalepów, a także mapka dojazdu na zjazd rodzinny.

A potem nadeszła ta wyczekiwana sobota, kiedy wraz z żoną wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę Warszawy. Pogoda była paskudna. Mokro, szaro, jednym słowem mżawka. Wanda musiała jednak wejść w porozumienie z Zeusem. Nic dziwnego - za lata pracy naukowej nad filologią klasyczną ma wobec niej pewne zobowiązania. Gdy minęliśmy Warszawę, niebo rozświetlało już światło słoneczne. I tak było do końca następnego dnia.

Dojazd do celu za pomocą GPS-a nie był możliwy. W Trzepnicy nieco pogubiliśmy się. I właśnie wtedy, gdy zasięgaliśmy języka u miejscowych, spotkaliśmy rodzinę z Szarbska, która również dojeżdżała na spotkanie.

W końcu jednak trafiliśmy do domu pod lasem. Nie byliśmy pierwsi, sporo ludzi gawędziło już na podwórku przed domem. Sporo też dojechało po nas. Poza siostrzenicami mej babci - Barbarą i Grażyną oraz mężem Grażyny - Władysławem nie znałem nikogo. Centralnym miejscem uroczystości, czymś na kształt ogrodowego ołtarzyka było drzewo genealogiczne rodziny Nalepów, nad nim monidło przedstawiające rodziców Wandy oraz kopia cudownego obrazu Matki Boskiej Pocieszenia z Pociesznej Górki zawieszone obok.

Wtopiliśmy się powoli w gwar rozmów. Spróbowaliśmy trzepnickich przekąsek.

A później był wyjazd do Dobreniczek, miejsca gdzie osiedlili się na przełomie XIX i XX wieku Wincenty Nalepa pochodzący z Przyworów na Dolnym Śląsku i Gabriela z Krzysztofików. Wanda odczytała historię rodziny, którą dotychczas udało się jej odtworzyć. Była kawa i pyszne ciasto, a potem wyruszyliśmy na cmentarz parafialny w Ręcznie, aby uczcić pamięć Wincentego i Gabrieli oraz ich potomków i krewnych, którzy znaleźli swoje miejsce na ziemi piotrkowskiej, na lewym brzegu Pilicy.

Z cmentarza wróciliśmy znów do Trzepnicy, zasiedliśmy za stołami. Były rozmowy, był ciepły bigos, kiełbaski z grilla przygotowane przez Wasilisa, męża Wandy. I co najważniejsze pełna luzu i życzliwości atmosfera. Niesamowite było to, że z całej Polski zjechało kilkadziesiąt osób aby się spotkać nie z okazji ślubu, pogrzebu, czy chrzcin, a dlatego, że była osoba, która miała energię, aby zjazd rodzinny poświęcony pamięci przodków zorganizować. Wystarczyło tylko chcieć z propozycji skorzystać.

Gdy się już ściemniło były i tańce. A wcześniej sporo rozmów o zwykłym życiu, rodzinie, Grecji. W obieg została puszczona Kronika zjazdów, do której z chęcią wpisaliśmy się. Przyszedł jednak moment pożegnania. Zmęczeni opuszczaliśmy czarujące miejsce, aby udać się na odpoczynek do piotrkowskiego hotelu.

P.S. Poza wyżej opisanymi atrakcjami towarzyskimi uzupełniłem również swoją wiedzę genealogiczną. Przede wszystkim o rodzinę Nalepów, ale również dotyczącą Gabrieli, siostry mej prababci Antoniny z Krzysztofików, której historii nie znałem. Nieocenione okazały się kontakty rodziny Nalepów z potomkami innej z sióstr Antoniny - Kunegundy, o której losach dotychczas nic nie wiedziałem. Dzięki poznanej na zjeździe Ryśce usłyszałem o losie Hieronima Krzysztofika. O ile o pozostałym rodzeństwie Antoniny już co nieco wiem (o Pawle, Elżbiecie i Scholastyce wiele informacji uzyskałem od Rafała K.), o tyle wciąż zupełnie nieznane są losy Leona Krzysztofika.