Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Artur Rhode. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Artur Rhode. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 9 kwietnia 2019

Halle - kościelna metryka ślubu Marcina Uzarka i Balbiny Kaczmarek

2 lata temu odnalazłem metrykę ślubu prapradziadków. Był to dokument urzędowy, wskazujący na emigrację mych przodków z południowej Wielkopolski do Niemiec za chlebem. Później w drugiej części wspomnień Artura Rhode odnalazłem fragment potwierdzający, że kierunek poszukiwań pracy przez robotników z okolic Odolanowa właśnie w Halle, był dość popularny dzięki niedrogiemu połączeniu kolejowemu.

Planuję odwiedzić Halle, przejść się dawną uliczką Grosse Brauhaugasse, poczuć klimat miasta, z pewnością mocno zmienionego od końca XIX wieku. Postanowiłem wcześniej odnaleźć kościelny akt ślubu Marcina i Balbiny. Skoro ślub cywilny prapradziadków odbył się w Halle, spodziewałem się, że i kościelny miał miejsce w tym mieście. Nie omyliłem się. Oto skan metryki, którą znalazłem na stronach Archiwum Diecezjalnego w Magdeburgu:



Metryka ślubu zarejestrowana pod numerem 2 w roku 1889 opisuje Marcina (Martina) Usarka (częściej używana forma nazwiska w powiecie odolanowskim, choć nazwisko córki Marcina - Józefa zapisywane było w formie Uzarek w dokumentach), jako robotnika rolnego (? - Landarbeiter, jeśli dobrze odczytuję), mieszkającego przy ulicy Grosse Brauhausgasse 30, zrodzonego z Alberta U. (Wojciecha Uzarka) i Cathariny Troji (poprawnie nazwisko mej 3xprababki brzmi Trocha) w miejscowości Garky (poprawnie Garki) 2 września 1859 roku.

Balbina Kaczmarek według powyższej metryki ślubu mieszkała przy Grosse Brauhaugasse 10, czyli w jednym z sąsiednich domów. Przy podawaniu imion i nazwisk rodziców doszło i w tym przypadku do zniekształcenia. Ojciec Adam K. zapisany został poprawnie, ale już matka Maugaschata Kowaleska to w rzeczywistości Małgorzata Kowalska. Ślub miał miejsce 20 stycznia 1889 roku, czyli dzień po rejestracji w Standesamt (urzędzie stanu cywilnego). Jako świadkowie podpisali sie Leutner i Eilers.

Pomoc w zlokalizowaniu ksiąg metrykalnych z parafii katolickiej w Halle znalazłem na forum internetowym forum.ahnenforschung.net. Parafia rzymskokatolicka w tym mieście została reaktywowana po "okresie reformacji" w roku 1755. Jeden tylko kościół katolicki obsługiwał wiernych i w roku 1889, gdy Marcin z Balbiną brali w Halle ślub. Drugi kościół katolicki pw. św. Franciszka i św. Elżbiety został otwarty w roku 1896 ze względu na duży napływ katolickich robotników z terenu zaboru pruskiego.

Użytkowniczka wyżej wspomnianego forum "Catha-Tina" udostępniła mi również plan Halle z końca XIX wieku oraz podała link do księgi adresowej Halle z 1889 roku, gdzie można zapoznać się z listą mieszkańców Grosse Brauhausgasse 10 i Grosse Brauhausgasse 30 w roku. Dziękuję w tym miejscu.

wtorek, 28 listopada 2017

"Wspomnienia odolanowskie" Artura Rhode

Dotarła do mnie wydana niedawno kolejna część wspomnień Artura Rhode, pt. "Wspomnienia odolanowskie".  Autor zanim został pastorem parafii ewangelickiej w Ostrzeszowie, pełnił podobną funkcję w Odolanowie, do którego trafił w roku 1889. Książka jest przede wszystkim doskonałym dokumentem dla badaczy codziennego życia parafii ewangelickiej na pograniczu kulturowym polsko-niemieckim w południowej Wielkopolsce pod koniec XIX wieku.

Ja znalazłem w niej sporo fragmentów interesujących z punktu widzenia genealogicznego. Mój prapradziadek Marcin Uzarek pochodził ze wsi Garki koło Odolanowa, a jego przodkowie zamieszkiwali okolicę przynajmniej od końca XVIII wieku. Artur Rhode przedstawia w sposób bardzo obrazowy położenie geograficzne Odolanowa w dolinie rzeki Baryczy, na bagnistych terenach, co było główną przyczyną rozproszonego rozwoju tego miasta podzielonego na trzy odrębne jednostki osadnicze: przedmieście Górka z drewnianym kościołem świętej Barbary, centrum miasta z kościołem świętego Marcina i przedmieście zamkowe z nieistniejącym już kościołem Świętego Krzyża. Poza opisem położenia miasteczka, znajdziemy w książce wiele szczegółów dotyczących rozwoju historycznego poszczególnych jego części.

Jest też sporo uwag dotyczących okolicznych wiosek. W ten sposób dowiedziałem się, że Garki była jedną z głównych wsi zamieszkałych przez ewangelików i po roku 1891 stykała się z nowo wybudowaną szosą wiodącą z Odolanowa do Granowca. W Garkach, Granowcu i Bogdaju dominowały takie nazwiska, jak Kromarek, Kubica, Kolata, Waldeck, Marschalek i Rostalski (widać tę dominację w XIX wiecznych księgach stanu cywilnego parafii katolickiej w Odolanowie), a osoby je noszące były częściowo pochodzenia niemieckiego, jednak mówiły niemal wyłącznie po polsku. Moja 4xprababcia Rozalia nosiła panieńskie nazwisko Kubica, mieszkała w Garkach i była wyznania katolickiego, więc wskazania autora prowadzą do pytań, jak to było w jej przypadku. Podobnie z dużym zainteresowaniem czytałem o codziennym życiu parafii ewangelickiej i realiach życia chłopów ewangelików, zamieszkujących okolice Odolanowa, mając na uwadze, że Katarzyna Trocha, jedna z moich antenatek mogła pochodzić z takiej właśnie chłopskiej rodziny ewangelickiej.

Autor sporo miejsca poświęca opisom posługi duszpasterskiej wśród ludności z Odolanowa i okolic, wyjeżdżających do pracy do Niemiec. Znalazł się więc i fragment podsumowujący przyczyny masowego wyjazdu na saksy. Być może realia takie, jak opisane niżej były przyczyną wyjazdu do Niemiec Marcina Uzarka:

"Chłopi byli przeważnie drobnymi rolnikami żyjącymi w ubogich warunkach. Wraz ze wzrostem liczby ludności podział gospodarstw doprowadził do tego , że w wielu przypadkach doszło do powstania karłowatych gospodarstw i chałupniczych miejsc pracy. Praca w lesie stanowiła główną okazję do dodatkowego zarobku. Jednak biedna okolica wraz ze swymi bagnistymi i piaszczystymi terenami nie była w stanie wyżywić na dłuższą metę ludności. Gdy na początku lat 70. XIX wieku Niemcy przeżyły wielki rozkwit gospodarczy, gdy robotnicy wiejscy ze środkowych Niemiec napływali do szybko rosnących miast niemieckich, gdy wzrastające areały uprawy buraka cukrowego wymagały jeszcze większej liczby robotników niż dotąd zatrudnianych  w bardziej ekstensywnych warunkach gospodarki, wtedy zaczęły się wyjazdy na saksy. Rok za rokiem wędrowały setki i tysiące ludzi do środkowych Niemiec, początkowo do prac ziemnych przy budowie dróg i kolei, potem głównie na pola buraków cukrowych i pszenicy do prowincji saksońskiej oraz do Anhaltu i Brunszwiku. Potem wielu podejmowało pracę w przemyśle, w szczególności w wełniarniach i przędzalniach w Blumental i Delmenthorst. Spośród parafii liczącej 3.300 dusz wyjeżdżało ponad 400 do pracy na saksy, przeważnie młode dziewczyny i chłopcy, jednak także świeżo poślubieni małżonkowie, przy czym jedynie rzadko zdarzała się okazja, aby mąż i żona w tym samym miejscu znaleźli pracę. Wędrówkę określano powszechnie jako wyjazd "w świat", gdyż wyobrażenia mieszkańców wsi o geografii były mizerne, odległość określała przeważnie cena biletu kolejowego: np. on pracuje 45 fenigów za Halle."

Marcin Uzarek wyjechał właśnie do Halle, jak udało się ustalić niedawno. Być może i on określał odległość z Garek do Halle ceną biletu kolejowego.

Realia geograficzne i socjologiczne Odolanowa i okolic w końcówce XIX wieku, stanowiące esencję tej książki, są dla mnie najciekawsze. Myślę, że osoby, których korzenie prowadzą właśnie do południowej Wielkopolski znajdą w niej wiele interesujących fragmentów, pomocnych w badaniach genealogicznych, rozumianych nie tylko jako dopisywanie kolejnych antenatów do drzewa genealogicznego, ale głównie jako próba zrozumienia życia przodków, procesów społecznych i historycznych, położenia geograficznego i wielu innych czynników wpływających na ich codzienne życie.

Artur Rhode "Wspomnienia odolanowskie", Biblioteka Publiczna im. Stefana Rowińskiego, Ostrów Wielkopolski, 2017

niedziela, 28 lipca 2013

"Wspomnienia ostrzeszowskiego pastora" Artura Rhode

"Wspomnień ostrzeszowskiego pastora" zakupionych podczas krótkiego pobytu w Ostrzeszowie, poszukiwałem u wydawcy, pytałem o nie również osoby związane w jakiś sposób z regionem, bądź zainteresowane osobą autora. Z moich nagabywań wynikało jedno: książka została wydana w małym nakładzie, już rozprzedanym dawno. Może będzie się pojawiać w sprzedaży antykwarycznej. Szukałem, czekałem i nie pojawiała się. Okazało się natomiast, że są miejsca, gdzie przechowywane są ostatnie egzemplarze dla specjalnych klientów :).

Artur Rhode, autor wspomnień, urodził się w 1868 roku w Podzamczu w powiecie ostrzeszowskim. Posługę ewangelickiego pastora pełnił w Ostrzeszowie w latach 1895-1920. Wcześniej przez dwa lata był pastorem w Odolanowie, miejscu również związanym z moimi przodkami Uzarkami. Po 1920 roku zamieszkał w Poznaniu. W 1945 roku opuścił tenże i zamieszkał w Niemczech, gdzie zmarł w roku 1967 w miejscowości Woltorf koło Peine w Dolnej Saksonii. Artur Rhode był zapalonym szachistą. Mieszkając w Poznaniu został trzykrotnym mistrzem poznańskiego Klubu Szachowego. Niemiecki patriotyzm potrafił łączyć z pracą duszpasterską w mieszanym polsko-niemieckim społeczeństwie na pograniczu wpływów obu kultur.

Wydane wspomnienia Artura Rhode obejmują okres 1895 - 1914 i składają się z fragmentów wspomnień dotyczących Ostrzeszowa i okolic, a także posługi duszpasterskiej w rodzinnych stronach. Nie wydane zostały dotychczas wspomnienia obejmujące okres 1914-1920. Książka zawiera zdjęcia Ostrzeszowa sprzed wieku, rodziny autora oraz sonety jego autorstwa, będące przykładem pasji i uczucia, jakie autor żywił do swej rodzinnej ziemi.

Dla mnie najciekawsze fragmenty dotyczyły życia społeczności wiejskiej w ostatnim trzydziestoleciu XIX wieku, kiedy to w Siedlikowie koło Ostrzeszowa przyszła na świat moja prababcia Józefa. Zarówno jej matka Balbina Kaczmarek, jak i ojciec Marcin Uzarek wyjechali do pracy w głąb Niemiec. Interesowało mnie, jakie procesy mogły na to wpłynąć. Artur Rhode pisze co prawda o społeczności ewangelickiej, ale akurat w poniższym akapicie, myślę, podobne doświadczenia dotykały ostrzeszowskich wyznawców katolicyzmu:

"Życie tych wiejskich ludzi było mozolne i biedne. Piaszczysta ziemia przynosiła niewiele dochodu, 5 do 6 cetnarów z morgi, a było to już dużo. Niektóre grunty opłacało się w ogóle uprawiać dopiero po nawiezieniu kainitem i żużlami Thomasa. Gospodarstwa zakładano przeważnie na 40 do 80 morgach gruntu. A do tego jeszcze przychówku dziecięcego nie brakowało. Wprawdzie na przeszkodzie stała wysoka śmiertelność niemowląt, mimo to ludność przyrastała szybko. Gospodarstwa dzielono na połowę i na ćwierć. Mimo pewnej poprawy jakości gruntów te drobne gospodarstwa nie były w stanie wyżywić rodzin. Niemniej tylko w rzadkich przypadkach można było dokupić ziemię, gdyż majątki i lasy miały swoich stałych właścicieli. Niektórym utrzymanie dawały huty szkła, papiernie i kuźnie, niektórzy zatrudnieni byli w lasach, potem także w cegielniach i na kolei. Jednak od zjednoczenia Niemiec w 1871 rozpoczęła się wielka letnia wędrówka, która rok po roku zabierała w drogę do środkowych Niemiec znaczną część młodszych mieszkańców naszych okolic. Nazywano ich tam powszechnie robotnikami "na saksach". Spośród mojej parafii liczącej wtedy około cztery tysiące dusz mogłem czterystu zaliczyć jako jeżdżących "na saksy". Było to ponad dziesięć procent, nie biorąc pod uwagę rodzin rzemieślników i urzędników. Praca "na saksach" stanowiła gorzką konieczność. W wielu przypadkach niszczyła życie rodzinne. Także młodzi małżonkowie często w dalszym ciągu wyjeżdżali do letnich prac. Jedynie w rzadkich przypadkach dochodziło do tego, że obaj równocześnie mogli pojechać w to samo miejsce. Aby dorobić sobie, w celu zakupienia domku lub kawałka gruntu, spotykali się ponownie dopiero w listopadzie. Zdarzało się także, że wyjeżdżający "na saksy" pozostawiali swoje żony w domowych stronach a sami nie dawali później znaku życia. Co prawda do rozwodów w mojej parafii dochodziło nadzwyczaj rzadko. Częściej jednak zdarzały się wypadki porzucenia żon. Nieraz także młodzi ludzie i młode dziewczyny tracili kontakt z rodzicami i ich wpływem wychowawczym, zwyczajami wiejskimi i dyscypliną kościelną. I tak schodzili na złe drogi. Ogólnie jednak nie aż tak często. Kto wędrował w szeroki świat, nie robił tego dla szukania tam przyjemności, lecz po to, aby znojną pracą zarobić na chleb, oszczędzić i po powrocie coś kupić. Nasi robotnicy żyli więc na obczyźnie dość biednie i znojnie, mieli mało wspólnych kontaktów z  tamtejszą ludnością i nie brali udziału w jej rozrywkach. Miejscowa ludność spoglądała na nich pogardliwie z z góry, mówiła na nich "Polacken", a częściowo się na nich oburzała, bo bez tych sezonowych robotników płace w rolnictwie wzrosłyby w znacznie większym stopniu. Jednak prawdę mówiąc Niemcy pilnie potrzebowały tych wędrownych robotników. Po pierwsze zwiększone uprawy pszenicy i buraków znacznie zintensyfikowały produkcję rolniczą, toteż mimo wprowadzenia maszyn potrzebowano więcej robotników niż dotychczas. Po drugie rozwijający się w środkowych Niemczech przemysł w coraz większym stopniu ściągał robotników do pracy. Nie tylko we wsiach, ale i w małych miastach spadała liczba mieszkańców.  Toteż nasi ludzie pracujący jako robotnicy na terenach uprawy buraków cukrowych i pszenicy w Saksonii-Anhalt, Brunszwiku i Hanowerze byli bardzo poważani. Wielu z nich zgłaszało się także do robót ziemnych przy budowie dróg, gazociągów i wodociągów, ale także jako górnicy szczególnie do wydobycia węgla brunatnego w Dolnych Łużycach, ale i także do gręplarni i przędzalni znajdujących się pomiędzy Bremą a Oldenburgiem, w szczególności do Blumental i Delmenhorst."

Ciekawy wyjątek dotyczy parafii katolickiej w Ostrzeszowie, opisujący realia panujące w społeczności katolickiej regionu na przełomie XIX i XX wieku:

"Już za moich czasów katolicki kościół parafialny był o wiele za mały dla parafii, liczącej siedem tysięcy dusz. Także w obu drewnianych kościółkach na przedmieściach tylko rzadko odprawiano nabożeństwa, podobnie jak w położonych poza miastem kaplicach w Rojowie, Siedlikowie i Olszynie. Każdej niedzieli wielkie masy ludzkie tłoczyły się przed kościołem, gdyż już od dawna nie wszyscy mogli znaleźć w nim miejsce. Możliwe byłoby chyba równoczesne odprawianie nabożeństw w kościele klasztornym, który był znacznie przestronniejszy niż drewniane kościółki na przedmieściach. Proboszcz miał przeważnie do pomocy dwóch wikariuszy, jednak uparcie odmawiał organizowania takich dodatkowych nabożeństw. Uderzał mnie fakt, jakim głębokim szacunkiem cieszyli się tutaj duchowni katoliccy i jak ludzie bali się wystąpić przeciw jednemu z nich, nawet gdy jako człowiek nie zasługiwał absolutnie na szacunek."

Warto zwrócić uwagę na stosunek autora, zadeklarowanego patrioty niemieckiego, do społeczności polskiej bądź też ewangelickiej polskojęzycznej. Zwraca uwagę dbałość i umiejętność rozróżniania niuansów kulturowych pomiędzy społecznościami polską i niemiecką, na przykład wtedy, gdy opisywane są różnice w duchowości ludzi poddanych wpływom tych dwóch kultur, i jak różniły się kazania kierowane po polsku i po niemiecku do wiernych. Autor cenił podejście do religijności społeczności polskiej, pełne uczuciowości, przeciwstawiając ją chłodnemu realizmowi społeczności niemieckiej. Odnosił się z dużym szacunkiem do umiejętności organizacyjnych Polaków, stawiając za wzór księdza Piotra Wawrzyniaka, organizatora polskich organizacji kredytowych działających sprawniej od podobnych niemieckich. Krytykował działania germanizacyjne rządu pruskiego, przeprowadzane topornie i nieudolnie, choć generalnie jako Niemiec nie był przeciwny germanizacji. Reasumując jest to książka na pewno ciekawa, dla miłośników regionu, zawierająca wiele cennych spostrzeżeń ogólnej natury historycznej.

Artur Rhode, "Wspomnienia ostrzeszowskiego pastora", Poznański Klub Towarzystwa Ziemi Ostrzeszowskiej, Poznań 2004.

O Arturze Rhode, szachiście z okresu zamieszkiwania w Poznaniu w latach 1920-1945 sporo w książce Andrzeja Kwileckiego, "Szachy w Poznaniu", Wydawnictwo Poznańskie, 1990.