Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szokalski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szokalski. Pokaż wszystkie posty

środa, 12 czerwca 2024

Mój antenat był kowalem

Genealogią swoich przodków Janiszewskich nie zajmowałem się od prawie 20 lat. W zamierzchłych czasach, gdy stawiałem swoje pierwsze kroki w genealogii, jeździłem do Centrum Historii Rodziny w Warszawie, aby przeglądać mikrofilmy z parafii rzymskokatolickiej w Skórkowicach. Przejrzałem wówczas wszystkie dostępne księgi metrykalne z tej parafii i między innymi znalazłem akt ślubu Ignacego Franciszka Januszewskiego, mego 3xpradziadka z Antoniną Szokalską (moją 3xprababcią) w roku 1861. To był najstarszy dokument dotyczący mych przodków Janiszewskich, jakim do niedawna dysponowałem. Ignacy Franciszek nie pochodził bowiem z parafii Skórkowice. W akcie ślubu zapisano, że urodził się w Reczkowie, a mieszkał w Aleksandrowie z rodzicami czynszownikami. Reczków należał do parafii w Skotnikach, a ja przed następne kilkanaście lat nie zajrzałem do ksiąg metrykalnych tej parafii i nie kontynuowałem poszukiwań dokumentów tej linii rodziny. Czytelnik pewnie zauważył, że piszę o swoich przodkach Janiszewskich, a Ignacy Franciszek nosił nazwisko Januszewski. To nie pomyłka, w metrykach parafii skórkowickiej to nazwisko pisane jest w obu formach, jednak moja babcia zawsze mówiła o swych przodkach Janiszewskich i taką formę tego nazwiska przyjąłem. Rodzicami Ignacego Franciszka byli Idzi Januszewski i Katarzyna Januszewska z Kowalskich. Wówczas jeszcze, czytając iż byli czynszownikami nie przypuszczałem, że natknę się na kowala wśród mych przodków. Miałem już wśród nich rybaka oraz młynarza, ale na kowala nie natknąłem się wcześniej.

Wraz z upływem czasu metryki parafii rzymskokatolickiej w Skotnikach, jak i wielu innych parafii województwa łódzkiego zostały w dużej mierze zindeksowane i znajdują się w Genetece. Pozwoliło mi to w prosty sposób odnaleźć akt urodzenia Ignacego Franciszka.


I tu pierwsza niespodzianka. Idzi Januszewski, 31-letni ojciec Ignacego Franciszka został zapisany jako kowal. Człowiek legitymujący się profesją kowalską z reguły posiadał wyższy status materialny we wsi. Czy tak było z Idzim? Tego nie wiem.  Gdy w roku 1844, a więc trzy lata po Ignacym Franciszku rodziła się w Reczkowie jego siostra Agnieszka, Idzi został zapisany jako rolnik. Ale w roku 1850 rodzina Idziego i Katarzyny mieszkała w Wójczynie. Gdy urodziła im się córka Marianna, Idzi ponownie zapisany został jako kowal w metryce urodzenia córki, jak i w jej akcie zgonu 2 lata później. 

33-letni Idzi Januszewski ożenił się z 17-letnią Katarzyną Kowalską w Skotnikach w roku 1838. Już wówczas zapisany został, jako kowal. Idzi Januszowski urodził się w Barkowicach w parafii Sulejów, jako syn Piotra Januszewskiego i Agnieszki. Piotr, jak wynika z metryki ślubu jego syna, zmarł w wojsku. Jakim wojsku i kiedy? Czy podczas powstania listopadowego?

Katarzyna Kowalska zaś urodziła się w Przyrąbie w parafii Rzejowice, jako córka Antoniego Kowalskiego i Marianny z Daniszewskich. W momencie ślubu mieszkała w Ojrzeniu z rodzicami.

Wygląda na to, że antenaci z rodziny Janiszewskich nie należeli do tych, którzy przywiązują się do jednego miejsca zamieszkania.

niedziela, 21 października 2012

Trzecia wycieczka w piotrkowskie

Krysia napisała do mnie rok temu. Podobnie jak ja poszukiwała informacji o swoich przodkach. Konkretnie o swoim dziadku Antonim Szokalskim. Antoni urodził się w 1887 roku w Szarbsku. Wiadomo, że ożenił się w 1914 roku w Kruszynie koło Radomska. Jego syn Jaromir niewiele mógł pamiętać. Stracił ojca w wieku dwunastu lat. Był wychowywany przez macochę, gdyż ojciec szybko wstąpił w drugi związek małżeński po śmierci pierwszej żony.
***
W 1939 roku Jaromir trafił do niewoli niemieckiej, a po wojnie przez Anglię do Australii. W Australii urodziła się Krysia i choć jest to jej ojczyzna, jak sama mówi, czuje mocno swoje polskie korzenie. Niestety ojciec niewiele przekazał jej informacji o dziadku, a z żyjących członków rodziny nikt nic nie wie o środowisku rodzinnym Antoniego.
***
Rodzicami Antoniego byli Kazimierz i Barbara z Gawrońskich zamieszkali w Szarbsku. Rodzicami Kazimierza Franciszek i Józefa z Pancerów, zaś ojcem Franciszka Roch Sokalski (około 1790 - 1853 Szarbsko), rodzony brat mego praprapraprapradziadka Piotra Sokalskiego.
 ***
Dobrze trafić na kogoś o wspólnych korzeniach, sięgających tak nieodległych czasów - do początku XIX wieku! Nieocenioną rolę w takich przypadkach spełnia internet!
***
Gdy przeczytałem w jednym z e-maili, że latem Krysia zamierza odwiedzić wraz z synem Alexem Polskę i dodatkowo udać się do Szarbska nie wahałem się długo. "Chętnie odwiedzę Szarbsko po raz pierwszy wraz z Wami!" brzmiała moja wiadomość.

***
Zamieszkaliśmy w Dąbrówce u pani Teresy. Dwa oddzielne domki, każdy dwuosobowy. Była piękna pogoda i byliśmy głodni. Pierwszy wspólny obiad zjedliśmy na ocienionej werandzie domu naszej gospodyni. Zupa ogórkowa i naleśniki z serem polane słodką śmietaną i sosem malinowym. Pychota!

***
Zakupy w lokalnym sklepie spożywczym. Mieliśmy być w Dąbrówce przez dwa dni, z zamówionym tylko obiadem. Australijczycy chcieli koniecznie zjeść polską kaszankę na kolację. Zaopatrzeni w trzy grube kiszki, kiełbasę, boczek, jajka, warzywa, masło i chleb wróciliśmy na kwaterę, aby ustalić plan na najbliższe dni. Wyszedł nam naprawdę napięty terminarz!
***
Najpierw pojechaliśmy do Szarbska. W wiosce tej urodziła się moja babcia, a przodkowie mieszkali na pewno przez sto lat poprzedzających to wydarzenie, jak nie więcej. Byłem mocno ciekawy, jak wygląda ta miejscowość. Po drodze spytaliśmy napotkaną kobietę o nazwisko Szokalski. Dowiedzieliśmy się, że mieszka taka rodzina w Szarbsku. Odpowiednio skierowani minęliśmy ruiny młyna nad strugą, a w drodze do celu zatrzymaliśmy się jeszcze przy zabytkowej drewnianej kapliczce.


***
W Szarbsku nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Rodzina Szokalskich, do której trafiliśmy nie potrafiła znaleźć powiązań z dziadkiem Krysi. Dostaliśmy jedynie wskazówkę do jakiej osoby dotrzeć w Sulejowie, aby móc się czegoś dowiedzieć. W drodze powrotnej minęliśmy ciekawą kapliczkę skrytą w cieniu drzew z następującą inskrypcją:

"Na cześć i chwałę Panu Bogu fonduszem S.P. Wawrzeńca Kowalskiego syn Józef wzniósł tę figurę, 1902 r."
Inskrypcja przypomniała mi podobne napisy opisujące kapliczki w Skórkowicach widziane podczas drugiej wyprawy w piotrkowskie.


***
W drodze powrotnej do Dąbrówki spotkaliśmy raz jeszcze kobietę, która skierowała nas do rodziny Szokalskich. To dzięki niej mieliśmy teraz okazję spotkać się z Janem Zbigniewem Wroniszewskim, ponad 90-letnim panem, żołnierzem legendarnego Hubala, później Armii Krajowej, autorem "Szkiców historycznych Końskie", a także z jego bratem Kazimierzem Wroniszewskim, w latach 50-ych autorem artykułów o okolicznych nazwach miejscowych. Dzięki rozmowie z braćmi mogliśmy dowiedzieć się, jakie rodziny Szokalskich mieszkały w okolicy po II wojnie światowej. Od pierwszego z braci dowiedziałem się, jakie były okoliczności spalenia w 1944 roku przez Niemców wsi Zygmuntów, z której pochodziła moja prababcia Antonina.
***
Do zmierzchu jeszcze sporo czasu zostało, więc po pożegnaniu naszych rozmówców wróciliśmy do Dąbrówki i udaliśmy się na cmentarz w celu odszukania nagrobków rodzin o nazwisku Szokalski. Znałem ten cmentarz dość dobrze z pierwszej wycieczki. Niewątpliwie warto wspomnieć o nagrobku rodziny Żurawskich, właścicieli dworu w Szarbsku przed wojną, szykanowanych po wojnie przez władze komunistyczne, a także o licznych nagrobkach osób spalonych podczas pacyfikacji wsi Zygmuntów w 1944 roku.


***
Kolacja. Krysia wzięła się za warzywa, Alex za coś innego. Ja postanowiłem przygotować kaszankę. Pokroiłem na plastry, wrzuciłem na patelnię, dodałem cebulkę.
- Alex, jadłeś taką?
- Nie, pierwszy raz.

 Chyba smakowała. Zawartość patelni zniknęła w mgnieniu oka. Przy żubrówce i sękaczu siedzieliśmy do późna w nocy, tocząc rozmowy o Polsce, o australijskiej Polonii, anglosasach, australijskich aborygenach i oczywiście genealogii. Musiało być późno, gdy rozeszliśmy się od stołu każdy w swoją stronę.

***
Następnego dnia rano, śniadanie przygotowywał Alex. Jajecznica z boczkiem i cebulką była wyśmienita.


***
Po śniadaniu pojechaliśmy do Skórkowic, aby pomyszkować w księgach metrykalnych z przełomu XIX i XX wieku i poszukać zapisów o ślubach bądź zgonach rodzeństwa Antoniego Szokalskiego. Przejeżdżaliśmy przez wieś Starą, w której urodził się mój prapradziadek Łukasz Krupa . We wsi ciekawa kapliczka z inskrypcją pisaną ręką chłopską.



***
Do Skórkowic przyjechaliśmy tuż przed pogrzebem. Nie mając pewności, czy będziemy mogli zajrzeć do ksiąg metrykalnych udaliśmy się na cmentarz, w poszukiwaniu nagrobków rodzin o nazwisku Szokalski. Niewiele takich nagrobków w porównaniu z cmentarzem w Dąbrówce.
***

Przed wejściem na cmentarz już z daleka zwróciła naszą uwagę niezwykła budowla. Napotkany mężczyzna na pytanie co to za kapliczka, odpowiedział, że to był pierwszy obiekt postawiony na terenie cmentarza w formie latarni, mającej za zadanie wskazywać błąkającym się duszom drogę do miejsca wiecznego spoczynku.

***
W umówionym czasie stawiliśmy się na plebanii parafii Skórkowice. Nie było łatwo przekonać księdza bez wcześniejszej zapowiedzi, do przeglądania ksiąg, ale udało się! Znaleźliśmy między innymi akta zgonów Walerii Sokalskiej, Józefa Sokalskiego, Józefa Szokalskiego oraz akt zawarcia małżeństwa Ewy Szokalskiej, wszystkie dotyczące rodzeństwa Antoniego. Ja zaś dodatkowo odnalazłem akt zgonu mej praprababci Katarzyny z Dzidkowskich, a także akt zgonu Jana Sokalskiego, mego prapraprapradziadka.



***
Ze Skórkowic udaliśmy się do Sulejowa poszukiwać wskazanej nam wcześniej osoby o nazwisku Szokalski. Zupełnie w ciemno, ale korzystając z przekazanych wskazówek trafiliśmy. Zostaliśmy zaproszeni do środka na kawę, jednakże i tu nie udało się ustalić żadnych powiązań z dziadkiem Krysi. Atmosfera jednak była tak wesoła i przyjazna, że namówieni przez panią domu zostaliśmy aż do wieczora. Opuszczaliśmy Sulejów obładowani miodem z przydomowej pasieki oraz jabłkami.

***
Wieczorem zajechaliśmy jeszcze do Szarbska na zachód słońca. Jakże pięknie wyglądała wioska rozświetlona refleksami różu, pomarańczy i żółci, przebijającymi się przez nadciągającą szarość. Pagórkowaty teren, stare kapliczki, urocza zadrzewiona alejka prowadząca do dawnego dworku Żurawskich, szczekanie psów - wspaniałe akcenty kończące tę polsko-australijską wyprawę.

środa, 15 czerwca 2011

Jak połknąć bakcyla?

Zainteresowanie genealogią, chyba pisałem już o tym na blogu, przyszło w moim przypadku niejako naturalnie. Czułem, że muszę spisać i uporządkować już posiadaną wiedzę, że dopiero takie uporządkowanie będzie stanowić punkt wyjścia do dalszych poszukiwań. Na pewno duży wpływ na to, jak zacząć, od czego, jak uporządkować posiadaną wiedzę, miała lektura książki Małgorzaty Nowaczyk "Poszukiwanie przodków. Genealogia dla każdego", a także internetowe forum Genpolu. Ale jak to w każdym zajęciu, hobby, pracy bywa - pojawiają się trudności. Dla mnie takim momentem był na pewno akt notarialny do którego dotarłem na początku swych poszukiwań genealogicznych. Dokument spisany był w języku rosyjskim, pochodził z 1904 roku, zawierał 4 niepełne strony informacji, formatu nieco większego od A4. Charakter pisma osoby tworzącej dokument był wyraźny, wręcz kaligraficzny, ale co z tego, ni w ząb nie rozumiałem, co jest w nim napisane. Mój rosyjski był słaby, wielu wyrazów w ogóle nie byłem pewien, zniechęciłem się. A z drugiej strony bardzo chciałem znać treść dokumentu! Byłem pewien, że odnajdę w nim wiele istotnych informacji, że dokument przemówi klimatem czasu, że choć trochę zasmakuję tego, co zdarzyło się trochę ponad 100 lat wcześniej.

Pierwszy kontakt z dokumentem miałem, gdy jeszcze nie znałem forum Genpolu, nie czytałem książki Małgorzaty Nowaczyk - byłem zdany sam na siebie. Traf chciał, że kolega znał tłumaczkę języka rosyjskiego, dla której język ten był niejako językiem ojczystym - repatriowana była wraz z rodzicami z terenów ZSRR dopiero w roku 1958. Przekazałem jej jedną z kopii dokumentu i umówiłem się na spotkanie. Stwierdziła, że dokument będzie trudny do przetłumaczenia, gdyż język rosyjski po rewolucji bolszewickiej 1917 roku przeszedł reformę, wielu liter, jak i słów już się dzisiaj nie używa. Po mniej więcej dwóch godzinach spotkania wiedziałem jednak mniej więcej, czego dokument dotyczy. Ale chciałem wiedzieć więcej!

Kolejną wersję tłumaczenia uzyskałem dzięki forum internetowemu. Ale nadal była ona dziurawa. Wielu wyrazów i zdań osoba tłumacząca nie była pewna.

Wiedząc już jednak tak dużo, postanowiłem wziąć sprawę dosłownie w swoje ręce. Miałem książkę Małgorzaty Nowaczyk, w której znajduje się słowniczek wyrazów występujących w starych dokumentach rosyjskich, kupiłem sobie dobry słownik współczesnego języka rosyjskiego i ... dwie noce z rzędu spędziłem na tłumaczeniu dokumentu. Często poszczególnych wyrazów nie byłem pewien, więc porównywałem na zasadzie prób i błędów możliwe wersje z książką i słownikiem. I przetłumaczyłem!

Przygoda ta nauczyła mnie, jak ważna jest cierpliwość w genealogii. Na niektóre odkrycia trzeba po prostu czekać i czekać. Często ważna jest pomysłowość podpowiadająca, gdzie, u kogo by tu jeszcze sprawdzić. I najważniejsze - nigdy później nie miałem problemu, aby z jakichś dokumentów obcojęzycznych "wyciągnąć" to co istotne.

A teraz przejdźmy do samego dokumentu:


Jest to główny wypis z aktów notarialnych notariusza przy Kancelarii Hipotecznej Sędziego Pokoju w mieście Końskie, spisany 27 stycznia 1904 roku przez Iwana Wąsowicza, syna Edwarda.

Główne osoby stające do aktu to:

Jan Sokalski inaczej Szokalski, mój prapraprapradziadek, syn Piotra,
Wiktoria Krupa z urodzenia Janiszewska, córka Ignacego, moja praprababcia,
Łukasz Krupa, mąż Wiktorii, towarzyszący jej,
Andrzej Janiszewski, syn Ignacego, brat Wiktorii,
Kazimierz Janiszewski, syn Ignacego, również brat Wiktorii.

Wszystkie wymienione wyżej osoby były chłopami rolnymi, zamieszkałymi we wsi Szarbsko. Jako dowody tożsamości przedstawili zaświadczenia wójta gminy Skotniki, do której należało Szarbsko.

Przedmiotem aktu była umowa sprzedaży zagrody chłopskiej należącej do Jana Sokalskiego. Sprzedawał on po jednej trzeciej swoim wnukom: Wiktorii, Andrzejowi i Kazimierzowi. Miarami powierzchni obszarów składających się na zagrodę były dziś już nie używane morgi i pręty. Zagroda została sprzedana za kwotę 60 rubli. Dodatkowo wnukowie zobowiązali się do opieki nad Janem Sokalskim oraz do pogrzebania jego ciała po śmierci.

Odchodząc na chwilę od treści aktu, chciałbym wspomnieć, że nie odnalazłem metryki zgonu Jana Sokalskiego, przeglądając księgi metrykalne parafii Skórkowice. Być może w pośpiechu umknęła mi. Nie wiem. Wiktoria zmarła w następstwie ciężkiego porodu w roku 1906, Kazimierz w roku 1919, dalsze losy Andrzeja nie są mi znane.

W akcie notarialnym znajduje się jeszcze jedna ciekawostka - nazwy działek w Szarbsku, które wchodziły w skład zagrody, tj:

"plac", "Głowczyny", "Niwa", "na Babach", "Borek", "ług", "ogród", "na Gucy", "Grojce", "ziemia pod łąkami", "Dziki las".

Zagroda musiała być mocno rozdrobniona. Moja ś.p. babcia podobno wiedziała, gdzie powyższe działki leżą. Ciekaw jestem, czy wśród współczesnych mieszkańców Szarbska takie nazwy funkcjonują.

wtorek, 16 listopada 2010

Druga wycieczka w piotrkowskie

Po trzech latach znów pojechałem do Piotrkowa Trybunalskiego. Białystok spowijał półmrok, gdy wsiadaliśmy wraz z Anną do pociągu, który bez przesiadek miał nas zawieźć do celu podróży. Plan był dość napięty. Miałem zamiar odwiedzić nowy cmentarz rzymskokatolicki w Piotrkowie Trybunalskim, na którym nigdy wcześniej nie byłem i odnaleźć nagrobki prababci oraz innych krewnych, pojechać do Skórkowic i tam przejrzeć parafialne księgi metrykalne z lat 1888-1920, następnie wrócić do Piotrkowa i odwiedzić parafię pw. świętych Jacka i Doroty, gdzie zależało mi na znalezieniu metryki zgonu prababci. Dość dużo, jak na jeden dzień, choć wszystkie spotkania postarałem się wcześniej zaaranżować.


W Piotrkowie wysiedliśmy z pociągu po wpół do jedenastej. Zaszliśmy do nieopodal położonego dworca autobusowego i dowiedzieliśmy się, że autobus do Skórkowic odchodzi o 12.10. Mieliśmy 1,5 godziny, aby dojść do cmentarza, odnaleźć nagrobki i wrócić na autobus.

Nekropolie piotrkowskie położone są przy ulicy Cmentarnej, niedaleko ścisłego centrum miasta. Naszym celem był nowy cmentarz rzymskokatolicki, na którym chcieliśmy odnaleźć 4 nagrobki. Do cmentarza szliśmy ulicą Wojska Polskiego zabudowaną XIX-wiecznymi lub z początku XX wieku, dość odrapanymi, kamienicami.


Dochodząc do nowego cmentarza mijaliśmy widoczne za murem nagrobki najstarszej piotrkowskiej nekropolii. Nie było jednak czasu, aby ją odwiedzić. Niedaleko bramy nowego cmentarza we wskazanym miejscu czekała już na nas mapka z rozlokowaniem kwater i poszukiwanych nagrobków (podziękowania dla pani z biura cmentarza).

Dość szybko odnaleźliśmy nagrobek stryjostwa mojej babci - Jana Krupy (08.06.1889 - 07.04.1930) i jego żony Stanisławy z Woźnickich (20.09.1895 - 12.03.1981). Jan Krupa był legionistą w okresie I wojny światowej, a po wojnie prowadził warsztat szewski w Piotrkowie Trybunalskim.

"Brat ojca, Jan, był żarliwym zwolennikiem Legionów[...] Pewnego dnia - chyba w pierwszej połowie 1914 roku, pamiętam tę scenę dobrze - ojciec przybiegł ze wsi i ze strachem powiedział matce, że przyjechali Kozacy. Gdzieś z ukrycia przyniósł książki i różne broszury. W podnieceniu pchał je siłą w ogień, aż sklepienie na przodzie paleniska glinianej kuchni rozsypało się. Jak się później okazało, Kozacy nie przyjechali na rewizję. Ojciec spalił niepotrzebnie książki i zepsuł świeżo bieloną kuchnię. Od matki dostał "odręczne" wymówki za kuchnię, od brata przy najbliższej naradzie spiskowców również wiele niepochlebnych słów z powodu zniszczenia literatury szczególnie ważnej, dotyczącej Legionów."


Odwiedziliśmy również miejsce pochówku mojej prababci Antoniny Krupy z Krzysztofików (4.05.1888 - 5.01.1943), która jest pochowana razem ze swoim wnukiem Janem Wroniszewskim (16.11.1939 - 15.07.1997).

Niestety nie odnaleźliśmy nagrobka Władysława Krupy, drugiego stryja mej babci. Pośpiech sprawił też, że nie poszukiwaliśmy nagrobka Stefana Krupy, brata mej babci. Do odjazdu autobusu zostało już niewiele czasu, więc szybko ruszyliśmy w kierunku dworca autobusowego.

Po około godzinie jazdy stukaliśmy do drzwi plebanii. Ksiądz okazał się bardzo gościnny. Przez 3 godziny mogłem wertować księgi.

Interesowały mnie przede wszystkim księgi urodzeń, zaślubionych i zgonów z lat 1888-1920. Księgi skórkowickie z lat 1810-1815 i 1819-1888 przeglądałem przez ostatnie kilka lat w mormońskiej czytelni Centrum Historii Rodziny. Natomiast rok 1920 jest czasem powstania parafii pw. św. Rozalii w Dąbrówce, która objęła miejscowości zamieszkałe przez większość moich przodków: Starą, Zygmuntów, Klew, Dąbrówkę oraz Szarbsko. Większość zapisów z okresu, który mnie interesował prowadzona była w języku rosyjskim.

Wyjazd okazał się bardzo owocny. Oto co odnalazłem i co udało mi się ustalić.

1. Pokolenie praprapradziadków (3xpra):

- metryka zgonu praprapradziadka Ignacego Franciszka Janiszewskiego (często nazwisko Janiszewski w aktach parafii skórkowickiej zapisywano jako Januszewski lub Januszowski). Zapis ten pokazuje, w jaki sposób dokonywano pomyłek w dawnych czasach. Rodzice Ignacego Franciszka wpisani do aktu zgonu noszą imiona rodziców jego drugiej żony - Marianny Gębickiej. Imię Marianny także przekręcono na Juliannę - imię jej matki. A że jest to akt zgonu mego praprapradziadka, jestem na 99 % pewien. Analizując bowiem akta parafii Skórkowice przez cały wiek XIX nie natknąłem się na innych Janiszewskich niż rodzina i potomkowie mego praprapradziadka, który urodził się w Reczkowie w sąsiedniej parafii, a do parafii skórkowickiej "wprowadził" Janiszewskich poprzez małżeństwo z moją prapraprababcią Antoniną z Szokalskich.

2. Pokolenie prapradziadków.

- metryka ślubu mego prapradziadka Łukasza Krupy (ur. 11.10.1856) z Emilią ze Snochowskich. Swego czasu babcia opowiadała mi, że po śmierci pierwszej żony Wiktorii z Janiszewskich, jej dziadek Łukasz Krupa ożenił się po raz drugi z niejaką Gustą. Odnaleziony akt zawarcia małżeństwa wyjaśnia wszystko. Gusta to właśnie Emilia ze Snochowskich, która w momencie zamążpójścia za mego prapradziadka była wdową po pierwszym mężu Janie Guście.

- metryka zgonu mej praprababci Wiktorii Krupy z Janiszewskich (13.12.1861 - 23.07.1906), pierwszej żony wymienionego wyżej Łukasza Krupy. Data śmierci potwierdza, to co słyszałem kiedyś od babci, że Wiktoria zmarła w wyniku ciężkiego porodu. Odnalazłem bowiem również zapis urodzenia Stanisława Krupy, syna Łukasza i Wiktorii, urodzonego 23.07.1906 roku, zmarłego dwa dni później.

- akt zgonu Kazimierza Janiszewskiego, brata Wiktorii.

3. Pokolenie pradziadków.

- metryka ślubu mych pradziadków: Ignacego Krupy (22.01.1882 - 8.11.1941) i Antoniny z Krzysztofików.



- metryki chrztu braci pradziadka Ignacego:

- Jana Krupy, wspominanego już wyżej.

"W ostatnim okresie przed wybuchem pierwszej wojny światowej przyjezdni z Piotrkowa wywoływali we wsi szczególnie duże ożywienie. Stryj Jan odgrywał chyba w tej grupie najważniejszą rolę. Ze słów, które w rozmowie często padały, utkwiły mi w pamięci: Sybir i Legiony. Nie umiałem sobie z nimi poradzić - co to jest ten Sybir i Legiony? Z czasem doszło trzecie, Diabla Góra. Po latach, kiedy świat był mi widniejszy, przestały one być dla mnie zagadką. W sąsiedniej wsi, Aleksandrowie, mieszkał Franciszek Wojciechowski, nauczyciel cieszący się w okolicy bardzo dobrą opinią jako człowiek i Polak. Na tej tajemnicą okrytej Diablej Górze z jego udziałem odbywały się nocami, z soboty na niedziele, narady i zjazdy organizatorów walki z zaborcą carskim. Stryj Jan Krupa i jego koledzy spełniali rolę osłony, czy ochrony. Na początku 1914 roku stryj wraz kolegą Franciszkiem Wereszką przyjechał do Szarbska. Byli rozczarowani, gdyż miało przybyć znacznie więcej ludzi na ten punkt zbiórki. Po paru dniach, obaj wyposażeni na drogę w jedzenie i inne potrzebne rzeczy, udali się w kierunku Częstochowy, by przedostać się do Krakowa. Chcieli wstąpić do Legionów. Stryjowi udało się zrealizować marzenia - walczył o wolną Polskę, ale poznał też sławny obóz niemiecki w Szczypiornie. Po zwolnieniu się z wojska zamieszkał w Piotrkowie i przejął po zmarłym koledze zakład szewski. Kiedy miał wolny czas, pracownicy nagabywali go, aby opowiadał o wojnie i Legionach."

- Władysława Krupy (1892 - 1974). Władysław, podobnie, jak jego brat Jan, wyjechał z rodzinnej wsi do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie pracował w piekarni. Na marginesie aktu urodzenia znajduje się dopisek informujący, że w roku 1928 Władysław wstąpił w związek małżeński z Zofią Kardynią. Moja babcia wspominała, że brat Zofii - Zenon, pracujący przed wojną w hucie szkła Hortensja, przywoził na święta Bożego Narodzenia bombki szklane wyprodukowane w tejże hucie.


- Stanisława Krupy (23.07.1906 - 25.07.1906), dziecka, które żyło tylko dwa dni, o którego istnieniu wcześniej nie wiedziałem.

- Wacława Krupy, o którego istnieniu moja babcia, opowiadając mi kiedyś o przodkach, nie wiedziała. Wacław zmarł młodo w wieku 9 lat, na jego ślad natrafiłem analizując dawne dokumenty rodzinne.


- Konstantego Krupy.

"Większość pracowników w zespole stryja miała skrajnie lewicowe poglądy. Przewodził im młodszy brat Jana, Konstanty.[...]

"W niedzielę 16 maja 1943 r. przyjechał do mnie stryj Jan Krupa-Skibiński z grupy pepeesowskiej WRN w Radomsku i kategorycznie żądał, abym z nim opuścił Piotrków, wróżąc mi wpadkę. Nie zdecydowałem się wyjechać natychmiast. Przyrzekłem, że w środę będę w Radomsku. Uwierzył i wyjechał. Po południu przyszedł Józef Bakalarski i zaproponował pójście do kina. Po powrocie zrobiliśmy kolację. Od dłuższego czasu nie spałem w swoim mieszkaniu. Dlaczego wtedy ogarnęło mnie lenistwo? Na pół rozebrany położyłem się na łóżku. Uspokajałem się, że przy niedzieli nie przyjdą."

Według relacji babci Konstanty Krupa używał pseudonimu Jan Skibiński podczas okupacji. Na marginesie odnalezionego przeze mnie aktu urodzenia znajduje się dopisek, że Konstanty Krupa zmienił i imię i nazwisko na Jan Skibiński. Po wojnie związany z nową władzą w Łodzi. Poszukując informacji o Konstantym Krupie w internecie, natknąłem się na interesujący akapit w artykule "Obchody 1000-lecia chrztu Polski w dokumentach SB" opublikowanych na stronach Archidiecezji Łódzkiej:

"Wielu uważało, że efekt tych posunięć będzie odwrotny w stosunku do zamierzonego przez władze. Tak sądził m.in. Jan Krupa-Skibiński, dyrektor administracyjny Zakładów Przetwórstwa Drzewnego w Łodzi przy ul. Kopcińskiego : "Przez przyjazd Wyszyńskiego wszystko postawiono w stan pogotowia, jakby to groziło rewolucją. Jakiś obłęd ich opętał, że do tego przywiązują taką wagę. Nawet konflikt na Bliskim Wschodzie zszedł na drugi plan. Taka silna władza ludowa, a boi się przyjazdu Wyszyńskiego. Ludzie na pewno zrobią na złość i pójdą zobaczyć Wyszyńskiego, nie pomogą żadne imprezy i będzie wielka masa ludzi i będzie manifestacja"."

4. Pokolenie dziadków.

- metryka chrztu Stefana Krupy (1909 - 1983), brata mej babci, działacza przedwojennego PPS w Piotrkowie Trybunalskim, współtwórcy powstałej w 1938 roku Robotniczej Spółdzielni "Wyzwolenie", więźnia Oświęcimia, Buchenwaldu i Flossenburga.


- metryki chrztów Marianny Krupy i Stanisława Krupy, rodzeństwa mojej babci, które zmarło we wczesnym dzieciństwie.


- metryka chrztu Jana Krupy (1912 - 1980), kolejnego z braci mej babci, w czasie wojny przebywającego na robotach przymusowych w okolicach Bielefeld, po wojnie, aż do śmierci, mieszkańca zachodniopomorskiego Morynia.

- metryka chrztu siostry mej babci - Kazimiery Krupy (1914 - 2001), która większą część swego życia po wojnie spędziła w Szczecinie.


W samych Skórkowicach na uwagę zasługuje kościół pw. św. Łukasza Ewangelisty. Początki istnienia kościoła w Skórkowicach sięgają roku 1313, gdy z fundacji dziedziców Skórkowskich herbu Jelita powstał pierwszy modrzewiowy budynek świątyni. Obecny kościół pochodzi z lat 1639 - 1648. W zewnętrznym murze świątyni znajdują się trzy zabytkowe tablice nagrobne, dwie związane z rodem Skórkowskich, jedna poświęcona Justynie z Ostromęckich Cebulskiey.


Szczególne zainteresowanie wzbudziły we mnie dwie kapliczki: jedna ustawiona w centralnym punkcie wsi, druga przy drodze na cmentarz. Obie ufundowane przez rodziny chłopskie - nazwiska Pisiałek i Jończyk często spotykane są w XIX-wiecznych parafialnych księgach metrykalnych. Napisy wykonane ręką chłopską chwytają za serce.




Do Piotrkowa wróciliśmy w porze zmierzchu. Wnętrze kościoła pw. św. Jacka i św. Doroty robi ogromne wrażenie przepychem, ale jednocześnie pięknem wystroju. W kruchcie malowidło upamiętniające poległych w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku oraz napis poświęcony wieloletniemu rektorowi tej świątyni, pochodzącemu z Podlasia Eugeniuszowi Leliwie-Lipińskiemu. Z księdzem spotkaliśmy się po wieczornej mszy. Księga zmarłych z lat II wojny światowej, do której mieliśmy okazję zajrzeć w celu sfotografowania zapisu o metryki zgonu prababci Antoniny z Krzysztofików nie przypomina ksiąg skórkowickich, jest już podzielona na stałe rubryki, oprawiona w grube okładki. Świadectwo tamtych czasów. Dowiaduję się, że prababcia zmarła w piotrkowskim szpitalu św. Trójcy.


Nie skorzystaliśmy z rady księdza i nie zjedliśmy kolacji w restauracji "Pod kasztanami". Anna wypatrzyła bowiem sieciową pizzernię "Gruby benek", o której mieliśmy bardzo dobre zdanie po jednej z wycieczek rowerowych po Białymstoku. Pizza benek trybunalski, którą zamówiliśmy nie należała jednak do najlepszych.

Było już późno, trzeba było zakotwiczyć w jakimś hotelu. Piotrków mimo, że jest byłym miastem wojewódzkim, nie dysponuje szeroką bazą hotelową. Zdecydowaliśmy się na położony nieopodal dworca "Hotel Trybunalski", nie najwyższych lotów, ale miał wolne miejsca! A wczesnym rankiem dnia następnego wyruszyliśmy w drogę powrotną.


***

Wszystkie cytaty kursywą pochodzą z książki Stefana Krupy "A jednak tak było", Wydawnictwo Literackie, Kraków, 1981.