niedziela, 21 października 2012

Trzecia wycieczka w piotrkowskie

Krysia napisała do mnie rok temu. Podobnie jak ja poszukiwała informacji o swoich przodkach. Konkretnie o swoim dziadku Antonim Szokalskim. Antoni urodził się w 1887 roku w Szarbsku. Wiadomo, że ożenił się w 1914 roku w Kruszynie koło Radomska. Jego syn Jaromir niewiele mógł pamiętać. Stracił ojca w wieku dwunastu lat. Był wychowywany przez macochę, gdyż ojciec szybko wstąpił w drugi związek małżeński po śmierci pierwszej żony.
***
W 1939 roku Jaromir trafił do niewoli niemieckiej, a po wojnie przez Anglię do Australii. W Australii urodziła się Krysia i choć jest to jej ojczyzna, jak sama mówi, czuje mocno swoje polskie korzenie. Niestety ojciec niewiele przekazał jej informacji o dziadku, a z żyjących członków rodziny nikt nic nie wie o środowisku rodzinnym Antoniego.
***
Rodzicami Antoniego byli Kazimierz i Barbara z Gawrońskich zamieszkali w Szarbsku. Rodzicami Kazimierza Franciszek i Józefa z Pancerów, zaś ojcem Franciszka Roch Sokalski (około 1790 - 1853 Szarbsko), rodzony brat mego praprapraprapradziadka Piotra Sokalskiego.
 ***
Dobrze trafić na kogoś o wspólnych korzeniach, sięgających tak nieodległych czasów - do początku XIX wieku! Nieocenioną rolę w takich przypadkach spełnia internet!
***
Gdy przeczytałem w jednym z e-maili, że latem Krysia zamierza odwiedzić wraz z synem Alexem Polskę i dodatkowo udać się do Szarbska nie wahałem się długo. "Chętnie odwiedzę Szarbsko po raz pierwszy wraz z Wami!" brzmiała moja wiadomość.

***
Zamieszkaliśmy w Dąbrówce u pani Teresy. Dwa oddzielne domki, każdy dwuosobowy. Była piękna pogoda i byliśmy głodni. Pierwszy wspólny obiad zjedliśmy na ocienionej werandzie domu naszej gospodyni. Zupa ogórkowa i naleśniki z serem polane słodką śmietaną i sosem malinowym. Pychota!

***
Zakupy w lokalnym sklepie spożywczym. Mieliśmy być w Dąbrówce przez dwa dni, z zamówionym tylko obiadem. Australijczycy chcieli koniecznie zjeść polską kaszankę na kolację. Zaopatrzeni w trzy grube kiszki, kiełbasę, boczek, jajka, warzywa, masło i chleb wróciliśmy na kwaterę, aby ustalić plan na najbliższe dni. Wyszedł nam naprawdę napięty terminarz!
***
Najpierw pojechaliśmy do Szarbska. W wiosce tej urodziła się moja babcia, a przodkowie mieszkali na pewno przez sto lat poprzedzających to wydarzenie, jak nie więcej. Byłem mocno ciekawy, jak wygląda ta miejscowość. Po drodze spytaliśmy napotkaną kobietę o nazwisko Szokalski. Dowiedzieliśmy się, że mieszka taka rodzina w Szarbsku. Odpowiednio skierowani minęliśmy ruiny młyna nad strugą, a w drodze do celu zatrzymaliśmy się jeszcze przy zabytkowej drewnianej kapliczce.


***
W Szarbsku nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Rodzina Szokalskich, do której trafiliśmy nie potrafiła znaleźć powiązań z dziadkiem Krysi. Dostaliśmy jedynie wskazówkę do jakiej osoby dotrzeć w Sulejowie, aby móc się czegoś dowiedzieć. W drodze powrotnej minęliśmy ciekawą kapliczkę skrytą w cieniu drzew z następującą inskrypcją:

"Na cześć i chwałę Panu Bogu fonduszem S.P. Wawrzeńca Kowalskiego syn Józef wzniósł tę figurę, 1902 r."
Inskrypcja przypomniała mi podobne napisy opisujące kapliczki w Skórkowicach widziane podczas drugiej wyprawy w piotrkowskie.


***
W drodze powrotnej do Dąbrówki spotkaliśmy raz jeszcze kobietę, która skierowała nas do rodziny Szokalskich. To dzięki niej mieliśmy teraz okazję spotkać się z Janem Zbigniewem Wroniszewskim, ponad 90-letnim panem, żołnierzem legendarnego Hubala, później Armii Krajowej, autorem "Szkiców historycznych Końskie", a także z jego bratem Kazimierzem Wroniszewskim, w latach 50-ych autorem artykułów o okolicznych nazwach miejscowych. Dzięki rozmowie z braćmi mogliśmy dowiedzieć się, jakie rodziny Szokalskich mieszkały w okolicy po II wojnie światowej. Od pierwszego z braci dowiedziałem się, jakie były okoliczności spalenia w 1944 roku przez Niemców wsi Zygmuntów, z której pochodziła moja prababcia Antonina.
***
Do zmierzchu jeszcze sporo czasu zostało, więc po pożegnaniu naszych rozmówców wróciliśmy do Dąbrówki i udaliśmy się na cmentarz w celu odszukania nagrobków rodzin o nazwisku Szokalski. Znałem ten cmentarz dość dobrze z pierwszej wycieczki. Niewątpliwie warto wspomnieć o nagrobku rodziny Żurawskich, właścicieli dworu w Szarbsku przed wojną, szykanowanych po wojnie przez władze komunistyczne, a także o licznych nagrobkach osób spalonych podczas pacyfikacji wsi Zygmuntów w 1944 roku.


***
Kolacja. Krysia wzięła się za warzywa, Alex za coś innego. Ja postanowiłem przygotować kaszankę. Pokroiłem na plastry, wrzuciłem na patelnię, dodałem cebulkę.
- Alex, jadłeś taką?
- Nie, pierwszy raz.

 Chyba smakowała. Zawartość patelni zniknęła w mgnieniu oka. Przy żubrówce i sękaczu siedzieliśmy do późna w nocy, tocząc rozmowy o Polsce, o australijskiej Polonii, anglosasach, australijskich aborygenach i oczywiście genealogii. Musiało być późno, gdy rozeszliśmy się od stołu każdy w swoją stronę.

***
Następnego dnia rano, śniadanie przygotowywał Alex. Jajecznica z boczkiem i cebulką była wyśmienita.


***
Po śniadaniu pojechaliśmy do Skórkowic, aby pomyszkować w księgach metrykalnych z przełomu XIX i XX wieku i poszukać zapisów o ślubach bądź zgonach rodzeństwa Antoniego Szokalskiego. Przejeżdżaliśmy przez wieś Starą, w której urodził się mój prapradziadek Łukasz Krupa . We wsi ciekawa kapliczka z inskrypcją pisaną ręką chłopską.



***
Do Skórkowic przyjechaliśmy tuż przed pogrzebem. Nie mając pewności, czy będziemy mogli zajrzeć do ksiąg metrykalnych udaliśmy się na cmentarz, w poszukiwaniu nagrobków rodzin o nazwisku Szokalski. Niewiele takich nagrobków w porównaniu z cmentarzem w Dąbrówce.
***

Przed wejściem na cmentarz już z daleka zwróciła naszą uwagę niezwykła budowla. Napotkany mężczyzna na pytanie co to za kapliczka, odpowiedział, że to był pierwszy obiekt postawiony na terenie cmentarza w formie latarni, mającej za zadanie wskazywać błąkającym się duszom drogę do miejsca wiecznego spoczynku.

***
W umówionym czasie stawiliśmy się na plebanii parafii Skórkowice. Nie było łatwo przekonać księdza bez wcześniejszej zapowiedzi, do przeglądania ksiąg, ale udało się! Znaleźliśmy między innymi akta zgonów Walerii Sokalskiej, Józefa Sokalskiego, Józefa Szokalskiego oraz akt zawarcia małżeństwa Ewy Szokalskiej, wszystkie dotyczące rodzeństwa Antoniego. Ja zaś dodatkowo odnalazłem akt zgonu mej praprababci Katarzyny z Dzidkowskich, a także akt zgonu Jana Sokalskiego, mego prapraprapradziadka.



***
Ze Skórkowic udaliśmy się do Sulejowa poszukiwać wskazanej nam wcześniej osoby o nazwisku Szokalski. Zupełnie w ciemno, ale korzystając z przekazanych wskazówek trafiliśmy. Zostaliśmy zaproszeni do środka na kawę, jednakże i tu nie udało się ustalić żadnych powiązań z dziadkiem Krysi. Atmosfera jednak była tak wesoła i przyjazna, że namówieni przez panią domu zostaliśmy aż do wieczora. Opuszczaliśmy Sulejów obładowani miodem z przydomowej pasieki oraz jabłkami.

***
Wieczorem zajechaliśmy jeszcze do Szarbska na zachód słońca. Jakże pięknie wyglądała wioska rozświetlona refleksami różu, pomarańczy i żółci, przebijającymi się przez nadciągającą szarość. Pagórkowaty teren, stare kapliczki, urocza zadrzewiona alejka prowadząca do dawnego dworku Żurawskich, szczekanie psów - wspaniałe akcenty kończące tę polsko-australijską wyprawę.

czwartek, 20 września 2012

Błota Karwieńskie

Tegoroczny pobyt nad morzem miał być pełen słonecznego luzu, bez żadnych planów. Mogliśmy albo wylegiwać się na rozgrzanej plaży, albo degustować prażoną kukurydzę, tudzież zbierać bursztyny lub spacerować brzegiem morza, podziwiając potęgę fal i wsłuchując się w ich szum. Tak miało być, nie pamiętam już bowiem czasów, kiedy jadąc nad morze, niezależnie od pory lata, nie miałbym zapewnionej słonecznej pogody. Tym razem jednak było inaczej. Pierwsze dni urlopu były jeszcze słoneczne, ale popołudniami nadchodziły deszczowe chmury, wyganiając nas do domu. Później zrobiło się zimno i siedzenie nad morzem w kapturze, z plecami zwróconymi w kierunku szalejącego wiatru stanowiło rodzaj bohaterstwa. Pewnego niepięknego ranka padła więc propozycja: jedziemy samochodem do Krokowej, nie oglądaliśmy jeszcze tamtejszego pałacu. O dziwo wszyscy, w tym dzieci, zgodzili się.

Pojechaliśmy więc do Krokowej. Odwiedziny pałacu okazały się brzemienne w skutkach dla dalszego spędzania czasu nad morzem w niepogodę, był to strzał w dziesiątkę! Ale w pałacu natknęliśmy się również na ciekawą wystawę pod tytułem "Ziemia krokowska dawniej i dziś", której towarzyszyła książeczka obrazująca miejscowości Ziemi Krokowskiej na starych i współczesnych zdjęciach.

Turyści dzielą się na wiele różnych typów. Są tacy, którzy cenią sobie oferty "last minute" i lecą w pogoni za basenem w ciepłym kraju, pławiąc się w alkoholowo-żywieniowych luksusach ofert "all inclusive". Są też tacy, którzy odpoczywają chodząc po górskich szlakach, delektując się ciepłem przyschroniskowego ogniska. Do innej kategorii należą miłośnicy ptaków, płazów i innego rodzaju przyrody ożywionej, każdą wolną chwilę spędzając z lornetką i aparatem fotograficznym gdzieś na odludziu. Można by długo tak wymieniać. Ja z kolei dobrze odpoczywam odkrywając różnego rodzaju ślady przeszłości w nawiedzanej okolicy. Czy wpływ na to miały takie lektury, jak: "Wakacje z duchami" Adama Bahdaja, czy stojące na półce w domu rodzinnym książki historyczne o starożytnych cywilizacjach, po które z biegiem lat sięgnąłem? Pewnie też. Dlatego, gdy we wspomnianej wyżej książeczce przeczytałem następujące słowa o miejscowości sąsiadującej z naszym miejscem pobytu, wiedziałem już, że chcę tam dotrzeć:

"Karwieńskie Błota są wioską nietypową dla ziemi puckiej, bo powstałą na terenach bagnistych i charakteryzującą się regularnym założeniem przestrzennym. Zbudowali ją sprowadzeni w roku 1599 przez starostę puckiego Jana Wejhera osadnicy holenderscy, którzy opuścili ojczyznę z powodów religijnych. Okoliczni Kaszubi określali wieś mianem "Olendry". [...] Do dziś istnieją dwa rozdzielone kilometrowym pasem łąk ciągi zabudowy o długości 3 km, z kilkoma zachowanymi oryginalnymi domami. Pozostałością po dawnych osadnikach są również liczne, tworzące regularną sieć rowy odwadniające, a także opuszczony cmentarz z kaplicą grobową na skraju wsi."

Szczególnie intrygująco brzmieli "osadnicy holenderscy", a także "opuszczony cmentarz z kaplicą grobową".

Wybrałem się pewnego dnia wcześnie rano, jeszcze przed wschodem słońca. Aby dojść do Karwieńskich Błot z Dębek, trzeba było przejść parę kilometrów drogą leśną wzdłuż wybrzeża morskiego i później wyjść z lasu w kierunku południowym, a następnie wśród okolicznych łąk dojść do pierwszego pasa zabudowy o nazwie Karwieńskie Błoto Pierwsze. Gdy wychodziłem z lasu, płoszyłem pożywiające się zielonym listowiem sarenki. Wkrótce też natknąłem się na rów odwadniający. Rowy te towarzyszyły mi później przez cały czas wędrówki, wżynając się w leżące po obu stronach łąki, bądź biegnąc równolegle do ulicy, gdy maszerowałem wzdłuż wiejskiej zabudowy.




We wsi co i rusz natykałem się na pensjonaty i kwatery turystyczne, niektóre bardzo urokliwie położone. Poza tym było sennie, spokojnie, bez tego całego gwaru i konsumpcji charakterystycznych dla miejscowości nadmorskich. Trafiałem także na wzmiankowaną w książce starą zabudowę,


 której charakterystycznym elementem był istniejący już w początku XX wieku budynek starej szkoły.


Natknąłem się również na ciekawy krzyż z inskrypcją po kaszubsku.



Pomyślałem, że podoba mi się tutaj i kiedyś przyszły urlop chętnie spędziłbym w Błotach, zamiast w jednej z zatłoczonych nadmorskich miejscowości. Wspomniany stary cmentarz, który stał się celem mej wycieczki miał znajdować się w Błocie Karwieńskim Drugim. Po przejściu paru kilometrów (na takiej długości rozciągają się Błota Karwieńskie - każde z osobna), udałem się więc na południe do drugiej wioski.



Przeszedłem ją wzdłuż i kierowany przez napotkanych przechodniów wszedłem na żwirową drogę prowadzącą obok ostatnich zabudowań wzdłuż lasu. Nijak nie mogłem trafić do cmentarza, ale w końcu zauważyłem tablicę, obrośniętą roślinnością, na której dało się odczytać, że jest to cmentarz ewangelicki, który powstał w połowie XIX wieku. W części wschodniej miała znajdować się ruina murowanego grobowca z II połowy XIX wieku, a najstarsze szczątki nagrobka pochodzić miały z 1858 roku.

Niestety cmentarz był kompletnie zarośnięty, najlepiej zachowane nagrobki wyglądały, jak ten poniżej,


zaś kaplica grobowa tak.



Jak trudno trafić jest do tego cmentarza, obrazuje zdjęcie poniżej. Krzaki widoczne na zdjęciu to jest właśnie teren cmentarza. Niedługo pewnie już go nie będzie.



czwartek, 23 sierpnia 2012

Cmentarz prawosławno-ewangelicki w Łapach-Osse

Podczas wycieczki do Łap opisanej w poprzednim artykule, gdy opuszczaliśmy już teren osiedla kolejowego w Łapach-Osse, uwagę Jurka zwróciła wyłaniająca się zza drzew wieża kościoła. Jak się okazało, kościół pochodzi z czasów nam współczesnych. Tuż obok zaś, moją uwagę przykuły żeliwne krzyże znajdujące się za ogrodzeniem. Trafiliśmy na pochodzący z początku XX wieku cmentarz prawosławno-ewangelicki, założony dla pracowników zakładów kolejowych "DEPO". Nagrobków nie jest zbyt wiele, najstarszy zidentyfikowany przeze mnie pochodzi z 1902 roku. Tylko część inskrypcji jest czytelna. Cmentarz niszczeje (choć teren wygląda na dość zadbany), warto więc upamiętnić nagrobki, które się na nim znajdują.


Nagrobek Margarethe Koecher (20.04.1827 - 1.03.1907) i Hermana Koechera (25.02.1829 - 25.?.?)


Nagrobek Aurelie Skaruppe (16.05.1888 - 15.10.1903)


Nagrobek Helene Skaruppe (4.06.1880 - 5.04.1905)


Nagrobek F. Finck (22.02.1821 - 12.05.1902)


Nagrobek Rozalii Tenson (1850 - 1.04.1933)


Nagrobek Elżbiety Goraczkiewicz.


Nagrobek Aleksandry Karlowny Kuzowkin (1856 - 3.01.1914)


Nagrobek Aksieni Kierez (1849 - 9.10.1932)


Nagrobek Władimira Zubkiewicza (21.02.1903 - 8.05.1908)


Nagrobek Ziny Rybaczenko (1907 - 30.11.1918)



Nagrobek Iwana Władimirowicza Ragiela (1892 - 15.02.1915), zmarłego w wyniku wybuchu bomby, zrzuconej przez samolot niemiecki.


Nagrobek Anny Szewczuk zmarłej 24.02.1909 roku i Józefata Szewczuka zmarłego 7.02.1914 roku.


Nagrobek Anastazji Klepacz.


Niektóre nagrobki w części prawosławnej zwracają uwagę oryginalnym kształtem krzyży żeliwnych.








środa, 15 sierpnia 2012

Osiedla kolejowe w Łapach

Był jasny, gorący niedzielny poranek, gdy wraz z Jurkiem i Karolem wyruszyliśmy na wycieczkę samochodową. Cel: Waniewo i odpust na św. Anny. Po drodze jednakże zaplanowaliśmy sporo innych przystanków. Zaczęliśmy od Łap - miasteczka położonego w odległości około 25 kilometrów na południowy zachód od Białegostoku.

Łapy nie są miejscem specjalnie przyciągającym turystów. Kojarzą się raczej z upadłymi: cukrownią i Zakładami Naprawczymi Taboru Kolejowego, a co za tym idzie dużym, strukturalnym bezrobociem.

Nie są też miastem wiekowym i stąd brak starych zabytków: kościoła, murów obronnych, czy też starówki.

W pierwszej połowie XVI wieku istniało 8 wsi o nazwie Łapy, pochodzących od popularnego nazwiska szlacheckiego Łapiński. W roku 1676 takich wsi o dwuczłonowych nazwach było już 14. Rozwój osadzie złożonej z połączonych wsi przyniosła budowa przebiegającej obok kolei warszawsko-petersburskiej w latach 1862-1864. Powstały wówczas warsztaty kolejowe, dające zatrudnienie 270 osobom, zwane Depot de Lapy, po pierwszej wojnie światowej przekształcone w Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego.

W latach 20-ych XX wieku zbudowano dwa osiedla kolejowe w Łapach: Wygwizdowo i osiedle w Łapach-Osse. I właśnie tak charakterystyczne dla krajobrazu Łap budynki osiedli kolejowych, obok których przejeżdża się pociągiem, za każdym razem podczas podróży do Warszawy i z powrotem, były pierwszym punktem naszej wycieczki.

Kierując się wskazaniami mapki z przewodnika Sławomira Halickiego skręciliśmy z ulicy Sikorskiego w Brańską, a następnie w Harcerską. To w jej okolicach miało być zlokalizowane Wygwizdowo. Znajdowały się tutaj drewniane domy, ale nigdzie śladu charakterystycznych, jednakowych niemalże, mieszkalnych budynków kolejowych. Po zasięgnięciu języka wróciliśmy do ulicy Sikorskiego i już właściwą drogą wjechaliśmy w kierunku domów Wygwizdowa, położonego między rozbiegającymi się torami linii kolejowych, prowadzącymi w kierunku Warszawy i Ostrołęki. Na odchodnym jeszcze wykonałem zdjęcie ciekawego krzyża na tle instalacji dawnej cukrowni. Widoki takie, jak poniżej, prowadzą do smutnej refleksji, że polityka gospodarcza kraju nie zapobiegająca upadkowi takich zakładów, jak cukrownia łapska, czy ZNTK, do właściwych nie należy.

 

Osiedle kolejowe zwane Wygwizdowo powstało w roku 1924 i pierwotnie składało się z 6 drewnianych domów. Dziś można oglądać 4 z nich.  W każdym domu znajdowały się mieszkania dla 4 rodzin, w latach 20-ych stanowiące pewnego rodzaju luksus. Mieszkali tu pracownicy zakładów kolejowych.


 Osiedle kolejowe w Łapach-Osse, położone w kierunku zachodnim w stosunku do Wygwizdowa jest większe. Składa się z 26 domów zbudowanych w latach 20-ych XX wieku przez warszawską firmę Wolski i Wiśniewski. Domy zbudowane są z cegły, na biało tynkowane, posiadają charakterystyczne wysokie czerwone dachy (w większości). W każdym domu mieszkało 6 rodzin. Początkowo domy te przeznaczone były dla kierownictwa i robotników wykwalifikowanych z warsztatów. Przy każdym domu kolejowym była studnia, każdy ogrodzony był jednakowym płotkiem i otoczony ogródkiem gdzie zasadzone były drzewa. Z Ossego do Łap kursowała drezyna „Byk”, która dowoziła pracowników. Przewodnik Sławomira Halickiego podaje błędną datę powstania osiedla - rok 1942.

Do Łap warto więc przyjechać po to, aby spojrzeć na już stare i zaniedbane, ale wciąż mające sporo uroku domy kolejowe. Ale nie tylko po to...

Sławomir Halicki, "Polska Amazonia. Przewodnik po Narwiańskim Parku Narodowym.", Białystok-Choroszcz, 2000.