wtorek, 19 sierpnia 2014

Pula

Zdarzało się podczas dwutygodniowego pobytu Chorwacji, że pogoda nie zachęcała do wylegiwania się na plażach Kamenjaka. Temperatura spadła w okolice 20-25 stopni Celsjusza, a niebo pokryło się chmurami. Takiego właśnie dnia wybraliśmy się do dwóch niezbyt odległych miast.

Pula (wł. Pola) to dość duży ośrodek miejski, liczący ponad 80 tysięcy mieszkańców, największy na półwyspie Istria i o dość bogatej historii. W II wieku po Chrystusie starą osadę iliryjską zdobyli Rzymianie. W kolejnym stuleciu u stóp jednego ze wzgórz, na których położona jest dzisiejsza Pula, powstała osada i obóz wojenny Colonie Julia Pollentia Herculanea. Później, aż do V wieku Pula zwana wówczas Pietas Julia była dobrze prosperującą, jedną z największych (30 tysięcy mieszkańców) rzymskich prowincji w północnej części Adriatyku. Po upadku cesarstwa rzymskiego znajdowała się w rękach Gotów, Bizancjum, nieodległej Rawenny i państwa Franków. Od 1331 roku, aż do 1797 stało się posiadłością Wenecji. Później, z krótką przerwą związaną ze zwycięstwami na kontynencie europejskim armii Napoleona Bonaparte, znalazła się w monarchii austro-węgierskiej. W drugiej połowie XIX wieku stała się ważnym punktem obronnym o czym świadczy do dziś zachowany fort Verudela. Po pierwszej wojnie światowej podobnie, jak cały półwysep Istria, Pula znalazła się w państwie włoskim, co skończyło się po II wojnie światowej dwuletnim zarządem angielsko-amerykańskim. Dopiero w 1947 roku została włączona do Jugosławii.

Interesowały mnie zwłaszcza pozostałości po czasach rzymskich, których w Puli przetrwało niemało. Już na peryferiach miasta, natknęliśmy się na zwiększony ruch samochodów. Gorsza pogoda wygnała do miasta wielu podobnych nam turystów. Udało się jednak znaleźć miejsca parkingowe przy samym amfiteatrze. Jest to najokazalszy zabytek Puli, wzniesiony w I w n.e. przez cesarza Wespazjana. Ten założyciel dynastii Flawiuszów panujący przez 10 lat od roku 69 charakteryzował się niezłym poczuciem humoru. Do swego syna Domicjana, który pod jego nieobecność swobodnie rządził cesarstwem napisał w liście: "Dziękuję ci, synu, że pozwalasz mi rządzić i jeszcze nie pozbawiłeś władzy." On też był pomysłodawcą rzymskiego Koloseum i nie tylko Koloseum, skoro z jego inicjatywy został wzniesiony podobny amfiteatr w Puli. Muszę powiedzieć, że mury budowli przed którą zatrzymaliśmy się wyglądają naprawdę majestatycznie. Trudno jednak oglądając je w dzisiejszej scenerii, w otoczeniu bardziej współczesnych budynków, wyobrazić sobie krwawe walki gladiatorów, wyścigi konnych zaprzęgów, czy mordowanie chrześcijan przy aplauzie tłumów. Natknęliśmy się tu na sporo turystów, grup zorganizowanych prowadzonych przez przewodników, a także tych, którzy przyjechali na 61. pulsko-filmski festiwal, o którym trudno nie usłyszeć, widząc w całym mieście plakaty reklamujące repertuar kinowy, czy też słuchając lokalnego Radio Pula (całkiem niezłego moim zdaniem). Poza festiwalem filmowym arena amfiteatru nie raz była też świadkiem koncertów prawdziwych sław muzycznych nie wyłączając Stinga czy Placido Domingo.



Po obejrzeniu amfiteatru, sesjach zdjęciowych (każdy chciał mieć zdjęcie na tle murów sprzed 2000 lat) ruszyliśmy dalej. Aby zachęcić nasze młode towarzystwo do dalszego spaceru w odnajdywaniu pamiątek rzymskich poszliśmy na lody. Jedna kuglica (gałka) kosztowała 7 kun. Lody w Chorwacji może nie są lepsze niż gdzie indziej, za to ich rozmiary są imponujące. Jedna gałka dokładana jest kilkakrotnie i zwyczaj ten widzieliśmy nie tylko w Puli. Dzieci w każdym razie były usatysfakcjonowane i raźno ruszyliśmy dalej.

W niedużej odległości od murów amfiteatru znajduje się podwójna brama Porta Gemina zbudowana w połowie II wieku. Wiodły przez nią: droga do teatru rzymskiego i trakt strategiczny. W przedłużeniu ulicy, przy której stoi brama, widać resztki rzymskich i weneckich murów obronnych zwieńczonych starożytnymi statuami.



Od Porta Gemina jest dosłownie parę kroków do bramy Herkulesa (Porta Herculae) z I wieku n.e. Brama zwieńczona jest słabo widocznym wizerunkiem mężczyzny z kędzierzawą głową, brodą i maczugą, który przedstawia Herkulesa, notabene patrona Puli.



Największe wrażenie zrobił na mnie jednak, stojący pośrodku otwartego, zatłoczonego placu Portarata w otoczeniu kamienic o nieco weneckim rysie, Łuk Triumfalny Sergiusza wystawiony w roku 27 p.n.e. przez Salwię Postumę z rodu rzymskich Sergiuszy na cześć zmarłych członków rodziny: męża Lucjusza Sergiusza, trybuna 29-go legionu, teścia oraz wuja męża. Może mój zachwyt spowodowało też sąsiedztwo kamienicy w kolorze żółtym,w której w latach 1904-1905 mieszkał James Joyce, pracujący w Puli jako nauczyciel języka angielskiego. Zaczytywałem się niegdyś, w okresie młodzieńczym, w literaturze irlandzkiej; w dziełach Becketta i Joyce'a, którego "Portret artysty z czasów młodości" z trudnością skończyłem. Jest to literatura jest dość trudna, wymagająca skupienia. Na jednym placu spotkały się trzy światy: rzymska kolebka współczesnej cywilizacji, jeden z prekursorów literatury światowej i dzisiejsza Chorwacja pełna turystów z różnych stron świata.



Lody lodami, ale myślę, że trudno byłoby zachwycać się pulskimi pamiątkami przeszłości, w towarzystwie niezbyt zainteresowanych nimi najmłodszych, gdyby celem naszej wędrówki nie był targ przy ulicy Flanatička. Wybraliśmy się tam, aby nabyć kilka kilogramów owoców i warzyw, mając nadzieję (płonną) na świeże figi, na pyszne miody chorwackie o różnych niespotykanych smakach (spełnioną - miód kasztanowy o lekko gorzkim, ale wiele przyjemności obiecującym smaku), a także aby odwiedzić dużych rozmiarów halę rybną. Na targ ten jeszcze wróciliśmy innym razem, zaopatrując się w blitvę, czyli burak liściowy, bardzo popularny w Chorwacji, który później posłużył nam do przyrządzenia potrawy z krewetkami. W hali rybnej przeżyliśmy próbę (udaną w 2/3) zjedzenia przez dzieci żywych ostryg serwowanych wprost z muszli. Tam też zaopatrzyliśmy się w świeżą doradę, która usmażona w zaciszu domowym, była prawdziwym rarytasem.



A kolejna notka będzie o równie ciekawym, ale jakże innym istryjskim miasteczku.

czwartek, 14 sierpnia 2014

Plaże Kamenjaka

Głównym celem naszego przyjazdu na Półwysep Istria był jego południowy kraniec. Ten długi na prawie 3,5 km i szeroki na 1600 m półwysep zwany Dolnym Kamenjakiem miał zapewniać bowiem całą gamę różnorakich plaż od spokojnych, położonych w zatoczkach miejsc, idealnych do spokojnego snurkowania, czy gry w piłkę, po skaliste, z urwistymi brzegami, kilkunastometrowymi głębinami przy brzegu i falami rozbijającymi się o tarasy skalne.

Niemal codziennnie przed południem kierowaliśmy się w stronę miejscowości o wdzięcznej włoskiej nazwie Premantura, typowej turystycznej nadmorskiej wioski, którą staraliśmy się omijać szerokim łukiem. Premantura, a właściwie jej obrzeża są bowiem bramą do plaż Kamenjaka. Już przed południem do dwóch bramek wjazdowych do rezerwatu stał długi wąż samochodów. Dominowały rejestracje chorwackie, słoweńskie, niemieckie, włoskie, austriackie, polskie, zdarzały się słowackie, szwedzkie, belgijskie, a nawet ukraińskie. Jednorazowy wjazd samochodem kosztował 35 kun, piesi i rowerzyści wstępowali na teren rezerwatu za darmo. Napisałem rezerwatu, gdyż dla ochrony tutejszej flory i fauny został on utworzony w 1996 roku. Po Kamenjaku można poruszać się tylko kamienistymi drogami, bez prawa wędrówek poza nimi. Do godziny 21.00 należy teren rezerwatu opuścić. Mimo całej gamy plaż i ruchu turystycznego Kamenjak nie jest miejscem skomercjalizowanym. Tylko przy kilku plażach znajdują się skromnie wyposażone bary, przy niektórych zorganizowano dodatkowo inne miejsca rozrywki, jak na przykład plac zabaw dla dzieci, czy stacja windsurfingowa.

Jeśli chodzi o florę, Kamenjak pokryty jest różnego rodzaju krzewami, w wielu miejscach spotykamy również lasy piniowe. Pinie o charakterystycznych długich i jasnozielonych igłach, niezbyt wysokie, tworzą charakterystyczny klimat półwyspu. Pod wieczór, czasami też przed południem rozbrzmiewają głośnym skrzeczeniem. W pierwszej chwili sądziłem, że hałas ten wydaje jakiś gatunek ptaków. Był jednak zbyt monotonny. To dźwięki cykad grających w koronach drzew piniowych swój egzotyczny koncert.

Jeśli chodzi o plaże, wschodni kraniec półwyspu charakteryzuje się licznymi zatokami, spokojnymi, osłoniętymi od wiatru, gdyż w oddali, po drugiej stronie dużej zatoki widać inny brzeg półwyspu Istria z rozlokowanym na nim Medulinem. Druga - zachodnia i południowa część Kamenjaka to plaże na odkrytym morzu, skaliste, czasami w dni wietrzne z dużymi falami. Nie odwiedziliśmy wszystkich, opiszę tu jednak większość z nich.

Dražice to pierwsza plaża po stronie wschodniej ulokowana zaraz za wjazdem od Premantury. Spokojny, gładki skalisty brzeg i łagodne zejście do wody. Widok na otwarte wody zatoki, pojedynczą wysepkę i miasteczko Medulin po jej drugiej stronie. Z lewej strony w oddali widoczne zatłoczone plaże Premantury. Niewielka to plaża w porównaniu do tych położonych w zatoczkach, przez to sprawiająca wrażenie zatłoczonej, choć będąc tam jeden, jedyny raz wcale na tłumy nie natknęliśmy się. Pozbawiona miejsc ustronnych, dość nieciekawa w porównaniu do innych plaż Kamenjaka, choć obiektywnie oceniając nie pozbawiona uroku pięknych widoków. Nie zrobiła na nas jednak wrażenia.



Školjić, kolejną plażę po wschodniej stronie półwyspu Dolny Kamenjak odwiedziliśmy również tylko raz. To właściwie dwie plaże oddzielone wąskim cyplem uformowanym u swego krańca w quasi wysepkę. Znajduje się tutaj centrum windsurfingu oraz bar. Natknęliśmy się na mrowie ludzi na plaży i czym prędzej stamtąd czmychnęliśmy.


Mali Portić pięknie położony w wąskiej zatoczce, otoczony od tylnej strony wzgórzami, częściowo z niskim skalistym brzegiem stanowi prawdziwą atrakcję szczególnie dla małych dzieci ze względu na łagodne zejście do dość płytkiej wody. U końca zatoki mała wyspa, przed którą często cumują łodzie. Z tyłu plaży bar.



Škara to plaża pięknie położona wzdłuż dość szerokiej zatoki, doskonale widoczna  z drogi przecinającej Kamenjak w sposób zapierający dech w piersiach - turkusowa woda, maszty łodzi stojących na wodach zatoki, wyspa na horyzoncie. Otoczona jest ze wszystkich stron lasem piniowym, który w gorące dni daje z pewnością sporo zbawiennego cienia. Odkryliśmy ją dość późno i odwiedziliśmy w nie najgorętszy dzień, przez co straciła wtedy wiele ze swego uroku. Jedna z najładniejszych plaż Kamenjaka, niedoceniona przez nas.




Kolejną plażą, sąsiadującą ze Škarą jest Debeljak, bliźniaczy do niej z jedną różnicą. Skaliste brzegi Debeljaka nie są osłonięte lasem. Łagodne, choć kamieniste zejście do wody. Oceniana najlepiej przez napotykanych Polaków z dziećmi. W gorące dni zapewniająca natychmiastową opaleniznę. Tu jeździliśmy najczęściej, snurkując wśród przybrzeżnych skał i obserwując kraby, krewetki, ławice różnorakich ryb a także strzykwy. Pływaliśmy w stronę nieodległej wyspy, klucząc wśród zacumowanych łódek. Przy jednym z brzegów zatoki czynny bar. 



Njive to plaża położona po zachodniej stronie półwyspu, na otwartym morzu. Stanowiąca przedsmak tego, co można zobaczyć na sąsiednich plażach: tarasy skalne (tu, na Njive skały niezbyt wysokie), fale, morskie widoki. Wybraliśmy się na nią pod koniec pobytu, w jeden z tych gorących dni, który sprawił, że plaża wyglądała, jak piaski Władysławowa w środku sezonu. Nie było gdzie szpilki wetknąć. Zabawiliśmy tu krótko i nie skusił nas nawet czynny bar.


Plovanije mimo, że położona na otwartym morzu, otoczona jest wodami niewielkiej zatoczki. Dookoła  nieco wyższe skały niż na Njive z wyżłobionymi wąskimi tarasami. W dni wietrzne Adriatyk potrafi urządzić tu wspaniały koncert fal. Niestety nie było nam dane poznać wszystkich uroków tej plaży, gdyż odwiedziliśmy ją raz i to na krótko.




Kršine to była pierwsza plaża na odkrytym morzu odwiedzona przez nas. Wysokie skały, trudno dostępny taras w dole, skąd nieliczni śmiałkowie wskakiwali do wody. Samotna wyspa i latarnia morska widoczna po prawej stronie. Zrobiła na nas bardzo pozytywne wrażenie.






Kolombarice to sąsiadująca z Kršine plaża oferująca łagodniejsze zejście na sam brzeg po  wyżłobionych przez fale tarasach skalnych. Przy silnym wietrze dość trudne zejście do wody (ślisko). Snurkowanie w tym miejscu dostarcza moc atrakcji. Już przy samym brzegu widać głębokie na kilkanaście metrów jary. Wiele tu ławic ryb większych niż te obserwowane na Debeljkau. Na głębokości kilku metrów przyczepione do skał czarne jeżowce. Na Kolombaricach znajduje się również wysoka na kilkanaście metrów skała, skąd amatorzy skoków z dużych wysokości mogli cieszyć się tym, co lubią. Przy plaży bar, a także w otoczeniu egzotycznej roślinności niewielki plac zabaw dla dzieci. Kolombarice jednak w dni gorące ściągają całe rzesze plażowiczów, co mimo wielu oczywistych zalet stanowi ich wadę.




Radovica to plaża bliźniaczo podobna do Kršine. Z innej strony oglądamy tę samą wysepkę i latarnię morską. Odwiedzona jako druga (po Kršine), nie zrobiłą takiego wrażenia, jakie mogłaby.




Na koniec moja faworytka - Toreta. Położona niedaleko Radovicy. Posiada wysokie skały, zejście po tarasach skalnych, piękne widoki i to zaciszne miejsce przy niewielkim wcięciu w skałach, gdzie spokojnie lub z całym impetem uderza o nie woda morska. Iddealne miejsce do spokojnego opalania się (niezależnie od pogody niewiele ludzi), zanurzenia w orzeźwiającej wodzie, czy skoków do wody ze skał.





czwartek, 7 sierpnia 2014

Medulin

Medulin wymieniony pod koniec poprzedniego tekstu, to miejscowość mijana przez nas codziennie, gdy jechaliśmy w kierunku Premantury i plaż Kamenjaka. Tablice Ližnjanu i Medulina sąsiadują ze sobą i gdyby nie ten fakt, nieuważny kierowca mógłby nie zauważyć, że wjechał do innej wioski.

Według profesjonalistów zajmujących się pamiątkami przeszłości, Medulin leży w miejscu antycznego miasta Mutila, zniszczonego przez Rzymian w II wieku przed Chrystusem. Z XII wieku pochodzą najstarsze znane wzmianki dotyczące Medulina. Swój większy rozwój przeżywał od XVII wieku, wieku panowania Wenecjan, gdy jedną z głównych profesji, którą trudnili się mieszkańcy było rybołóstwo. Dziś jest to miejscowość typowo turystyczna - w o wiele większym stopniu niż sąsiedni Ližnjan i pewnie nie byłaby warta wzmianki, gdyby nie dwa miejsca.

Jadąc od strony Ližnjanu, z dalszej odległości widać już wysokie na 33 m wieże kościoła św. Agnieszki, wybudowanego w 1894 roku. Kościół stoi na wzgórzu i jest bardzo charakterystycznym punktem Medulina, reprodukowanym na wielu pocztówkach. Wieże widoczne są nawet z Premantury, położonej po drugiej stronie zatoki. W samym kościele znajduje się dość ciekawa mozaika w ołtarzu głównym z ukrzyżowanym Chrystusem w centralnym punkcie i towarzyszącymi mu osobami. Scena pełna dynamiki obrazująca moment tuż przed śmiercią Jezusa, doskonale oddana współczesnym językiem artystycznym. Uczestnicząc w niedzielnym nabożeństwie zauważyliśmy iż uproszczony tekst ewangelii wyświetlany jest w trzech językach: chorwackim, niemieckim i polskim, co było dla nas dość miłym zaskoczeniem.






Kościół znajduje się na wzgórzu, które gwałtownie opada w kierunku zachodnim. Wspaniale jedzie się jednokierunkową, wąską na szerokość samochodu i dwóch pieszych uliczką w dół, prawie na złamanie karku, mijając po drodze dawne kamienne budynki, okna zasłonięte szczelnie roletami, goniąc refleksy słoneczne wyłaniające się na chwilę zza zakrętu i podziwiając niewiarygodnie piękną na tle kamieni śródziemnomorską roślinność. Podobnie malowniczo, choć pod górę i ciężko wjeżdża się na wzgórze kościelne w drodze powrotnej. To jedna z tych chwil, kiedy można poczuć ducha dawnej chorwackiej wsi rybackiej.











Medulin to też miejsce naszych zakupów. Supermarket sieci Plodine, gdzie zaopatrujemy się w prowiant tuż przed wyjazdem z Chorwacji, słysząc co rusz język polski oraz mały targ rybny, gdzie  można zaopatrzyć się w świeże makrele, langusty i kałamarnice na wieczorną ucztę dla podniebienia.

sobota, 2 sierpnia 2014

Ližnjan

Naszą bazą wczasową stała się w tym roku niewielka miejscowość na południowym krańcu chorwackiego półwyspu Istria.

Pierwsze wrażenie po wjeździe do Ližnjanu: tu jest zupełnie inna architektura. Dominuje kamień: przede wszystkim we wszelkiego rodzaju ogrodzeniach, ale i budynkach. Ten trudny do opisania jasny ton, tak charakterystyczny dla krajów leżących w basenie Morza Śródziemnego. Domy przede wszystkim praktyczne, zapewniające schronienie przed wszędobylskim słońcem, a co za tym idzie letnim skwarem, niezależnym od pory dnia. 




Kolejną, charakterystyczną cechą miejscowości, na którą zwraca uwagę każdy udający się pod wskazany adres, to chaos numeracji budynków. Włodarze Ližnjanu, choć miejscowość ma dość rozbudowaną sieć ulic, nie zdecydowali się na nadanie im nazw. Konkretne adresy to po prostu numery domów. Pomieszane w tak dziwaczny sposób, że bez wiedzy dotyczącej lokalizacji poszukiwanego miejsca w miasteczku, znalezienie go w oparciu o porządek numeracyjny jest przedsięwzięciem szaleńczym. Co ciekawe mieszkańcy nie są w stanie nam pomóc. Chyba tylko listonosze orientują się dość dokładnie w tutejszej numeracji, choć nie raz zastanawiałem się, czy przesyłki nie są czasami zostawiane mieszkańcom do odbioru na poczcie.

Po udanym odnalezieniu właściwego miejsca (dwupiętrowy białego koloru ni to blok, ni kamienica), gdzie mamy dość wygodne trzypokojowe mieszkanie z balkonem wychodzącym wprost na wybrzeże Adriatyku, można zachwycać się roślinnością Chorwacji. Wszędobylski słodki zapach lawendy wzmocniony ciepłem powietrza zwiastuje atrakcje florystyczne. Palmy, pinie, drzewka figowe, granaty i inne okazy przyrody, trudne do nazwania dla botanicznego laika naprawdę cieszą oko.







Mieszkamy w dolnej części Ližnjanu, co oznacza, że niedaleko stąd do wybrzeża morskiego, portu oraz plaży. Dno morskie kamieniste, a woda dość mętna, ze względu na wapienne podłoże. Będziemy mogli ocenić to właściwie przez porównanie z innymi plażami podczas kolejnych dni i dalszych wypraw, a na początek cieszymy się chłodem wody morskiej (niesamowicie słonej, gdy spróbujemy przyrównać ją do naszej bałtyckiej).


Pierwsze wzmianki o  Ližnjanie w znanych źródłach pochodzą z roku 990, gdy ówczesna wioska nazywana była Liciniana lub Licinianum. Z roku 1879 pochodzi kościół parafialny św. Marcina, jednak do niego wybieramy się dopiero któregoś dnia wieczorem, gdyż nie stanowi "naszego" centrum. Podobno procesje na świętego Marcina są bardzo charakterystyczne dla wioski, czego niestety nie byliśmy w stanie sprawdzić.



Centrum naszego życia w Ližnjanie stanowi budynek szkoły, przypominającej swą architekturą domy pokazywane na filmach uwieczniających amerykańską wojnę secesyjną. Tu na ławeczce pod szkołą i przystanku autobusowym nieopodal, codziennie wieczorem lub w godzinach rannych przesiadują przyjezdni amatorzy darmowego internetu, dostępnego przez godzinę dziennie. Nieopodal znajduje się niewielki, ale bardzo dobrze zaopatrzony sklep spożywczy samoobsługowy, niemal codzienne miejsce naszych pielgrzymek po pieczywo, owoce, zimne napoje. Tuż za przystankiem piekarnia (chr.pekara), gdzie codziennie kupujemy bułki na kanapki i słodkie bułeczki na plażę. Po paru dniach naszymi ulubionymi stają się wypełniane na zapleczu nadzieniem czekoladowym bądź owocowym croissanty, a także bułki z makiem i wiśniami. Hvala!

Nieco w górę po lewej znajduje się budynek poczty. Tu kupujemy kuny, kartki pocztowe i znaczki, a także zaopatrujemy się w foldery i informatory turystyczne. Szczyt wzniesienia i jednocześnie rozwidlenie dróg na Šišan i Medulin stanowi plac przed wiecznie zamkniętym kościółkiem Matki Boskiej (crkva Majke Božje) z 1704 roku (square near little church, jak umawiała się z nami Iva, od której wynajęliśmy mieszkanie - inaczej ze względu na galimatias adresowy pewnie nie trafilibyśmy do niego). 





Warto jeszcze wspomnieć o mniejszości włoskiej zamieszkującej półwysep Istria. Przyznano go Włochom w traktacie z Rapallo po I wojnie światowej (wcześniej część składowa monarchii austro-węgierskiej). Spowodowało to migracje Włochów z wnętrza półwyspu Apenińskiego, a także gwałtowną italianizację Istrii po dojściu do władzy Benito Mussoliniego. Wraz z upadkiem włoskiego faszyzmu Istria stała się częścią Jugosławii. O mniejszości włoskiej możemy przekonać się wjeżdżając do wioski, gdy wita nas dwujęzyczna tablica "Comune di Lisignano, Općine Ližnjan". Przypadek sprawił, że zdarzyło nam się poznać przedstawicieli lokalnej włoskiej społeczności. I tu uwaga dla turystów zmotoryzowanych: nie naprawiajcie nigdy samochodu u mechanika w Ližnjanie. Jest gorąco, do Puli nie chce się jechać, ale i tak tam w końcu traficie.

Tak wyglądał w skrócie nasz Ližnjan, w którym dość szybko zaaklimatyzowaliśmy się i cieszyliśmy z bardzo przychylnego dla turystów nastawienia miejscowej ludności. Nie jest to typowa miejscowość turystyczna, w porównaniu do nieodległego Medulina, bądź położonej na samym krańcu półwyspu Istria Premantury, z czego korzystaliśmy i my nie jeżdżąc w korkach, nie przeciskając się przez tłumy przyjezdnych i nie wydając masy pieniędzy w budkach z pamiątkami.