wtorek, 18 września 2018

"Przystanek Norwegia. W poszukiwaniu zorzy"

Trzymam w ręku książkę z tajemniczą okładką zdominowaną przez ciemnozielony kolor zdjęcia. "Przystanek Norwegia. W poszukiwaniu zorzy". Niżej u dołu symbol renifera i podpis "Renata Bang".

Z tyłu książki widzę na zdjęciu znajomą twarz na tle błękitu wody i zieleni wzgórza. Obok parę fragmentów książki. U dołu logo "Klub Polki na obczyźnie", "Moods of Scandinavia" i Magazyn Skandynawski. Zew północy".

Przekartkowuję książkę zachwycając się egzotycznymi dla mnie zdjęciami. Rozświetlone Trondheim nocą, piękna różnobarwność drewnianych domów nad wodą, zapierający dech w piersiach widok z góry na Drogę Trolli, pobudzający wyobraźnię pejzaż Geiragerfjord, przystań pełna kolorów w Bergen (choć to miasto pełne deszczu), Trolltunga (nie wszedłbym), przytulne hytty i przepiękne błękitne zdjęcie Hurtigruten Nordlys. Przeglądam książkę z lekkim niedowierzaniem, zadumą i zachwytem, pamiętam bowiem autorkę książki z poznańskiego świata ulic Mostowej, Grobli, św. Rocha, Kórnickiej i jeziora Malta z połowy lat 90-ych, gdy Norwegia była taką samą egzotyką, jak każdy inny świat zza otwartej całkiem niedawno żelaznej kurtyny. W książce natykam się czasami na zwroty dobrze mi znane, charakterystyczne dla autorki - uśmiecham się wtedy do siebie, wiedząc, że puryści językowi zakwestionowaliby część z nich. Pal jednak licho purystów językowych!


Fot. Renata Bang

Pierwsza część książki opisuje wyprawę wakacyjną kamperem do Vestlandet typowej polsko-norweskiej rodziny z nastolatkami. Piszę typowej, ale prawdę mówiąc tego nie jestem pewien.

Tę część można traktować jako swego rodzaju przewodnik po kawałku Norwegii, zwłaszcza, że sporo informacji typowo przewodnickich zostało przez autorkę przemyconych choćby w dialogach. Nie jest to jednak ulubiona dla mnie część książki, choć Norwegię namacalnie znam jedynie przez weekendowy pobyt w Oslo, więc wszystkie te egzotyczne dla mnie miejsca w Vestlanded wydają się być ciekawe.

Ja jednak czekałem na opisy życia zwyczajnego, zwyczajów i zachowań innych od naszych polskich. Wakacje to jednak pewnego rodzaju sztuczne życie, w oderwaniu od spraw codziennych. Druga część książki zatytułowana "Codzienne życie" dostarcza na szczęście dla mnie tego, czego szukałem. Przyznam, że zachwyca bliskość natury, jaką mają Norwegowie na co dzień. Wyprawy weekendowe do lasu, noclegi w hyttach, tych miejscach, które chyba nigdzie poza Skandynawią, nastawionej na praktyczność, wygodę i prostotę nie mogły powstać.

Moim ulubionym rozdziałem książki jest "Sto lat, sto lat, kolejnych stu lat..." Alfrida i jej świętowanie urodzin. Cóż może być wesołego w świętowaniu stu lat? Im człowiek starszy, tym bardziej świętowanie kolejnych urodzin przypomina o przemijaniu. A świętowanie setnych urodzin? Kiedy wszyscy nasi bliscy z czasów młodości są po tamtej stronie, a nasze ciało, jak nie nasze? Świetne i prawdziwe, pełne smutku i nostalgii są tutaj dialogi. I ten uśmiech Alfridy na koniec przez łzy, pokazujący , że stoczyła kolejną małą walkę ze sobą.

Bardzo przypadły mi też do gustu rozdziały "zimowe", gdy Boże Narodzenie już się zbliża, pachnie piernikami, które podobnie, jak w Polsce w rodzinie Renaty wypieka się w domu. No i drugi mój ulubiony rozdział książki opisujący święta u teściowej na wyspie w odcięciu od całego świata (Czy to nie bajkowe?). Wigilijne żeberka wieprzowe z ziemniakami z kiszoną kapustą, śliwkami, zapiekane z kawałkami jabłek i polane brązowym sosem przez czytelnicze nozdrza gdzieś tam wewnątrz wprowadzają w nastrój norweskich świąt. "Wpatrzeni w wystrojoną choinkę i uśmiechnięte twarze naszych bliskich, na nowo odkrywamy znaczenie świąt, rodziny i miłości." - tak, gdy się uda coś takiego stworzyć, można świętować i na końcu świata.

Przyznam, że z dużym zainteresowaniem czytałem o norweskich zwyczajach świątecznych, a już szczególnej ochoty nabrałem na pinnekjøtt, czyli mięso na kijach przygotowywane przez mężczyzn w pierwszy dzień świąt.

Książkę tę trzeba smakować i czytać powoli. Jest pełna bułeczek cynamonowych i innych przysmaków, pięknych chwil, zachwytów - pochwałą codzienności. Norwegia tak inna jest jednak czasami zupełnie podobna - taka myśl przyszła mi do głowy, gdy skończyłem czytać ostatnie zdanie.

Gratuluję, Renata!


Fot. Renata Bang

Renata Bang "Przystanek Norwegia. W poszukiwaniu zorzy", 2018

1 komentarz:

  1. Dziękuję:) Nordlys znaczy zorza. Link do strony książki: http://przystaneknorwegia.pl/

    OdpowiedzUsuń