Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Alex Szokalski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Alex Szokalski. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Bracia Wroniszewscy, Końskie Szkice Historyczne i zagłada Zygmuntowa

Na dniach skończyłem czytać opracowanie Bogumiła Kacperskiego i Jana Zbigniewa Wroniszewskiego "Końskie i powiat konecki 1939 - 1945. Część V. Konspiracja konecka 1939-1945. Struktury terenowe: podobwody i placówki" wydane w ramach Końskich Szkiców Historycznych. Interesował mnie szczególnie fragment dotyczący spalenia wsi Zygmuntów w dniu 29 listopada 1944 roku. I rzeczywiście w rozdziale dotyczącym placówki Skotniki: "Rzeka", "Helena" znalazłem następujący opis:

"W miejscowości Trzy Morgi, leżącej na zachodnim brzegu Pilicy, stacjonowało siedmiu starszych wiekiem żołnierzy Wehrmachtu, doglądających robót fortyfikacyjnych. Żołnierze często zaglądali na przeciwległy brzeg Pilicy, do  Zygmuntowa; po tamtejszy bimber, który im przypadł do gustu. Leżąca na uboczu wioseczka doczekałaby spokojnie końca wojny, gdyby pewnemu tamtejszemu czternastolatkowi nie wpadł do głowy szaleńczy zamiar zabicia któregoś z tych "wachmanskich" dziadków. Zamiar wykonał, lecz nie potrafił dość starannie ukryć jego zwłoki. O świcie 29 XI 1944 r. Niemcy przyjechali (z Tomaszowa?) z odwetem. Od Szarbska szli marszem pieszym. Dwie kobiety spotkane w lesie zatłukli kolbami karabinów, aby odgłosem strzałów nie alarmować mieszkańców Zygmuntowa. Dotarłszy do wsi, otoczyli ją kordonem. Ratujących się ucieczką wystrzelali, a zatrzymanych we wsi zapędzili do domostw, które podpalili. Większość mieszkańców zginęła w płomieniach, w tym dziesięcioro dzieci od roku do lat dziesięciu. Wieś została unicestwiona. Sześcioro schwytanych zabrali żandarmi do Kurnędza, gdzie ich 2 XII 1944 r. zastrzelili. Tylko dwaj chłopcy, nieobecni tego dnia we wsi, uratowali się od zagłady. Nigdy jednak nie powrócili na zgliszcza rodzinnych zagród."

Książka została mi polecona przez Jana Zbigniewa Wroniszewskiego podczas spotkania na Kolonii Szarbsko w sierpniu 2012 roku.  Niespodziewane to było spotkanie, o którym wspominałem w notce poświęconej trzeciej wycieczce w piotrkowskie. Przyjechałem do Dąbrówki na dwa dni wraz z Krystyną Szokalski z Australii i jej synem Alexem. Na Kolonię Szarbsko trafiliśmy skierowani przez kobietę spotkaną zupełnie przypadkiem przy pieleniu grządek. Była piękna, słoneczna pogoda. Bracia Wroniszewscy przyjęli nas kawą, siedliśmy przy stole na świeżym powietrzu. Ja wtedy jeszcze nie wiedziałem, że mamy możliwość rozmawiać z żywymi świadkami wielkiej historii. Mieliśmy naprawdę dużo szczęścia. Mieszkali bowiem na stałe w Warszawie i Olsztynie. Obaj członkowie zbrojnej konspiracji podczas II wojny światowej. Jan Zbigniew, starszy z braci, nazywany przez młodszego brata Zbyszkiem, zajmował się zbieraniem relacji oraz spisywaniem historii II wojny światowej w powiecie koneckim, młodszy Józef Kazimierz, do którego starszy brat zwracał się per "Kazik", w latach 50-ych pisał artykuły na temat okolicznych nazw miejscowych. Podczas spotkania mieliśmy okazję przejrzeć jeden z tych artykułów. Opisałem to w jednym z komentarzy na blogu. Później już, gdy miałem kontakt z osobami pochodzącymi z Szarbska lub okolic przekonywałem się, że artykuły te, pisane ponad pół wieku temu, są wciąż źródłem wiedzy dla wielu osób. Spotkanie było bardzo serdeczne i tym bardziej ciepło je wspominam wiedząc, że obaj bracia odeszli na wieczną wartę.

Józef Kazimierz Wroniszewski "Konrad" 30 września 2013 roku, Jan Zbigniew Wroniszewski "Znicz" 28 sierpnia 2014 roku.

Cześć ich pamięci.



na zdjęciu zatopiony w lekturze siedzę obok Józefa Kazimierza Wroniszewskiego.
(autor zdjęcia: Alex Szokalski)

niedziela, 21 października 2012

Trzecia wycieczka w piotrkowskie

Krysia napisała do mnie rok temu. Podobnie jak ja poszukiwała informacji o swoich przodkach. Konkretnie o swoim dziadku Antonim Szokalskim. Antoni urodził się w 1887 roku w Szarbsku. Wiadomo, że ożenił się w 1914 roku w Kruszynie koło Radomska. Jego syn Jaromir niewiele mógł pamiętać. Stracił ojca w wieku dwunastu lat. Był wychowywany przez macochę, gdyż ojciec szybko wstąpił w drugi związek małżeński po śmierci pierwszej żony.
***
W 1939 roku Jaromir trafił do niewoli niemieckiej, a po wojnie przez Anglię do Australii. W Australii urodziła się Krysia i choć jest to jej ojczyzna, jak sama mówi, czuje mocno swoje polskie korzenie. Niestety ojciec niewiele przekazał jej informacji o dziadku, a z żyjących członków rodziny nikt nic nie wie o środowisku rodzinnym Antoniego.
***
Rodzicami Antoniego byli Kazimierz i Barbara z Gawrońskich zamieszkali w Szarbsku. Rodzicami Kazimierza Franciszek i Józefa z Pancerów, zaś ojcem Franciszka Roch Sokalski (około 1790 - 1853 Szarbsko), rodzony brat mego praprapraprapradziadka Piotra Sokalskiego.
 ***
Dobrze trafić na kogoś o wspólnych korzeniach, sięgających tak nieodległych czasów - do początku XIX wieku! Nieocenioną rolę w takich przypadkach spełnia internet!
***
Gdy przeczytałem w jednym z e-maili, że latem Krysia zamierza odwiedzić wraz z synem Alexem Polskę i dodatkowo udać się do Szarbska nie wahałem się długo. "Chętnie odwiedzę Szarbsko po raz pierwszy wraz z Wami!" brzmiała moja wiadomość.

***
Zamieszkaliśmy w Dąbrówce u pani Teresy. Dwa oddzielne domki, każdy dwuosobowy. Była piękna pogoda i byliśmy głodni. Pierwszy wspólny obiad zjedliśmy na ocienionej werandzie domu naszej gospodyni. Zupa ogórkowa i naleśniki z serem polane słodką śmietaną i sosem malinowym. Pychota!

***
Zakupy w lokalnym sklepie spożywczym. Mieliśmy być w Dąbrówce przez dwa dni, z zamówionym tylko obiadem. Australijczycy chcieli koniecznie zjeść polską kaszankę na kolację. Zaopatrzeni w trzy grube kiszki, kiełbasę, boczek, jajka, warzywa, masło i chleb wróciliśmy na kwaterę, aby ustalić plan na najbliższe dni. Wyszedł nam naprawdę napięty terminarz!
***
Najpierw pojechaliśmy do Szarbska. W wiosce tej urodziła się moja babcia, a przodkowie mieszkali na pewno przez sto lat poprzedzających to wydarzenie, jak nie więcej. Byłem mocno ciekawy, jak wygląda ta miejscowość. Po drodze spytaliśmy napotkaną kobietę o nazwisko Szokalski. Dowiedzieliśmy się, że mieszka taka rodzina w Szarbsku. Odpowiednio skierowani minęliśmy ruiny młyna nad strugą, a w drodze do celu zatrzymaliśmy się jeszcze przy zabytkowej drewnianej kapliczce.


***
W Szarbsku nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Rodzina Szokalskich, do której trafiliśmy nie potrafiła znaleźć powiązań z dziadkiem Krysi. Dostaliśmy jedynie wskazówkę do jakiej osoby dotrzeć w Sulejowie, aby móc się czegoś dowiedzieć. W drodze powrotnej minęliśmy ciekawą kapliczkę skrytą w cieniu drzew z następującą inskrypcją:

"Na cześć i chwałę Panu Bogu fonduszem S.P. Wawrzeńca Kowalskiego syn Józef wzniósł tę figurę, 1902 r."
Inskrypcja przypomniała mi podobne napisy opisujące kapliczki w Skórkowicach widziane podczas drugiej wyprawy w piotrkowskie.


***
W drodze powrotnej do Dąbrówki spotkaliśmy raz jeszcze kobietę, która skierowała nas do rodziny Szokalskich. To dzięki niej mieliśmy teraz okazję spotkać się z Janem Zbigniewem Wroniszewskim, ponad 90-letnim panem, żołnierzem legendarnego Hubala, później Armii Krajowej, autorem "Szkiców historycznych Końskie", a także z jego bratem Kazimierzem Wroniszewskim, w latach 50-ych autorem artykułów o okolicznych nazwach miejscowych. Dzięki rozmowie z braćmi mogliśmy dowiedzieć się, jakie rodziny Szokalskich mieszkały w okolicy po II wojnie światowej. Od pierwszego z braci dowiedziałem się, jakie były okoliczności spalenia w 1944 roku przez Niemców wsi Zygmuntów, z której pochodziła moja prababcia Antonina.
***
Do zmierzchu jeszcze sporo czasu zostało, więc po pożegnaniu naszych rozmówców wróciliśmy do Dąbrówki i udaliśmy się na cmentarz w celu odszukania nagrobków rodzin o nazwisku Szokalski. Znałem ten cmentarz dość dobrze z pierwszej wycieczki. Niewątpliwie warto wspomnieć o nagrobku rodziny Żurawskich, właścicieli dworu w Szarbsku przed wojną, szykanowanych po wojnie przez władze komunistyczne, a także o licznych nagrobkach osób spalonych podczas pacyfikacji wsi Zygmuntów w 1944 roku.


***
Kolacja. Krysia wzięła się za warzywa, Alex za coś innego. Ja postanowiłem przygotować kaszankę. Pokroiłem na plastry, wrzuciłem na patelnię, dodałem cebulkę.
- Alex, jadłeś taką?
- Nie, pierwszy raz.

 Chyba smakowała. Zawartość patelni zniknęła w mgnieniu oka. Przy żubrówce i sękaczu siedzieliśmy do późna w nocy, tocząc rozmowy o Polsce, o australijskiej Polonii, anglosasach, australijskich aborygenach i oczywiście genealogii. Musiało być późno, gdy rozeszliśmy się od stołu każdy w swoją stronę.

***
Następnego dnia rano, śniadanie przygotowywał Alex. Jajecznica z boczkiem i cebulką była wyśmienita.


***
Po śniadaniu pojechaliśmy do Skórkowic, aby pomyszkować w księgach metrykalnych z przełomu XIX i XX wieku i poszukać zapisów o ślubach bądź zgonach rodzeństwa Antoniego Szokalskiego. Przejeżdżaliśmy przez wieś Starą, w której urodził się mój prapradziadek Łukasz Krupa . We wsi ciekawa kapliczka z inskrypcją pisaną ręką chłopską.



***
Do Skórkowic przyjechaliśmy tuż przed pogrzebem. Nie mając pewności, czy będziemy mogli zajrzeć do ksiąg metrykalnych udaliśmy się na cmentarz, w poszukiwaniu nagrobków rodzin o nazwisku Szokalski. Niewiele takich nagrobków w porównaniu z cmentarzem w Dąbrówce.
***

Przed wejściem na cmentarz już z daleka zwróciła naszą uwagę niezwykła budowla. Napotkany mężczyzna na pytanie co to za kapliczka, odpowiedział, że to był pierwszy obiekt postawiony na terenie cmentarza w formie latarni, mającej za zadanie wskazywać błąkającym się duszom drogę do miejsca wiecznego spoczynku.

***
W umówionym czasie stawiliśmy się na plebanii parafii Skórkowice. Nie było łatwo przekonać księdza bez wcześniejszej zapowiedzi, do przeglądania ksiąg, ale udało się! Znaleźliśmy między innymi akta zgonów Walerii Sokalskiej, Józefa Sokalskiego, Józefa Szokalskiego oraz akt zawarcia małżeństwa Ewy Szokalskiej, wszystkie dotyczące rodzeństwa Antoniego. Ja zaś dodatkowo odnalazłem akt zgonu mej praprababci Katarzyny z Dzidkowskich, a także akt zgonu Jana Sokalskiego, mego prapraprapradziadka.



***
Ze Skórkowic udaliśmy się do Sulejowa poszukiwać wskazanej nam wcześniej osoby o nazwisku Szokalski. Zupełnie w ciemno, ale korzystając z przekazanych wskazówek trafiliśmy. Zostaliśmy zaproszeni do środka na kawę, jednakże i tu nie udało się ustalić żadnych powiązań z dziadkiem Krysi. Atmosfera jednak była tak wesoła i przyjazna, że namówieni przez panią domu zostaliśmy aż do wieczora. Opuszczaliśmy Sulejów obładowani miodem z przydomowej pasieki oraz jabłkami.

***
Wieczorem zajechaliśmy jeszcze do Szarbska na zachód słońca. Jakże pięknie wyglądała wioska rozświetlona refleksami różu, pomarańczy i żółci, przebijającymi się przez nadciągającą szarość. Pagórkowaty teren, stare kapliczki, urocza zadrzewiona alejka prowadząca do dawnego dworku Żurawskich, szczekanie psów - wspaniałe akcenty kończące tę polsko-australijską wyprawę.