Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Maroszek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Maroszek. Pokaż wszystkie posty

piątek, 28 maja 2021

Klepacze: falsyfikat Horodeńskich, piechota wybraniecka i nominacja wójtowska z początku XIX w.

Ostatnio trafiłem na następujący fragment dotyczący Klepacz w słynnym herbarzu Adama Bonieckiego ("Herbarz polski", część 1. Wiadomości historyczno-genealogiczne o rodach szlacheckich. Tom VII", Warszawa, 1904):

"W 1533 r. nastąpiło rozgraniczenie wsi Klepacze od Horodnian, własności Andrzeja, Piotra, Jana, Jacka Horodzińskich i ich stryjów: Hrynia, Szczepana, Mieleszka i Mordasa. Andrzej i Piotr, synowie Jerzego, Grzegorz starszy, Aleksy, Stefan i Grzegorz młodszy, synowie Stefana, Samuel, Jakób i Jan, synowie Aleksego i Maciej, syn Chodora dopełnili 1540 r. działu dóbr Horodnian".




Rok 1533 był znaczący dla historii terenów, na których powstała wieś Klepacze. Wówczas była to Ziemia Bielska i w tymże roku od Olbrachta Gasztołda wykupiła ją królowa Bona. Dało to początek przynależności wsi Klepacze do starostwa suraskiego, o czym już była tu mowa

Zastanawiało mnie na podstawie jakiego dokumentu Adam Boniecki napisał o rozgraniczeniu Hryniewicz od wsi Klepacze w 1533 roku.

Rozgraniczenie dóbr Hryniewicze nastąpiło w roku 1540, być może rozpoczęte zostało w roku 1533. Ale sam dokument, na który powołał się Adam Boniecki jest falsyfikatem, jak wykazał Józef Maroszek. W dokumencie z 1533 roku podano, że Horodyńscy uskarżali się na Jana Sapiehę, kasztelanica kijowskiego, dworzanina JKM. Problem w tym, że ojciec Jana, Paweł Sapieha kasztelanem kijowskim został dopiero w roku 1566, jego syn nie mógł więc w dokumencie z 1533 roku występować jako kasztelanic kijowski.

***

Przeglądając dokumenty z czasów pruskich (1795-1807), a dotyczące nominacji wójtów w suraskim urzędzie domenalnym natknąłem się niespodziewanie na dokument z 1698 roku, a więc  o ponad 100 lat starszy, dotyczący przywileju związanego z piechotą wybraniecką, ustanowioną jeszcze przez króla Stefana Batorego w roku 1578. Piechota wybraniecka miała zapewnić utworzenie stałej piechoty w wojsku polskim. Król Stefan Batory zarządził, że każdych 19 gospodarzy w dobrach królewskich ma wybrać i wysłać na wojnę pachołka dwudziestego, tzw. wybrańca. W zamian za służbę wojskową wybrańcy zostawali wolni od wszelkich czynszów, robót i służb należnych staroście, do czego zobowiązani byli pozostali poddani królewscy. Wyżywienie wybrańcom przez pół roku zapewniali ci, którzy go wybrali, po tym okresie wyżywienie zapewniał skarb królewski. Wybraniec miał prawo do warzenia piwa i gorzałki na własne potrzeby, a także wolnego wrębu w lasach.

Odnaleziony dokument z 1698 roku odnawiał dawne przywileje wybrańcom starostwa suraskiego. Wymienieni w nim zostali dwaj wybrańcy ze wsi Klepacze, którymi byli Szymon Wyszogrodzki i Jakub Rajewski. Dlaczego odpis dokumentu znalazł się wśród dokumentów z czasów o sto lat późniejszych, trudno mi powiedzieć.





Powyżej pierwsza strona dokumentu oraz fragment z nazwiskami wybrańców ze wsi Klepacze.


A wśród nominowanych wójtów ze wsi Klepacze w początku XIX wieku byli Bartłomiej Cimoszuk - wójt, Bartłomiej Wysocki i Jan Wysocki, jako jego zastępcy. Skądinąd wiadomo, że Bartłomiej Wysocki również został wójtem Klepacz w początku XIX wieku, być może po Bartłomieju Cimoszuku. Odnaleziony dokument uzupełnia wiedzę o dawnej historii Klepacz. Co ciekawe oba nazwiska (Cimoszuk, Wysocki) wciąż występują w Klepaczach.




Józef Maroszek "Pięć wieków Ziemi Juchnowieckiej", Juchnowiec Kościelny, 2013

niedziela, 4 sierpnia 2019

Markowszczyzna

W jeden z tych pięknych dni lipcowych, gdy było już po deszczu, a zza chmur wyszło słońce pojechaliśmy rodzinnie na przedobiednią wycieczkę do Markowszczyzny. Od nas to przysłowiowy rzut beretem, ale jakoś nigdy nie wpadło nam do głowy, aby akurat pojechać właśnie tam. Wioska ta, leżąca przy ruchliwej szosie z Białegostoku do Łap może poszczycić się historią sięgającą epoki renesansu. Znajdują się w niej pozostałości dwóch założeń dworskich.

Miejsce to zostało nadane około 1530 roku Mikołajowi Koryckiemu, podsędkowi bielskiemu, który później został starostą suraskim, by zwieńczyć swą karierę posadą sędziego ziemskiego  bielskiego. Nazwane zostało wówczas Niewodnicą Koryckich.

Rezydencja renesansowa, która wówczas powstała składała się z sześciu kwater o kształcie kwadratów, rozdzielonych drogą, stanowiącą oś kompozycyjną założenia. W kwaterze północno-zachodniej umieszczono dwór mieszkalny w typie modnej wówczas kamienicy oraz ogród ozdobny. Pozostałe kwatery wykorzystywane były do celów gospodarczych. Dwór usytuowany był na sztucznie usypanym wzgórzu.

W drugiej połowie XVII wieku, na skutek podziału majątku, funkcjonowały już trzy założenia dworskie o nazwie Markowszczyzna. Dwie części należały wówczas do rodziny Koryckich, a jedna do rodziny Brzozowskich. W roku 1720 jako właściciel wymieniany był Andrzej Smogorzewski. W drugiej połowie XVIII wieku w Markowszczyźnie znajdowały się dwa dwory: jeden należący do Wiszowatych, drugi do Łyszczyńskich. 

To właśnie dla historii związanej z rodziną Łyszczyńskich warto było przyjechać do Markowszczyzny. Trzej bracia: Adam, Józef i Witold (choć Jan Trynkowski twierdzi, że to pomyłka i że trzeci z braci miał na imię Michał) Łyszczyńscy to nieprzeciętne indywidualności pierwszej połowy XIX wieku. Witold Łyszczyński to twórca jednej z pierwszych w okolicach Białegostoku manufaktury włókienniczej. Łyszczyńcy w 1820  roku porzucili starą siedzibę dworską wybudowaną jeszcze przez Mikołaja Koryckiego i w bezpośrednim sąsiedztwie stworzyli nową (po drugiej stronie szosy do Łap, patrząc z punktu widzenia dzisiejszych stosunków przestrzennych w Markowszczyźnie).

W roku 1856 przeniesiono fabrykę do pobliskiej osady młyńskiej Topole, a w miejscu starej siedziby dworskiej, u podnoża wzgórza wybudowano nowy dwór, w którym mieszkał prawdopodobnie syn Witolda - Michał Łyszczyński. W rękach rodziny majątek pozostawał do roku 1928.

Nowi właściciele rozebrali dwór w starej siedzibie. Dawny dziedziniec gospodarczy i część ogrodów przeznaczono na pola uprawne i pastewniki. W końcu lat 80-ych widoczne było nadal tarasowe ukształtowanie terenu. Było ono otoczone starym szpalerem oraz drzewostanem starej alei. 

Gdy przyjechaliśmy do Markowszczyzny i skierowaliśmy się piaszczystą drogą w prawo w stronę dawnej kwatery dworskiej (w opracowaniach pod nazwą Markowszczyzna I) i ogrodu ozdobnego, nadal widać było resztki starego drzewostanu oraz tarasowe ukształtowanie terenu. Jednak gdy zapytaliśmy mieszkańca jednego z domów na terenie dawnego założenia dworskiego o zabytkowo wyglądającą oborę, która według opracowań miała mieć metrykę XIX-wieczną, zaprzeczył mówiąc, że obora była budowana przez dziadków ale w latach 30-ych XX wieku.

Zupełnie ciekawą wydaje się druga, nowsza siedziba dworska z roku 1820, gdyż zachował się budynek dawnego dworu. Po pierwsze nowa siedziba dworska ściśle wiąże się z powstaniem jednej z pierwszych fabryk włókienniczych w najbliższym sąsiedztwie Białegostoku, którą kierował Witold Łyszczyński. Bracia Witolda, zasłynęli zaś działalnością patriotyczną. Józef Łyszczyński, prezes Izby Sądu Cywilnego w Białymstoku po upadku powstania listopadowego związał się z partyzantką Józefa Zaliwskiego. Za udział w tym ruchu został zwolniony ze stanowiska prezesa sądu i zesłany na 5 lat do guberni penzeńskiej. Adam Łyszczyński z kolei, po ukończeniu gimnazjum białostockiego podjął w latach 1822-1825 studia prawnicze na uniwersytecie w Wilnie. Po powrocie do Markowszczyzny prowadził fabrykę wraz z bratem Witoldem. Nie wiadomo, czy brał udział w powstaniu listopadowym, ale na pewno podobnie, jak brat Józef związany był z partyzantką Józefa Zaliwskiego, jednak udało mu się uniknąć represji, dzięki ucieczce z carskiego więzienia. W 1833 roku osiadł w Edynburgu w Szkocji, gdzie rozpoczął studia medyczne. Później pogłębiał studia w Paryżu. W latach 1838-1840 przebywał w Indiach, jako przedstawiciel East India Company, a w 1840 został ranny podczas oblężenia Kabulu i powrócił do Anglii jako inwalida. W latach 40-ych XIX wieku z kolei został tajnym emisariuszem Hotelu Lambert i wysłany z nieudaną misją dyplomatyczną do Serbii. Po powrocie do Edynburga w roku 1848 zawarł znajomość z koncertującym w Wielkiej Brytanii Fryderykiem Chopinem. Chopin koncertując w Szkocji, jako skrzynki kontaktowej używał adresu właśnie Adama Łyszczyńskiego. Poza Witoldem, Józefem i Adamem w historii zapisali się też inni bracia: Feliks był filaretą, natomiast Anzelm ukończył Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.

Po nowym założeniu dworskim z 182o roku pozostały do dziś ruiny dworu. Być może zostało ono założone na miejscu jednego z XVII-wiecznych założeń powstałych po podziale majątku Koryckich. Być może sam budynek dworu został rozebrany podczas II wojny światowej przez Niemców, którzy mogli na jego miejscu wznieść nowy budynek wykorzystując tylko niektóre elementy dworu z 1820 roku. Podobno na drzwiach wejściowych można odczytać datę 1820 r. Gdy my przyjechaliśmy na miejsce, ruiny mocno zakrywała rozrośnięta roślinność, żadnej daty nie mogliśmy więc dostrzec.

- Tu nawet wycieczki przyjeżdżają. - jak nas poinformowała jedna z mieszkanek domu położonego nieopodal. W każdym razie ruiny wyglądają na takie, których żywot jest przesądzony. Szkoda byłoby. Z krajobrazu zniknęłaby ostatnia pozostałość ciekawej historii miejsca zwanego Markowszczyzną.




Podczas pisania korzystałem z opracowań dotyczących założeń dworskich Markowszczyzna I i Markowszczyzna II Ewy Bończak-Kucharczyk i Józefa Maroszka, dostępnych na stronach "http://www.ogrodowy.minigo.pl" oraz z artykułu Jana Trynkowskiego "Absolwenci gimnazjum białostockiego (5). Adam Łyszczyński - pierwszy polski agent dyplomatyczny w Belgradzie", opublikowanego w "Gryficie", nr 22 z 2000 roku.

środa, 22 sierpnia 2018

Ciasne, marzec 1888

Ciasne - mała wieś puszczańska leżąca nieopodal drogi Białystok - Supraśl. Historycznie należała do klucza karakulskiego, który w latach 20-ych XVI wieku nabył od braci Jundziłłowiczów Aleksander Chodkiewicz. Przez wieś przepływa rzeczka Pilnica. W XVI wieku stanowiła granicę pomiędzy częścią puszczy należącą do klasztoru supraskiego, a kluczem karakulskim. Dziś wieś malowniczo położona na uboczu wśród lasów Puszczy Knyszyńskiej stała się podmiejską sypialnią Białegostoku z nowo pobudowanymi domami. Gdy moja córka była dużo młodsza woziłem ją przez jakiś czas do Ciasnego w soboty na kursy krawieckie, gdzie mogła wyżywać się w wyszywaniu ubranek dla lalek. Z tamtego dawnego czasu znalazłem takie oto zdjęcie.




Ale w Ciasnem nie zawsze było sielsko, anielsko. O prawdziwej masakrze, którą zgotował mieszkańcom wsi sąsiad raportował ogólnopolski tygodnik Gazeta Świąteczna, wydawany w Warszawie w latach 1881-1939, a założony przez Kazimierza Prószyńskiego. Jako, że jestem w trakcie lektury (i pod wpływem) bardzo dobrze zapowiadającej się książki "Tajemnice przodków. Ukryty przekaz rodzinny" napisanej przez Anne Ancelin Schützenberger zastanawia mnie, czy wydarzenie, które rozegrało się we wsi w marcu 1888 roku pozostawiło jakiś ślad w pamięci zbiorowej, czy mieszkańcy Ciasnego słyszeli bądź zasłyszeli o nim w opowieściach rodzinnych.

Gazeta Świąteczna, nr 13 z 1888 roku.

"Szaleniec"

"W zaprzeszłym tygodniu straszne rzeczy działy się we wsi zwanej Ciasne, pod Supraślem niedaleko od Białegostoku (w gub. Grodzieńskiej). Właścicielem pobliskiego folwarku i młyna w Kumosach był Mateusz Rybakowicz, człowiek już niemłody, ale niezmiernie gwałtowny i kłótliwy. Już oddawna wiedzieli o jego usposobieniu sąsiedzi i znajomi. Przed laty dwudziestu-sześciu w zapale gniewu zabił on stróża, za co przesiedział dwa lata w więzieniu karnem. Później, będąc zagranicą, w Rumunii, dwa razy się pojedynkował i w obu wypadkach pozbawił życia swych przeciwników. Zamieszkawszy znów w domu, żył samotnie, unikał towarzystwa i zawzięcie procesował się z sąsiadami o granice swej posiadłości. Podczas jednego z takich procesów, parę miesięcy temu, za przejście jakoby za most graniczny, napadł na gajowego lasów Deulidzkich i w szalonym gniewie zastrzelił go z rewolweru. Poszedł za to pod sąd i skazany został na karę. Służyło mu jednak prawo apelacji do wyższego sądu, więc po wyroku mógł jeszcze mieszkać czas jakiś w domu. Korzystając z tego, postanowił zemścić się na tych, którzy w sądzie przeciw niemu świadczyli. Byli to włościanie z Ciasnego. We czwartek dnia 8-go marca Rybakowicz, wstawszy raniutko, uzbrojił się w strzelbę, rewolwer, długi nóż, butelkę z naftą, i pojechał konno do tej wioski. Przybywszy tam, podpala najpierw jedną chałupę. Zrobił się gwałt we wsi, mieszkańcy zbiegli się do ognia. Aż tu na drugim końcu wsi wybucha nowy pożar. Część ludzi śpieszy w tę stronę na ratunek. Wtem spostrzegają Rybakowicza, który inne budowle podpala. Już kilka domów w różnych częściach wioski stanęło w ogniu. Rzucili się ludzie ku podpalaczowi, a on zaczyna do nich strzelać. Kładzie trupem jednego, drugiego, trzeciego, a czwartego ciężko ranił. Nakoniec, dokonawszy tej strasznej zbrodni, sam wskoczył w palący się budynek i zginął w płomieniach.

Sądny to był dzień dla wioski. Mieszkańców jej kilku padło z ręki szalonego zbrodniarza, innym ogień zabierał mienie. Spaliło się 9 budowli, a w nich różne zapasy, bydło i owce.

I cóż o tej zbrodni myśleć? Chyba to, iż jej sprawca był już oddawna warjatem, szaleńcem. Bo trudno przypuścić, żeby i najgorszy lecz zdrowy na umyśle człowiek mógł coś podobnego jak Rybakowicz popełnić.

Ale do szaleństwa mogła przyłączyć się i druga przyczyna zbrodni, o której pisze do nas czytelnik Gazety F. R. z Supraśla: oto brak pobożności, brak bojaźni Bożej i opieki religijnej w parafii."






Ślady zbrodni, jaka się dokonała 8 marca 1888 roku w Ciasnem można odnaleźć w księgach zgonów z roku 1888 parafii rzymskokatolickiej w Białymstoku. Pod numerem 60 zapisano akt zgonu 40-letniego Ludwika Olki, syna Juliana Olki, chłopa pochodzącego ze wsi Biernacki Most w powiecie prużańskim, który zginął 25 lutego 1888 roku (według kalendarza juliańskiego) we wsi Ciasne od strzału Mateusza Rybakowicza. Pozostawił żonę Martynę Olkę z Makarskich, synów Piotra, Franciszka, Juliana i córkę Stefanię. 27 lutego 1888 roku został pochowany na parafialnym cmentarzu przez księdza Szwarca.

Pod numerem 61 zapisano akt zgonu sprawcy zbrodni, Mateusza Rybakowicza, mieszczanina wasilkowskiego, wieku około 50 lat, który w dniu 27 lutego po zastrzeleniu 3 włościan zmarł w płonącej stodole od odniesionych ran. Pochowany został przez starostę wsi Ciasne na cmentarzu parafialnym, który wówczas znajdował się na wzgórzu świętego Rocha w Białymstoku.

W księdze zmarłych parafii rzymskokatolickiej w Białymstoku nie odnalazłem aktów zgonu pozostałych dwóch ofiar zbrodni. Być może zostali zapisani w księdze zgonów parafii prawosławnej w Dojlidach, do której należała wówczas wieś Ciasne.

Przy pisaniu paru słów dotyczących historii wsi Ciasne korzystałem z artykułu Józefa Maroszka "Wokół najstarszych dziejów dóbr białostockich. Falsyfikat sobolewski z 1480 r.", Białostocczyzna, nr 25 z 1992 roku.

piątek, 23 lutego 2018

Wycieczka historyczna do Knyszyna z okazji Tygodnia Małżeństwa

11 lutego 2018 roku miałem przyjemność po raz kolejny wziąć udział w roli przewodnika w obchodach Międzynarodowego Tygodnia Małżeństwa, które w Białymstoku odbyły się po raz trzeci. Tym razem, dzięki zaangażowaniu Regionalnego Oddziału PTTK w Białymstoku, została zorganizowana wycieczka wyjazdowa dla małżeństw w przeciwieństwie do dotychczas organizowanych otwartych spacerów po Białymstoku śladami białostockich małżeństw. W wycieczce, której tematem przewodnim był związek małżeński króla Zygmunta Augusta z Barbarą z Radziwiłłów wzięły udział cztery pary. Było bardzo kameralnie i choć aurę dostaliśmy zimową, a trasa do przejścia nie była krótka, grupa ludzi, którzy wzięli udział w wycieczce była pozytywnie nastawiona, co sprawiło, że wycieczka miała swój ciepły, niemalże przyjacielski klimat. Do Knyszyna dojechaliśmy autobusem. Spacer po Knyszynie rozpoczęliśmy na rynku przy pomniku króla Zygmunta Augusta. Poszliśmy następnie ulicą Białostocką wzdłuż dawnej ziemi dworskiej, gdzie w XVI wieku zlokalizowany był dwór królewski nieopodal rzeczki Jaskry. Następnie przeszliśmy do kirkutu założonego w drugiej połowie XVIII wieku na groblach dawnych sadzawek królewskich, malowniczo położonego, prawdziwego unikatu w skali ogólnopolskiej, zadbanego, z wieloma współczesnymi tabliczkami opisującymi dużą część nagrobków.


Później wróciliśmy do rynku aby zwiedzić kościół św. Jana i na koniec wycieczki zjeść zamówiony obiad w restauracji Kugel. Tu chciałbym napisać o przygotowaniach do wycieczki od tzw. kuchni, licząc na to, że takie opisywanie może być równie ciekawe.

Pomysł na wycieczkę do Knyszyna w ramach Tygodnia Małżeństwa zrodził się zupełnie przypadkowo, jak to często bywa w takich wypadkach. Była zimowa, śnieżna i mroźna sobota styczniowa, w początku zeszłego roku. Pojechaliśmy z żoną do lasu poszusować na biegówkach (ona) i pochodzić w poszukiwaniu ciekawych miejsc (ja). Ściemniało się, gdy w drodze powrotnej zapragnęliśmy usiąść gdzieś w ciepłym miejscu (mogła być nawet stacja benzynowa), aby wypić ciepłą herbatę. Jeździliśmy samochodem tu i tam, ale nic po drodze, pustka. W ten sposób trafiliśmy do Knyszyna, gdzie oczom naszym ukazał się szyld "Kugel" i niżej napis "po kuchennych rewolucjach". W środku było klimatycznie, wnętrze rozświetlone porozmieszczanymi w różnych miejscach światłami, gwarno, ale miejsce wolne znalazło się. Wyjechaliśmy zauroczeni, najedzeni, dania były pyszne, ze śledziem na pierniku i sernikiem włącznie.

***

Nie pamiętam już dokładnie tego momentu. Był wieczór, jakiś czas po naszym styczniowym wypadzie. Nagle do głowy przyszła myśl. A może zrobić wycieczkę śladami Zygmunta Augusta i Barbary? Knyszyn, jako dawna siedziba królewska będzie się do tego idealnie nadawał! I jest gdzie dobrze zjeść na dodatek.

Małżeństwo Zygmunta Augusta i Barbary z Radziwiłłów rozpalało emocje współczesnych do czerwoności, wieki później stało się wdzięcznym tematem ludzi kultury, o czym świadczą choćby filmy. Przygotowując się do wycieczki obejrzałem je. Ten przedwojenny, z Jadwigą Smosarską razi naiwnym ujęciem tematu. Bardzo ciężko ogląda się film historyczny, pokazujący związek króla z poddaną z perspektywy "kuchennych plotek", a także przekręcający fakty. O wiele ciekawsze są filmy Janusza Majewskiego. Serialową "Królową Bonę" z rolami Jerzego Zelnika i pięknej Anny Dymnej pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Już wtedy musiała mnie pociągać historia, nie omijałem żadnego odcinka niedzielnego serialu. Długo później obejrzałem "Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny", oniryczny, pełen długich (może czasem zbyt długich) scen, trafnie pokazujący smutek króla i pełne dramatu sceny symbolizujące schyłek epoki jagiellońskiej.

Prawdę mówiąc nie wiadomo, czy Barbara kiedykolwiek odwiedziła królewską rezydencję w Knyszynie. Ale udokumentowane pobyty króla w tym mieście rozpoczynają się od roku 1545, gdy podążał do Wilna po śmierci swej pierwszej małżonki Elżbiety z Habsburgów. Plotki o romansie króla z wdową po Stanisławie Gasztołdzie zaczęły powstawać zaś u schyłku roku 1544. Gdy nie ma dowodów, otwiera się szerokie pole do domysłów. Tak czy inaczej w niczym nie przeszkadza to, aby opowiedzieć o związku króla z poddaną, analizując inklinacje polityczne, krajowe i zagraniczne tego związku, odczytując relacje współczesnych wyjaśniające zamiłowanie króla do pobytów w Knyszynie na pograniczu Korony i Litwy,  a także te ukazujące Zygmunta Augusta i Barbarę od zwykłej ludzkiej, codziennej strony. Tych ostatnich nie ma aż tak wiele, choć są bardzo sugestywne.

Paweł Jasienica w swym dziele dotyczącym epoki Jagiellonów zwraca uwagę na słabe zdrowie króla, śniadą twarz i rzadki zarost, a także dość specyficzne zwyczaje (czarny ubiór, upodobanie do samotnego jadania posiłków, bardzo wczesne rozpoczynanie dnia, szczególnie porą zimową). Więcej zachowało się opisów dotyczących Barbary. Przede wszystkim dokumentujących jej niezwykłą urodę, choć zdarzały się głosy, że piękność ta zbytnią litewskością odznaczała się jeśli chodzi o profil, cokolwiek to miało znaczyć. Druzgocąco dla Barbary brzmią słowa księdza Stanisława Orzechowskiego, piętnującego jej rozwiązłość, a także brata stryjecznego Mikołaja Czarnego Radziwiłła, który dorzuca parę innych niepochlebnych opinii o siostrze. Musiała rozpalać opinię publiczną! I najważniejsze - zdobyła serce króla, który nie odnalazł się w związkach małżeńskich z Elżbietą i Katarzyną z Habsburgów, swymi bliskimi krewniaczkami! Relacje historyczne podają parę innych smaczków dotyczących głębokiego uczucia do Barbary, wpływającego między innymi na wiele niekorzystnych dla Rzeczypospolitej decyzji króla. Nie będę ciągnął tego wątku ograniczając się do ikonografii ilustrującej powyższe słowa.

Zachowały się portrety z epoki autorstwa Lucasa Cranacha Starszego, oba pochodzące z około 1553 roku. Ten Barbary wykonany już po jej śmierci w maju 1551 roku. Możemy więc spoglądać na sylwetki władców okiem współczesnego głośnego malarza. Czy piękność Barbary znajduje na nim odzwierciedlenie?



Podstawą przygotowania do wycieczki był dla mnie artykuł profesora Józefa Maroszka w "Białostocczyźnie" opisujący w sposób pasjonujący historię odnalezienia źródeł wskazujących na lokalizację dworu królewskiego przy ulicy Dwornej (obecna Białostocka). Sprawa nie była oczywista, jak się okazuje. Mieli na to wpływ i Krasińscy - twórcy romantycznego parku ze studnią Giżanki w miejscu dzisiejszej osady Knyszyn Zamek, Napoleon Orda, Mieczysław Orłowicz, kompilatorzy inwentarzy starostwa knyszyńskiego spalonych w Powstaniu Warszawskim, propagatorzy legendy o lokalizacji zamku na Górze Królowej Bony. Dopiero skrupulatne badania w archiwum białostockim przyniosły odpowiedź na pytanie, gdzie tak naprawdę znajdowała się siedziba królewska w Knyszynie.

Podczas czytania artykułu odnalazłem ciekawe wątki nie związane zupełnie z epoką jagiellońską. Choćby ta dotycząca odnalezionego planu domu Gottfrieda Willa z początku XIX wieku, gdy Prusacy wymierzali parcele pod kolonię włókienniczą na dawnej ziemi dworskiej. Dom (mocno przebudowany) zachował się i można go dziś oglądać zupełnie nie zdając sobie sprawy z jego długiej historii. Mnie zaś ciekawi czy Gottfried Willa miał związki z rodziną Wille osiadłą w połowie XIX wieku w Supraślu, gdy Fryderyk Wilhelm Zachert ściągał osadników do swojej fabryki, a więc również z Hubertem Wille, budowniczym zabytkowej willi przy ulicy Parkowej w Białymstoku, a także fotografem amatorem, dokumentującym miasto Białystok przełomu XIX i XX wieku.




Innym ciekawym wątkiem jest ten związany z losami sarkofagu z sercem króla Zygmunta Augusta. Wiadomo, że sarkofag ten stał w rynku knyszyńskim w wiekach XVII i XVIII. Gdy w roku 1824 usuwano z rynku pozostałości dawnego drewnianego kościoła, usunięto pewnie i sarkofag. Czy trafił do romantycznego parku Krasińskich, czy jak twierdził ksiądz Walentynowicz, w okresie międzywojennym resztki sarkofagu zostały wmurowane w ogrodzenie kościoła w Krypnie? A może znajdują się we wciąż nie przebadanych kryptach kościoła knyszyńskiego? Wiadomo, że w pierwszej połowie XVII wieku, gdy budowano drugi drewniany kościół w rynku, z pierwotnej drewnianej budowli przeniesiono do obecnego kościoła (wówczas szpitalnego) ołtarz główny z obrazem Zwiastowania Najświętszej Marii Panny oraz ołtarz boczny z obrazem Przemienienia Pańskiego. Być może przeniesiono do krypt obecnego kościoła puszkę z sercem króla, pozostawiając pusty sarkofag w rynku? Sprawa sarkofagu ze szczątkami króla pojawiła się w mediach 10 lat temu, gdy podczas remontu kościoła odkryto jedną z krypt pod posadzką kościoła. Nie muszę dodawać, że ta ciekawa historia musiała znaleźć odzwierciedlenie podczas wycieczki, gdy weszliśmy do wnętrza XVI-wiecznego kościoła.



Pierwotnie planowałem, aby dojazd do Knyszyna odbył się pociągiem. Moglibyśmy wtedy przejść przez dawne włości starostwa knyszyńskiego, przejść obok miejsca, gdzie kiedyś Krasińscy zorganizowali park romantyczny ze studnią Giżanki i ruinami zamku Gnińskich z XVII-wieku (do dziś leży tam gruz), spojrzeć na budynek kolejowy w podobny sposób, jak kiedyś zrobił to Napoleon Orda. Zrezygnowałem jednak z tego planu. Z osady Knyszyn Zamek musielibyśmy do miasta iść poboczem ruchliwej szosy Tykocin-Knyszyn. Nie ma niestety innego wygodnego przejścia.


Wspomniałem o tym, iż wycieczkę rozpoczęliśmy od pomnika króla Zygmunta Augusta na knyszyńskim rynku. Przygotowując się do wycieczki próbowałem ustalić jego autorstwo, co nie było aż takie proste. Pomnik został wystawiony w 1997 roku z inicjatywy księdza Alfreda Ignatowicza (tablica poświęcona księdzu w knyszyńskim kościele) na 425-lecie śmierci króla w Knyszynie, o czym można znaleźć wiele informacji w internecie, które pomijają jednak nazwisko autora. A jest nim Jarosław Perszko, hajnowianin, związany z Wydziałem Architektury Politechniki Białostockiej, autor pomnika Ofiarom Wojen, Przemocy i Represji w Hajnówce oraz pomnika poświęconego Zesłańcom Sybiru we Wrocławiu.


Na koniec chciałbym wspomnieć i podziękować restauracji Kugel za pyszne dania przygotowane na nasz finalny obiad. Zupa żydowska okazała się strzałem w dziesiątkę. Podobnie jak kartacze i mix pierogów (mięsne, ruskie, z kapustą i grzybami oraz korycińskie).

Podczas przygotowań do wycieczki korzystałem z wielu różnych źródeł, ale najbardziej zainspirowały mnie następujące pozycje:

Józef Maroszek "Knyszyński dworzec królewski", Białostocczyzna", nr 3/31/1993;
Krzysztof Bagiński "Czy odnajdzie się sarkofag z sercem króla Zygmunta Augusta?", www.knyszyn.pl, 2008

Żegnając się z czytelnikami do następnego postu, dodam, że organizatorem III Tygodnia Małżeństwa w Białymstoku było Stowarzyszenie Innowatorów Edukacji w Białymstoku, Partnerem Głównym akcji Pracownia Psychoterapii i Psychoedukacji INTEGRA w Białymstoku, a organizatorem spaceru (i jednocześnie partnerem akcji) Regionalny Oddział PTTK w Białymstoku. Bez tych organizacji spacer nie odbyłby się w opisywanym kształcie.

piątek, 15 lipca 2016

Folwark Sobolewo A.D. 2016

Zwrócił moją uwagę podczas jazdy rowerem parę lat temu. Architektura dworkowa zupełnie nie pasowała do niskich bloków stanowiących tło. Wokół panował rozgardiasz, nieporządek, tak jakby miejsce to nie miało gospodarza, zabiegającego o schludny wygląd podwórka.

W jeden z ostatnich weekendów przyjrzałem się ponownie temu miejscu. Przed domem ładny kwiatowy ogródek, jednak brak ogrodzenia, rzucający się w oczy zły stan techniczny budynku nie zmienił mego pierwszego wrażenia sprzed lat.

Po drugiej stronie ulicy ogrodzone i strzeżone przez agencję ochrony zabudowania gospodarcze dawnego folwarku. Tabliczka na ścianie informuje, że działa tu gospodarstwo hodowlane. Gdyby nie to, trudno byłoby się domyśleć, że w XIX-wiecznych budynkach ma miejsce jakaś działalność gospodarcza, tak marny przedstawiają widok. Oddzielone od ciekawskich oczu również bujnie rozrośniętą roślinnością.

Szkoda, że powojenna decyzja o ulokowaniu na terenie folwarku PGRu do dziś odciska swoje piętno na okolicy. Mało kto zainteresuje się tym miejscem, ba - mało kto ma świadomość, że mógłby się tu znajdować urokliwy park, nie pozbawiony dawnych zabudowań, z ciekawą historią.












Według profesora Maroszka, początki wsi Sobolewo mogą sięgać XV wieku, gdy na obrzeżach dóbr białostockich powstały wsie bojarskie, które miały bronić granic majętności. Najprawdopodobniej w latach 1521 -1528 wieś przeszła do chodkiewiczowskich dóbr zabłudowskich razem z Karakulami i Dojlidami, najpierw drogą zastawu od Jana Jundziłłowicza, a następnie poprzez kupno od Macieja i Mikołaja Jundziłłowiczów. Prawdopodobne jest również, że należała do tzw. klucza karakulskiego.

W roku 1661 Sobolewo było widownią walk z arianami. Wtedy to na krótko przejął je w dzierżawę od Bogusława Radziwiłła, właściciela dóbr zabłudowskich, arianin Samuel Przypkowski.

W 1698 roku folwark i wieś Sobolewo drogą zastawu trafiły do Stefana Mikołaja Branickiego, właściciela dóbr białostockich.

Na początku XIX wieku Sobolewo wróciło do dóbr zabłudowskich, które posiadał Dominik Radziwiłł, a następnie hrabiowie Dęblińscy.

Rząd rosyjski skonfiskował majątek po powstaniu listopadowym. Zakupił je wraz z całym hrabstwem zabłudowskim Aleksander Kruzensztern (fundator tzw. pałacu Lubomirskich w Dojlidach). W 1886 roku na podstawie podziału dóbr, Sobolewo trafiło w ręce córki Aleksandra, Zofii Rüdiger.

Dworek murowany, który oglądałem, jak i założenie gospodarcze na południe od niego pochodzą właśnie z tego okresu. Budynek dworku postawiono w miejscu starego, zbudowanego w drugiej połowie XVII wieku. Zmieniło się rozplanowanie założenia folwarcznego. Budynki gospodarcze, istniejące do dziś stodołę, oborę, chlewnię ulokowano po stronie południowej. Za dworem w kierunku północnym, gdzie rzeczka, a za nią wieś Sobolewo, rozciągały się sady. Drogi dojazdowe obsadzono jesionami. Powstała kompozycja przypominająca podobne założenia okresu baroku. Warto więc, myślę, mieć świadomość, że przejeżdżając przez Sobolewo od strony Grabówki, mija się miejsce z bogatą historią i wciąż istniejącymi pamiątkami przeszłości.

Ewa Bończak-Kucharczyk, Józef Maroszek "Sobolewo", 1988

Józef Maroszek " Wokół najstarszych dziejów dóbr białostockich - Falsyfikat sobolewski z 1480 r.", Białostocczyzna, nr 25/1992.

sobota, 23 stycznia 2016

dworek Bażantarnia

W sąsiedztwie Stawu Marczyka i Starej Wsi znajdowała się Bażantarnia - kolejny ważny punkt na historycznej mapie dóbr białostockich. Dość dobrze została opisana w źródłach z epoki Jana Klemensa Branickiego, stanowiła wszak obiekt dworski. Na planie Beckera z 1799 roku, widać jak ulica Suraska biegnąca od rynku za Przedmieściem Suraskim rozwidla się na drogę do Suraża i drogę biegnącą w kierunku Bażantarni. Ta druga to dzisiejsza ulica Młynowa, która przechodziła w ulicę zwaną w XIX wieku Depowa, (dziś ulica Wojsk Ochrony Pogranicza). Wynika z tego, że Bażantarnia leżała nieco na południe od dzisiejszej ulicy Octowej. Znajdował się w niej dworek z pruskiego muru, kryty dachowką, posiadający dwa kominy. Wnętrze było bogato zdobione obrazami, pełnił on bowiem funkcję reprezentacyjną. Wyposażony w kuchnię, można więc było przebywać w nim dłużej. Obok, w drugim podobnym dworku mieszkał bażantarnik.

Bażantarnia otoczona była gaikiem brzozowym i jodłowym, między budynkami utworzono ogród bażanci, rów od krynicy aż do pstrągarni, kładkę z poręczami nad rowem i wrota do drugiego ogrodu stanowiącego bażanci zwierzyniec. Dalej druga, nowa bażantarnia do hodowli młodych. Całość założenia otoczona parkanem.

Do Bażantarni można było dojechać również od wsi Słoboda położonej przy trakcie suraskim. Wówczas mijało się najpierw Zwierzyńczyk Bażanci, wspomnianą drugą, nową bażantarnię. Następnie dojeżdżało się wzdłuż parkanu do drogi wiodącej od traktu choroskiego (dawnej Wielkiej Drogi Litewskiej) do dworku. Wówczas mijało się Zwierzyniec Bażanci i dojeżdżało do gaiku brzozowo-jodłowego, w którym skryty był budynek dworku.

Bażantarnia była jednym z tych obiektów w dobrach Branickiego, który zaspokajał potrzebę bezpośredniego obcowania z przyrodą, ale również z zajęciami gospodarskimi.

Tuż przed sejmem grodzieńskim zatwierdzającym drugi rozbiór polski, w Bażantarni trzykrotnie przebywał król Stanisław August Poniatowski. 18 maja zjadł nawet w dworku obiad, słuchając później kapeli regimentowej grającej koncert na instrumentach dętych.

Bardzo ciekawy jest fragment opisujący założenie Bażantarnia, a zwłaszcza ustęp:

"rów od krynicy aż do pstrągarni"

Pstrągarnia znajdowała się dość daleko dworku w Bażantarni, w linii prostej około 3 km. Pytanie, o jaką krynicę chodziło?

Wydaje się, jeśli stosunki wodne w drugiej połowie XVIII wieku były takie same w Białymstoku, jak dziś, to że chodziło o źródło dopływu Bażantarki, zlokalizowane w okolicach Biedronki przy dzisiejszej ulicy Transportowej, tego samego dopływu, nad którym dziś utworzył się dziki użytek ekologiczny ograniczony ulicami Popiełuszki i Hetmańską.

W artykule księdza Niecieckiego,  z którego w dużej mierze korzystam pisząc notkę znajduje się ciekawy fragment łączący Bażantarnię z ogrodem Wokluz. Według niego powstał on na terenie Zwierzyńczyka Bażanciego kilkanaście lat po śmierci Jana Klemensa Branickiego, a więc w latach 80 lub na początku lat 90-ych XVIII wieku. Kłóci się to z ustaleniami profesora Maroszka, który kilka lat wcześniej w Białostocczyźnie utrzymywał, że ogród Wokluz powstał dużo wcześniej, na pewno przed 1770 rokiem i usytuowany był w okolicach dzisiejszej ulicy Prowiantowej, a więc w miejscu dość oddalonym od Bażantarni. Ciekawe, że ksiądz Nieciecki w ogóle nie nawiązuje do ustaleń Józefa Maroszka.

Mnie ciekawiło, jaka była późniejsza historia Bażantarni, ale o tym napiszę w kolejnych postach.

Alina Sztachelska-Kokoczka, "Białystok za pałacową bramą", Białystok 2009,

ksiądz Jan Nieciecki, "Opowieści o "Polskim Wersalu", Biuletyn Konserwatorski Województwa Białostockiego, nr 4/1998.

Józef Maroszek, "Sentymentalny park Vocluse pod Białymstokiem założony w 1767 r.", Białostocczyzna, nr 26/1992.

piątek, 8 stycznia 2016

Stawy Marczukowskie

Obok kaskady, przy której stworzony został park Wokluz, znajdowała się łąka otoczona olszyną, ciągnąca się kawałkami do młyna Marczyka. Dalej most o czterech zastawkach porządny skarbowym kosztem, ciesielskiej roboty z poręczami. Już w 1749 roku grabarze choroscy obligowali się wyrobić sadzawkę przy stawie Marczyka młynarza na tarlisko karpi. Młyn był z drzewa kostkowego, nowowybudowany, porządny, otynkowany, kryty dachówką. Przy młynie, w domu wybudowanym własnym kosztem, mieszkał Albert Marczyk od dziada zasiedziały. Posiadał ogród, 30 pni pszczół, zabudowania inwentarskie, inwentarz żywy, w tym 4 woły, 4 konie, 5 krów, 18 owiec i inne.

Wyobraźmy sobie, że cofamy się o mniej więcej 235 lat. Gdybyśmy w tym czasie znaleźli się u zbiegu dzisiejszych ulic Hetmańskiej i Marczukowskiej, to stalibyśmy niedaleko wymienionego wyżej młyna Alberta Marczyka. Tak przynajmniej opisuje to miejsce inwentarz sporządzony po śmierci Jana Klemensa Branickiego na przełomie 1771 i 1772 roku.

Czy można cofnąć się jeszcze dalej w czasie? Wertuję różne dostępne i znane mi źródła i oto co znajduję.

W roku 1692 sporządzony rejestr podatku pogłównego wymienia młynarza Jana. Być może Albert był jego wnukiem, skoro  od dziada był w rzeczonym miejscu zasiedziały. Staw Marczyka istniał więc pod koniec XVII wieku, kiedy podatek pogłówny opłacał młynarz Jan.

W 1719 roku w rozgraniczeniu wsi Klepacze i Oliszki odnotowano działający tuż przy granicy włości białostockiej "młyn iwankowy", więc pewnie w tymże roku młyn nadal obsługiwany był przez młynarza Jana.

Uwagę w powyższym tekście zwraca termin granica włości białostockiej. Tuż przy młynie w wieku XVII kończył się zasięg dóbr białostockich opisanych tą granicą. Wieś Klepacze należała już do starostwa suraskiego, natomiast wieś Starosielce (której nie należy mylić z dzisiejszą dzielnicą Białegostoku o tej samej nazwie, gdyż ta została założona na gruntach wsi Klepacze właśnie w XIX wieku) leżąca za mostkiem, do dóbr białostockich. W okolicach młyna Marczyka spotykały się więc pod koniec XVII wieku granice wsi Starosielce i Klepacze. Według profesora Józefa Maroszka dokładne granice dóbr białostockich na odcinku z królewską wsią Klepacze precyzuje mapa gruntów tej wsi z 1761 roku, dostępna w Archiwum Głównym Akt Dawnych.

Ale my cofnęliśmy się w czasie do końca XVII wieku, gdy w okolicach styku dzisiejszych ulic Hetmańskiej i Marczukowskiej istniał młyn i staw. Czy da się powiedzieć coś o czasach wcześniejszych?

Wspomniany wyżej Józef Maroszek dotarł pod koniec ubiegłego wieku w Wilnie do oryginału dokumentu z 11 grudnia 1514 roku, który opisuje ugodę zawartą pomiędzy Mikołajem Michnowiczem Raczkowiczem zwanym Bakałarzem, ówczesnym właścicielem dóbr białostockich, a Monasterem Supraskim o sporne łąki nad rzekami Supraśl i Białą. Z dokumentu wynika kilka istotnych dla okolic późniejszego stawu Marczyka okoliczności. W 1514 roku przez Białystok przebiegała Droga Wielka Litewska wiodąca z Gródka nad Supraślą do Choroszczy. Droga ta biegła między innymi przez fragment dzisiejszego rynku Kościuszki, później ulicą Sosnową i dalej dzisiejszą Marczukowską. Z analizy dokumentu i sytuacji własnościowej w dobrach białostockich po śmierci jej pierwszego właściciela Raczki Tabutowicza w 1450 roku wynika, że droga ta musiała istnieć jeszcze przed nadaniem dóbr białostockich Raczce, gdyż to wzdłuż niej prowadzono granicę pomiędzy podzielonymi dobrami białostockimi po jego śmierci. Być może więc budował ją jeszcze książę litewski Witold.

Z dokumentu z roku 1514 wynika dodatkowo, że z Klepacz rozpoczynających się przecież nieopodal późniejszego młyna Marczyka, wybudowano drogę Klepacką z Klepacz do miejsca, gdzie nad Białą egzystował później młyn wodny i usytuowano założenie pałacowe na Wysokim Stoczku.

Tak więc wiadomo, że w 1514 roku, a najpewniej i dużo wcześniej obok dzisiejszego skrzyżowania biegła Wielka Litewska Droga, jeden z ważniejszych traktów wówczas. Do drogi Klepackiej jeszcze wrócimy.

Wróćmy z powrotem do przełomu lat 1771 i 1772. Od tego momentu odbędziemy szybką, ale treściwą podróż do teraźniejszości.

Młyn widoczny jest jeszcze na mapach z lat 1807  i 1825. Później  w miejscu młyna zorganizowano folwark Marczuk, w którym osiedliło się kilka rodzin. Staw przetrwał, ale na mapie z roku 1866 młyna już nie było. Ze stawu i grobli obok korzystała nieznana z nazwy farbiarnia. W 1889 roku posiadał ją niejaki G. Strobach, a od 1907 roku Otto Klejn.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości uregulowano stawy na potrzeby ujęcia wody przez koleje państwowe, które w dawnym budynku farbiarni ustawiły pompę. Wówczas też przekształcono dawny trakt, zapoczątkowany budową Wielkiej Litewskiej Drogi, w ulicę Marczukowską. Staw przedzielono groblą.

Spoglądam na plan miasta Białegostoku z 1937 roku. Widać na nim ulicę Marczukowską, od torów kolejowych gruntową, później za skrzyżowaniem z dzisiejszą Hetmańską przechodzącą w szosę. Po północnej stronie szosy Marczukowskiej stacja pomp PKP, po południowej staw Marczuk, dalej uliczki wsi Marczuk i dochodzimy do granicy ówczesnego Białegostoku, którą jest droga gruntowa biegnąca w stronę Wysokiego  Stoczku (to dawniejsza droga Klepacka wspominana wyżej). Z dzisiejszą ulicą Sikorskiego pokrywa się najprawdopodobniej dopiero w okolicach ujścia Bażantarki do Białej, a więc tuż przy Wysokim Stoczku. Wcześniej droga ta biegnie przez dzisiejsze osiedla bloków przy Skrajnej i Witosa i zupełnie nie jest czytelna w ich plątaninie dzisiaj.

Przybliżmy się znów do teraźniejszości. W okresie powojennym idąc ze Starosielc przez pola, gdzie teraz są duże osiedla Zielone Wzgórza i Słoneczny Stok, dochodziło się do wielkich hałd lnu. Jeszcze w latach 60-ych ubiegłego wieku na Wysokim Stoczku pracowała roszarnia, a na pobliskich polach stało kilkadziesiąt stogów. Pod koniec sierpnia przy Szosie do Jeżewa, (dzisiejszej Popiełuszki) wyglądającej jak polna droga ustawiały się w długiej kolejce furmanki i nieliczne samochody załadowane lnem. Niedaleko drogi stała waga. Do stawów przy Marczukowskiej dochodziło się ścieżką. Jeden był duży, drugi mniejszy. Przychodziło tam dużo ludzi nad dość spore kąpielisko. Hetmańska była wówczas wąziutką ulicą. W latach 70-ych roszarnię zlikwidowano i hałdy lnu znikły z krajobrazu. A i kąpielisko nad stawami Marczuka przestało istnieć.

Jesienią wybrałem się w ich okolice rowerem. Trudno je w ogóle dostrzec wśród chaszczy. W roku 2016 mają zostać zrewitalizowane, być może już niedługo będzie można podziwiać ich okolice z wysokości siodełka.




W niedzielę 17 stycznia 2016 roku, o godzinie 10.00 zapraszam na spacer historyczny po Nowym Mieście w ramach wędrówek organizowanych przez Klub Przewodników Turystycznych przy RO PTTK w Białymstoku.


Pisząc artykuł korzystałem z następujących materiałów:

Józef Maroszek "Rewelacyjne odkrycie nieznanych najstarszych dokumentów dla Białegostoku", Białostocczyzna nr 1 (53)/1999,

 Alina Sztachelska-Kokoczka "Białystok za pałacową bramą", Białystok, 2009,

Alicja Zielińska "Na Starosielce mówiono Meksyk", Album Białostocki, nr 269, 29 listopada 2013

Marek Jankowski "Jak to ze lnem było", Album Białostocki, nr 291, 30 kwietnia 2014

Tomasz Mikulicz "Inwestycje", Kurier Poranny, 6-8 listopada 2015

czwartek, 12 listopada 2015

Olmonty i Konfederacja Barska

W święto niepodległości pojechałem do Olmont. Ta niewielka wieś, leżąca parę kilometrów od Białegostoku, nie była dotychczas przeze mnie prawie zupełnie odwiedzana. Drogę do Olmont mijam od kilkunastu lat niemal codziennie, ale ... jakoś nie składało się. Byłem kiedyś co prawda tuż, tuż, pod samym Izabelinem. Ale dopiero przewodnik do szlaku turystycznego "Bitwa pod Białymstokiem", który dzięki uprzejmości współautora udało mi się niedawno zdobyć (Dziękuję panie Marku!), skłonił mnie do krótkiej wczorajszej wyprawy.

O bitwie pod Olmontami pisał Michał Starzeński, autor pamiętnika z czasów Jana Klemensa Branickiego i w przewodniku, o którym wyżej, relacja z jej przebiegu opowiedziana jest słowami autora "Na schyłku dni Rzeczypospolitej".

Konfederacja barska. Ruch patriotyczny, a jednocześnie pełen warcholstwa, zdrad, kompromitacji. Jej upadek oznaczał pierwszy rozbiór Polski. Ale  ówczesną Rzeczpospolitą toczył rak rozkładu od ponad półwiecza. Czy śmiertelnie chore państwo mogło zdobyć się na ruch poważniejszy i bardziej skuteczny od Konfederacji Barskiej?

Bitwa pod Białymstokiem to jedna z wielu klęsk w całym ich paśmie na przestrzeni historii konfederacji i ogólnie całego XVIII wieku. Główny jej bohater po stronie polskiej Józef Bierzyński herbu Jastrzębiec nie należał do postaci świetlanych. Jan Klemens Branicki, który dysponował możliwościami wsparcia wojsk konfederackich przyjął postawę stania z boku. W efekcie 16 lipca 1769 roku, konfederaci w liczbie około 4000 ludzi, dysponujący 18 działami, ponieśli porażkę pod Olmontami w starciu z 800 Rosjanami (3-4 działa).

Ale, jak pisze Marek Skrypko: "Wierzę, że odgrzebanie z niebytu bitwy, którą upamiętniają dziś tylko dwa bezimienne krzyże w Olmontach to w pierwszej kolejności złożenie hołdu konfederatom, którzy przez te wszystkie lata nie doczekali się żadnego upamiętnienia."

Święto niepodległości było doskonałym pretekstem z kolei dla mnie, aby zobaczyć miejsce ważne z punktu widzenia historii, a tak mało znane. Olmonty, które uzyskały swą nazwę od ziemian Wolimontów, do których tereny te należały w 1562 roku, dziś stają się powoli sypialnią Białegostoku. Powstaje w nich wiele nowych domów, a kolejnych mieszkańców przyciąga bliskość miasta i urokliwe położenie na skraju lasu. Jest tu jednak wciąż trochę domów o metryce z początku XX wieku, kapliczka i nieliczne krzyże przydrożne.

Szlak bitwy pod Białymstokiem jest dość dobrze opisany na stojących tu i ówdzie przy drodze do Olmont tablicach. Kończy się jednak na samym początku wsi przy boisku. Aby zobaczyć wspomniane dwa bezimienne krzyże (prawdopodobnie o metryce z początku XX wieku) należy dojechać do głównego skrzyżowania we wsi i skręcić w lewo. Prowadzi do nich droga asfaltowa, która później zmienia się w zwykłą utwardzoną, o niezbyt dobrej jakości. Krzyże stoją tuż przy ogrodzeniu sąsiadującego domu, prawie na skraju wsi po prawej stronie. Przydałby im się jakiś opis.


Józef Maroszek, Marek Skrypko "Bitwa pod Białymstokiem. Przewodnik do szlaku historycznego", Neoline Marek Białokoz, Białystok 2012