Naszą bazą wczasową stała się w tym roku niewielka miejscowość na południowym krańcu chorwackiego półwyspu Istria.
Pierwsze wrażenie po wjeździe do Ližnjanu: tu jest zupełnie inna architektura. Dominuje kamień: przede wszystkim we wszelkiego rodzaju ogrodzeniach, ale i budynkach. Ten trudny do opisania jasny ton, tak charakterystyczny dla krajów leżących w basenie Morza Śródziemnego. Domy przede wszystkim praktyczne, zapewniające schronienie przed wszędobylskim słońcem, a co za tym idzie letnim skwarem, niezależnym od pory dnia.
Kolejną, charakterystyczną cechą miejscowości, na którą zwraca uwagę każdy udający się pod wskazany adres, to chaos numeracji budynków. Włodarze Ližnjanu, choć miejscowość ma dość rozbudowaną sieć ulic, nie zdecydowali się na nadanie im nazw. Konkretne adresy to po prostu numery domów. Pomieszane w tak dziwaczny sposób, że bez wiedzy dotyczącej lokalizacji poszukiwanego miejsca w miasteczku, znalezienie go w oparciu o porządek numeracyjny jest przedsięwzięciem szaleńczym. Co ciekawe mieszkańcy nie są w stanie nam pomóc. Chyba tylko listonosze orientują się dość dokładnie w tutejszej numeracji, choć nie raz zastanawiałem się, czy przesyłki nie są czasami zostawiane mieszkańcom do odbioru na poczcie.
Po udanym odnalezieniu właściwego miejsca (dwupiętrowy białego koloru ni to blok, ni kamienica), gdzie mamy dość wygodne trzypokojowe mieszkanie z balkonem wychodzącym wprost na wybrzeże Adriatyku, można zachwycać się roślinnością Chorwacji. Wszędobylski słodki zapach lawendy wzmocniony ciepłem powietrza zwiastuje atrakcje florystyczne. Palmy, pinie, drzewka figowe, granaty i inne okazy przyrody, trudne do nazwania dla botanicznego laika naprawdę cieszą oko.
Mieszkamy w dolnej części Ližnjanu, co oznacza, że niedaleko stąd do wybrzeża morskiego, portu oraz plaży. Dno morskie kamieniste, a woda dość mętna, ze względu na wapienne podłoże. Będziemy mogli ocenić to właściwie przez porównanie z innymi plażami podczas kolejnych dni i dalszych wypraw, a na początek cieszymy się chłodem wody morskiej (niesamowicie słonej, gdy spróbujemy przyrównać ją do naszej bałtyckiej).
Pierwsze wzmianki o Ližnjanie w znanych źródłach pochodzą z roku 990, gdy ówczesna wioska nazywana była Liciniana lub Licinianum. Z roku 1879 pochodzi kościół parafialny św. Marcina, jednak do niego wybieramy się dopiero któregoś dnia wieczorem, gdyż nie stanowi "naszego" centrum. Podobno procesje na świętego Marcina są bardzo charakterystyczne dla wioski, czego niestety nie byliśmy w stanie sprawdzić.
Centrum naszego życia w Ližnjanie stanowi budynek szkoły, przypominającej swą architekturą domy pokazywane na filmach uwieczniających amerykańską wojnę secesyjną. Tu na ławeczce pod szkołą i przystanku autobusowym nieopodal, codziennie wieczorem lub w godzinach rannych przesiadują przyjezdni amatorzy darmowego internetu, dostępnego przez godzinę dziennie. Nieopodal znajduje się niewielki, ale bardzo dobrze zaopatrzony sklep spożywczy samoobsługowy, niemal codzienne miejsce naszych pielgrzymek po pieczywo, owoce, zimne napoje. Tuż za przystankiem piekarnia (chr.pekara), gdzie codziennie kupujemy bułki na kanapki i słodkie bułeczki na plażę. Po paru dniach naszymi ulubionymi stają się wypełniane na zapleczu nadzieniem czekoladowym bądź owocowym croissanty, a także bułki z makiem i wiśniami. Hvala!
Nieco w górę po lewej znajduje się budynek poczty. Tu kupujemy kuny, kartki pocztowe i znaczki, a także zaopatrujemy się w foldery i informatory turystyczne. Szczyt wzniesienia i jednocześnie rozwidlenie dróg na Šišan i Medulin stanowi plac przed wiecznie zamkniętym kościółkiem Matki Boskiej (crkva Majke Božje) z 1704 roku (square near little church, jak umawiała się z nami Iva, od której wynajęliśmy mieszkanie - inaczej ze względu na galimatias adresowy pewnie nie trafilibyśmy do niego).
Warto jeszcze wspomnieć o mniejszości włoskiej zamieszkującej półwysep Istria. Przyznano go Włochom w traktacie z Rapallo po I wojnie światowej (wcześniej część składowa monarchii austro-węgierskiej). Spowodowało to migracje Włochów z wnętrza półwyspu Apenińskiego, a także gwałtowną italianizację Istrii po dojściu do władzy Benito Mussoliniego. Wraz z upadkiem włoskiego faszyzmu Istria stała się częścią Jugosławii. O mniejszości włoskiej możemy przekonać się wjeżdżając do wioski, gdy wita nas dwujęzyczna tablica "Comune di Lisignano, Općine Ližnjan". Przypadek sprawił, że zdarzyło nam się poznać przedstawicieli lokalnej włoskiej społeczności. I tu uwaga dla turystów zmotoryzowanych: nie naprawiajcie nigdy samochodu u mechanika w Ližnjanie. Jest gorąco, do Puli nie chce się jechać, ale i tak tam w końcu traficie.
Tak wyglądał w skrócie nasz Ližnjan, w którym dość szybko zaaklimatyzowaliśmy się i cieszyliśmy z bardzo przychylnego dla turystów nastawienia miejscowej ludności. Nie jest to typowa miejscowość turystyczna, w porównaniu do nieodległego Medulina, bądź położonej na samym krańcu półwyspu Istria Premantury, z czego korzystaliśmy i my nie jeżdżąc w korkach, nie przeciskając się przez tłumy przyjezdnych i nie wydając masy pieniędzy w budkach z pamiątkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz