wtorek, 22 lipca 2014

Białystok. Przewodnik po mieście i okolicy. Rok 1933

W prezencie imieninowym dostałem w tym roku dość rzadko spotykaną na aukcjach książeczkę: „Białystok. Przewodnik po mieście i okolicy” pod redakcją Michała Goławskiego, wydaną w roku 1933. Pozycja to niewielka, ale ileż znanych w niej nazwisk osób przygotowujących wydanie. Tekst polski kończy się na stronie 116, następnie możemy zapoznać się z tłumaczeniem w języku esperanto wycieczki po Białymstoku, autorstwa znanego białostockiego esperantysty Jakuba Szapiro, zamordowanego przez Niemców w lesie Pietrasze w roku 1941. Książeczka zawiera reklamy białostockich i okołobiałostockich przedsiębiorstw (Supraślska Sukienna Manufaktura S.H. Cytrona na przykład), plan miasta Białegostoku, szkic orientacyjny okolic Białegostoku, spis białostockich ulic oraz zdjęcia ważniejszych obiektów. Wydana została przez Oddział Białostocki Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. W jego zarządzie wspomniany już autor przewodnika, białostocki nauczyciel mieszkający na Bojarach – Michał Goławski, Konstanty Kosiński – wydawca pierwszego białostockiego czasopisma w języku polskim, wychodzącej w latach 1912-1915 Gazety Białostockiej, Jadwiga Motoszkowa. Projekt okładki i układ graficzny jest autorstwa znanego i uznanego już przed wojną artysty Czesława Sadowskiego (wystawa jego prac parę lat wstecz miała miejsce w białostockim ratuszu). Przewodnik podzielony został na część poświęconą Białemustokowi, która kończy się opisem najciekawszych obiektów na trasie od dworca kolejowego do Parku 3 maja po której następują opisy zachowanych pamiątek przeszłości w Choroszczy, Knyszynie, Królowym Moście, Supraślu, Tykocinie, Wasilkowie i Zabłudowie.

W przewodniku wiele jest nieścisłości historycznych w odniesieniu do dzisiejszego stanu wiedzy, są też błędy wynikające z niedokładnego sprawdzenia opisywanych miejscowości (umiejscowienie kaplic pw. św. Rocha i św. Magdaleny na cmentarzu tejże nazwy, podczas gdy są to dwie różne kaplice położone na dwóch różnych cmentarzach w Zabłudowie, dość znacznie od siebie oddalonych.)

Ciekawym jest natomiast, jak bardzo zmienił się Białystok i okolice i jak wiele miejsc istniejących przed wojną już nie ma. Pierwszą niespodzianką jest położenie kościoła św. Rocha w Białymstoku na cmentarzu. Nowy w dzielnicy Antoniuk został założony wkrótce po rozpoczęciu budowy kościoła w roku 1926. Nagrobki z dawnego cmentarza na wzgórzu św. Rocha zostały na niego przeniesione, jednak w roku 1933 stary cmentarz zgodnie z opisem w przewodniku, musiał wciąż istnieć. Najwięcej zmian dotyczy miejsc związanych z najliczniejszą w Białymstoku przed wojną społecznością żydowską:

„3. „ghetto” białostockie dzielnicy żydowskiej. Idziemy wgłąb ulicy Sosnowej (od cerkwi św. Mikołaja – przypis mój) i skręcamy w ul. Mińską (druga w lewo) i ul. Mińską wprost dochodzimy do ul. Surażskiej.
Ta część miasta wyróżnia się jedynym chyba, lecz smutnym jednocześnie, przykładem dawnego budownictwa, urągającego wszelkim elementarnym zasadom.
Uniemożliwia to nie tylko utrzymanie porządku i stanu sanitarnego, lecz stoi na przeszkodzie w zaprowadzeniu niezbędnych w śródmieściu urządzeń. Pod tym względem otrzymał Białystok po zaborczych rządach rosyjskich bezładną i bezplanową gospodarkę w rozbudowie miasta.
Do takich szczególnych i oryginalnych fragmentów „ghetta białostockiego” należą wąskie i długie podwórka łączące ze sobą uliczki.
Idąc nawprost ulicą Surażską w stronę rynku, obserwujemy po obu stronach ulicy długie i kręte podwórka, któremi pomiędzy walącemi się chlewkami i ruderami przechodzić można nieraz przez kilka posesyj. Wszystko to stoi otworem, bez bram nawet, i tworzy smutny widok nędzy ludności zamieszkującej „ghetto”.

Mieszkańcy opisanej dzielnicy znaleźli swój koniec w latach 1941-1943, podczas okupacji niemieckiej miasta. Siatka ulic, którymi poruszaliśmy się wraz z autorem wygląda dziś zupełnie inaczej, podobnie, jak jej zabudowa.

Nie ma również opisanej w przewodniku Wielkiej Synagogi, domu dr. Zamenhofa, płyta „Nieznanego Żołnierza” znajduje się zaś na cmentarzu wojskowym (przed wojną leżącym na krańcach ówczesnego miasta), a nie w rynku.
Brak dziś również cmentarza wojennego niemieckiego, Miejskiego Centralnego Ośrodka Szkolnego, Szkoły Powszechnej na powietrzu wraz ze stacją hodowli jedwabników położonych w lesie Zwierzynieckim, a także pomnika ku czci żołnierzy 1 p.p. legionów położonego przy ówczesnej szosie Żółtkowskiej niedaleko Rzeźni Miejskiej.

Zastanawia mnie także, czy szczątki grobu powstańca listopadowego i zaliwszczyka Adama Piszczatowskiego rzeczywiście istniały w roku 1933:

„Szczątki grobu bohatera tych walk, por. Piszczatowskiego, który za udział w powstaniu i stworzenie partji około 200 powstańców został rozstrzelany w Białymstoku, są jedyną pamiątką r. 1831.”

Podobnie ciekawie czyta się o podbiałostockich miejscowościach, wychwytując nie istniejące atrakcje, jak na przykład modrzewiowa synagoga w Zabłudowie, czy wspomniane już nieścisłości, żeby dodać do nich opis ruin zamku knyszyńskiego w miejscu dawnego folwarku.

Z wielkim zainteresowaniem wychwytywałem różnice w podejściu do krajoznawstwa ówczesnego i dzisiejszego: brak dbałości o szczegóły, estyma, jaką cieszyły się legendy, niedocenianie walorów turystycznych Podlasia. Mimo wszytko jest to wart poznania tekst.


Michał Goławski, „Białystok. Przewodnik po mieście i okolicy”, Wydawnictwo Oddziału Białostockiego Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego, Białystok 1933.

piątek, 18 lipca 2014

List

Droga pani M.,

Parę lat temu, gdy nawiązaliśmy kontakt e-mailowy, dzięki zainteresowaniu przeszłością, losami przodków, a przede wszystkim dzięki łączącemu przeszłość naszych rodzin Pińskowi leżącemu na Polesiu, nie sądziłem, że tak wiele ciekawych historii usłyszę od Pani. Nie raz zastanawiałem się, czy ścieżki Nowotnych, Bogdańców, Rabcewiczów, Kołb-Sieleckich i Łosickich przecięły się kiedykolwiek z drogami Szczerbaczewiczów, Rozalików, Lipnikowów, Poluchowiczów, Sapichów i Szuszmanów i w jaki sposób. Niestety nie mamy na to żadnych dowodów, możemy snuć tylko przypuszczenia. Podobnie jak ja prawdy o przeszłości szuka Pani między innymi w literaturze pamiętnikarskiej związanej z Pińskiem lub szerzej z Polesiem. I właśnie dzięki Pani sięgnąłem po bardzo ciekawą pozycję Stefana Kieniewicza.

Autor opisał w niej historię rodziny zarządzającej majątkiem w Dereszewiczach leżących nad Prypecią mniej więcej w połowie drogi między Pińskiem, a Mozyrzem. Dawny majątek jezuitów,  a następnie Massalskich należał do rodziny Kieniewiczów mniej więcej od pierwszego dwudziestolecia XIX wieku, aż do schyłku I wojny światowej i rosyjskiej rewolucji. Autora jednakże interesują lata tuż przed powstaniem styczniowym i czas narodowej nadziei, zakończonej klęską uczynił główną osią czasową powieści. Nie znalazłem w książce informacji, które mógłbym bezpośrednio wiązać ze swymi przodkami. Myślę, że podobnie było w przypadku Pani, jednakże wiele tu o stosunku ziemian, głównie katolików, do chłopów, głównie wyznania prawosławnego. Część naszych przodków żyjących w XIX wieku na Polesiu było tego właśnie wyznania. Czy byli chłopami? W przypadku Szczerbaczewiczów, związanych z Pińskiem, mogę powiedzieć, nie wiem. W przypadku Rozalików najprawdopodobniej pochodzących z podpińskich Wyszewiczów mogę z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć tak. Czytając książkę, nie raz zastanawiałem się, jak lokowały się sympatie mych prawosławnych przodków? Czy przeciwko polskim panom, za carem?

Podstawą źródłową opowieści Stefana Kieniewicza były przede wszystkim listy pisane przez siostrę jego dziadka, Jadwigę Kieniewicz do Heleny Skirmunt w latach 1850-1874, do 1867 roku pisane z Dereszewicz. Brakujące listy z lat 1861-1862 uzupełniane są życiorysem Heleny Skirmunt, jej listami do Jadwigi oraz matki Hortensji Skirmunt, a także kalendarzykami Heleny z lat 1855-1863. To bardzo ciekawe czytać kontynuację, a raczej wcześniejsze losy rodziny Konstancji Skirmunt (Helena - przyjaciółka Jadwigi była matką Konstancji), której monografię pióra Dariusza Szpopera cytowałem na blogu.

Co wartościowe w książce, to krytyczne spojrzenie na własną rodzinę i wtedy, gdy autor opowiada o wydumanym pochodzeniu Kieniewiczów: "Tymczasem Ojciec mój opowiadał pół żartem, że się wywodzimy z Irlandii (O'Kenewitz!), co mi się zawsze wydawało bzdurą.", jak i bardziej poważnie o zatargu rodzinnym o Dereszewicze i procesach między braćmi w carskich sądach, w czasach, gdy na Litwie szalał Murawiew, a naród dotykała bezwzględna rusyfikacja w reakcji na powstanie styczniowe.

Kończąc moją krótką opowieść w formie listu, chciałbym na końcu zacytować fragment listu Jadwigi Kieniewicz do Heleny Skirmunt pisany już po upadku powstania.

"[...]Można powiedzieć, że włościanie nasi jako pierwsi przed 3 laty wyszumieli, tak odtąd najprzyzwoiciej postępują. Nawet nieraz podziwiam  ten pewien takt, na który sprytem wrodzonym trafili. Doskonale czują swoją niezależność, doskonale jej używają, nie przekraczają nigdy granic przyzwoitego uszanowania i grzeczności. O szanowaniu cudzej własności nie ma co mówić, takie to ich zasady (a bardziej jeszcze zachęcenie jawne urzędników i popów do niszczenia lasów, do grabienia łąk i siana jako swoich). Ale zawsze w miarę innych, to jeszcze i tu względnie, przynajmniej ukradkiem, gdy gdzie indziej już otwarcie, jawnie przywłaszczają,"

Fragment dość dobrze oddający klimat opowieści, końca pewnego świata i początku nowego.

Stefan Kieniewicz "Dereszewicze 1863", Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1986.

niedziela, 15 czerwca 2014

Krzyże przydrożne spod Choroszczy - cd.

Tydzień temu wybraliśmy się wraz z Kasią na wycieczkę rowerową. Traf chciał, że po dość zimnych dniach majowych, w początku czerwca zrobiło się wyjątkowo ciepło. Wyjechaliśmy więc pełni dobrego humoru, w nadziei złapania jak największej ilości promieni słonecznych. Plan wycieczki? Bez planu. Jak nas droga poprowadzi. Zdałem się w tym wypadku w całości na inwencję Kasi, pilnując jedynie, aby obrany kierunek nie poprowadził nas w stronę białostockiej aglomeracji bądź jakiejś drogi ekspresowej. Mijając znane nam wioski, przyglądaliśmy się stadu koni, ładnie położonemu na wzgórzu siedlisku, zajadaliśmy w lesie czerwieniejące pośród poszycia poziomki. Niektóre drogi, które wybraliśmy, zmieniały się w błotnistą nieprzejezdność bądź zarastające ścieżki. Kilkakrotnie więc zawracaliśmy. W Barszczewie, do którego trafiliśmy klucząc jak powyżej, zauważyłem ciekawy krzyż przydrożny z końca XIX wieku, którego przed dwoma laty nie widziałem.


Zdobnictwo krzyża i czas wykonania przypominały krzyże widziane wcześniej w okolicy - w Sienkiewiczach, Krupnikach i właśnie w Barszczewie. Z Barszczewa ruszyliśmy drogą w kierunku Choroszczy. Przekonałem się, że z drogi tej rozciąga się równie piękny widok na miasteczko, co z drogi od strony Sienkiewicz.


W Choroszczy zdecydowaliśmy się na postój przy sklepie. Siedliśmy w plastikowych krzesłach przy równie plastikowym stoliku, wyciągnęliśmy prowiant przygotowany na wycieczkę - różnego rodzaju placki, ciastka i napoje i rozkoszowaliśmy się pierwszym w tym roku prawdziwie letnim końcem tygodnia. Wyjąłem z torby aparat fotograficzny...


Stamtąd pojechaliśmy w kierunku na Pańki. Minęliśmy Ruszczany, wjechaliśmy do Rogówka i nagle rozpoczął się prawdziwy festiwal krzyży przydrożnych z końca XIX wieku. To już nie były pojedyncze egzemplarze, jak w Sienkiewiczach, Krupnikach, czy Barszczewie.


Powyższy krzyż stał tuż przy sklepie, spod którego zostaliśmy "zawróceni" przez napotkanego mężczyznę w kierunku ruin dawnego majątkowego chlewa.


Nic szczególnego, choć dla widocznej na zdjęciu daty, warto było go zobaczyć. Do Paniek było już niedaleko, a ja co chwilę zatrzymywałem się, aby zrobić kolejne zdjęcie napotykanym obiektom małej architektury.

Sporo ich stało w Rogowie.





W Pańkach napotkałem dwa.


Przy czym jeden podobny był w swej symbolice do opisywanego już na blogu krzyża w Barszczewie ze względu na narzędzia męki pańskiej.



Pańki były ostatnim odwiedzanym miejscem podczas naszej wycieczki zanim dojechaliśmy do szosy kruszewskiej i ruszyliśmy w kierunku domu.

Już po powrocie znalazłem w internecie informacje mówiące o tym, że krzyże w Rogówku pochodzą z kuźni Michała Werpachowskiego, której ruiny można jeszcze podobno odnaleźć pod lasem, te w Rogowie zaś wykonane zostały w latach 1890-1893 w kuźni miejscowego kowala Aleksandra Grzybko. Mnie ciekawi, jaka okoliczność sprawiła, że większość, jeśli nie wszystkie krzyże z okolicy, pochodzą z ostatniego dziesięciolecia XIX wieku. Czy wiązało się z ich powstaniem jakieś szczególne wydarzenie i jaka sposobność finansowa pozwoliła na ich wykonanie? Podobno ciekawy spis krzyży z choroskiej parafii został opublikowany w książce "Parafia rzymskokatolicka w Choroszczy. 550 lat-księga jubileuszowa" pod redakcją ks. Tadeusza Kasabuły i ks. Adama Szota. Jeśli ktoś z czytelników chciałby ją sprzedać, chętnie kupię.

***

Przypomniałem sobie, że po sąsiedzku do opisywanych miejscowości, w miejscowości Porosły, która z wioski przekształciła się, podobnie jak Krupniki, w sypialnię Białegostoku stoi równie ciekawy krzyż przydrożny, prawosławny o metryce o 20 lat późniejszej od opisywanych na blogu krzyży spod Choroszczy. Został postawiony w roku 1913. Stylistyka jego zdobień wyraźnie odbiega od krzyży prezentowanych na powyższych zdjęciach.



wtorek, 10 czerwca 2014

Dom przy Windeckstrasse

Jedno z zachodnich przedmieść Monachium. Osiedle domów jednorodzinnych położone przy ruchliwej Würmtalstrasse. Windeckstrasse jest nieco schowana, stąd bardziej tu zacisznie. Pod numerem 21 znajduje się dom, gdzie przez ostatni, długi okres swego życia, wynajmował mieszkanie jeden z największych polskich prozaików - Józef Mackiewicz.


Dom przy Windeckstrasse 21 na pierwszym planie po lewej stronie.

Biały piętrowy dom schowany jest w zieleni otaczających go drzew i krzewów. Znajduje się kilkaset metrów od początku dość długiej osiedlowej ulicy Windeck, po lewej stronie, na rogu Rolandseckstrasse.


Widok od Rolandseckstrasse na ginący w zieleni dom po lewej stronie zdjęcia za płotem

Dookoła podobne mu domy, mniej lub bardziej luksusowe samochody. Słychać ćwierkanie ptaków, szczególnie aktywnych na początku czerwca. Przy skrzyżowaniu Kornwegerstrasse z Würmtalstrasse trafika z gazetami. Po przeciwnej stronie ulicy za białym murem zieleń rozległego parku. Czy to miejsce wyglądało podobnie 30, 40 lat temu? Niewykluczone, choć przez 30 lat mogło przejść trudną do opisania metamorfozę, jak to w miastach bywa.

Józef Mackiewicz mieszkał w Monachium przez 30 ostatnich lat swego życia (1955-1985), jednak trudno znaleźć jakiekolwiek odniesienia do tego miejsca w jego twórczości prozatorskiej. Tak jakby powojenna odbudowa zachodniego państwa niemieckiego, czasy Adenauera, Erharda, pamiątki historycznej świetności stolicy Bawarii nie były interesujące. Brakuje opisów różnych monachijskich typów ludzkich, tak charakterystycznych i często spotykanych na kartach powieści Mackiewicza, gdy pisał o Wileńszczyźnie, Polesiu i innych krainach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Nie spotkamy w jego twórczości opisów bawarskiej przyrody, choć tak zachwycają wielu czytelników opisy przyrody na kresach Rzeczypospolitej.

W Monachium jednakże powstała zdecydowana większość spuścizny literackiej, od najdoskonalszych "Nie trzeba głośno mówić" przez "Drogę donikąd", "Kontrę", "Sprawę pułkownika Miasojedowa" po wiele innych powieści, będących świadectwem o tak odległym i czasowo i przestrzennie dla mieszkającego tu pisarza, kraju nad Wilią. Zastanawiam się, jak mocno trzeba żyć sprawami polskimi, wileńskiej ojczyzny, aby móc tak wiernie, obrazowo, doskonale opisywać historie świata, który bezpowrotnie odszedł, mieszkając od lat w zupełnie innym środowisku. Z drugiej strony, jak mocno trzeba być wyobcowanym od swego otoczenia, aby nie poświęcić mu uwagi na kartach twórczości.

O ciekawej rozmowie z Józefem Mackiewiczem napisał w zeszłym roku zmarły niedawno pisarz Marek Nowakowski:

"Ostatniego pożegnalnego wieczoru Andrzej zadzwonił do Józefa Mackiewicza w Monachium. – Dałem mu twojego „Księcia nocy" – powiedział. – Zobaczymy, czy przeczytał.
Porozmawiał chwilę i dał mi słuchawkę. Posłyszałem zaciągliwy, śpiewny głos, tak charakterystyczny dla tamtej północno-wschodniej krainy jezior Naroczy, Świtezi, rojstów, mszarów, oczeretów, puszczy Nalibodzkiej, Rudnickiej, rozrzuconych wśród pagórków wsi, chutorów, świronków, odryn. Naprawdę jakbym się znalazł na tej kresowej ziemi, której przecież wcale nie znałem. Byłem stremowany."