niedziela, 20 stycznia 2019

(Po)dworkowo

Echa 1905 roku

17 kwietnia według kalendarza juliańskiego, a 30 kwietnia według kalendarza gregoriańskiego roku 1905, car Mikołaj II wydał ukaz o wzmocnieniu zasad tolerancji religijnej. Wpływ na liberalizację przepisów miała przegrana wojna z Japonią, a także strajki robotnicze, nazwane później Rewolucją 1905 roku. Istotną częścią ukazu był dekret o wolności religijnej, który stwierdzał między innymi "Przejście prawosławnego do innego wyznania religijnego chrześcijańskiego byłoby w przyszłości wolne od obostrzeń prawa." W pewien sposób kończył walkę caratu ze skutkami unii brzeskiej 1596 roku, na mocy której powstała unia kościelna pomiędzy kościołem prawosławnym, a kościołem katolickim na obszarze Rzeczypospolitej. Po upadku państwa na terenie ziem odebranych Rzeczypospolitej i włączonych do Imperium Rosyjskiego carat zlikwidował unię w roku 1839, natomiast na terenie Królestwa Kongresowego w roku 1875. Ukaz tolerancyjny 1905 pozwalał byłym unitom, zapisanym w księgach cerkwi prawosławnej na opuszczenie prawosławia i przejście do innego kościoła chrześcijańskiego. W Królestwie Kongresowym wielu byłych unitów porzucało prawosławie i przechodziło do kościoła katolickiego.

***

Końcówka roku. Wyprawę sylwestrową rozpoczynamy od wsi Nowe Leśne Bohatery i Stare Leśne Bohatery. Wioski leżące wzdłuż równoległych do siebie dróg leżą tuż za południową rubieżą Puszczy Augustowskiej, przy granicy białoruskiej. Można powiedzieć, że tu wciąż, mimo rozdzielenia granicą, zaznacza się wpływ nieodległego Grodna. Na pobliskich wzniesieniach widać betonowe bunkry dawnej linii Mołotowa. Na terenach Grodzieńszczyzny właśnie byli unici masowo opuszczali cerkiew prawosławną. Jak ważnym wydarzeniem był ukaz tolerancyjny dla miejscowej ludności świadczą grupy trzech krzyży stojące na skraju obu wsi. Dwa boczne, wysokie drewniane, a w środku murowany z napisem wyrytym w kamieniu "Za zdrowie c. wsi. Na pamiątką Tolerancji Religijnej 14 września 1905 r."




Spoglądamy jeszcze przez chwilę na ładnie zdobiony szczyt drewnianego domu i ruszamy w kierunku terenów rozciągających się pomiędzy Nowym Dworem, a Kuźnicą Białostocką.


**************************************
Dworki, folwarki, PGRy

Nigdzie indziej na Podlasiu nie napotkamy tylu pozostałości dawnych dworów, folwarków, majątków ziemskich, w które obfitowała Grodzieńszczyzna. W Zajzdrze natykamy się na ruiny dawnych zabudowań folwarcznych należących w XIX wieku do rodziny Zieniewiczów, a stanowiących część dóbr Sternejki. Kamienna ściana z gniazdem bocianim na szczycie wygląda bardzo urokliwie. Nieopodal znajduje się opuszczony dom służby folwarcznej, w którym walają się resztki dawnego wyposażenia. - Tu i karczma żydowska była. - dowiedzieliśmy się od napotkanych mieszkańców.



Nieopodal, w odległości niespełna 3 km znajduje się Krzysztoforowo. W roku 1715 były to niewielkie dobra szlacheckie należące do Franciszka Petelczyca. Później weszły w skład dóbr sidrzańskich, stanowiąc jeden z ich folwarków. Po 1816 roku, Krzysztoforowo nabyła rodzina Kułakowskich. Wówczas siedziba dworska została rozbudowana. Na górnym tarasie wzniesiono drewniany dwór, poprzedzony podjazdem. Cały górny taras zaś i teren sąsiadujący ze stawami zajmował ogród ozdobny, przecięty dwiema alejami lipowymi. W roku 1865 córki Włodzimierza Kułakowskiego zmuszone zostały ukazem carskim do sprzedaży dworu Rosjaninowi Mikołajowi Szmidtowi. Później Krzysztoforowo kilkakrotnie zmieniało właścicieli, nigdy nie odzyskując dawnej świetności. Upadek przypieczętował okres komunizmu w Polsce. Dziś zabudowania pofolwarczne i popegeerowskie straszą oko przypadkowego bywalca.


Tuż za wsią Bierniki położonej na zachód od Krzysztoforowa znajduje się kolejne historyczne miejsce, związane w dworem Wańkowiczów, dalszych krewnych Melchiora Wańkowicza, zwane Mikielewszczyzną. Obecnie na terenie dawnej posesji dworskiej znajdują się nowe zabudowania stylizowane na dwór, jednak nieopodal na wzgórzu można odnaleźć ukryte wśród krzewów ruiny dawnego dworu Wańkowiczów, a także resztki dawnych alei.



Największą perełką ziem leżących między Nowym Dworem, a Kuźnicą Białostocką jest jednak najstarszy na Podlasiu pałac wzniesiony w 1610 roku w Pawłowiczach przez Pawła Wołłowicza, syna Hieronima Wołłowicza. Pałac można oglądać jedynie zza płotu otaczającego budynek, stojąc przy końcu pięknej alei doń prowadzącej. Niszczejący budynek pałacu z zachowanymi elementami z epoki renesansu stoi opuszczony i sprawia przykre wrażenie. A jeszcze w latach 90-ych znajdowała się w nim szkoła.
Z terenów tych pochodzi piękny drewniany budynek dworu z Bobry Wielkiej, dziś stanowiący jeden z najpiękniejszych eksponatów Podlaskiego Muzeum Kultury Ludowej w Osowiczach.
My wracamy późnym popołudniem do Ludomirowa, do chłopskiej chaty wybudowanej na terenie dawnego majątku  Ludomirowo, którego założycielem był Ludomir Gąsowski, który z kolei otrzymał część majątku Andrzejewo od ojca Wiktora Gąsowskiego, powstańca styczniowego. Jeszcze dziś możemy napawać się pięknem drzewostanu dawnych alejek dworskich.

Poeta Jan Krzysztof Piasecki, dzisiejszy gospodarz tego miejsca taki pisze o tym miejscu w zbiorku "To tylko ślady":

"Po wojnie dwór się dostał Janowi
z Marianną dom rozebrali
sklecili obok koślawy
ona sklep prowadziła we wsi
on piękny jak hollywoodzki amant brylował w okolicy
na starość osiadł w bloku w Sokółce, umarł z tęsknoty."
 


***************************************

Kurpie na Grodzieńszczyźnie
W okresie międzywojennym władze postanowiły zagospodarować wielki obszar rozciągających się na wschód od wsi Zajzdra i jeszcze za Wołyńcami nieużytków zwany Dubnicą. W tym celu sprowadzono osadników z przeludnionej Kurpiowszczyzny. Kurpie rozbierali swe drewniane zabudowania, numerowali, ładowali na fury i przewozili do kolejki wąskotorowej w Łysych. Następnie w Łomży przeładowywali swe porozbierane domostwa na kolej szerokotorową, aby w Kuźnicy Białostockiej wyładowywać je na furmanki i przewozić do Dubnicy. Początkowo mieszkali w szałasach, budując zabudowania gospodarcze, aby w dalszej kolejności zamieszkać w swych przewiezionych z daleka chatach. Pisał o tym Józef Rybiński w swej książce "Słońce na miedzy":

"Początkowo bardzo nieufnie przyglądaliśmy się przybyszom. No cóż, ludzie, jak to ludzie, nawet do nas podobni, tylko, że po swojemu to oni tak dziwnie rozmawiali. Śmiesznie brzmiały ichnie psiwo, kobzity, kunie. Ale zupełnie po ludzku, zawsze pierwsi, czapkę zdejmowali, <> mówili i uśmiechali się przyjaźnie."

"[...]Kurpiów zaś dziwił nasz przeciągły, śpiewny akcent i naleciałości językowe: rosyjsko-białoruskie. Szybko nauczyli się tańczyć naszą polkę-galopkę, a my ich piękne ludowe tańce. Okazało się, że zupełnie sympatyczni są ci Kurpie. Różnili się jednak od nas jakąś żywiołowością w poczynaniu, jakąś sympatyczną innością w obejściu..."

Podczas okupacji Niemcy wysiedlili Kurpiów z Dubnicy, zabudowania zniszczyli i zrównali z ziemią.

Dziś jest to teren leżący od kilkuset metrów do kilku kilometrów od granicy polsko białoruskiej. Udało nam się zobaczyć jeden odnowiony dawny dom kurpiowski i jeden wciąż pusty. Z jednej strony przykre wrażenie sprawiają ruiny dawnych zabudowań gospodarczych oraz resztki drzewostanu przedwojennego. Z drugiej strony krzyż postawiony w 1931 roku na pamiątkę osadnictwa kurpiowskiego, dziś stojący o rzut kamieniem od granicy państwowej, świadczy że pamięć trwa.





Wracając z terenów dawnej Dubnicy, zauważamy przy drodze niezwykły krzyż o następującym napisie: "W tym miejscu w l. 1944-1948 przebiegała narzucona przez aliantów granica między Polską, a ZSRR. 24.05.1948 - Faustyn Zysk - mieszkaniec pobliskiej Dubnicy - został uprowadzony z własnego gospodarstwa przez sowieckich żołnierzy i zamordowany w Rosji."



*************************************

Nowy Dwór i cmentarze
Nowy Dwór, dziś większa wioska, położona niedaleko granicy, odcięta od szlaków komunikacyjnych to miejsce, przez które przetaczała się kiedyś wielka historia. Już w 1504 roku książę litewski Aleksander ufundował tu kościół. Dzierżawili Nowy Dwór później Glińscy i Sapiehowie, królowa Bona podporządkowała miejscowemu dworowi część Puszczy Grodzieńskiej, zwaną Puszczą Nowodworską. Prawa miejskie uzyskał w 1578 roku. Okres upadku zapoczątkował potop szwedzki, później dokonały swego zarazy drugiej połowy XVII wieku i początku wieku XVIII. Nie pomogło miasteczku osadnictwo żydowskie, wzrastające zwłaszcza od wieku XVIII. Prawa miejskie Nowy Dwór utracił ostatecznie w roku 1934. Dziś nie ma śladu po Żydach w Nowym Dworze. Miejsce po synagodze i kirkucie potrafią wskazać starsi mieszkańcy. W parku, który zajmuje miejsce dawnego rynku pusto, jedynie przed mszą świętą w kościele o metryce XVI-wiecznej, aczkolwiek wielokrotnie przebudowywanym, parkuje tu więcej samochodów. Większy ruch panuje też przed Lewiatanem po przeciwległej stronie położonym, gdzie kiedyś mniej więcej stała synagoga. Jest tu też restauracja o dumnie brzmiącej nazwie "Nowy Jork".


Bardzo ciekawe są cmentarze katolicki i położony w pobliżu prawosławny z wieloma starymi nagrobkami.

Pierwszy godzien uwagi nagrobek żeliwny stoi tuż za budynkiem kościoła i poświęcony jest Józefowi Eynarowiczowi zmarłemu 19 marca 1845 roku, obywatelowi ziemskiego powiatu sokólskiego.


Na cmentarzu katolickim centralne miejsce zajmuje kaplica grobowa rodu Eynarowiczów, właścicieli dóbr Kudrawka, ale też posiadających opisywany na tym blogu wcześniej folwark w Sidrze.


Pochowani są w niej Tadeusz Eynarowicz (1848-1902), Kazimierz Eynarowicz (1846-1908), Wincenty Eynarowicz (1809-1856) i Teodora Eynarowicz z Borowiczów (1816-1861).

Zamieszczam tu zdjęcia tylko niektórych ze starych nagrobków z cmentarza katolickiego.


nagrobek Kazimierza, Rozalii i Konstancji Rodziewiczów
nagrobek Wincentego Bołkuna i Anastazji Bołkun


nagrobek Antoniego Kuca, zmarłego w 1878 roku i jego rodziny

 nagrobek Jana i Anny Czerepuchów


nagrobek Anny Boguszy z Sajkowskich (1869-1903) i Stefana Boguszego (1861-1923)


nagrobek Antoniego i Magdaleny Hawrylików z 1879 bardzo przypomina wzornictwo żeliwnych nagrobków z huty Karola Brzostowskiego  w Sztabinie.
Zarówno na katolickim, jak i prawosławnym cmentarzu można takich nagrobków odnaleźć sporo.


nagrobek Macieja i Franciszki oraz Szymona, Marianny, Kazimierza i Piotra Odyńców, wystawiony w 1883 roku


nagrobek typu sztabińskiego, już nie do odczytania



Powyższy obłamany krzyż z 1919 roku poświęcony Jerzemu i Anastazji Bubieńczykom oraz całej familii być może lada dzień przestanie istnieć.

A oto niektóre godne uwagi nagrobki z cmentarza prawosławnego w Nowym Dworze:


krzyż typu "sztabińskiego" z odłamaną tablicą inskrypcyjną



fragment nagrobka żeliwnego "sztabińskiego" typu z roku 1883, poświęconego rodzinie Koziczów



nagrobek Karola i Petroneli Staworków z 1872 roku 

oraz trzy inne ciekawe formy starych nagrobków żeliwnych




********************

Zalesie

Zalesie, w którego granicach leży położone na uboczu Ludomirowo zobaczyliśmy dopiero w dniu nowego roku, gdy za oknami domu, a później samochodu lało z nieba. Znajduje się tutaj kościół ufundowany jeszcze przez Hieronima Wołłowicza i wybudowany w latach 1604-1623 z wieżami dobudowanymi w wieku XIX.


Za kościołem na zboczach wzgórza wśród starych drzew znajduje się nieczynny już cmentarz. Oto ciekawsze nagrobki, które można tam odnaleźć:


Franciszek Stuczyk (1844-1889)



Antonina Kunda z Woronowiczów (1864-1891)



nagrobek Jana, Janiny i Konstancji Kondraszewiczów z 1881 roku



nagrobek Tomasza i Wiktorii Sztuczyków oraz ich dzieci Mikołaja, Marcina i Konstancji z 1879 roku



Agata z Borysów Stelmaszkowa (1829-1899)



i znów nagrobek typu "sztabińskiego" Stefana i Anny Stelmaszków z 1880 roku



nagrobek Tomasza Wierzbickiego (1835-1894) i Agaty Wierzbickiej z Tulkisów (1845-1893).

środa, 2 stycznia 2019

Jedwabne w prasie XIX-wiecznej

Jedwabne. Miasteczko w województwie podlaskim położone na północny wschód od Łomży. Słyszał o nim każdy. Ale to co wciąż słyszalne przysłania dzieje wcześniejsze. Dziś więc o pewnym odkryciu w prasie XIX-wiecznej. Ale najpierw korespondencja z Jedwabnego, jaką zamieściły "Echa Płockie i Łomżyńskie w numerze 20 z 1898 roku:

"Korespondencje. Z powiatu kolneńskiego.

Na całym obszarze naszego powiatu mamy trzy miasteczka: Kolno jako siedzibę władz powiatowych oraz Stawiski i Jedwabne, przemianowane z dawniejszych miast na osady. To ostatnie, urzędownie zwane osadą fabryczną, dawniej znane było ze swoich jedwabińskich sukien, używanych przez okoliczną drobną szlachtę, dziś zaś z upadkiem tej gałęzi przemysłu drobnego nazwa osady fabrycznej przysługuje mu tylko ze względu na jedną czy dwie fabryczki rękawiczek lichego gatunku, znajdujących jednak zbyt głównie w Białymstoku. Może dla podtrzymania tradycyjnej nazwy osady fabrycznej próbował kiedyś dziedzic dóbr Jedwabne p. Skarzyński wyrobu drewnianych chodaków t. z. "klompiów", a później założył pod kierownictwem wykwalifikowanego majstra fabrykę ozdobnych żelaznych latarek, lecz oba te pomysły okazały się niepraktycznymi na nasze stosunki i upadły niebawem, dziś należą do przeszłości. Tak więc, o Jedwabnem można powiedzieć, że miało swoje sukno, klompie i latarki, a teraz ma tylko rękawiczki ... mojżeszowego wyznania (właścicielem fabryki jest nie dębowy Żołądź). Jedwabne leży na południo-wschodzie naszego powiatu i jest siedliskiem zarządu dóbr tegoż imienia: okolice zamieszkuje drobna szlachta, sławna jak wszystka szlachta mazowiecka ze swego pieniactwa i awanturniczego charakteru; już znana sprawa zambrowskiej szajki wyrobiła jej dobrą markę zdolnych koniokradów, którą to opinję umiejętnie podtrzymują mieszkańcy jedwabińskiej gminy, często bywający gośćmi łomżyńskiego więzienia. Sąsiednia z jedwabińską - kuberska gmina, jest miejscem pochodzenia niejakiej Gosiewskiej, która niedawno skazana została przez sąd okręgowy łomżyński za otrucie męża arszenikiem na ciężkie roboty. Nie mało też roboty przyczyniają te okolice sądowi gminnemu w Jedwabnem przez częste spory, kłótnie i bójki, kończące się nieraz bardzo smutnie.[...]"



Po nakreśleniu tego dość osobliwego, podlanego niewątpliwie sosem subiektywizmu, tła historycznego, cofnijmy się o 9 lat, do roku 1889. Wśród metryk zgonu parafii w Jedwabnem, 28 października 1889 roku odnotowano zgon Józefa Mścichowskiego, 72-letniego wójta gminy Jedwabne, syna Leona, który w chwili śmierci, która nastąpiła 25 października 1889 roku owdowił żonę Teofilę z Pieńczykowskich. Akt sporządzony po rosyjsku nie podaje żadnych dalszych szczegółów dotyczących zgonu wójta gminy Jedwabne. Dowiadujemy się jedynie, że Józef Mścichowski urodził się we wsi Łąbętnik (niedaleko Bargłowa Kościelnego i Rajgrodu).


Zdecydowanie więcej światła na sprawę odejścia wójta gminy Jedwabne rzuca artykuł opublikowany w Gazecie Świątecznej w numerze 42 z 1889 roku:

"Samobójstwo wójta

Tak okropnego wypadku doczekała się gmina Jedwabno w powiecie koleńskim, gubernji łomżyńskiej. Tamtejszy wójt, Józef Mścichowski, starzec 70-letni, wziął strzelbę, poszedł na cmentarz grzebalny i tam wystrzałem życie sobie odebrał. Przed śmiercią napisał on list do żony, tłómacząc jej, iż dopuszcza się tej okropnej zbrodni na sobie zpowodu długu, którego nie może uiścić i za który byłby odpowiedzialnym: oto w kasie gminnej brakuje pieniędzy, podobno czterechset rubli. Zapewne gmina, która obierała wójta, będzie teraz musiała złożyć się na wynagrodzenie tego braku. Spodziewamy się, że ktokolwiek z mieszkańców tej gminy zechce nam opisać dokładniej ten tak smutny wypadek, a szczególniej donieść, czy powodem rozpaczy wójta była tylko jego własna wina, czy może i kto więcej rękę do tego przyłożył."


piątek, 28 grudnia 2018

Babcia Fela

W tym roku wczesną wiosną odeszła babcia Fela*. Cichutko, prawie niezauważalnie, jak schulzowski ojciec. Od kilku lat jej egzystencja toczyła się w innym, równoległym świecie, połączonym z rzeczywistością wątłymi nićmi komunikacji. Gdy staliśmy wczesną wiosną na gorzowskim cmentarzu, piękne i przejmujące dźwięki trąbki kołysały zgromadzonych w zadumie nad przemijaniem.

Urodziła się w Pińsku w 1926 roku jako trzecie z kolei dziecko Stefana Stępnia i Agaty ze Szczerbaczewiczów, zaraz po starszym rodzeństwie - Kaziku i Jance. Później na świat przyszło jeszcze sześcioro rodzeństwa, spośród którego dwójka odeszła bardzo wcześnie. Babcia bardzo niechętnie opowiadała o swoim dzieciństwie w Pińsku. Widać nie było usłane różami. Ojciec pojawiał się w domu na krótko i częściej go nie było niż był, matka była zimna i surowa, niezbyt szczęśliwa sama z dużą gromadą dzieci. Przez cały okres międzywojenny tułali się po obcych domach. Najpierw mieszkali u babci Pauliny przy ulicy Krzywej, a potem w wynajmowanych od Żydów lokalach, by tuż przed wojną wylądować w ostatnim przy ulicy Bernardyńskiej. Gdy próbowałem kiedyś porozmawiać z babcią o świętach Bożego Narodzenia przed wojną, odpowiadała zdawkowo. Było biednie. Rodzice prowadzili herbaciarnię, więc jeden z małżonków musiał pracować. W przygotowaniach pomagały wszystkie dzieci, a jedzenie przygotowywało się w piecu chlebowym. Karpia wtedy nie znano, najczęściej w wigilię na stole pojawiał się miętus. Zdawkowe informacje, bez barwnych szczegółów podkreślających rangę tego święta.

Bardzo niejasny wydaje się okres okupacji sowieckiej w Pińsku. Wczesną wiosną 1940 roku Stefan i Agata wyjechali całą rodziną pociągiem z Pińska w kierunku Wołynia. Tam mieszkało rodzeństwo i matka Stefana. Dlaczego wyjechali? Podobno bracia Agaty pracujący w lokalnej administracji nakłonili rodzinę do wyjazdu. Czy było to związane z pobytem Stefana w wojsku po I wojnie światowej? W archiwum rodzinnym zachowały się zaświadczenia NKGB z marca 1940 roku uprawniające do opuszczenia Pińska. Pamiętam z opowieści babci Feli, że w momencie wyjazdu stosunki między Stefanem i Agatą były bardzo złe. Rodzina chciała się zatrzymać we wsi Łomsk, ale gospodarze nie wyrazili na to zgody. Zamieszkali więc w lesie, w domku letniskowym koło Stacji Tomaszgród. Tam babcia z ojcem i bratem Kazikiem pracowała w lesie przy spławianiu drewna. Później rodzina rozpierzchła się po okolicznych wsiach, gdzie mieszkali krewni Stefana. Brat Władek poszedł pieszo do Pińska do cioci Elżbiety Sapich. Babcia trafiła do cioci Gieni, siostry ojca mieszkającej w Sarnach, gdzie krótko pracowała dla organizacji Todt. Tam też widziała ojca po raz ostatni w życiu. W 1944 dosłownie wyrwała się z biedy do dorosłego życia zapisując się na kurs łączniczek w Równem, aby później wraz z IV Pułkiem Łączności Ludowego Wojska Polskiego trafić przez Żytomierz aż pod Poznań. W tym czasie matka z pozostałymi dziećmi, (poza Tadeuszem, który zagubił się podczas gorączki wyjazdów z Wołynia i trafił do ZSRR) wyjechała do Poznania, gdzie w urzędzie repatriacyjnym dostała skierowanie do Świebodzina.

Świebodzinie znów było biednie. Babcia opowiadała o swym marzeniu z tamtego czasu: poznać chłopca, z którym mogłaby wyrwać się z domu i rozpocząć nowe, własne życie. Wkrótce poznała Wojciecha, który pracował w fabryce mebli, uruchomionej po odgruzowaniu. Wojciech, pochodzący z chłopskiej rodziny osiadłej w dwudziestoleciu międzywojennym w Wielkopolsce, która przyjechała tam z biednego, przeludnionego i mocno czerwonego tarnobrzeskiego, należał do partii. Wnerwiony nadużyciami w zakładzie pracy "rzucił" legitymację partyjną. Proces w sądzie, który ostatecznie przegrał, oznaczał jedno - wilczy bilet ze Świebodzina.  W ten oto sposób w 1953 roku babcia wraz z mężem i dwójką dzieci trafili do Gorzowa Wielkopolskiego.

Babcia dość szybko owdowiała. Dziadka nigdy nie poznałem - zmarł w połowie lat 60-ych. Najmocniej pamiętam ją właśnie taką, babcię mieszkającą na czwartym piętrze wieżowca samotnie. Do stanu wojennego równoznacznego z emeryturą pracowała w Spółdzielni Inwalidów "Warta", gdzie produkowane były pudełka tekturowe, które czasami dostawałem od niej do swoich różnych zbiorów. Zdarzało się również, że jeździłem z nią na wycieczki z zakładu pracy nad jezioro do Gościmia. Nie lubiłem tych wyjazdów. Babcia była trochę nadopiekuńcza. Do dziś pamiętam, gdy kupiła mi, dzieciakowi z przedszkola po wielu namowach butelkę Pepsi i po przyjściu do domu wstawiła do garnka z gorącą wodą, abym się nie przeziębił.

Po szkole przychodziliśmy do niej wraz z siostrą na obiady. Na tym polu babcia dogadzała nam w stopniu najwyższym. Ziemniaczki krojone w plastry i smażone na patelni; racuchy z powidłami śliwkowymi i truskawkowymi, lejącymi się ze słoika i bardzo słodkimi - własnej produkcji; rosół z domowym makaronem krojonym na desce w kuchni i z podrobami od żywej kury kupionej na rynku; grochówka z wkładką mięsną, którą polubiłem na rajdach powitania wiosny organizowanych przez gorzowski PTTK, itd. itp.

Dużo zmieniło się pod koniec lat 80. Po ponad 2o latach wdowieństwa babcia Fela poznała na kartach w klubie seniora Edwarda. Drugie małżeństwo to był bardzo dobry okres dla babci. Edward lubił wychodzić na spacery, kupować babci biżuterię, prowadził w miarę towarzyskie życie. Do dziś pamiętam sędziwych przyjaciół - Edwarda i Grzegorza, emerytowanych przedstawicieli cechu kominiarskiego dyskutujących przy kawie w dużym pokoju u babci. Niestety trwało to tylko przez 6 lat, kiedy babcia po raz drugi została wdową.

Dużym ciosem była dla babci śmierć syna w dalekim Chicago w 2000 roku. Od tego czasu nie doszła już w pełni do siebie. Nigdy później nie widziałem na jej twarzy prawdziwej radości.

Ostatnio rekordy popularności na youtube bije świąteczna reklama Ikei, w której pada bardzo ważne zdanie: "media społecznościowe będą zawsze, twoja rodzina nie.. Wykorzystaj to!"

Wraz z odejściem babci Feli skończyła się pewna epoka. Była ostatnią z rodzeństwa i ze swego pokolenia w mej najbliższej rodzinie.

* Feliksa Stabrowska z domu Stępień, primo voto Tudor (1926 Pińsk - 2018 Gorzów Wlkp.)

piątek, 21 grudnia 2018

Metryczki dowodowe pod znakiem null

Nie pisałem nic w tym roku o własnych odkryciach genealogicznych. To nie znaczy, że ich nie było. Są, aczkolwiek wynikają z uzyskania prawie dwa lata temu dostępu do ksiąg urodzeń, ślubów i zgonów z parafii Miechocin dla wsi Chmielów, sięgających roku 1786. Wszystko dzięki wizycie w archiwum parafialnym w Chmielowie. Podczas tamtej podróży w tarnobrzeskie odwiedziłem również parafię w Miechocinie, gdzie znalazłem nieco późniejszych dokumentów metrykalnych dotyczących wsi Chmielów, a konkretnie z ostatniego dziesięciolecia XIX wieku i początku wieku XX w. Opracowywanie jednak zdobytych informacji jest pracą tytaniczną, która powoli zbliża się do końca. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będę mógł więcej na ten temat napisać.

Jedna z mych nadziei genealogicznych tego roku spaliła niestety na panewce. W numerze 9 pisma "More Maiorum" z roku 2017 ukazał się niezwykle interesujący artykuł Jolanty Louchin "Metryczki dowodowe jako źródło do genealogii".

Można w nim przeczytać między innymi:

"Kilkadziesiąt milionów metryczek dowodowych naszych przodków w jednym miejscu. Niemożliwe? A jednak! Archiwum w Milanówku to prawdziwa skarbnica dla każdego genealoga."

W październiku 1951 roku po raz pierwszy pojawił się obowiązek posiadania dowodu osobistego przez wszystkie osoby mieszkające kraju, które ukończyły 18 lat. Wydając dowód osobisty, sporządzano tzw. metryczkę, na której znajdowały się podstawowe dane widniejące w dowodzie, fotografia, data odbioru dokumentu i podpis osoby odbierającej dowód. Taką metryczkę wysyłano do Warszawy do MSW, gdzie tworzono centralny rejestr dorosłych obywateli PRL, jeszcze na długo przed stworzeniem systemu PESEL. To jest dziś około 2 kilometrów bieżących tych metryczek.

Mam tak niewiele zdjęć trójki swoich pradziadków, którzy żyli po 1951 roku, miałem więc nadzieję, że odnajdę metryczki dowodowe Stefana Stępnia, Andrzeja Tudora i Marianny Tudor z Ozimków.

Czekałem na odpowiedź 9 miesięcy - standardowy czas oczekiwania na odpowiedź na zapytanie genealogiczne z archiwum w Milanówku. No i niestety, żadna z metryczek dowodowych, o które pytałem, nie zachowała się. Nie zawsze poszukiwaniom genealogicznym towarzyszy szczęście.