Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Edward Złobin. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Edward Złobin. Pokaż wszystkie posty

sobota, 3 października 2015

Zdarza się raz na dłuższy czas

Zaczyna się rozdziałem o wyprawie Amerykanki Louise Arner Boyd na Polesie w roku 1934. Czytałem wzmianki o niej w 59 numerze Karty, gdzie można obejrzeć zdjęcia przedwojennego Polesia wykonane przez paru innych fotografów, ale nie zanotowałem w pamięci. Okazuje się, że podróż przez Polesie samochodem w roku 1934 przy słabej infrastrukturze drogowej była iście pionierska. Opisy bazy hotelowej (w jednym z najbardziej luksusowych wówczas hoteli nie zmieniano pościeli po poprzednich gościach) wciągają i robią wrażenie. Zwłaszcza, że autorka co chwila wplata w tekst dygresje: a to o antycznych wyprawach Herodota, o przewodniku  po Polesiu Michała Marczaka z 1935 roku, o Witalu Jaŭtuchowiczu, miłośniku i zbieraczu starożytności, który jeździł z autorką po Polesiu, czy o Wiaczesławie Wereniczu, autorze niezwykłej książki o zanikającym słownictwie i nazwach miejscowych Polesia - "Poleskiego archiwum". Tak bardzo ze względu na genealogię interesuję się Polesiem, ale historii tych nie znałem wcześniej. 

Miłośnicy książek (są jeszcze tacy) wiedzą, że pozycje czytane na pojedynczym wdechu zdarzają się co kilka tytułów. Częściej lub rzadziej, ale są. Ja chciałbym opowiedzieć tym razem o książce wielokroć bardziej wyjątkowej, która dostała się w me ręce w tegoroczne wakacje. Nie czytałem jej jednym tchem, ale tylko dlatego, że każda z opowiadanych historii wymagała zatrzymania się, cofnięcia, przywołania zapisów z własnej pamięci. A jest to książka opisująca historie, które znałem w innym świetle, żyłem nimi ostatnio lub trochę dawniej, znałem osoby przywoływane na jej kartach bądź tylko słyszałem o nich, losami niektórych z nich interesowałem się żywo, byłem w miejscach, które przywoływała autorka albo chciałem w nich być i nie zrealizowałem dotychczas swych marzeń. O niektórych osobach bądź miejscach nie wiedziałem nic, tym bardziej więc książka mnie wciągnęła. Słowem nie spodziewałem się, że prezent, który dostałem od siostry okaże się aż tak interesującą pozycją.

Książka Małgorzaty Szejnert "Usypać góry. Historie z Polesia".

Autorka napisała książkę po wielu latach badań, ale i wypraw na Polesie. Przewijają się w niej osoby, które były Małgorzaty Szejnert przewodnikami na miejscu, ale jedna z nich występuje w książce w kilku miejscach, jako znawca i ten, do którego można się odwołać w każdej sprawie, bo prawie o wszystkim, co związane z historią Polesia ma pojęcie. Edward Złobin. Po raz pierwszy pojawia się w książce, jako archiwista, który spisał nazwy wszystkich ulic w Pińsku. Na kartach książki z reguły siedzi w pińskim muzeum i coś przegląda, gdy trafia na niego autorka. Wyjaśnia znaczenie miejscowej nazwy Sobaczka, cytuje z pamięci historię Poczapowa, a gdy potrzeba opowiada historię nagrobka Napoleona Ordy. Jest znany z bardzo dobrej znajomości pińskich Żydów, więc bardzo często cytuje go autorka w rozdziale im poświęconym. Edward. Cóż bym ja wiedział o Polesiu, gdyby nie on? Nie odbyłbym najważniejszej, z punktu widzenia poznawania Pińska i odkrywania korzeni mej rodziny podróży pociągiem, od opisu której zaczyna się ten blog. Znajomości poleskie, które zawarłem, większość dzięki Edwardowi. Mosze Aszpiz, Leon Bortnowski. Były to kamienie milowe w poznawaniu historii mej rodziny.

W jednym z rozdziałów książki autorka próbuje rozwikłać tajemnicę fotografii przedstawiającej dwór Wysłouchów w Perkowiczach. Głównym bohaterem opowieści jest Stanisław Wysłouch. Nie słyszałem wcześniej o tym człowieku, ale autorka nie poprzestaje na nim przywołując jego brata Franciszka w którego "Echach Polesia", czy "Opowieściach poleskich" zaczytywałem się pasjami, chłonąc z wypiekami na twarzy opisy poleskiej przyrody i ludzi. Jak napisałem wyżej jedna opowieść jest okazją do snucia najrozmaitszych dygresji. Dowiadujemy się więc o armacie szwedzkiej z początku XVIII wieku odnalezionej niedaleko majątku i o jej dalszych losach, o rodzinie Terleckich, potomków prawosławnego biskupa, jednego z protagonistów podpisanej w 1596 roku unii brzeskiej między rozdzielonymi kościołami katolickim i prawosławnym. Znajduję też tutaj wzmiankę o Ninie Łuszczyk-Ilienkowej, autorce jednej z najważniejszych dla mnie książek o Pińsku "Pińsk. Elektrownia. Mam 10 lat", która w Perkowiczach, gdzie za czasów sowieckich był już dom dziecka, pracowała jako księgowa.

Jest też w książce opowieść o Skirmuntach, Romanie i Henryku, ostatnich z tych, którzy trwali na ziemi przodków do czasu ostatecznego wchłonięcia jej przez ekspansywne państwo sowieckie. A skoro o Skirmuntach, to nie może zabraknąć również wzmianek o Konstancji Skirmunt. I znów pojawia się nazwisko Niny Łuszczyk-Ilienkowej i jej syna Wiaczesława, który zadbał o upamiętnienie osoby Romana Skirmunta w porzeckim parku.

Miasteczko Motol i Weizmannowie z kolei, wydobywają z mojej pamięci poznanego parę lat temu Aviego Weizmanna, potomka tej zasłużonej dla Izraela rodziny, który wracał podczas swych opowieści do czasów sprzed I wojny światowej, gdy Weizmannowie mieszkali w Motolu.

Z Motola przenosimy się do opisów ruchów sekciarskich na Polesiu i ich znaczenia po I wojnie światowej na zapadłych, bagnistych terenach zmienionych zupełnie po rewolucji, autorstwa entografa i badacza Polesia Józefa Obrębskiego. Okazuje się że protestanckie odłamy chrześcijaństwa były prawdziwą ostoją duchową dla ludzi w czasach Związku Radzieckiego, a i dziś mają się nieźle. Świetna i ciekawa kontynuacja interesujących opisów Obrębskiego.

Nie zabraknie w książce historii księży katolickich, utrzymujących trwanie religii na Polesiu za czasów Związku Radzieckiego, z najsłynniejszym z nich, ks. Kazimierzem Świątkiem, wejdziemy w świat przedwojennych dóbr radziwiłłowskich i angielskiego oryginała - de Wiarta opisywanego choćby przez Józefa Mackiewicza. Są i Dereszewicze Kieniewiczów, potraktowane przez autorkę nieco ironicznie.

Czy książka ma wady? Ma. Nie rozumiem choćby czemu miało służyć zamieszczenie rozdziału o kołtunie, tak jakby ta choroba (ba! - zjawisko) było charakterystyczne szczególnie dla Polesia. Ale jest to wada niewielka w porównaniu z całą zawartością książki.

Moja fascynacja Polesiem wciąż trwa. Mimo, że byłem w Pińsku dwukrotnie, chętnie odwiedziłbym to miasto raz jeszcze. Jego czar (poza korzeniami rodzinnymi) uświadomił mi cytat z "Imperium" Ryszarda Kapuścińskiego, zamieszczony w ostatnim rozdziale książki, poświęcony osobie Szwedki Marii Söderberg: "Moje pierwsze spotkanie z Imperium odbywa się przy moście łączącym miasteczko Pińsk z Południem świata".  Coś w tym jest. Miasto leżące nad morzem, które powstaje podczas wiosennych roztopów rzeczywiście wydaje się takim łącznikiem.

Jestem książką wciąż zachwycony i uważam, że jest to pozycja typu "must be read" dla wszystkich w jakiś sposób zainteresowanych Polesiem.

Małgorzata Szejnert "Usypać góry. Historie z Polesia", Wydawnictwo Znak, Kraków, 2015

wtorek, 5 października 2010

Polesie wg Józefa Obrębskiego

W 1998 roku, w ratuszu, głównej placówce Muzeum Podlaskiego w Białymstoku, miała miejsce ciekawa wystawa, zatytułowana "Dzisiejsi ludzie Polesia. Tropem ekspedycji Józefa Obrębskiego." Zaprezentowano na niej zdjęcia z wypraw etnograficznych Józefa Obrębskiego na Polesie, odbytych w latach 30-ych XX wieku, a także zdjęcia współczesne z tych samych wiosek, które odwiedzał Obrębski, wykonane podczas badań terenowych przez młodych warszawskich etnografów i socjologów w latach 90-ych. Wystawa przygotowana była przez Annę Engelking, od lat zajmującą się naukowo tematyką Polesia, osobę zaangażowaną w udostępnienie spuścizny Józefa Obrębskiego, w większości nieznanej polskiemu odbiorcy. Dzięki niej również została wydana w Polsce cenna książka mieszkającej w Pińsku Niny Łuszczyk-Ilienkowej "Pińsk. Elektrownia. Mam 10 lat." Tematyka wystawy dotykała autochtonicznej chłopskiej ludności zamieszkującej Polesie - Poleszuków.

Moje zainteresowania genealogiczne wtedy jeszcze dopiero kiełkowały, ale wspomniana wystawa stanowiła poważny bodziec do ich rozwoju. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że moja ś.p. prababcia Agata ze Szczerbaczewiczów pochodziła z rodziny prawosławnej. O tym, że Szczerbaczewiczowie byli zakorzenieni w Pińsku już w wieku XIX, upewniłem się prawie 8 lat później, prowadząc korespondencję z pińskim historykiem Edwardem Złobinem, a także odwiedzając stary piński cmentarz. Czy przodkowie mojej prababci mogli wywodzić się od Poleszuków? Tego nie jestem pewien, ale istnieją podstawy, aby taką tezę postawić. Ojciec prababci, Filip Szczerbaczewicz, urodzony w Pińsku w roku 1862 zajmował się rybactwem, czyli niekoniecznie miejskim zajęciem, jego druga żona, matka wszystkich jego dzieci, Paulina z Rozalików pochodziła najpewniej z miejscowości Wyszewicze koło Pińska. Istnieją przekazy, że z rodziny Rozalików wywodzili się duchowni prawosławni oraz, że byli spokrewnieni z pińską rodziną Makarewiczów. Czy Rozalikowie i Szczerbaczewiczowie wywodzili się z drobnej, schłopiałej szlachty czy z chłopskich Poleszuków, trudno, bez dogłębnych badań wyjaśnić. Pomocne mogłyby się okazać zapisy w księgach metrykalnych parafii prawosławnych Pińska i okolic, zlokalizowanych w archiwum mińskim. Jednak dla cudzoziemców opłaty są tam zaporowe. Nie dysponuję natomiast kontaktem z osobą lokalną, która mogłaby pomóc mi w poszukiwaniach.

W każdym bądź razie temat Poleszuków rozpalał moją wyobraźnię. Na tyle, że gdy dowiedziałem się, iż wyszedł pierwszy tom pism Józefa Obrębskiego opracowany przez Annę Engelking, wiedziałem, że książkę nabędę.

Józef Obrębski żyjący w latach 1905-1967, polski etnolog i socjolog, który w latach 30-ych prowadził badania terenowe na Polesiu i w Macedonii, a po II wojnie światowej na Jamajce ,nigdy nie zdążył opracować i opublikować swoich prac dotyczących Polesia. Po wojnie, gdy żył na emigracji, jego prace nie mogły się ukazać w powstałej rzeczywistości politycznej."

Książka pt. "Polesie. Studia etnosocjologiczne" omawia temat Polesia i Poleszuków wielowymiarowo. Autor na podstawie wypowiedzi swoich interlokutorów tłumaczy skąd brała się niechęć Poleszuków do polskości. Omawia czasy pańszczyzny, gdy polskość kojarzyła się głównie z wszechmocnym dworem, biorącym chłopa w opiekę, ale i niewolącym go w sposób dla nas dzisiaj niewyobrażalny. Choćby takie prawo pierwszej nocy opisane w relacji chłopa z Ozyrska:

"Kołyś eto było u nas w Wiczuwce - za Skirmunta. Był Skirmunt pomieszczyk takij, to eto było tak. Jak, znaczyć, ide uże dziewica zamuż, to dołżna matka priwesty do jeho etu dziewuszku. Priwede matuszka etu dziewuszku, to tohda on bere jeje w komnatu swoju i diełaje poczatok. I tohda wypuskaje, uże ona ide zamuż. A jeśli on ne zdiełaje jej poczatok, eto było take nawiedienje, to ona i zamuż ne ide. A etyj samyj Skirmunt to był opiekunom nad naszym Platerom."

Rzecz znana i ze "Szczenięcych lat" Wańkowicza i z innych przekazów. W tym świetle zrozumiałe staje się uwielbienie cara przez miejscową ludność, który uwłaszczył chłopów, biorąc ich niejako w w opiekę przed pańską-polską wszechwładzą. Zresztą kult cara spotykany był nie tylko na Polesiu. Na Podlasiu w Zaczerlanach można do dziś oglądać pamiątkę z XIX wieku, krzyż wzniesiony przez mieszkańców wsi na pamiątkę ocalenia cara z zamachu. W cerkwiach podlaskich wciąż czczony jest ostatni car - Mikołaj II. Ostatnio oglądałem krzyż ozdobiony rosyjskim dwugłowym orłem w cerkwi w podsiemiatyckich Rogaczach.

Wiele artykułów zamieszczonych w książce dotyczy okresu dwudziestolecia międzywojennego i przyczyn niepowodzenia misji polonizacyjnej na Kresach. Skoro wszystkie stanowiska na wschodzie w administracji, szkole, policji przeznaczone były dla Polaków, polska szkoła kultywująca patriotyzm, ucząca polskiej historii i języka, wartości sztucznych i obcych dla chłopa miejscowego, nie zapewniająca mu możliwości realizacji w panującym ustroju, misja polonizacyjna na Kresach nie miała szans powodzenia. Autor przeciwstawia szkole polskiej - pańskiej, carską wiejską szkółkę XIX-wieczną, szkołę mużycką (chłopską).

"[Marszałek Piłsudski] dał wolność, lecz wolnoć dla chłopa to nie ta abstrakcyjna wolność narodu od obcej przemocy, ta wolność, która [jest] członem naszej ideologii narodowej. Wolność chłopska to słoboda: wolność wypasów po staremu, wolność od [wygórowanych] podatków, wolność korzystania z ziemiopłodów leśnych, wolność powiększania polanek, wolność kłusownictwa, wolność od sekwestracji, od kar za przekroczenia leśne, od opłat za wypasy i szkody, wolność od podatków za psy, od kar administracyjnych, wolność dostępu do urzędu i sądu, wolność od kaucji sądowej, wolność od nieustannej kontroli policyjnej (śmiecie, studnie, psy, kominy, bosaki). Wolność chłopa poleskiego to nade wszystko wolność osobista."

Czytając powyższe słowa przypominałem sobie utrzymaną w podobnym tonie przedwojenną publicystykę Józefa Mackiewicza, opisującego wszechwładzę i niesprawiedliwości polskiej administracji zarówno na Polesiu, jak i na bliższej Mackiewiczowowi Wileńszczyźnie.

Szeroko potraktowana jest w książce tematyka świadomości narodowej Poleszuków, podziału Polesia na dwie odrębne krainy: północną będącą pod wpływem językowym i kulturowym sąsiednich Białorusinów oraz południową, ciążącą ku ukraińskiemu Wołyniowi. Wiele miejsca autor poświęca rozpadowi społeczności Polesia po II wojnie światowej, negacji własnej odrębności, kojarzonej z wartościami niższymi, gorszymi i ciążenie do kultur określanych pod względem języka, ubioru, dobrobytu, jako lepsze: ukraińskiej i białoruskiej.

Podjęta została próba wyjaśnienia fenomenu popularności komunizmu i sekciarstwa na Polesiu. Komunizm na wsi poleskiej przybierał formę oporu przeciwko pańskim, polskim wartościom, był bliski dążeniom chłopa poleskiego do uwolnienia się od obcej, opresyjnej administracji. Protestanckie sekty zaś, w sytuacji rozpadu tradycyjnego społeczeństwa wiejskiego, próbowały w sposób nowoczesny tłumaczyć i na nowo konstruować zdezorganizowany świat wyobrażeń przeciętnego chłopa. Podobnie było i Podlasiu. Stąd brała się popularność Hromady, a także fenomen Wierszalina i Eliasza Klimowicza.

Wśród pism Obrębskiego znajduje się również krytyka książki "Polesie. Cuda Polski" Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego, przedstawiającej obraz Poleszuka i Polesia w sposób stereotypowy, daleki od prawdy, jakby na zamówienie polskiej propagandy państwowotwórczej. Książkę Ossendowskiego czytałem parę lat temu, była to jedna z pierwszych pozycji o Polesiu w mojej bibliotece. Miałem podobne wrażenie i nigdy nie ceniłem jej na równi z książkami choćby Józefa Mackiewicza.

Podobna krytyka spotyka opisywaną na łamach tego bloga książkę Józefa Ignacego Kraszewskiego "Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy", moim zdaniem bardzo cennego, gdyż rzadkiego w XIX wieku dokumentu - reportażu. Obrębski zarzuca Kraszewskiemu, że książkę swą pisał z pozycji środowiska ziemiańskiego, do którego sam należał, krytykując głównie warstwę żydowską zamieszkującą Polesie. Obrębski zwraca uwagę, że największy ucisk spotykał ludność chłopską, a machiną ucisku było swoiste kondominium ziemiańsko-żydowskie.

Książki tak bogatej w treści nie sposób opisać dokładnie w krótkiej notce. Na pewno stanowi jedną z najcenniejszych pozycji dotyczących Polesia.

Józef Obrębski "Polesie. Studia etnosocjologiczne"
Oficyna Naukowa, Warszawa 2007.

poniedziałek, 11 maja 2009

Stary cmentarz w Pińsku na Białorusi

Stary cmentarz położony przy ulicy Hajdajenki w Pińsku odwiedziłem przy okazji swej ostatniej wizyty w tym mieście, w listopadzie 2006 roku. Cmentarz niegdyś składający się z części prawosławnej, katolickiej, ewangelickiej, żydowskiej, zawierający nagrobki żołnierzy radzieckich oraz żołnierzy walczących w I wojnie światowej został zamknięty dla nowych pochówków w latach siedemdziesiątych XX wieku. Sprawił na mnie przygnębiające wrażenie. Zarośnięty chwastami, ze zdewastowanymi częściowo nagrobkami, pusty. Spacerując po cmentarzu z Edwardem Złobinem, spotkaliśmy jedynie bodaj dwie starsze panie pielęgnujące groby swych bliskich. Nie było na nim rozświetlających przymglone listopadową mgłą powietrze tysięcy zniczy, tak charakterystycznych o tej porze dla polskich cmentarzy. Weszliśmy zaś taką oto bramą.

Mimo dewastacji na cmentarzu można było napotkać wiele ciekawych nagrobków, a także ...





koszmarnych pamiątek po czasach sowieckich. Poniżej miejsce po spalonej za czasów sowieckich prawosławnej kaplicy cmentarnej.

Kaplica katolicka także nie przetrwała czasów radzieckich (zdjęcie poniżej).

Głównym celem mojej wyprawy na piński cmentarz były odwiedziny miejsca pochówku prapradziadka Filipa Szczerbaczewicza (1862 - 1911) leżącego w części prawosławnej. Filip był rybakiem i pochodził z lokalnej pińskiej rodziny. Na cmentarzu znajduje się kilka innych nagrobków osób o tym nazwisku. Był wdowcem, gdy ożenił się z Pauliną Rozalik, pochodzącą prawdopodobnie z nieodległej wioski Wyszewicze. Doczekał się sporej liczby dzieci. Pewnego dnia 1911 roku przyszedł osłabiony z pracy i w czasie, gdy Paulina przygotowywała obiad, zmarł na zawał serca.

Nieopodal znajdują się nagrobki syna Filipa, Antoniego Szczerbaczewicza (1900-1970), jego żony Wiery z Szuszmanów (1900-1969) oraz ich córki Tatiany (1923-1973),

a także drugiego syna Filipa - Jana (1902-1973).

W części katolickiej znajduje się nagrobek powiązanego z rodziną Romana Sapicha (1904-1938), który zginął tragicznie w pożarze statku w porcie pińskim. Roman osierocił córkę Anielę, która wyszła za mąż za syna baciuszki. Nie udało mi się ustalić, kto z potomków Romana opiekuje się nagrobkiem.

A oto inne ciekawe pomniki nagrobne cmentarza pińskiego: starosty cerkwi Mikołaja Podkowy (1769-1847),

Agnes Meretzkiej (1805-1867),

Eugenii Witorskiej (1882-1907),


nagrobek księży: Witolda Tadeusza Danilewicza-Czeczotta (1849-1929) oraz Leona Światopełka-Mirskiego (1871-1925),



Franciszka Skirmuntta,

Janinki Królikowskiej (1885-1890),


rzeźbiarki i malarki Heleny Skirmuntt (1827-1874),


Hortensji Skirmuntt (1808-1894), siostry wielce zasłużonego dla upamiętnienia krajobrazów i architektury Polesia Napoleona Ordy,

Konstancji Skirmuntt (1851-1933), publicystki, zwolenniczki niepodległości narodów zamieszkujących tereny Wielkiego Księstwa Litewskiego. Gdy 16 lutego 1818 roku Rada Litewska proklamowała niepodległość Litwy ze stolicą w Wilnie, Konstancja Skirmuntt napisała list do Józefa Piłsudskiego z prośbą, aby pozostawił Wilno Litwinom.


Z cmentarza wyszliśmy w kierunku elektrowni kolejowej. Trudno mi powiedzieć, czy te wszystkie nagrobki przedstawione na zdjęciach przetrwały ostatnie lata w nienaruszonym stanie. Jeszcze w 2007 roku Edward żalił się, że robotnicy dokonujący wycinki konarów starych drzew na cmentarzu, zupełnie nie zważa na nagrobki, niszcząc je podczas prac.