wtorek, 22 grudnia 2020

Starosielce w ujęciu filmowym Tomasza Wiśniewskiego

Gdy przyjechałem do Białegostoku ponad 20 lat temu, miasto poznawałem od Nowego Miasta, gdzie mieszkałem i które stało się moim centrum. Do Starosielc jeździliśmy wówczas w odwiedziny do koleżanki, która mieszkała w zaadoptowanym na mieszkanie poddaszu w drewnianym domu swej babci. Jeździliśmy do niej autobusem jak na koniec świata. Dzielnica ta wówczas miała o wiele więcej wspólnego z typową wsią. Drewniane domy, ogrody, piaszczyste ulice. Dużo później jeździłem do IPNu oglądać dokumenty związane ze swoją rodziną, a także na cmentarz przy Grzybowskiego fotografować stare nagrobki.  A jeszcze później Starosielce stały się dla mnie moją dzielnicą, niejako po sąsiedzku.

Ostatni raz o książce Tomasza Wiśniewskiego pisałem na blogu prawie równo 10 lat temu. Mógłbym pewnie pisać częściej, bo to niezwykle płodny człowiek, zarówno jeśli chodzi o książki, ale i inne inicjatywy związane z historią Białegostoku i regionu. Gdyby zapytać przeciętnego białostoczanina o Tomasza Wiśniewskiego, odpowiedziałby pewnie: tematyka żydowska. Ale filmy i filmiki, opatrzone logiem Bagnówka to również rozmowy z ciekawymi ludźmi związanymi z regionem (żeby przypomnieć tylko film-rozmowę ze ś.p. Jarosławem Dziemianem) oraz poświęcone dzielnicom Białegostoku. W zeszłym roku odbyła się premiera filmu o Skorupach, któremu towarzyszyła książka poświęcona historii tej dawnej wsi. A kilka dni temu światło dzienne ujrzał film poświęcony Starosielcom, pt. "Były sobie Starosielce - opowieść cokolwiek sentymentalna".

 

Do opowieści o Starosielcach zaproszeni zostali Paweł Olszyński, przewodnik turystyczny, mający już na swym koncie spacer autorski po tej dzielnicy Białegostoku, a także Marta Pietruszko, znana z organizacji wieli ciekawych wystaw w Galerii Slendzińskich. Muszę przyznać, że był to trafny wybór. Paweł Olszyński od lat związany jest ze Starosielcami, Marta Pietruszko spędziła na Starosielcach dzieciństwo, a jej rodzina od kilku pokoleń tu mieszkała. Stąd w filmie wiele ciekawych opowieści o miejscach, które jeszcze niedawno, kilka lat temu, kilkanaście, kilkadziesiąt były bardzo charakterystyczne dla Starosielc, a których ja już nie mogłem nigdy widzieć. Zaskoczeniem dla mnie było to, jak ważnym miejscem był most brzeski, który dziś znajduje się na zupełnych peryferiach Starosielc, ale także to jak inaczej wyglądał teren stacji kolejowej, ulica Andrzeja Boboli, czy popularnego dziś sklepu Zodiak. W filmie wykorzystano sporo zdjęć archiwalnych nieznanych mi wcześniej, a także świetnych ujęć z drona. Muzyka w tle idealnie dopasowana został do opowieści i zdjęć.

 

Oglądając film, zdałem sobie sprawę, że mój stosunek do dawnych Starosielc (rosyjskiego miasta z pięknym dworcem, zawdzięczającego swoje powstanie budowie kolei grajewsko-brzeskiej w latach 70-ych XIX wieku, miasta kolejarzy okresu międzywojennego, dzielnicy Białegostoku okresu PRL z dominującymi zakładami naprawczymi konstrukcji stalowych, upadłych i wyludniających się Starosielc z okresu tuż po transformacji ustrojowej) nigdy nie będzie taki sam, jak Pawła Olszyńskiego i Marty Pietruszko, których rodziny tam mieszkały, którzy spędzili tam swoje dzieciństwo, młodość, sporą część życia. Ja uczyłem się dawnych Starosielc podczas spacerów organizowanych przez Adama Grabowskiego czy Iwonę Zienkiewicz po starym starosielskim cmentarzu, wertując starą prasę, czy wreszcie - rzecz nie do przecenienia - z dwóch książek poświęconych Starosielcom autorstwa Krzysztofa Obłockiego. Moje Starosielce to dzielnica Białegostoku już po swym upadku, gdy nie jest już miastem kolejarzy, a staje się powoli sypialnią Białegostoku. Moje Starosielce to sklep Zodiak, cukiernia Mel, gdzie zaopatrywałem się w ciasta na różne firmowe okazje, piekarnia i sklep wędliniarski przy rondzie, kościoły Przemienienia Pańskiego i Matki Boskiej z Guadelupe z obrazami Stefana Rybiego, przedszkole na Zielonej Górce, dawny PSS Kresowy, ulica Elewatorska, gdzie przez dwa lata pracowałem, bar z prawdziwymi domowymi obiadami w PZZ-tach, stacja kolejowa bez budynku, gdzie wysiadałem wracając z Gdańska oraz bardzo ważna dla mnie ulica Rumuńska. Dawne Starosielce nie są moje, ale z prawdziwym zainteresowaniem i entuzjazmem słuchałem opowieści o nich, odnajdując moje własne miejsca pokazane z nieco innej perspektywy.


Gdybym miał wskazać, czego zabrakło w filmie z mojej perspektywy, to brak dialogu filmowego z dokonaniami Krzysztofa Obłockiego. Co prawda film poświęcono jego pamięci - napis wyświetla się w końcówce filmu. Brakowało mi jednak krótkiej notki biograficznej, kilku słów o tym człowieku, który 30 lat temu włożył sporo pracy w upamiętnienie dawnych Starosielc, wydając dwie książki, a także gromadząc liczne zbiory związane z historycznym miastem kolejarzy. Czy warto film obejrzeć? Zdecydowanie tak. Powinny obejrzeć ten film osoby, dla których Starosielce nie są tylko nazwą geograficzną. Gdy pojawiły się napisy końcowe czułem satysfakcję, ale i niedosyt, że to już koniec opowieści.


środa, 16 grudnia 2020

Izoby i mogiła leśna z 1943 roku

Zastanawiam się kiedy historia ta ma swój początek. Jak dla mnie, gdyby nie spacery, które Andrzej Tarasewicz, mój kolega z Klubu Przewodników Turystycznych przy RO PTTK w Białymstoku postanowił organizować, nie dotarłbym w tym roku w to miejsce. A może nigdy bym nie dotarł?

Spacery o nazwie 4 Pory Puszczy organizowane są 4 razy do roku. Jeden cykl obejmuje 4 spacery. Uczestnicy idą tą samą trasą w Puszczy Knyszyńskiej o różnych porach roku: wiosną, latem, jesienią i zimą, aby obserwować, jak ten sam las zmienia się wraz z sezonowością. Ja wybrałem się na spacer jesienny w trzeciej edycji. Szliśmy od Bobrowej do Supraśla. Gdy doszliśmy do opuszczonej leśniczówki Izoby, Andrzej pokazał mi mogiłę, o której istnieniu nie wiedziałem. Napis na metalowej sztabie nad krzyżem wskazywał na rok 1943. Obok daty rocznej widniał też napis Waffen SS.


Nazwa Izoby praktycznie nie pojawia się w opracowaniach historycznych dotyczących II wojny światowej. Znalazłem o niej wzmiankę jedynie w relacji Ewy Kracowski z 2009 roku, której udało się ocaleć po likwidacji getta białostockiego w 1943 roku. Ewa Kracowski wspominała, że w okolicy Izobów operowały małe grupy żydowskich partyzantów, którym udało się opuścić getto białostockie w styczniu 1943 roku oraz tuż po pierwszej akcji likwidacyjnej w lutym tego samego roku. Nic więcej.
 
Napis na blasze przymocowanej do krzyża został wywiercony ostrym narzędziem, prawdopodobnie gwoździem. Niestety nie ułatwia to jego odczytania. Podjąłem taką próbę i choć nie wszystko udało się odczytać, doszedłem do następującej wersji inskrypcji nagrobnej:
 
"…..... …..... odpoczywaj w
wieczności
Był lipiec 1943 r.
o godz. 10 pod otwarte okno podszedł
chłopak lat około 20 i prosił o
kawałek chleba. W domu byli
waffen ss pochodzili z Sosnowca
związali go i rzucili na podłogę
o godz. 6 rozstrel. w lesie
… nazwiska
1. Lewandoski
2. Siekiera
3 nazwisko nie pamiętam
Izoby
Świadkowie
Andrzejewscy
Stary Majdan
Samek
Krakiewicz (Radkiewicz ?)"
 
Jest więc to mogiła chłopaka około 20-letniego. Czy pochodzenia żydowskiego, trudno powiedzieć. Pytań jest więcej: Czy Lewandoski i Siekiera byli członkami Waffen SS spod Sosnowca? Kto wyrył inskrypcję. Czy Samek Krakiewicz (Radkiewicz) to jedna, czy dwie osoby? Gdzie stacjonował oddział Waffen SS, w leśniczówce Izoby?

Lipiec 1943 roku to około miesiąca do likwidacji getta białostockiego. Czy młodzieniec ten był uciekinierem z getta? A może uciekł z miejsca egzekucji w całkiem nieodległej Grabówce?

Wśród świadków wymieniono Andrzejewskich ze Starego Majdanu. Nazwa tego miejsca może nie mówić nic mieszkańcom dzisiejszego Białegostoku, choć w lipcu 1945 roku rozegrała się tam jedna z największych bitew między ukrywającymi się w lesie partyzantami, a czerwonoarmistami, zapomniana również.

Jest to miejsce na skraju lasu między Karakulami a Sowlanami. Stoi tam jeden drewniany opuszczony dom, prawdopodobnie od niedawna o czym może świadczyć klomb kwiatowy oraz niewielki staw wykopany ręką ludzką. Jak dokładnie przedstawiała się historia związana z mogiłą, kim był zamordowany chłopak, kim byli Andrzejewscy ze Starego Majdanu pozostaje na razie tajemnicą.



Ewa Kracowski, "Świadectwo", maj 1943 r.,
https://bialystok.jewish.org.pl/page4.html,
dostęp 16 grudnia 2020.
 
Adam Zabłocki, "Bitwa na Starym Majdanie", https://www.suprasl.pl/index.php/wiecej-uzdrowisko-i-turystyka/1128-bitwa-na-starym-majdanie,
dostęp  16 grudnia 2020

czwartek, 10 grudnia 2020

Ozimkowie. Jesienne wyprawy do Poręb Dymarskich i Cmolasu

Był pochmurny, jesienny dzień. Trochę nawet padało, gdy pędziłem autostradą w kierunku Rzeszowa słuchając dwójki. Gdzieś na wysokości Katowic usłyszałem piękną piosenkę. Muzyka była góralska, głos dziewczęcy nieskazitelnie czysty, a aranżacja iście orkiestrowa. Później, już wieczorem, w hotelowym pokoju w Kolbuszowej, rozsmakowywałem się w muzyce nagranej przez Andrzeja Brandstettera z przyjaciółmi na płytę „Moje pocieszenie”. Mój wyjazd na Podkarpacie we wrześniu będzie kojarzył się właśnie z tą muzyką. Gdy jeździłem po podkarpackich drogach podczas kolejnego, październikowego wyjazdu liście drzew układały się w różnobarwną mozaikę, a w powietrzu unosił się zapach grzybów. Było ciepło, ostatni taki dzień tego roku. W Porębach Dymarskich miałem tym razem okazję zobaczyć wnętrze drewnianego kościoła zbudowanego w latach 1656-1660 i przeniesionego do Poręb z Cmolasu w roku 1979. W kościele znajdują się niezwykle cenne malowidła ścienne pochodzące z lat 1669-1679 przedstawiające sceny z życia Jezusa. Ale pod amboną można zobaczyć diabła Tutivillusa, a w lewym ołtarzu bocznym obraz Matki Boskiej Szkaplerznej. W tej pięknej świątyni modlili się moi przodkowie Ozimkowie.







Do genealogii prababci Marianny Ozimek nie zaglądałem od prawie 7 lat. Wówczas, w początku 2014 roku mróz był trzaskający, ziemię pokrywał śnieg, a ja pukałem do drzwi plebanii w Porębach Dymarskich, aby odnaleźć akt chrztu prababci. Marianna Ozimek urodziła się w 1878 roku, jej rodzicami byli Marcin Ozimek i Marianna z domu Snopek, a dziadkami Paweł Ozimek i Ewa z Rząsów oraz Kazimierz Snopek i Jadwiga.

Tym razem chciałem odnaleźć informacje o rodzeństwie Marianny, ślubie jej rodziców, ewentualnie odnaleźć ich metryki zgonów. Nie udało mi się dotrzeć do wszystkich informacji. Ale ustaliłem co nieco o kolejnych dwóch pokoleniach mych przodków. W większości dzięki internetowi już po powrocie z wyjazdów. Ale po kolei...

 Rodzeństwo Marianny Ozimek

W Porębach Dymarskich nie znalazłem metryk młodszego rodzeństwa Marianny. Po roku 1878 nie urodziło się już żadne dziecko Marcinowi Ozimkowi i Mariannie ze Snopków. Znalazłem za to rodzeństwo starsze: Piotr Ozimek urodzony w roku 1870, Andrzej Ozimek (1872-1873) i Stanisław Ozimek urodzony w roku 1875. Zmartwiło mnie, że nie odnalazłem żadnej wzmianki o Janie Ozimku, jedynym bracie Marianny, o którym pamięć przetrwała w rodzinie. Przed rokiem 1870 nie było już innych metryk rodzeństwa Marianny.

Dzięki odnalezionym dokumentom udało mi się zweryfikować jedną informację: rodzicami Marianny Snopek byli Szymon Snopek (a nie Kazimierz) oraz Jadwiga z domu Jachyra. 

Co ze ślubem rodziców Marianny?

Nie znalazłem w Porębach Dymarskich metryki ślubu Marcina Ozimka i Marianny Snopek. Marianna musiała pochodzić z innej miejscowości.

Marianna Ozimek ze Snopków.

W metryce ślubu Andrzeja Tudora i Marianny Ozimek z 1911 roku (parafia Miechocin, miejscowości Chmielów i Cygany) znajduje się informacja, że matka panny młodej w momencie ślubu już nie żyła. Ale aktu zgonu nie znalazłem ani w Chmielowie, ani w Cyganach. Nie znalazłem go również w Porębach Dymarskich. Sprawa wydawała się tajemnicza. Rodzina Ozimków musiała opuścić Poręby Dymarskie po 1878 roku, ale nie udała się do Cygan, jak myślałem, tylko gdzie indziej. Gdzie? Odpowiedź otrzymałem w toku dalszych poszukiwań.

Na tropie aktu ślubu Marcina Ozimka i Marianny Snopek. Kolbuszowa

Postanowiłem sprawdzać sąsiednie parafie w poszukiwaniu aktu ślubu Marcina Ozimka i Marianny Snopek. Na pierwszy ogień poszła Kolbuszowa. Niestety w Kolbuszowej tego aktu nie znaleziono.

Geneteka

Po powrocie do Białegostoku zajrzałem do Geneteki. Okazało się, że metryki z Poręb Dymarskich zostały częściowo zindeksowane. Znalazłem między innymi akt urodzenia Marcina Ozimka w 1843 roku, metryki chrztu i zgonu jego rodzeństwa, a także metrykę ślubu rodziców Pawła Ozimka i Ewy Rząsy. Niestety indeksom nie towarzyszyły kopie metryk. Dzięki odkryciu w Genetece zaczął układać mi się plan kolejnego wyjazdu na Podkarpacie. Tym razem chciałem sprawdzić, czy ślub Marcina Ozimka i Marianny Snopek miał miejsce w Cmolasie, a także pozyskać kopie metryk odnalezionych w Genetece.

Ponownie w Porębach Dymarskich. Rodzeństwo Marcina Ozimka

Podczas kolejnej wizyty w Porębach Dymarskich nie odnalazłem wszystkich zindeksowanych odnalezionych metryk w Genetece, co nieco mnie zdziwiło. Znalazłem natomiast metrykę chrztu Jakuba Ozimka, urodzonego w roku 1853 oraz metryki zgonu Sebastiana Ozimka (zmarłego w 1839 roku) i Anny Ozzimek (zmarłej w 1848 roku). Dzięki metrykom tym możliwe było ustalenie imion 4xpradziadków, którymi byli Marek Ozimek z Apolonią Maciąg oraz Paweł Rząsa z Heleną Rząsą.

Na tropie aktu ślubu Marcina Ozimka i Marianny Snopek. Cmolas

Cmolas był kolejną parafią po sąsiedzku, gdzie próbowałem odnaleźć akt ślubu Marcina Ozimka z Marianną Snopek. Bez rezultatu. Wyjechałem z Cmolasu jedynie z odnalezioną metryką ślubu rodziców Marcina: Pawła Ozimka i Ewy Rząsy. Ślub miał miejsce w 1831 roku, a panna młoda pochodziła z Hadykówki.

A co z metryką zgonu Marianny Ozimek ze Snopków?

Sprawdziłem. W Cmolasie też tej metryki nie było. Nie zmarła więc w Cyganach, Porębach Dymarskich, Kolbuszowej (też sprawdziłem) i w Cmolasie. W takim razie gdzie? 

Co stało się z Marcinem Ozimkiem?

Pomiędzy wyjazdem do Poręb Dymarskich w początku 2014 roku, a tegorocznymi wyjazdami dowiedziałem się, że w Cyganach w roku 1912 zmarł niejaki Marcin Ozimek, mąż Jadwigi Kopeć. Niestety w akcie zgonu nie podano miejsca urodzenia, ani imion rodziców. Ale w 1911 roku, gdy jego córka Marianna Ozimek brała ślub z Andrzejem Tudorem, Marcin jeszcze żył. Prawdopodobnie więc Jadwiga Kopeć była jego drugą żoną. Tylko gdzie zmarła Marianna i skąd pochodziła Jadwiga Kopeć? Na te pytania nie poznałem odpowiedzi. Pozostałem z pewnym niedosytem, gdy wróciłem z drugiej wyprawy do domu.

Może spróbować od duńskiej strony?

W domu zacząłem kombinować, jak dalej ruszyć sprawę poszukiwań. Nurtowało mnie zwłaszcza to, że nie znalazłem w Porębach Dymarskich metryki chrztu Jana Ozimka, brata Marianny, który w 1931 roku wysyłał do niej list z Børglum Kloster w Danii. Wpisałem odpowiednie słowa w wyszukiwarkę i oniemiałem, gdyż znalazłem stronę z nagrobkiem Jana Ozimka w Børglum Kloster z 1943 roku. Po kilkunastu kolejnych minutach znalazłem odnośnik do strony genealogicznej, gdzie widniała data urodzenia Jana - 1882 rok i miejscowość Knapy. No, to było porządne odkrycie! Wkrótce miałem już akt urodzenia Jana Ozimka. Knapy należały do parafii w Baranowie Sandomierskim w 1882 roku, a odpowiednia księga chrztów z tego roku była dostępna online. Czyli Ozimkowie wywędrowali z Poręb Dymarskich w parafii Cmolas do Knap w parafii Baranów Sandomierski. Jak się okazało Jan Ozimek pracował dla klasztoru w Børglum, w Danii ożenił się z Zofią, pochodzącą z Polski z którą doczekał się przynajmniej dwójki synów Jana i Waldemara. Dzięki Janne Jacobsen, która przesłała mi metrykę zgonu Jana Ozimka, wyciąg ze spisu powszechnego z 1925 oraz szereg artykułów na temat potomków Jana Ozimka w Danii, znacznie wzbogaciłem swoją wiedzę na temat tej linii.

Geneteka raz jeszcze

Skoro udało mi się odnaleźć Ozimków w Genetece, dlaczego nie spróbować ze Snopkami. Spróbowałem i znalazłem! Wcześniej nie znajdowałem nic, gdyż jako rodziców Marianny Snopek wpisywałem Kazimierza i Jadwigę (na podstawie metryki chrztu Marianny Ozimek z 1878 roku). Teraz wiedziałem już, że prawdziwe imiona moich 3xpradziadków to Szymon Snopek i Jadwiga Jachyra. Wśród ślubów parafii Trzęsówka na Podkarpaciu znalazłem w roku 1862 ślub syna tej pary - Jakuba Snopka z Franciszką Trojnacką. Skontaktowałem się z autorem indeksów i dowiedziałem się, że w Genetece znajdują się metryki chrztów dzieci siostry Jakuba - Marianny z Kacprem Guźdą. Kolejno rodziły się: Katarzyna w 1859 roku, Marcin w 1860, Michał w 1863 i Wiktoria w 1865. Indeksy z parafii Trzęsówka kończą się na roku 1868. Ale wszystko wskazuje na to, że między 1868, a 1870 rokiem Kacper Guźda zmarł, a Marianna ze Snoopków, jako wdowa poślubiła mego prapradziadka Marcina Ozimka.

Akt chrztu Marcina Ozimka i inne

Na koniec skontaktowałem się z Heather Pedersen, osobą która indeksowała metryki z Poręb Dymarskich, na podstawie mikrofilmów wykonanych swego czasu w Archiwum Diecezjalnym w Tarnowie. Uzyskałem brakujące metryki, których nie znalazłem w Porębach Dymarskich, ale dodatkowo otrzymałem spis wszystkich potomków Marcina Ozimka, najstarszego znanego protoplasty mej linii wraz z rodzinami.

Dziękuję Janne, Bartoszowi oraz Heather za pomoc w mych poszukiwaniach.

niedziela, 11 października 2020

Białystok, brama triumfalna przy Lipowej i tragiczna śmierć Emmy Hampel

15 sierpnia 1897 do Białegostoku przyjechał car Mikołaj II, który wizytował manewry wojsk rosyjskich odbywające się pod miastem. Z tej okazji ówczesne władze miasta przygotowały dla cara specjalną pamiątkę - album fotograficzny przedstawiający 28 reprezentacyjnych ujęć Białegostoku. Autorem zdjęć był znany fotograf białostocki Józef Sołowiejczyk. Kilka lat temu Muzeum Historyczne w Białymstoku prezentowało wystawę zdjęć Sołowiejczyka, wśród których poczesne miejsce zajmowały zdjęcia właśnie z tego albumu. Zupełnie niedawno, gdy jeszcze w Kurierze Porannym ukazywały się artykuły w ramach Albumu Białostockiego, Wiesław Wróbel opisywał historię budynków widocznych na tychże zdjęciach Sołowiejczyka.

Jedno ze zdjęć z albumu przekazanego Mikołajowi II przedstawia bramę triumfalną, która u wylotu ulicy Lipowej została przygotowana na przyjazd cara. Na swojej półce znalazłem je w publikacji Tomasza Wiśniewskiego "Białystok w starej pocztówce" wydanej w 1990 roku. Brama została wykonana z drewna i dykty i stała w Białymstoku przez 7 lat do zamachu terrorystycznego w roku 1904. Na fotografii widać za nią wzgórze świętego Rocha, na którym wówczas znajdował się cmentarz i kaplica. Z obu stron ulicy Lipowej możemy zaś oglądać niską zabudowę ulicy Lipowej, jakże inną od dzisiejszej.

 

W niniejszej notce będzie nas interesować właśnie zamach z roku 1904, po którym brama triumfalna zniknęła z krajobrazu miasta. Wtedy to w tygodniku "Kraj" w numerze 26 ukazał się następujący artykuł:

 "Białystok. <<Warsz. Dniewn.>> donosi: <<Przy wjeździe do Białegostoku dotychczas istnieje łuk drewniany, wzniesiony w roku 1897 z powodu odwiedzenia miasta przez Najjaśniejszego Pana. D. 14 (27) czerwca, około godz. 11 wieczorem, ze szczebla łuku ukazały się płomienie i dym. Niejaka Hampelowa (żona wędliniarza) wraz z innymi, zamieszkałymi w pobliżu, przybiegła, ażeby ogień ugasić. Nagle nastąpił silny wybuch, który zniszczył wewnętrzną stronę łuku tryumfalnego, a nieszczęśliwą kobietę położył trupem. W najbliższych budynkach, zajmowanych przez zarząd powiatowego naczelnika wojskowego, 8 brygadę artylerji konnej i hotel <<Metropol>>, wyleciały strzaskane szyby. Winnych wypadku dotychczas nie wykryto. Prawdopodobnie wewnątrz łuku włożony był przyrząd wybuchowy z tlącym się knotem. Śledztwo w toku.>>"

 

Zainteresowało mnie kim była niejaka Hampelowa, która chcąc ugasić ogień zginęła. Zajrzałem do metryk zgonu parafii ewangelickiej w Białymstoku, kojarząc to nazwisko z białostockimi luteranami. Akt zgonu Emmy Hampel znalazłem pod numerem 50. Zapisano w języku rosyjskim, że 14 czerwca 1904 o 11 wieczorem zmarła Emma Hampel, córka Juliana, z domu Laudon, urodzona w Opatowie, lat 47, zamężna za Engelbertem Hampelem. Jako przyczynę zgonu wpisano po rosyjsku "оть разрыва". Dzięki odnalezionemu artykułowi możliwe było ustalenie przyczyny zgonu w sposób dokładniejszy.
 
 
Przypomniałem sobie, że w pracy Wiesława Wróbla i Mieczysława Marczaka (z którego kolekcji pochodziły fotografie do książki) "Fotografowie białostoccy 1861-1915", czytałem o zmarłym przedwcześnie w roku 1884 białostockim fotografie Karolu Hermanie Hampelu. Sprawdziłem. Herman był młodszym bratem wspomnianego Engelberta (najstarszego z rodzeństwa), który w roku 1877 ożenił się z Emmą Laudon (nie Landon, jak w książce). Engelbert był z zawodu rzeźnikiem, wyrabiał wędliny i kiełbasy. Jak pisał Wiesław Wróbel "Musiał cieszyć się dużym powodzeniem, skoro na podstawie źródeł historycznych można wywnioskować jego znaczący awans społeczny. W 1885 r. nabył nieruchomość przy ulicy św. Rocha oraz plac w prestiżowej lokalizacji na rogu ul. Lipowej i Nowoszosowej (później ul. H. Dąbrowskiego). W kolejnych latach zbudował na niej murowaną piętrową kamienicę, w której mieszkał z rodziną, tam też prowadził swój zakład masarski. Dwa lata później wspólnie z żoną wykupił sklep w tzw. starych rzędach (czyli w budynku ratusza) na Placu Bazarnym. Na pewno w latach 1895-1900 i 1904-1908 pełnił funkcję radnego miejskiego. W 1913 r. był deputatem kupców do urzędu podatkowego."
 
Wydaje się więc, że odnaleziony artykuł stanowi ważny przyczynek do historii Białegostoku dokumentując losy jednej z ważniejszych rodzin w mieście przełomu XIX i XX wieku. Ach, gdyby można było porozmawiać z kimś, kto miał okazję kosztować wędlin Engelberta Hampela!
 
PS Notkę dedykuję mojemu przyjacielowi Jurkowi.

niedziela, 4 października 2020

Materialne ślady z XIX wieku w podtykocińskich wsiach: Łopuchowo, Sierki, Piaski

Czy zastanawiali się Państwo nad tym, jak szybko przemijają ślady przeszłości już nie tylko w miastach, ale w polskich wsiach? Nie przypominają już zupełnie tych miejscowości, które pamiętam sprzed lat dwudziestu. Strzechy pokrywającej dachy domów już od dawna nie ujrzymy. Znikają też drogi brukowane na rzecz wygodnego do jazdy samochodem asfaltu. Coraz mniej drewnianych budynków, nawet tych budowanych już po wojnie. Podczas jednej z ostatnich eskapad w okolice podlaskiego Tykocina miałem okazję rozmawiać z mieszkańcami trzech wsi: Łopuchowo, Sierki i Piaski. Interesowało mnie, czy wśród zabudowań lub obiektów małej architektury zachowały się takie, które pamiętają XIX wiek. Okazało się, że jest ich już bardzo mało. Oto wyniki mojej kwerendy.

 1. Łopuchowo.

Zacząłem od wsi najdalej wysuniętej na zachód w stosunku do Tykocina. Miałem okazję porozmawiać z kilkoma mieszkańcami wsi, w tym z najstarszą mieszkającą w Łopuchowie osobą. Najstarszym obiektem we wsi okazał się być krzyż przydrożny stojący nieopodal skrzyżowania głównej drogi biegnącej przez wieś z północy na południe z drogą wiodącą do Tykocina. Żeliwny krzyż na kamiennym postumencie stoi po lewej stronie drogi do Tykocina u krańca wsi. Jest niedatowany, ale wyglądem przypomina wiele krzyży z okolicznych wsi stawianych w latach 90-ych XIX wieku. Przy krzyżu tym zatrzymywał się kondukt żałobny odprowadzający zmarłe osoby na cmentarz w Tykocinie.

 

Przy głównej łopuchowskiej drodze pod numerem 25 stoi zaś jeden z najstarszych domów. Jest murowany z datą 1928 umieszczoną na jego szczycie.

 


Starszy od niego wydaje się być drewniany dom stojący na kolonii Łopuchowo pod lasem po prawej stronie drogi biegnącej do Tykocina. Według jego mieszkańca, dom został przeniesiony na kolonię Łopuchowo z centrum wsi w roku 1924.
 


 2. Sierki.

W Sierkach miałem możliwość porozmawiania z panią Wacławą Snarską, która z dzieciństwa pamiętała jeszcze czasy pierwszej okupacji  sowieckiej. Budowano wówczas po wschodniej stronie drogi biegnącej przez Sierki lotnisko. Zorganizowano kantynę, sklep i kino, ale dalszy rozwój infrastruktury lotniczej we wsi przerwał wybuch wojny sowiecko-niemieckiej.

Sierki nie posiadają budynków  sprzed I wojny światowej. Wówczas bowiem w wyniku działań wojennych wieś została zrównana z ziemią. Ludzie budowali wszystko od podstaw po odzyskaniu niepodległości przez Polskę.

 

Najstarszymi obiektami we wsi są dwa krzyże przydrożne. Jeden z nich stoi przy skrzyżowaniu dwóch głównych dróg biegnących przez wieś. Żeliwny krzyż stoi na kamiennym postumencie, na którym wyryta została data 1895.

 

Drugi krzyż o podobnej konstrukcji, datowany na rok 1895, posiadający jednakże dodatkowo inicjały I.D., stoi na prywatnej posesji u południowego krańca wsi. Postawiony został przez Izydora Daniszewskiego na pamiątkę i w podzięce za szczęśliwy powrót z 25-letniej służby w marynarce carskiej.

 


 3. Piaski.

W Piaskach miałem okazję rozmawiać z właścicielem już nie istniejącego już, a gdy istniał, najstarszego domu we wsi, zbudowanego w roku 1917. Dziś wydaje się, że jedynym obiektem XIX-wiecznym jest krzyż przydrożny stojący na końcu wsi po prawej stronie głównej drogi biegnącej w kierunku zachodnim. Krzyż posadowiono w tym miejscu w roku 1893.

 

Jak się okazało, jedynym obiektami, które pamiętają XIX wiek w trzech powyższych wsiach są krzyże przydrożne. Warto więc, abyśmy o nie dbali, jako jedyne często materialne świadectwo łączące nas z całkiem nieodległą historią.

sobota, 5 września 2020

Stadniki, parafia Ostrożany, rok 1883, zbrodnia w białych rękawiczkach dokonana?

Powracam do XIX-wiecznych artykułów z tygodnika Gazeta Świąteczna. Jest to doskonałe źródło do poznawania stosunków panujących w miastach, miasteczkach i wsiach naszego kraju pod zaborem rosyjskim. Wielokrotnie natknąć się można na korespondencje dotyczące okolic najbliższych, leżących na Podlasiu. I nie zawsze są to teksty budujące.

W numerze 44 z roku 1883 napisano:

"Listy do Gazety Świątecznej.

Z powiatu  Bielskiego guberni Grodzieńskiej.

Treść: Wyrok sądu gminnego.-Otrucie kobiety i dziecka.

We wsi Stadnikach gminy Narojskiej było dwóch braci: jeden z nich objął gospodarstwo po śmierci ojca, a po jego znów śmierci została na gospodarstwie żona i dwóch synów nieletnich; co do drugiego brata, ten do wojska był wzięty. Kiedy powrócił z wojska i nie zastał przy życiu brata, odebrał on samowolnie wspólną ojcowiznę, i wdowę z synami z gospodarstwa odpędził. Ukrzywdzona tak okrutnie niewiasta udała się ze skargą do sądu gminnego, sąd zaś przyznał gospodarstwo na wyłączny pożytek brata mężowskiego - żołnierza, a co do wdowy i dzieci, przeznaczył im ordynarję na utrzymanie. Chociaż ta ordynarja była bardzo mizerna, to jednak wyrok sądu był ostateczny i prawo do zaskarżenia wyżej już nie służyło. Poprzestała na tem wdowa za siebie i dzieci, a tylko chodziło jej o to, żeby zawyrokowanie gminy jak najśpieszniej przyszło do skutku. Schodziło z tem jakoś, brat mężowski nic jej nie dawał, więc też strapiona wdowa udała się z zażaleniem do wójta (tam się nazywa "starszyzna"), a kiedy i to nie skutkowało, zamierzała udać się do pośrednika (to samo, co u nas komisarz). Stało się tak jednak, że sołtys miejscowy (zwany inaczej "starostą") miał ją ciągle na oku i nie pozwalał wydalać się ze wsi, odpowiadając za każdym razem, że taki ma nakaz z gminy - od starszyzny. Tak upłynęło parę miesięcy. Pewnego razu jeden z życzliwych dla wdowy gospodarzy zapytywał brata po nieboszczyku jej mężu - owego żołnierza, czemu zgodnie z wyrokiem sądu gminnego nie postępuje i nie wydaje ordynarji dla swej bratowej z dziećmi? Otrzymał taką odpowiedź na to: "pierwej ona zadrze nogi (to znaczy umrze), niż się ordynarji doczeka." Trzeciego dnia po tej rozmowie tak się zdarzyło: Niewiasta owa ugotowała dla siebie i dzieci garczek kartofli. Miało to starczyć na cały dzień, bo we żniwa niema czasu gotować śniadanie i obiad oddzielnie. Po śniadaniu poszła z dziećmi dla zarobku na pole, izby zaś swojej nie zamknęła na kłódkę, jeno jak zwykle - na klamkę. Kiedy nadeszło południe, przyszli wszyscy troje na obiad, ale za pierwszą łyżką poczuła matka jakiś smak nieznośny w kartoflach, jedną zaś łyżkę zjadł był już i starszy synek. Młodszemu matka nie dała jeść, bo się domyślała zatrucia kartofli i pobiegła czemprędzej do sąsiadów, niosąc ze sobą garczek. Sąsiedzi pokiwali na to głowami i dali jej mleka zsiadłego, które w niektórych razach jest skuteczne przeciw zatruciu, a potem dostała i proszku na zrzucenie. Ratowała się biedactwo jak mogła przy pomocy sąsiadów, ale zapomniała biedna kobieta o synku starszym: to też ten następnej nocy zakończył życie, ona zaś mimo ratunku umarła szóstego dnia. Ciała tych nieszczęśliwych matki i syna sczerniały po śmierci, a kartofle z garczkiem zatrzymali w całości sąsiedzi do zjazdu sądu na śledztwo. Przybył do wsi następnie lekarz powiatowy, pruli wnętrzności zmarłych i w kartoflach doświadczenie czynili: pokazało się, że i kartofle były zatrute, i matka z synem od zatrucia poumierali. Śledztwo się toczy obecnie dla odkrycia truciciela, jakkolwiek to rzecz nie łatwa, w Bogu jednak nadzieja. Tyle mamy przykładów, że zły człowiek układa jak najtajemniej zamiary swoje, a jednak  - nie prawda: jak oliwa nigdy nie da się zmieszać z wodą i na wierzch występuje, tak i zbrodniarz zawsze się wyda. Nie w ten to w inny sposób, a wykrycie nastąpi. Drugiego synka po zmarłej wziął do siebie rodzony jej brat Franciszek Baltaziuk. Po zniesieniu poddaństwa był on najpierw na starszyznę obrany, znany jest z uczciwości, i chociaż prosty chłop, ma jednak szacunek u wszystkich. Z jego też opowiadania spisałem całe powyższe nieszczęście.
Smutne to rzeczy, że takie straszne wypadki dzieją się u nas po gminach! Czyja w tem wina? Toć to rzecz łatwa do zrozumienia, że gdyby sprawa nieboszczki została rozwiązana inaczej, albo dopilnowano przynajmniej wykonania wyroku sądu gminnego bez pobłażania, toby tego nie było. Pobłażliwość wszystko to robi, a gmina sama temu jest winna, że mając prawo wybierania zarządu swego i członków do sądu, mało się zastanawia kogo wybiera. Gdyby ogólne dobro było na myśli u wszystkich, mielibyśmy w gminie porządek i wykonanie wszelkich postanowień i uchwał, jak tego wymaga ustawa gminna i słuszność. W.Z." 





Nie wiadomo, jak potoczyła się sprawa sądowa i czy ukarano winnego śmierci dwóch osób. Nie znalazłem innych wzmianek prasowych na temat zbrodni w Stadnikach. Czy sprawcą był szwagier, który wrócił z wojska? Taka myśl nasuwa się po lekturze artykułu.

Postanowiłem ustalić, jak nazywały się matka i jej syn, którzy padli ofiarą otrucia. Należało odnaleźć metryki zgonu matki i syna w roku 1883 lub wcześniej. Zgon musiał nastąpić w Stadnikach, a nazwisko panieńskie matki musiało brzmieć Baltaziuk. Poza tym logiczne wydawało się, że oba zgony musiały nastąpić w czasie, gdy w naszej części świata odbywają się żniwa, czyli między czerwcem, a sierpniem.

W księgach zgonów parafii rzymskokatolickiej w Ostrożanach, do której  Stadniki należały w roku 1883 znalazłem obie metryki.

Akt zgonu nr 70 informuje, że 26 sierpnia 1883 roku w Stadnikach zmarł od otrucia 10-letni Jan Ciesliński, syn Stefana Cieślińskiego i Julianny Cieślińskiej z Baltaziuków, małżonków ślubnych.

Akt kolejny pod numerem 71 przynosi informację o zgonie matki. 26 sierpnia 1883 roku w Stadnikach zmarła od otrucia 50-letnia Julianna Cieślińska, wdowa po Stefanie Cieślińskim, pozostawiając syna Hiacynta (Jacentego). Oba pogrzeby odbyły się 31 sierpnia 1883 roku na cmentarzu parafialnym w Ostrożanach.


Jedyna rozbieżność między metrykami zgonów a artykułem to daty zgonów. Według artykułu bowiem matka zmarła 5 dni po swym synu. Metryki zgonu mówią o zgonie tego samego dnia. W Stadnikach i dziś występują nazwiska Cieśliński oraz Baltaziuk. Czy pamięć o wydarzeniu sprzed 137 lat przetrwała w pamięci ludzkiej?

niedziela, 30 sierpnia 2020

Dzierżawa folwarku Klepacze. Konflikt Jauryka z Grzymałłą

W Archiwum Państwowym w Białymstoku w zbiorze "Kamera Wojny i Domen w Białymstoku" zachowała się bogata dokumentacja z czasów zaboru pruskiego (1795-1807). Można w nim znaleźć sporo jednostek archiwalnych dotyczących wsi Klepacze. Większość pisana była dość trudnym do odczytania odręcznym pismem w języku niemieckim, ale znajdują się w nim również dość ciekawe dokumenty spisane w języku polskim.

Wśród nich na uwagę zasługują dokumenty dotyczące dzierżawy folwarku Klepacze, podlegającego jako majątek państwowy Amtowi Ekonomicznemu w Surażu.

W sierpniu 1800 roku  amtman Jan Frydrych Jauryk, jako pełnomocnik króla pruskiego, podpisał w Zawykach umowę dzierżawy folwarku Klepacze wraz z należącymi do niego wsiami i powinnością poddanych ze wsi Klepacze, Hryniewicze i Oliszki, szlachetnie urodzonemu Grzymalle na jeden rok, od 1 czerwca 1800 roku.

Dzierżawa była przedłużana na kolejne lata, choć pomiędzy Jaurykiem, amtmanem suraskim, a Grzymałłą dochodziło do spięć, aż w roku 1804 wybuchł otwarty konflikt, o czym świadczą pisma wysyłane przez tego drugiego do króla pruskiego. Poza jednostronnym opisem konfliktu (nie znam treści pism wysyłanych przez Jaureka) w pismach Grzymałły pojawiają się inne osoby zamieszkujące na początku XIX wieku w Klepaczach i okolicach. Stanowią one barwne tło toczącego się konfliktu. Oto ich nazwiska:

 Dytlof (Detlof, Ditlof) - urzędnik Kamery Wojny i Domen w Białymstoku,
Jan Frydrych Jauryk (Jaurek, Jawrek) - urzędnik Amtu ekonomicznego w Surażu, zamieszkały w Zawykach,
Jan Grzymała (Grzymałła) - szlachetnie urodzony dzierżawca folwarku Klepacze, żonaty, czworo dzieci,
Hirtz Mordechowicz - Żyd zamieszkały w Zawadach koło Białegostoku, dzierżawca karczem w Oliszkach i w Klepaczach oraz młyna w Klepaczach,
Budziszewski - poprzedni dzierżawca folwarku klepackiego,
Szysler (Schisler) - szwagier Jauryka z Białegostoku,
Grzegorz Rudkowski - chłop z Hryniewicz,
Józef Rudkowski - chłop z Hryniewicz,
Bartłomiej Wysocki - wójt Klepacz,
Mikołaj Cimoszuk, Franciszek Cimoszuk - chłopi z Klepacz, bracia.

Konflikt ujrzał światło dzienne w czerwcu 1804 roku.

Jan Grzymałła podnosił w swych pismach do króla pruskiego następujące zarzuty wobec Jana Frydrycha Jauryka:

1) Wypowiedzenie umowy na dzierżawę folwarku klepackiego z dniem 1 czerwca 1804 roku mimo rezolucji króla pruskiego z 16 kwietnia 1804 roku, mówiącej prawdopodobnie o tym, że konflikt między Jaurykiem, a Grzymałłą, ma rozstrzygnąć JP Dytlof z Kamery Wojny i Domen w Białymstoku (nie znam jej treści).

2) Przetrzymywanie przez Jauryka kontraktu na dzierżawę Klepacz do momentu uregulowania rzekomych zaległości płatniczych przez Grzymałłę. Wynikiem tego działania było odnowienie kontraktu na dzierżawę karczem w Klepaczach i w Oliszkach przez Żyda Hirtza Mordechowicza, który według Grzymałły zalegał mu z opłatami za czerwiec 1800 roku. Hirtz Mordechowicz dzierżawił bowiem karczmy i młyn za poprzedniego dzierżawcy folwarku, niejakiego Budziszewskiego, ale dochody z nich czerpał jeszcze przez cały czerwiec 1800 roku, gdy dzierżawcą fowarku został już Grzymałła.

3) Oszukiwanie Grzymałły w sprawie odzyskania należności od Żyda Hirtza Mordechowicza. Jan Grzymałła zwrócił się bowiem do Jauryka o to, aby ten zabronił Mordechowiczowi odbierać długi od chłopów z Klepacz do momentu uregulowania zaległości wobec Grzymałły. Jauryk miał odpowiedzieć, że nie wyda takiego zakazu, ale obiecał Grzymalle zwrot należności od Mordechowicza po sprzedaży należącego do niego drewna. Jednak drewno to Jauryk przy pomocy wójta Bartłomieja Wysockiego zawiózł do swego szwagra Szyslera w Białymstoku.

4) Oszukiwanie Grzymałły na cenach za żyto. Według kontraktu dzierżawnego Grzymałła był bowiem zobowiązany do dostarczania żyta do magazynu królewskiego w Białymstoku. Jednak na prośbę Jauryka miał sprzedać również część żyta jego szwagrowi Szyslerowi, który wystawił za nie rachunek na rzecz magazynu królewskiego. Podobnie, rachunki za żyto na rzecz magazynu królewskiego, Jauryk wystawiał Grzymalle za dostawy do swej posiadłości w Zawykach.

5) Zwolnienie Grzegorza Rudkowskiego z Hryniewicz z odrabiania pańszczyzny na rzecz folwarku klepackiego, mimo, że zalegał kilkadziesiąt dni powinności. Grzegorz Rudkowski na domiar wszystkiego dołączył swój grunt do posesji Józefa Rudkowskiego z tej samej wsi, a izbę swą sprzedał.

6) Zwolnienie Mikołaja Cimoszuka z obowiązku pańszczyzny wobec folwarku klepackiego. Mikołaj Cimoszuk mieszkał w jednej izbie z bratem Franciszkiem w Klepaczach, jednak prowadził oddzielne gospodarstwo.

Z listów Grzymałły wynika, że postępowanie Jauryka wobec niego spowodowane było zaległościami w opłatach jeszcze za rok 1803 wobec amtu suraskiego. 

Konflikt między Jaurykiem, a Grzymałłą miał rozstrzygnąć Dytlof z Kamery Wojny i Domen w Białymstoku, jednak wobec przedłużającego się rozstrzygnięcia sprawy i wypowiedzenia umowy dzierżawy przez Jauryka, Jan Grzymałła zdecydował się napisać do króla pruskiego z prośbą o odnowienie dzierżawy folwarku Klepacze na kolejny rok.

Wydaje się, że sprawa została załatwiona pomyślnie dla Grzymałły, gdyż 20 kwietnia 1805 roku wysłał on kolejny list do króla z potwierdzeniem wpłacenia zaległych opłat amtmanowi Jaurykowi i z prośbą o kolejny kontrakt na dzierżawę folwarku Klepacze.

Czy od 1 czerwca 1805 roku Grzymałła nadal dzierżawił folwark Klepacze? Nie wiadomo. Nie odnalazłem dalszych dokumentów w tej sprawie. 



dwie pierwsze strony kontraktu na dzierżawę folwarku Klepacze z 1800 roku



pierwsza strona listu Jana Grzymałły do króla pruskiego z czerwca 1804 roku.

niedziela, 23 sierpnia 2020

Wakacje w Piaskach

Tegoroczny urlop postanowiliśmy spędzić nad Bałtykiem. Pierwotnie, nasze plany wakacyjne były zupełnie inne, ale wybuch pandemii spowodował radykalną ich zmianę. Miały być góry, a zamiast tego wybieraliśmy się nad morze.

Tym razem celem naszych wakacyjnych wojaży była wioska Piaski, położona na Mierzei Wiślanej. Nie lubimy zatłoczonych kurortów, a miejsce położone wśród lasów, niespełna 3 km od granicy z Obwodem Kaliningradzkim wydawało się idealnym wyborem.

Piaski zwane niegdyś Nową Karczmą od 1991 roku stanowią formalnie część Krynicy Morskiej. Na szczęście oddzielone są od tego popularnego kurortu około 10-kilometrowym pasem lasu, co sprawia, że można je nazwać lokalnym końcem świata. Pierwotna niemiecka nazwa Neukrug nawiązywała do karczmy istniejącej tutaj przynajmniej od 1429 roku, gdy niejaki karczmarz Hannos otrzymał od komtura krzyżackiego Henryka Holta przywilej na nią.

Domy w Piaskach rozłożone są wzdłuż dwóch głównych ulic Paskowej i Słonecznej.  Jest tu kilka obiektów gastronomicznych, dwa sklepy, kiosk z piekarnią czynną do godziny 14.00 w dni powszednie, kilka wędzarni, kawiarnia z tarasem malowniczo położonym nad otoczonym sitowiem brzegiem Zalewu Wiślanego, kościół i niewielki port. Turystów niewielu, a w czasie, gdy tam przyjechaliśmy zdarzało nam się plażować zupełnie samotnie bez obecności ludzi w zasięgu wzroku.

Bliskości granicy z Obwodem Kaliningradzkim nie odczuwa się w ogóle. Krążą co prawda opowieści o śmiałkach przekraczających granicę morzem i powracających po kilku dniach w klapkach przez Kaliningrad, ale ile w tym chęci wywołania sensacji a ile prawdy? Podeszliśmy plażą pod siatkę oznaczającą linię graniczną. Za siatką piasek nietknięty stopą ludzką. Na wydmach gdzieniegdzie można spotkać pogranicznika z lornetką, a pod siatką, zdarza się, turyści robią sobie foty.



W restauracji "Smaki morza" o godzinie 16.00 trudno znaleźć wolne miejsce. Nietypowa to zresztą restauracja. Jeszcze 15 lat temu serwowano tu obiady domowe w ogrodzie przy willi. Dziś miejsce to jest rozbudowane o taras i pomieszczenie na piętrze, obiady nadal są jednak typowo domowe z porcjami, którymi nie sposób się nie najeść. Króluje sandacz, najbardziej popularna ryba w Piaskach, ale niezwykle smaczne są i olbrzymie gołąbki. Czasami w menu pojawia się surówka z kalarepki i niezwykle oryginalna, lecz równie smaczna surówka z kalafiora. "Smaki morza" to nie tylko restauracja. Trafiają tu również młode dziewczyny, aby móc pomieszkać w pokoju, w którym Joanna Chmielewska pisała swoje książki. Autorka popularnych powieści przez około 30 lat przyjeżdżała co roku do Piasków na kilka miesięcy i wynajmowała ten sam pokój u państwa Waldemara i Jagody Gotkowskich, gdzie korzystała z weny literackiej. Pozostała po niej opinia bardzo sympatycznej i dobrej osoby. Książki Chmielewskiej czytałem zachłannie w ogólniaku, ale ciekawie było posłuchać opowieści o tym na przykład, jak wychodziła ze swego pokoju i pytała "Jeśli ktoś wyszedł, to jak można go określić? Wyjdźnięty?" W Piaskach jest ulica Joanny Chmielewskiej oraz ścieżka poświęcona pisarce. W Krynicy Morskiej, dokąd wybraliśmy się któregoś dnia rowerami, na lokalnym targu taniej książki nie można było dostać książek Chmielewskiej. A nie byliśmy jednymi, którzy o nie pytali.




Jak na pyszne obiady domowe to do "Smaków morza", jak na coś ekskluzywnego do do dobrej restauracji "Fours winds" na zupę rybną z pierożkami śledziowymi, troć w sosie rakowym i lokalnie warzone pyszne piwo. Po świeże bułeczki i pyszne kokosanki do piekarni "Raszczyk". Przetwory rybne kupujemy  u pani Lidki.

- Teraz już się rzadko rybaczy w Zalewie Wiślanym. Nie to co kiedyś. Ale mam sandacza w zalewie octowej, płotkę, sandacza w słodko-kwaśnym sosie. A jutro zapraszam na leczo z leszcza. 

W Piaskach są wszystkie dodatki, które można sobie wymarzyć do urlopu spędzanego na plaży i nie ma dodatków niepotrzebnych.



Czy są w Piaskach jakieś ślady przeszłości sprzed 1945 roku? Tak. Pozostałości cmentarza. Na portalach internetowych można znaleźć informacje o tym, że są to pozostałości po cmentarzu mennonickim. Mam wątpliwości. Gdzie w takim razie znajdował się cmentarz ewangelicki? W Błotach Karwieńskich odwiedzanych kilka lat temu, cmentarz opisywany jako mennonicki okazał się być cmentarzem ewangelickim. 

Tak więc ja mam wątpliwości i myślę, że są to pozostałości cmentarza ewangelickiego. Znajdują się u wschodniego krańca wsi, na wzgórzu tuż przy drodze równoległej do brzegu Zalewu Wiślanego. Teren jest ogrodzony, a jego część zagospodarowana przez kościół katolicki. Jednak miejsce, gdzie odnaleźć można pozostałości nagrobków jest całkowicie zarośnięte trawą i chwastami.




Odnalazłem jedynie trzy nagrobki, na których można próbować odczytać inskrypcje.




Erna Lomner 1925-1943





Emil W..ll 1901-?



August Melhn 1856-1907. 

U drugiego, zachodniego krańca wsi stoi kościół Matki Bożej Gwiazdy Morza. Budynek kościoła powstał w latach 90-ych XX wieku. Może nie byłoby nic w nim szczególnego, gdyby nie oryginalny wystrój artystyczny wnętrza z pięknymi witrażami przedstawiającymi łodzie rybacki, ryby i inne stworzenia morskie.

 





Okazuje się, że zaprojektował je Jerzy Skąpski, artysta, którego dzieła znajdują się na Azorach, w Rosji, Szwecji i we Francji. W Białymstoku możemy je oglądać w dwóch kościołach: Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła przy ulicy Pogodnej i w kościele pod wezwaniem św. Jadwigi przy ulicy Popiełuszki. 

Interesowało nas, jaki jest stosunek mieszkańców do przekopu Mierzei Wiślanej. W jednym z lokalnych sklepów zauważyliśmy taki eksponat:




W porcie w Krynicy Morskiej  natomiast taki transparent:


W sklepach z pamiątkami takie oto cuda:


Zapytaliśmy jedną z właścicielek lokalnego biznesu o to, co ludzie sądzą:

- W większości ludzie są przeciwni. Są tacy oczywiście, którzy są za.
- Ale dlaczego niektórzy są za?
- Może wietrzą w przekopie jakiś interes dla siebie?
- A ci co są przeciwko? 
- Chyba boją się o to, jak przekop wpłynie na turystykę. Zalew jest płytki, trzeba go pogłębić, aby cokolwiek większego mogło nim płynąć. W Elblągu póki co jakiegoś przemysłu wielkiego nie ma. Co miałoby być wożone tymi statkami? A ekosystem w dużej mierze zostanie zniszczony. No chyba, że za jakiś czas rzeczywiście okaże się to strzałem w dziesiątkę.

Miejsce, gdzie byliśmy jest wciąż turystyczne. Ale na szczęście tylko trochę. Nie ma tam wszechobecnych budek z lodami, pamiątkami, goframi, lansu nadmorskiego. Korzystaliśmy więc na całego. Zachody słońca, morze las i wiatr....