środa, 26 sierpnia 2009

Pisarstwo Kąkolewskiego w lustrze Marty Sieciechowicz

Niektóre książki, tak fascynujące od samego początku, pochłaniamy w jeden wieczór, gdy nad innymi, również ciekawymi, ślęczymy dość długo. Na książkę Marty Sieciechowicz pt. "Potwór z Saskiej Kępy" miałem już chrapkę od czasu, gdy tylko dowiedziałem się o jej istnieniu. Pisarstwo Kąkolewskiego uwielbiam, a w książce Marty Sieciechowicz spodziewałem się znaleźć między innymi potwierdzenie wielu wątków autobiograficznych w książkach mistrza.

Nie pomyliłem się. Została napisana w formie wywiadu-rzeki z pisarzem, wywiadu skonstruowanego z różnych wypowiedzi pisarza drukowanych w przeszłości, pochodzących z dawnych programów filmowych, cytatów z jego książek, a także z bezpośredniej rozmowy autorki z pisarzem. Dość nietypowa forma, ale przeczytałem bardzo szybko. Wywiad złożony z różnych, wydawałoby się nieprzystających części był niezwykle spójny i ciekawy.

Książka podzielona jest na części tematyczne, z których dowiadujemy się między innymi o przodkach mistrza, a także o Suchedniowie, z którym w dużym stopniu związane jest jego życie. Kąkolewski barwnie opowiada o swoim debiucie pisarskim, o pracy reportera, o fascynacjach, o przyjaźniach z Wańkowiczem i Dygatem. Rozwija tematykę znaną już, czytelnikom jego książek, i wiąże ją ze swoją osobą bardziej niż dotychczas. Zabrakło mi tylko odniesienia do postaci Krusia i Milki w książce "W złą godzinę". W postaci Krusia podejrzewam alter ego autora. Dzieje się to przecież w 1946 roku po wojnie, Kruś nie ma ojca, podobnie, jak autor i wychowywany jest samotnie przez matkę. Młodzieńcza miłość między Krusiem i Milką została odmalowana z uczuciem, pasją, trudno nie przeżywać ich perypetii podczas czytania.

Najciekawsze wydały mi się wypowiedzi autora o początkach jego drogi pisarskiej, codziennej pracy i warsztacie. Wzbudzają refleksję nad tym, jak różne mogą być ścieżki prowadzące do pracy twórczej. Weźmy pod uwagę choćby losy Waldemara Łysiaka, Rafała A. Ziemkiewicza, Sergiusza Piaseckiego czy Brunona Schulza.

"Mnie tak często pytano na wieczorach autorskich o "przełomowy moment w Pana życiu", a wtedy mówię: "kiedy wstałem z kanapy i wziąłem się do pracy"; "no dobrze, ale inny przełomowy moment", "kiedy wziąłem się do pracy" itd. Wszystkie przełomowe momenty są niezmiernie szare, nieznaczące. To nie jest moment, kiedy człowiek się rzuca z mostu i wydobywa lub nie tonącą dziewczynę, jak to pięknie wymyślił Albert Camus, tylko to są momenty niezauważalne. Wola musi działać nie wtedy, kiedy dzieje się coś wielkiego, tylko coś bardzo małego. Największe bohaterstwa w człowieku rozgrywają się właśnie w chwilach niezmiernie nieefektownych. Można by przecież na użytek innych stworzyć wspaniały obraz bohaterskich chwil, że np., kiedy podczas oblężenia Warszawy waliła się sąsiednia kamienica i moja matka upadła na twarz, i się modliła, że wtedy stałem się pisarzem. Ale to nieprawda. Ja stałem się pisarzem w momencie, kiedy przezwyciężyłem ciężar własny."

"Wstaję na ogół między wpół do dwunastej a wpół do drugiej. Nie wiem, dlaczego, ale nie znoszę świtów. Może dlatego, że dawniej witałem świty po jakichś zabawach czy dancingach. Już do szkoły nie mogłem zdążyć i wpadałem przeważnie za profesorem na pierwszą lekcję. To było wpół do dziewiątej. Później był bardzo długi okres wstawania o wpół do jedenastej. Jeszcze później, kiedy wyzwoliłem się z wszelkich biurokratyzmów, tzn. z troski o ludzi, którzy czekali gdzieś na mnie (chodzi o pewien typ rozmówców, którzy narzucali godziny ranne), zaczęła się godzina dwunasta. Sypiam przeciętnie 9-10 godzin na dobę. Inni uznają to za dziwactwo, bo im wystarcza 6. Ale ja uważam, że to nie jest czas zmarnowany, bo sny mam bardzo ciekawe i wiele z nich mogę wykorzystywać w swojej pracy. Zresztą sny są po to, aby dawać rozrywkę, a nie żeby człowiek budził się z nudów. Wstaję, wypijam potwornie mocną kawę, sześć łyżeczek neski, albo bardzo mocną herbatę. Muszę wszystkiego brać bardzo silne dawki. Na nieszczęście dawniej pobierałem za silne dawki alkoholu, żeby, jak to mówił Jerzy Zieleński: "Wstawić się w stan". Wypijam więc herbatę i to jest jedyny moment, kiedy będąc zaspany i półprzytomny, mogę się zmusić do pracy. Po prostu moje drugie "ja" - anarchistyczne, niezależne, pogardliwe, ważniackie, które wiele lekceważy - poddaje się woli tego drugiego "ja", które nakazuje pracę. Wkręcam papier w maszynę i piszę - dwie do czterech godzin dziennie. Zawsze pracuję po wstaniu, kiedy mogę jeszcze się do pracy zmusić, bo inaczej wpadam w dobry humor i wszystko zostawiam."


Jest jeszcze wiele fascynujących fragmentów w tej książce, jak na przykład opis seansów z późniejszymi bohaterami reportaży, ale na powyższych dwóch fragmentach poprzestanę, zachęcając jedynie do przeczytania książki wszystkich tych, którzy z twórczością Kąkolewskiego się zetknęli i ją polubili. Zdecydowanie polecam również tym, którzy o Kąkolewskim nigdy nie słyszeli lub nie mieli okazji czytać jego książek.