czwartek, 30 października 2014

Szczecińskie miejsca pradziadka Stefana

Jadę ulicą Budziszyńską. To już tutaj. Zza przedwojennej, szarej, piętrowej kamienicy z poddaszem i spadzistym dachem, przykrytym czerwoną dachówką wyłania się ulica Inowrocławska. Po drugiej stronie wjazdu do niej, stoi podobna, przemalowana na kolor zielony, przedwojenna kamienica. Po prawej stronie Inowrocławskiej w odległości około 100 metrów widać nowy, wybudowany w ciągu ostatnich 20 lat budynek wielorodzinny. Dalej ulica zakręca w prawo, wzdłuż osiedla bloków czteropiętrowych z lat 80-ych. Prawa strona ulicy nosi numery nieparzyste. Po drugiej stronie zaraz za zieloną kamienicą należącą do ulicy Budziszyńskiej, stoi równie nowy budynek wielorodzinny. Potem za zakrętem jest już tylko rząd garaży. Gdy wychodzę za ich linię, znajduję się na płaskim szczycie wzgórza. W dole, nisko widać tory kolejowe.


Skrzyżowanie ulicy Budziszyńskiej z Inowrocławską. Za zieloną kamienicą widać nowy wielorodzinny budynek pod adresem Inowrocławska 6.

***
Stoję na wzgórzu pełen nurtujących mnie zagadek. W jaki sposób pradziadek, 42-letni mężczyzna trafia na roboty przymusowe z Polesia Wołyńskiego do małej miejscowości pod Jelenią Górą, która wtedy nosi nazwę Boberrörsdorf? Dlaczego po wojnie nie próbuje odnaleźć kontaktu z żoną i dziećmi? Ba! Nie szuka kontaktu również ze swoim licznym rodzeństwem. Czy poznaje wtedy inną kobietę i zakłada z nią rodzinę? Dlaczego tak się tuła po Dolnym Śląsku? Jelenia Góra, Wrocław, znów Jelenia Góra, Janowice Wielkie. Odnaleziony przeze mnie adres pradziadka we Wrocławiu z 1954 roku wskazuje na baraki robotnicze. Nie był więc krezusem finansowym, delikatnie mówiąc. Co sprawia w końcu, że 22 kwietnia 1959 roku, 58-letni mężczyzna, niemłody już przecież, zmienia po raz kolejny miejsce zamieszkania i trafia z Dolnego Śląska do Szczecina, gdzie zostaje zameldowany pod adresem Inowrocławska 2/16?


***




Szczecin, ul. Inowrocławska 6

Rozglądam się za numerem 2, ale pomiędzy zieloną kamienicą przy Budziszyńskiej, a wielorodzinnym domem przy Inowrocławskiej 6 żadnego budynku nie ma. Całe szczęście, z jednej z kamienic wychodzi starszy ode mnie mężczyzna. Mam więc kogo zapytać.

Cóż się okazuje? Po obu stronach Inowrocławskiej, w miejscu dzisiejszych domów wielorodzinnych i osiedla mieszkaniowego z lat 80-ych stały kiedyś stare drewniane baraki. Jeszcze w połowie lat 70-ych, kiedy większość mieszkańców zaczęła je opuszczać, wyprowadzając się w inne miejsca. Nazwisko Stępień? Stefan Stępień? Być może mieszkał tu z żoną Stanisławą? Nie, nie kojarzy takiego nazwiska. Ale woła ojca, który za chwilę wychodzi z kamienicy. Mieszkał w jednym z baraków od 1958 roku. Stefana Stępnia nie pamięta niestety, choć potrafi wymienić nazwiska innych rodzin mieszkających w barakach. Na końcu Inowrocławskiej stał jeszcze murowany dom... Nie do poznania, jak bardzo zmieniła się okolica od tamtych czasów.

***

A propos żony. Dowiedziałem się o niej z aktu zgonu pradziadka, który zmarł jako wdowiec. Stanisława Stepień, nazwisko rodowe Flugel - tak zapisano. I to jest kolejna zagadka trudna do rozwikłania. Pradziadek nie miał rozwodu z moją prababcią Agatą, swą przedwojenną żoną. Kiedy poznał Stanisławę? Czy jeszcze przed wojną? Czy też w jej trakcie? Stanisława - imię polskie, Flugel - nazwisko niemieckie. Może więc spotkał ją po raz pierwszy, gdy pracował przymusowo dla III Rzeszy na Dolnym Śląsku? Dowiadywałem się swego czasu w urzędach Janowic Wielkich, Jeleniej Góry, Wrocławia i Szczecina o akt ślubu Stefana ze Stanisławą lub o akt zgonu Stanisławy, ale nie przyniosło to żadnego rezultatu.

***
3 grudnia 1974 pradziadek Stefan uzyskuje meldunek w centrum Szczecina, w starej przedwojennej kamienicy przy ulicy Małkowskiego 19. Wyprowadza się z baraków przy Inowrocławskiej mniej więcej w czasie, gdy robi to większość ich mieszkańców. Jadę w kierunku Małkowskiego.


Kamienica przy ulicy Małkowskiego 19

Dojeżdżam do ulicy zabudowanej trzypiętrowymi kamienicami. Solidne drzwi klatki pod numerem 19 zamknięte, domofon. Wkrótce jednak drzwi się otwierają, a ja mam okazję porozmawiać z wychodzącą kobietą. Nie mieszkała w tym miejscu w czasie, gdy zamieszkiwał tu mój pradziadek pod numerem 15. Wpuszcza mnie do środka na podwórko - numer 15 znajduje się bowiem w budynku wewnętrznej oficyny.


Ulica Małkowskiego 19, oficyna wewnętrzna


Małkowskiego 19, podwórko

Znajduję się jakby w studni wytworzonej przez otaczające mnie budynki kamienic. Mam szczęście porozmawiać z mężczyzną, który mieszka tu od dość dawna. Pamięta mojego pradziadka. Mieszkał samotnie, był starszym mężczyzną, schorowanym, odwiedzanym przez pielęgniarkę ze szpitala milicyjnego. Później zabrano go do domu starców.

***

Dojeżdżam do rozwidlenia dróg. W lewo na Kamień Pomorski, ja jednak skręcam w prawo, by po pewnym czasie skręcić znów w prawo, w wąską asfaltową drogę prowadzącą do dawnego założenia dworskiego. Tak przynajmniej budynek i otoczenie wyglądają. Śniatowo. Dom Pomocy Społecznej. Stefan Stępień trafił tu 9 lutego 1984 roku. Przeżył w tym spokojnym, położonym na uboczu miejscu 2 ostatnie lata swego życia.


Zamieszczam tę reporterską notkę w sieci, licząc na osoby, które przypadkiem trafią na nią i będą miały wiedzę, czy to o barakach przy Inowrocławskiej w Szczecinie, czy też o kamienicy przy Małkowskiego 19. Prawdziwym łutem szczęścia byłoby, gdyby ktoś z czytających pamiętał pensjonariusza DPSu w Śniatowie o nazwisku Stefan Stępień, znał go osobiście z lat powojennych albo wiedział coś więcej o jego i Stanisławy z Flugelów losach.

piątek, 24 października 2014

Skórzewo i Dąbrowa

Skórzewo jest dużą wsią, graniczącą od zachodu z Poznaniem. Pierwsze pisemne wzmianki o niej pochodzą z XV wieku, gdy należało do Drogosławiców herbu Abdank. Gdy wjeżdżałem do Skórzewa akurat trwał remont głównej drogi, przejezdny był tylko lewy pas. Z daleka widać już było wieżę kościoła pod wezwaniem świętych Marcina i Wincentego, wybudowanego w latach 1927-1929 przez ówczesnego proboszcza parafii skórzewskiej, księdza Stanisława Kozierowskiego, postaci zasłużonej dla regionu, współorganizatora zwycięskiego powstania wielkopolskiego i jednego ze współzałożycieli Uniwersytetu w Poznaniu. Określając Skórzewo mianem wsi, dokonuje się pewnego nadużycia, w niczym nie różni się ono bowiem od dzisiejszych przedmieść Poznania. W drodze do centrum minąłem cukiernię, supermarket, kilka lokali gastronomicznych, a tuż przy kościele zaparkowałem obok hotelu z restauracją. Gołym okiem widać było dokoła zamożność wielkopolską.

Przy kościele znajdują się pojedyncze pozostałości dawnego cmentarza. Sam kościół posiada ciekawy, ozdobny portal nad drzwiami wejściowymi oraz tablice poświęcone inicjatorowi budowy kościoła umieszczone na ścianie bocznej.








Nieopodal centrum miejscowości, przy ulicy Kolejowej, znajduje się nowy, niewielki cmentarz. Spacerując po nim zauważyłem kilka nagrobków osób o nazwisku Urbaniak. To właśnie to nazwisko przyciągnęło mnie do Skórzewa i do sąsiedniej Dąbrowy, do której udałem się wprost z cmentarza. Z Dąbrowy bowiem pochodziła moja praprababcia Katarzyna Paczkowska z Urbaniaków, urodzona w 1850 roku. Wychowała się w licznej rodzinie Stefana Urbaniaka i jego żony Marianny z Dudziaków. Skórzewo było zaś wsią parafialną. Tu odbywały się wszystkie uroczystości związane z chrzcinami, ślubami i pochówkami członków rodziny. Najprawdopodobniej szczątki mych przodków spoczęły na nieistniejącym już cmentarzu przy kościele.

Dąbrowa ciągnęła się wzdłuż drogi dość długo. I tu widać było wielkopolską zamożność, a miejscowość podobnie, jak Skórzewo, przypominała swym charakterem bardziej przedmieście niż wieś. Zwróciłem uwagę na przydrożną figurę Matki Bożej z Dzieciątkiem, budynek szkoły, wybudowany pewnie jeszcze przed I wojną światową oraz ciekawą kapliczkę przed sklepem spożywczym. W roku 1850 Dąbrowa niczym pewnie nie przypominała tej obecnej.






Wszystkie osoby, które mają przodków pochodzących z okolic Skórzewa, o takich samych nazwiskach, jak moi przodkowie Stefan i Marianna, a są zainteresowane genealogią,  zachęcam do kontaktu.

czwartek, 16 października 2014

Cienie juchnowieckich postaci

Każde najzwyklejsze miejsce potrzebuje odkrywcy. Nie inaczej jest z ziemią juchnowiecką, sąsiadującą od południowego zachodu z rogatkami Białegostoku. Czy może być coś ciekawego w Juchnowcu Kościelnym i okolicach? - myślałem nie raz, jadąc samochodem w kierunku Bielska Podlaskiego. Poza widocznymi z lewej strony drogi ruinami w Lewickich, czy białą bryłą kościoła w Juchnowcu Kościelnym, nie widziałem żadnego miejsca, które zwróciłoby moją szczególną uwagę.

A jednak są. Odkrywcą ziemi juchnowieckiej jest niewątpliwie ksiądz Stanisław Niewiński, który wydał książkę pod tytułem "Juchnowiec. Dzieje parafii". Czymże jednak jest historia bez barwnych postaci, bez opowieści pełnych niedopowiedzeń, ubarwiających suchą chronologię zdarzeń? Dopełnienie monografii parafialnej stanowi wydana w tym roku książka "Pokój cieniom. Ziemi Juchnowieckiej historie nieokrzyczane." Wspaniała to pozycja, rozwijająca historie wzmiankowane wcześniej w monografii, często tylko rozwinięte lub naszkicowane - bez dalszego ciągu.

Książka rozpoczyna się od historii obrazu Matki Boskiej Juchnowieckiej, który w XVII wieku został przywieziony do istniejącej od nieco ponad 100 lat parafii, by przez wiele lat przyciągać swym pięknem i mocą wiernych. Skąd "przywędrował"? Tego można z braku wystarczających źródeł  tylko domyślać się. Ksiądz Niewiński wysnuwa własną opowieść o początkach obrazu, w bardzo ciekawy sposób.

W parafialnej monografii autor opisuje szczegółowo sprawę bezprawnej sprzedaży klejnotów parafialnych ofiarowanych przez wiernych i niechlubną rolę w tej sprawie biskupa wileńskiego Stefana Mikołaja Paca, właściciela majątku Żółtki, położonego nieopodal Choroszczy.  Jest jednak wysoce prawdopodobne, o czym pisze autor w drugiej książce, że pozyskane ze sprzedaży środki zostały wykorzystane godnie. Biskup wileński sprowadził bowiem do Choroszczy relikwie świętych Wita, Aleksandry, Walerii i Wiktorii, co kosztowało niemało. Mało kto wie, że relikwiarz sprowadzony wówczas, wciąż znajduje się na wyposażeniu choroskiej parafii. Powszechna za to jest wiedza o relikwiach świętego Kandyda, które również mogły być przez biskupa Paca sprowadzone.

Zaletą książki na pewno są dogłębnie (co nie znaczy do końca zbadane) opisywane historie, w oparciu o dostępne źródła archiwalne. Dodatkowo, ksiądz Nieciecki odwiedzał miejsca związane z opisywanymi postaciami, często oddalone znacznie od ziemi juchnowieckiej. Świadectwem tego jest bogaty zbiór fotografii na końcu książki.

Mnie najbardziej zainteresowały 4 historie - pierwsza dotycząca ostatniego starosty wasilkowskiego, posiadacza dworu w nieodległej od Juchnowca Niewodnicy Nargilewskiej, Ludwika Kruszewskiego, po części dlatego, że świadkiem jego chrztu był sam Jan Klemens Branicki, a głównie dlatego, że bardzo interesująca i barwna to postać, gawędziarz inspirujący innych, uwikłany w wiele znaczących dla historii Rzeczypospolitej wydarzeń.

Bardzo ciekawie opowiedziano dzieje Księżyna, dziś niepozornej wsi, stanowiącej właściwie przedmieście Białegostoku, niegdyś funkcjonującej pod nazwą Woroszyłowszczyzna.

Równie frapująca jest historia dworu w Lewickich, którego ruiny, wspominane na początku tej notki, widać z drogi prowadzącej  przez wieś. Masońskie symbole widoczne w założeniu dworskim i w architekturze do dziś istniejącej na cmentarzu juchnowieckim kaplicy Nowickich, wysoka pozycja w urzędniczej hierarchii państwa carów członków tejże rodziny, związek całej późniejszej historii rodzinnej z  wybuchem Powstania Listopadowego. Rzec można opowieść pełna tajemnic, doskonały materiał na książkę lub fabułę filmową.

W tym miejscu należą się podziękowania mojej koleżance Ani G., z którą przygotowywałem jedną z ubiegłorocznych imprez Klubu Przewodników Turystycznych przy RO PTTK w Białymstoku i dzięki której tak szybko miałem możność dotrzeć do książek księdza Niewińskiego. Szwendając się po cmentarzu juchnowieckim, zaglądając do kaplicy Nowickich, zastanawialiśmy się, czy rodzina Puchalskich, której nagrobki spotykaliśmy na cmentarzu ma związek z pierwszym po odzyskaniu niepodległości prezydentem Białegostoku Józefem Karolem Puchalskim. Byłem prawie pewien, że tak - że słyszałem o tym na którymś spotkaniu w Muzeum Historycznym. Jeden z ostatnich rozdziałów książki "Pokój cieniom" to potwierdza. Puchalscy (Michał i Antonina ze Średzińskich) mniej więcej od 1873 roku posiadali Niewodnicę Nargilewską. Ich synem był właśnie późniejszy prezydent Białegostoku.

Mam i ja swoją zagadkę związaną z Juchnowcem Kościelnym. Szwendając się po cmentarzu znalazłem na jednym z XIX-wiecznych metalowych nagrobków tabliczkę z napisem  w języku rosyjskim "F. Gienelt. Bielostok". W ten sposób producenci metalowych  i kamiennych części nagrobków oznaczali wyroby swej pracy. Przyznam, że do dziś nie zidentyfikowałem takiego przedsiębiorcy metalurga z Białegostoku. Poniżej zdjęcie tabliczki (niezbyt dobrej niestety jakości).


Ks. Stanisław Niewiński "Pokój cieniom. Ziemi Juchnowieckiej historie nieokrzyczane", Juchnowiec Kościelny, 2014.

piątek, 10 października 2014

Kirkut w Kolnie

Miałem okazję ostatnio parę razy trafić do Kolna, małego miasteczka położonego około 20 km na północny wschód od Łomży. Niczym szczególnym nie wyróżniające się. W centrum, w rynku park z pomnikiem. W północnej pierzei rynku sklep spożywczy BiT, czyli Blisko i Tanio. W pobliskim hotelu restauracja otwarta dopiero od godziny 11.00. W poszukiwaniu miejsca, gdzie mógłbym napić się kawy trafiam do innego hotelu, mieszczącego się w budynku dawnej synagogi. Bożnica wybudowana była w tym miejscu w wieku XIX, w czasie II wojny światowej zniszczona. Po wojnie za PRLu mieścił się w niej dom towarowy. Hotel z zewnątrz sprawia wrażenie zadbanego. Przy ścianie wejściowej klomby w drewnianych beczkach, w oknach pokojowych kwiaty. Kolorowo, schludnie, przyjemnie. W środku, gdy piję kawę, spoglądają na mnie ze ściennych portretów Żydzi liczący monety. Przyznam, że nie rozumiem tej mody. Wnętrze dawnej synagogi przyozdobione portretami lichwiarzy żydowskich?

Przy głównej ulicy miasteczka spogląda na mnie podobizna Wincentego Witosa z tablicy umieszczonej na ścianie siedziby Polskiego Stronnictwa Ludowego. Ciekawe co powiedziałby na patronowanie dzisiejszej partii, spadkobierczyni PRLowskiego ZSLu? Nieopodal po tej samej stronie ulicy skromna piekarnia. Ale drożdżówki z prawdziwym dżemem i kruszonką pierwsza klasa! Kościół świętej Anny wybudowany według projektu Piotra Aignera, znanego choćby z puławskich realizacji architektonicznych, czy też kościoła św. Aleksandra w Suwałkach, leży nieco na uboczu. Przed kościołem pomnik poświęcony ofiarom katastrofy smoleńskiej. Nieopodal sklep wędkarski, pizzernia Gruby Benek i ... dość sennie oraz spokojnie.

A przecież stąd właśnie mógł pochodzić nasz polski odkrywca Ameryki - Jan z Kolna. Jak pisał Waldemar Łysiak w doskonałym "Asfaltowym saloonie":

"W początkach lat siedemdziesiątych radziecki miesięcznik popularnonaukowy "Znanie-Siła" w artykule pod tytułem "Jeszcze jeden Kolumb" opublikował ustalenia J. Sielikowa. Przebadawszy nieznane źródła angielskie i duńskie Rosjanin nie tylko potwierdził, że Jan z Kolna, najpierw kaper gdański, a później sługa króla Chrystiana, dotarł do Ameryki odkrywając Cieśninę Trzech Braci (Cieśnina Davisa), lecz także wysunął hipotezę, iż Kolumb był uczestnikiem tego rejsu i podwładnym Polaka. Jest to bardzo możliwe, gdyż lata 1470-77 to niemal biała plama w życiorysie Kolumba, zachowały się natomiast niejasne wzmianki o jego arktycznej podróży w owym czasie.
Mniej więcej w tym samym okresie, co Sielikow, a zupełnie niezależnie od Rosjanina, do identycznych (!) wniosków doszedł - badając m.in. stare zapiski skandynawskie - profesor Tadeusz Kowaleczko z Uniwersytetu w Santiago de Chile.  Jako pierwszy podał on, że polski żeglarz, Johannes Scolvus, w młodości studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim! Zachęcony przez Stefana Bratkowskiego, przejrzałem spis studentów najstarszej polskiej uczelni, by sprawdzić tę sensacyjną informację. I znalazłem! Johannes de Colno rozpoczął studia w Krakowie na semestrze letnim Anno Domini 1455! Z tym większym zaufaniem podszedłem do kolejnych rewelacji profesora Kowaleczki. Według niego Jan z Kolna jako marynarz króla Christiana I dotarł do Ameryki dwukrotnie, w latach 1471 i 1476, i mieszkał przez cztery lata na terenie między dzisiejszymi Nowym Jorkiem i Bostonem. Podczas tej drugiej wyprawy płynął w towarzystwie okrętu Portugalczyka, Joao Cortereala, swego - jak się okazało - wroga, sprzymierzonego z synem Scolvusa znajdującym się pod wpływem żony, Niemki. Z Ameryki powrócił ciężko chory i dostał się pod opiekę Kolumba, któremu przed śmiercią (około roku 1484) przekazał bezcenne informacje."

Jak tam było, tak było. Faktem jest, że Kolno zbyt mizernie, moim zdaniem, chwali się sławnym domniemanym przodkiem. Jedna ulica Jana z Kolna to zbyt mało. A przecież kolnianie potrafią, o czym świadczyć może największa obecnie elektrownia słoneczna w Polsce, która niedługo pewnie zostanie uruchomiona.

Wróćmy jednak na chwilę do parku w rynku, gdzie dziś stoi pomnik upamiętniający odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 roku. Podczas pierwszej okupacji sowieckiej na ówczesnym placu targowym w miejscu tym został postawiony pomnik Lenina. Jednak już wkrótce rozpoczęła się wojna niemiecko-radziecka i do Kolna weszli Niemcy. 5 lipca 1941 roku ludność żydowska została stłoczona wokół pomnika Lenina. Żydzi bici i katowani zostali zmuszeni do rozbicia statuy. Gruzy załadowano na wozy i przewieziono na cmentarz żydowski. Pod gruzami pochowano kilku Żydów, którzy zginęli w czasie akcji.

Sam kirkut powstał po 1817 roku, gdy władze wydały zgodę na jego założenie. Wcześniej społeczność żydowska Kolna chowała zmarłych w Łomży i Śniadowie. W trakcie okupacji niemieckiej rozpoczęła się dewastacja cmentarza, która trwała przez cały okres PRLu. W roku 2005 cmentarz został uporządkowany. Odwiedziłem to leżące na peryferiach miasteczka miejsce, niedaleko bloków i Biedronki.  Przedstawia podobnie smutny widok co niszczejące kirkuty w Krynkach, Tykocinie i Zambrowie. Większość nielicznych kamieni nagrobnych pokrywają porosty. Na niektórych widać artystyczne motywy sepulkralne, charakterystyczne dla judaizmu.