środa, 15 marca 2017

wujek Kazik

Komenda Wojewódzka Policji Państwowej w Brześciu, Sprawozdania dzienne z przestępczości z okresu styczeń-czerwiec, 1936 r., a wśród akt taki oto fragment:


Wujek Kazik, 12 lat, wyszedł z domu w niewiadomym kierunku i do momentu zgłoszenia na policję nie został odnaleziony. Lekko prababcia nie miała.

Nie słyszałem o tej historii wcześniej. Nie zdążyłem zapytać.

A wujka Kazika, choć mieszkał w Świebodzinie, a więc nie tak znów daleko od Gorzowa, nie znałem. Widziałem go raz, na pogrzebie prababci w 1989 roku. Zdziwiło mnie, że nie był jakoś szczególnie wysoki, poza tym z wyglądu mocno szczupły. Z opowieści prababci ten najczęściej wspominany najstarszy syn wydawał się przynajmniej postawnym, nobliwym patriarchą rodu.

Rodzeństwo Stępniów zażyłych kontaktów ze sobą nie utrzymywało. Jeszcze siostry to tak. Miałem okazję poznać obie siostry babci Feli - Irenę i Jankę, ale braci: Kazika, Edka, Władka w ogóle.

Wracając do wujka Kazika, wiele tajemnic wciąż skrywa jego życiorys. W 1940 roku po ucieczce z Pińska do Stacji Tomaszgród wraz z ojcem i siostrą Felą pracował przy spławianiu drewna.

Resztę innych, dawnych historii mogę opatrzyć tylko słowem podobno.

A więc podobno: przez pół roku więziony był przez NKWD jeszcze w Pińsku. Wcześniej wraz z ojcem był w jakiejś organizacji zbrojnej (ciocia Janka wspominała o Strzelcach Poleskich). To on wreszcie spotkał zaginionego w czasie wojny ojca na jakiejś stacji kolejowej na Dolnym Śląsku.

 Na nagrobku w Świebodzinie wujek ma wpisaną złą datę urodzenia. W rzeczywistości urodził się 4 lata później, w 1924 roku. Według cioci Janki, zawyżył wiek po to, by móc wstąpić do Strzelców Poleskich.


niedziela, 12 marca 2017

Bierwicha. Głaz. 1655

Bierwicha, jedna z tych kilku ciągnących się wzdłuż drogi Sokółka - Dąbrowa Białostocka wsi. Wygląda na starzejącą się. Wnioskuję tak po stanie większości domostw i płotów chylących się ze starości ku ziemi. Malowniczo położona wśród wzgórz sokólskich nad rzeczką o tej samej nazwie, choć klimat sielskości psuje wspomniana, dość ruchliwa szosa przebiegająca przez wieś. Znajduje się tutaj dość niepozornie wyglądający z daleka głaz, stojący tuż przy szosie, nieopodal rzeczki, ze szczytem zwieńczonym żeliwnym krzyżem.




Sam głaz jednak przedstawia olbrzymią wartość historyczną. Jest bodajże jedyną taką pamiątką na Podlasiu z wojny Wielkiego Księstwa Litewskiego z Moskwą z lat 1654-1667, wspominanej na kartach Trylogii Henryka Sienkiewicza.




Na głazie widać wyryty napis: "1655. Moskal Litwę splondrował, złamawszy mir wieczny". Tego ostatniego słowa można się co prawda tylko domyślać. Ciekawa jest jego najnowsza historia. Mianowice w 1921 roku został zauważony w pobliskiej rzeczce Bierwisze przez robotników, przez nich też został wydobyty i ustawiony przy drodze. Ponownie znalazł się w rzece podczas pierwszej okupacji sowieckiej 1939 roku. Po rozpoczęciu wojny sowiecko-niemieckiej w 1941 roku postawiono go z powrotem przy drodze, gdzie stoi po dziś dzień.



Przy drodze znajduje się kilka innych, choć znacznie młodszych, ale interesujących krzyży przydrożnych. Jeden z nich, znajdujący się za ogrodzeniem na terenie posesji nosi datę 1954 r. oraz napis "Jezu błogosław nas".





Kilka posesji dalej widać przy drodze krzyż na postumencie kamiennym, z żeliwnym krzyżem. Inskrypcja zmurszała, trudna do odczytania, wskazuje, że został ufundowany lub postawiony w intencji niejakiej Antonii (Antoniny) w roku 1920 lub 1928.




Nieco dalej, ale wciąż po tej samej stronie szosy, stoi krzyż żeliwny z czytelną tabliczką, noszącą napis "S+P Za dusza Domienika i Jana i całej familij Babiczow. Familija Babicz 1918 r."




Po drugiej stronie szosy stoi najbardziej okazały z przydomowych krzyży. Niestety czytelny jest tylko fragment inskrypcji: "Jeszu wybaw..."




Za wszelkie dalsze informacje zapisywane w komentarzach dotyczące historii przedstawionych głazu z 1655 roku i krzyży przydrożnych we wsi Bierwicha będę wdzięczny. Pozwólmy, aby ciekawe historie nie przepadły. Jest bardzo prawdopodobne, że internet, a z nim i ten blog przetrwają dłużej niż pokazane na zdjęciach niszczejące obiekty małej architektury.

wtorek, 28 lutego 2017

Pańki

Pańki, wieś leżąca nieopodal Kruszewa, na terenie Narwiańskiego Parku Narodowego "chodziły za mną" już od dawna. Przeszedłem, przejechałem na dwóch i czterech kółkach najbliższe okolice wielokrotnie, ale Pańki leżały zawsze jakoś na uboczu, nie po drodze. 2,5 roku temu dotarłem z Kasią rowerem do Paniek, ale właśnie wtedy, gdy minęliśmy tablicę z nazwą wsi, musieliśmy wracać szybko do Białegostoku i nie było czasu, aby zatrzymać się choć na chwilę. A słowo drukowane w przewodniku kusiło. Wieś szlachecka, cmentarzysko średniowieczne, interesujący układ przestrzenny z poprzecznymi drogami łączącymi ulicę główną z zagumienną, świetlica wiejska pokryta freskami przez Martina Krämera musiały poczekać na swój moment.

Okazja nadarzyła się tej zimy. A wszystko dlatego, że pól kilometra za wsią znajduje się świetne miejsce na biesiadowanie przy ognisku - na odludziu, wśród dzikiej przyrody, nieco uśpionej o tej porze roku.

Pańki można przejechać wzdłuż głównej drogi prowadzącej od szosy kruszewskiej do Rogowa ... i nic ciekawego nie zobaczyć. Bo i też najciekawsze miejsca kryją się nieco na uboczu wioski, pod lasem. Aby je odkryć, należy przy krzyżu przydrożnym stojącym przy zabudowaniach wioskowych skręcić z głównej ulicy w boczną drogę w lewo. Dojedziemy w ten sposób pod remizę strażacką, pokrytą od frontu  malowidłem przedstawiającym strażaków w hełmach z sikawką. Przed budynkiem można zaparkować samochód, wysiąść i przejść się po okolicy, gdyż jest co oglądać.


Cmentarz średniowieczny znajduje się za terenem remizy, w niedużej odległości. Mieści się na niewielkim wzgórzu pokrytym młodym laskiem. Nie znajdziemy na nim nic ciekawego z czasów średniowiecznych. Przed wzgórzem natomiast za drewnianym ogrodzeniem widać uroczą kapliczkę na drewnianym słupie z metalowym krzyżem wieńczącym jej szczyt oraz dwa mniejsze, niezbyt stare krzyże z inskrypcjami. Kapliczka, według opisu na tablicy przed cmentarzem, pochodzi z 1861 roku, a sam cmentarz umiejscowiony w najwyższym punkcie terenu za wsią służył do pochówków ofiar epidemii.


Przed drewnianą kapliczką ułożona została kamienna stella z wyrytym krzyżem - prawdopodobnie jedyna pamiątka po średniowiecznym cmentarzu. Przypomina nieco tę, którą odnalazłem na terenie średniowiecznego cmentarza cholerycznego w lesie koło Dobrowody.


Najciekawsze jednak są freski pokrywające ściany zewnętrzne remizy strażackiej. Wg przewodników świetlica wiejska została pokryta freskami w 1998 roku przez Martina Krämera. W popularnych wydawnictwach turystycznych nie znajdziemy żadnej dodatkowej informacji. Nie dowiemy się kim jest Martin Krämer, dlaczego namalował freski w Pańkach i co przedstawiają. Na tylnej ścianie remizy widać długiego, olbrzymiego węża. Koniec ogona jest zwinięty w okrąg, w którego środku widać mężczyznę z chłopcem. Na jednej ze ścian szczytowych, z górnej jej części patrzy na nas brodaty mężczyzna w krawacie z szeroko rozłożonymi rękoma.



Przeciwległa ściana szczytowa mieści najciekawszy treściowo fresk. Widać na nim z lewej strony kopułę cerkwi, drewnianą chatę i grupę ludzi, w środkowej zaś części żołnierzy w spiczastych nakryciach głowy na koniach oraz mężczyznę w meloniku na głowie i kobietę siedzących w powozie. Lewa część fresku, w miejscu gdzie znajduje się kopuła cerkwi i drewniana chata oraz grupka ludzi ma ciemniejsze barwy. Prawa zaś, zdecydowanie większa, przedstawiająca bolszewików na koniach i jaśnie państwo w powozie rozświetlona jest różnokolorowymi promieniami słońca.

Krótką notkę biograficzną Martina Krämera można znaleźć pod jego artykułem drukowanym w piśmie "Lewą nogą":

Martin Krämer Liehn (1971) – obronił doktorat w Kassel z nauk agronomicznych o zmianach na wsi polskiej na przykładzie wioski Pańki. Ukończył wydział malarstwa, jest autorem licznych fresków o tematyce społecznej (ilustracje w artykule przedstawiają freski ze świetlicy w Pańkach). Wydał m.in. książki na temat perspektywy porównawczej w mikrohistorii (Comparativ, Lipsk 2004), skutków akumulacji kapitału zagranicznego w polskim rolnictwie (1996). Pisał do Sozialgeschichtliche Kommunismusforschung (Monachium 2005) o przemyśle metalowym na granicy czesko-polskiej. Publikował w Historische Anthropologie, Iberoamericana, Academia Romana, Przeglądzie Zachodnim, Kritischer Agrarbericht, Zeitschrift der Informationsstelle Lateinamerika, Nordost-Archiv, Roczniku Muzeum Ruchu Ludowego, Fantômasie (pismo interwencjonistycznej lewicy). Obecnie bada historię rad robotniczych w Charkowie po 1917 r., w Czechach po 1945 r. i na Kubie po 1959 r. Uczestniczy w Wolnej Akademii Freskowej [www.faipl.org]

Przeczytałem wspomniany artykuł, dotarłem do tekstu Piotra Ikonowicza o Martinie Krämerze, odnalazłem w sieci pracę doktorską o ekonomii politycznej wsi Pańki od uwłaszczenia do dziś, której niestety nie przeczytałem ze względu na barierę językową, choć podejrzewam, że mogłaby być najciekawsza ze wszystkich tekstów, które widziałem. Zawiera bowiem wiele zestawień nazwisk mieszkańców wsi, dokumentów lokalnych - widać, że sporo pracy zostało włożone w pozyskanie materiałów źródłowych. Odnalezione w sieci teksty, a zwłaszcza wspomniany artykuł autorski Krämera, prezentowały tak różny obraz świata od mojego, że spróbowałem nawiązać kontakt z autorem imając się różnych sposobów, jednak żaden nie okazał się skuteczny.

Spróbuję więc skrótowo przedstawić to czego dowiedziałem się z tekstów znalezionych w internecie. Zgadzam się z Krämerem, gdy pisze, że dotychczas historia pisana była "z góry", a nie "z dołu", to znaczy historia którą znamy, najczęściej pokazuje jakąś perspektywę oficjalną, państwową, w której najczęściej widać dość dokładnie losy rządzących, ludzi znajdujących się na piedestale społeczeństwa. Zupełnie pominięta jest natomiast perspektywa warstw najuboższych, w dyskursie historycznym najczęściej nie słychać ich głosu. Przychodzą mi na myśl słowa Mariana Pilota, pisarza reprezentującego nurt chłopski w polskiej literaturze, który w jednym z wywiadów powiedział: "Rzecz polega na tym, że cała historia Polski, której się uczymy, jest historią 10 proc. narodu, czyli szlachty, z pominięciem 90 proc. ludności. Będziemy mieli więc zupełnie inny punkt widzenia i inną historię na dobrą sprawę, która siłą rzeczy przekreślić musi ciągle obowiązującą zakłamaną, mówiąc delikatnie, wersję dziejów sarmackiej Rzeczypospolitej." Krämer podkreśla ponadto wagę pisania historii z perspektywy mikrospołeczności, co akurat w Polsce stało się niezmiernie modne w ciągu ostatniego piętnastolecia.

Czego nie mogę przełknąć w tekście autora fresków z Paniek, to podziału społeczeństwa na klasy w zależności od poziomu bogactwa i traktowanie warstw bogatszych, w artykule o Pańkach identyfikowanych ze szlachtą, bogatszymi chłopami i klerem, jako wrogów. Nie trawię także części traktującej o współpracy kościoła z niemieckim okupantem, choć nie jestem w stanie w łatwy sposób zweryfikować informacji podanych w tekście bez dokładnego wgryzienia się w źródła historyczne. Ale całe moje rozumienie historii temu przeczy, choć nie twierdzę, że tak nie mogło być, jak pisze autor. Zupełnie zaś nie rozumiem fascynacji bolszewizmem rosyjskim i traktowania ideologii komunistycznej, jako zbawienia dla ludzkości. Myślę, że zdecydowana większość czytelników mojego bloga w tym punkcie myśli podobnie.

Teraz wrócić chciałbym do ostatniego fresku, na który zwróciłem szczególną uwagę. Według Piotra Ikonowicza nosi tytuł "Od ciemności do światła" i przedstawia wyzwolenie wsi przez bolszewików z ucisku Polski szlacheckiej. Nie twierdzę, że takiego ucisku nie było, ale czy mógł się równać z uciskiem, jakiego doznawała ludność na terenach opanowanych przez bolszewizm?

Freski w Pańkach na pewno stanowią swego rodzaju kuriozum, ciekawostkę, coś czego trudno byłoby się spodziewać wybierając się na przejażdżkę rowerową bądź na ognisko ze znajomymi w okolice Narwiańskiego Parku Narodowego.

Sławomir Halicki "Polska Amazonia. Przewodnik po Narwiańskim Parku Narodowym", Białystok-Choroszcz, 2000,

Krystyna Naszkowska "Jestem chłop, ale Pan. Wywiad z Marianem Pilotem", Gazeta Wyborcza, 6 grudnia 2014,

Piotr Ikonowicz, "Bardzo wschodni Niemiec", http://legaba.6te.net/iko1.htm,

Martin Krämer Liehn "Kontrabanda obywatelska czyli historia zmian we wsi polskiej widziana od dołu", Lewą nogą, 17/2005.

sobota, 25 lutego 2017

Cmentarz ewangelicki w Ogrodnikach koło Dobrzyniewa z połowy XIX wieku

Odwiedziłem w ostatnim czasie jeszcze jeden cmentarz ewangelicki w okolicach Białegostoku. Według przewodnika "Ewangelicy w Białymstoku" "Zaledwie 5 km na północ od cmentarza w Bacieczkach, a około 15 km od centrum Białegostoku znajdują się pozostałości kolejnego cmentarza ewangelicko-augsburskiego. Ukryte są za przystankiem autobusowym we wsi Ogrodniki. Zachowało się tu tylko kilka nagrobków. W fabryce w pobliskim Dobrzyniewie Fabrycznym poświęcono w połowie XIX w. ewangelicki dom modlitwy, kantorat i szkołę."

Cmentarz rzeczywiście dość łatwo znaleźć, znajduje się tuż przy głównej drodze. Otoczony jest ogrodzeniem. Znajdują się na nim 4 nagrobki kamienne i jeden krzyż drewniany, oparty o drzewo. Podjąłem próbę odczytania historii cmentarza z pozostawionych przez czas pamiątek. Niestety bez większego powodzenia.






Nagrobek stojący najbliżej bramki wejściowej pozbawiony jest tablicy z inskrypcją, widoczne są tylko pozostałości śrub mocujących.



Tuż obok stoi największy z pomników. Czytelna jest na nim środkowa część inskrypcji w języku niemieckim, która wedługg mego tłumaczenia brzmi: "Błogosławieni umarli, którzy w Panu umierają".




Niestety dolna część inskrypcji, opisująca prawdopodobnie osobę zmarłą jest trudna do odczytania. "Georg ? ... 1863" - tyle tylko widzę.




Kolejny nagrobek, znajdujący się prawie naprzeciw bramki wejściowej udało mi się częściowo odczytać.


"Hier ruhen in Frieden die Tochter Gottl. Oheim...", czyli "Tutaj leżą w pokoju córka Gottliba Oheima..."






Niestety dalsza część inskrypcji jest dla mnie nieczytelna.




Ostatni z pomników, stojący najbliżej drogi jest dla mnie również nieczytelny.




Trzeba przyznać, że mimo małej liczby zachowanych nagrobków cmentarz wygląda na jako tako zadbany, co budzi nadzieję, że pozostanie w pamięci przyszłych pokoleń.

Przy okazji dziękuję za dotychczasowy odzew dotyczący historii cmentarza ewangelickiego przy ulicy Produkcyjnej, a także historii Kolonii Bacieczki. Za wszelkie informacje dotyczące historii cmentarza w Ogrodnikach, a także odkrytego nieco wcześniej w Kolonii Jurowce będę wdzięczny.

Tomasz Wigłasz, Krzysztof Maria Różański "Ewangelicy w Białymstoku. Przewodnik historyczny.", Cieszyn, 2013