czwartek, 23 września 2010

Tadeusz Korzeniewski "W Polsce"

Przeczytałem długo oczekiwaną książkę. Można nawet rzec, że ją połknąłem. Faktem jest, że niektóre jej fragmenty znałem z sieci. Ale spięte w całość robią zupełnie inne wrażenie. Dopełniają się. Twarda okładka, na niej kawałek szarego, wymiętego papieru pakowego. W środku ujęcie z wysokości piętra dwóch grup ludzi idących. Pierwsi niosą orła bez korony, drudzy wpisany w kontury granic Polski skrót PZPR.

***
Okres PRLu oraz jego schyłku nie należy do moich ulubionych w literaturze. Owszem, wrażenie robi "Obłęd" Krzysztonia, ale innej książki napisanej w takiej mrocznej konwencji nie przeczytałbym raczej, podobnie mam z "Wniebowstąpieniem" Konwickiego. Wysoko stawiam "Raport o stanie wojennym" Marka Nowakowskiego oraz "Dobrego" Waldemara Łysiaka, ale oprócz niezłego opisu epoki jest w nich coś jeszcze: Nowakowski upamiętnia Warszawę i jej ludzi w sposób kronikarski, barwny, Warszawę jakiej już w dużym stopniu nie ma i jakiej niedługo nie będzie zupełnie. Łysiak zaś jest firmą samą w sobie. "Dobry", ale i pozostałe części trylogii mogłyby posłużyć za materiał do wziętego kina akcji.

PRL taki, jaki pamiętam był szary i bez perspektyw. Gdy po raz pierwszy opublikowana została "W Polsce" w wydawnictwie niezależnym, chodziłem właśnie do przedszkola. Okres dzieciństwa ma zawsze w sobie wiele uroku, ale gdy dziś przypomnę, że rarytasem na podwieczorek były lody Calypso, kawałek arbuza czy banan, a repertuar piosenek przedszkolnych składał się z kawałków typu "Witaj Zosienko, otwórz okienko na wschodnią stronę" (na osiedlu sporo bloków zamieszkałych przez rodziny milicjantów tudzież wojskowych), to raczej nie ma do czego tęsknić. Chętniej sięgam do literatury międzywojnia, albo jeszcze odleglejszej czasowo historii Polski. Czasu legendarnego, idealistycznie traktowanego, baśniowego.

***
Pierwszy mój kontakt z pisarstwem Tadeusza Korzeniewskiego miał miejsce dzięki witrynie salon24.pl. Był to tekst o Jerzy Kosińskim. Krytyczny. Generalnie rzecz ujmując krytyka dotyczyła budowanej na kłamstwie kariery pisarskiej Kosińskiego. A że Kosiński dowalał Polakom, co w niektórych kręgach było i nadal jest bardzo modne, szybko znalazł dojście do kasy na realizację swej kariery. Tekst był ostry, tak go odebrałem. Odważny. W Polsce ostatniego dwudziestolecia za tego typu opinie jakże często otrzymywało się łatkę oszołoma. Można było zostać zaszczutym, jak ś.p. dr Dariusz Ratajczak.

Z całością tekstów blogowych Tadeusza Korzeniewskiego zapoznałem się jednak dopiero w jakiś rok później. W mej pamięci pozostanie świetny tekst o Wileńszczyźnie (korzenie rodzinne autora tam sięgają) oraz wiele eksploratorskich tekstów o Ameryce ostatniego trzydziestolecia. Przy okazji dowiedziałem się, że kiedyś, jeszcze w Niezależnej Oficynie Wydawniczej ukazała się "W Polsce". I że ma być współczesne wydanie. Czekałem.

***

Książka składa się z dwóch utworów oraz komentarzy odautorskich, bardzo ciekawych, omawiających genezę powstania oraz wszelkiego rodzaju okoliczności temu towarzyszące. A że autor ma bardzo ciekawy styl pisarski - erudycja, połączona ze specyficznym skrótowym, potocznym, nieco luzackim językiem, czyta się to-to znakomicie.

***
Tytułowy "W Polsce" to opowieść o tym, dlaczego nasza polska droga do wolności, czyli zryw solidarnościowy się nie udała. Rzecz rozgrywa się pomiędzy pracownikami firmy przewożącej meble przy przeprowadzkach. Nie znam gwary środowiskowej, która tak ubarwia ten utwór, nie wiem, czy autor rzeczywiście pracując w podobnej firmie słyszał te wszystkie "nie miel tyle szwendackim", "popatrzcie chłopaki jaki trzepak", "ale przycabanił" i inne. Ale podoba mi się. Choć "W Polsce" pisane było przed zrywem solidarnościowym, genezę autor postawił celną. Z tego nie wyszła prawdziwa wolność i niepodległość. Zabrakło przywódców, a tłumowi chodziło o chleb przede wszystkim. 20 złociszy więcej, metaforycznie, załatwiło sprawę. Ja tamtych czasów nie pamiętam dobrze. Tylko przebłyski. Leżałem w szpitalu podczas wizyty Ojca Świętego w 1979. Pielęgniarki wymiatało przed telewizor. Później był stan wojenny i kolejki, w których chętnie wystawałem, kupując mamie wszystko, co akurat pojawiło się w sklepach. W roku 1989 i 1990 nie mogłem jeszcze głosować. Pamiętam spotkanie z Tadeuszem Mazowieckim zorganizowane w moim ogólniaku i pytania, jakże celne stawiane przez starszych kolegów sympatyzujących z ZChN i Solidarnością Walczącą o wspólne rządy z komunistami, o brak rozliczeń z komuną, o wolno idące zmiany. W moim przypadku olśnienie przyszło wraz z obaleniem rządu Olszewskiego. To wtedy odczułem podskórnie podzieloną na pół Polskę. Dosłownie na pół. Gdyż podział przebiegał często w rodzinie, wśród kolegów, znajomych, nauczycieli. Choćby taka sytuacja: W roku 1993 byłem w kinie na "Uprowadzeniu Agaty" z koleżanką i jej bratem. Podobał im się film, dla mnie był porażką reżysera i szczuciem na prawicowego polityka, któremu niszczy się życie rodzinne podłymi metodami. Te dwie Polski trwają do dziś.

Utwór "W Polsce" składa się również z bardzo smakowicie napisanych wtrętów w postaci "Przypowieści o Wielkim Integratorze", a już te trzy duchy, które nawiedzają Imka w więzieniu - majstersztyk:

"Duch Kraju siedział lękliwie i czekał na pierwsze pytanie.
-A Ty co tak się marszczysz. Oczy rozbolą - Imek.
Ale duch Kraju nie ustaje w obywatelskim marszczeniu twarzy, jakby już tam na niego cała telewizja patrzała.
-Nie, nie - mówi - ale kraj potrzebuje serc, umysłów do pracy, dużo już zrobiliśmy, ale i dużo jest jeszcze do zrobienia, musimy się troszczyć, musimy siły jednoczyć, musimy się wszyscy zjednoczyć we wspólnej trosce o dobro naszego kraju, naszej ojczyzny, wiecie, idzie o to...
-Przestań ty najpierw tyłek temu swojemu Saszy lizać, wtedy porozmawiamy o kraju.
W samą dychę. Duch z mety wyparował."

Celne? Aktualne?

***
Moim ulubionym utworem zbioru jest jednak "Primaaprilis". Historia naukowca, wykładowcy uniwersyteckiego, ustatkowanego, ustawionego, który dzięki primaaprilisowemu wymyślonemu na poczekaniu (profesor zapomniał z domu materiałów) eksperymentowi ze śliwkami zaczyna nagle dostrzegać, jak gównianym systemem jest socjalizm. Mało tego, dostrzec to mało, w "najnormalniejszym profesorze w kraju, habilitowanym" zachodzi nieodwracalna zmiana. Buntuje się, zrywa kajdany swej małej stabilizacji. Oto, jaka jest potęga myślenia.
Autor w "Przygodach Primaaprilis" pisze, że przestał rano wstawać na wykłady z filozofii. Jedna z przyczyn powstania utworu. Ja filozofii nie studiowałem, ale na Polibudzie również przestawałem wstawać na niektóre wykłady. Pamiętam jak dziś siwy włos wykładowcy, pożółkłe kartki (pewnie wykorzystywane od lat na wykładach), trzy osoby na wykładzie. Wykład. Jaki tam wykład? Prof. wyprowadza równania elektromagnetyczne na tablicy. Zapisze całą tablicę, ściera i dalej przepisuje z kartki. Tak całe 45 minut. Kreda zostawia na tablicy różne kropki, gąbka dokładnie ich nie ściera. Traf chciał, że wewnątrz pustego nawiasu kwadratowego taka kropka się znalazła. A na sali jedna z trzech osób zabrała się właśnie za przepisywanie. Nagle padło pytanie z sali:

-Panie profesorze, a co znaczy ta kropka w tym nawiasie kwadratowym?
Profesor myśli, myśli,... i myśli. Mija 5 minut. W końcu pada odpowiedź:
-A wie Pan, że nie wiem?

Polecam tę książkę, choć tak dawno wydaną po raz pierwszy, nadal aktualną. A niedługo ma podobno wyjść nowa. O Ameryce. Przyznam, że czekam z niecierpliwością.

Tadeusz Korzeniewski "W Polsce", Bellona, Oficyna Wydawnicza Volumen, 2009

czwartek, 9 września 2010

W Krainie Otwartych Okiennic


Podróż na południowo-wschodnie Podlasie niesie z sobą pewną dawkę egzotyki, zwłaszcza dla kogoś wychowanego w zupełnie innej części Polski. Wjeżdżamy na tereny, gdzie rzadko napotkamy budynek kościoła, będziemy za to często spoglądać na cebulaste kopuły drewnianych cerkwi. Tereny te są bowiem zamieszkane w większości przez ludność wyznania prawosławnego. W niektórych wioskach natkniemy się jeszcze na drogi brukowane. (Choć zmienia się to na rzecz asfaltu w dość szybkim tempie.) Przed drewnianymi (w dużej części) domostwami zauważymy ławki, a na nich siedzących wieczorami starszych ludzi. Młodzi od lat kilkudziesięciu opuszczają te tereny w poszukiwaniu lepszego życia, bliżej gospodarczych centrów. W wioskach tych możemy jeszcze w sklepach, czy barach posłuchać tutejszej mowy, będącej mieszanką języków polskiego, ukraińskiego i białoruskiego.
  Jadąc z Białegostoku w kierunku na Bielsk Podlaski często mijamy uporządkowaną drewnianą zabudowę, domy stoją szczytami do drogi. Tak jest w Rybołach i Proniewiczach. Ten typ zabudowy spotkamy w nadnarwiańskich Wojszkach, podobnie jest w Trześciance, gdy z Zabłudowa skierujemy się do Narwi, w Doratynce i innych wioskach w tej części Podlasia. Większość tych terenów to dawne królewszczyzny. W XVI wieku, gdy administratorką ziem królewskich w Wielkim Księstwie Litewskim była królowa Bona Sforza, zarządziła tzw. pomiarę włóczną. Była to w owym czasie reforma agrarna o wielkim zasięgu, niespotykana w Europie. Reforma wprowadziła nowy układ gruntów wiejskich, doprowadzając do skupienia wsi wzdłuż drogi. Powstały wsie szeregówki, z długimi i wąskimi działkami, o długości nawet do 1 km, położonymi krótszym bokiem przy drodze. Ten sposób dzielenia terenów wiejskich zadecydował o typie zabudowy. Domy budowano szczytem, czyli krótszym bokiem do drogi, w szeregu. Taki typ zabudowy dominuje tu i dziś. Wielkie dzieła długo trwają.

 
Jeszcze jedna rzecz przykuwa naszą uwagę na odwiedzanych terenach: ornamentyka budynków. Domy mają ażurowe dekoracje wycinane w deskach. Spotkać je można na całym południowo-wschodnim Podlasiu, ale w Trześciance, Puchłach i Socach występują w nadmiarze, tak wiele tu zdobień nad oknami, na węgłach domów i wiatrownicach. Elementy dekoracyjne często malowane są żywymi, kontrastowymi barwami. Ozdobnie szalowane bywają szczyty domów oraz ich zręby.

Na rozstajach dróg często napotykać będziemy krzyże prawosławne, często już stare i pochylone. Warto zajść na prawosławny cmentarz w Puchłach, spojrzeć na nagrobki opisane cyrylicą. Dobrze jest też obejrzeć choć z zewnątrz drewniane cerkwie w Trześciance i Puchłach. Trześcianka położona jest przy głównej drodze z Zabłudowa do Narwi, więc ja osobiście wolę usiąść w cieniu drzew otaczających stuletnią cerkiew w Puchłach, miejscowości leżącej nieco na uboczu, spokojniejszej i przez to bardziej urokliwej.

środa, 1 września 2010

Wiatraki sokólskie,... a raczej to, co z nich pozostało

Na wycieczkę wybraliśmy niezbyt pogodny dzień lipcowy. To wyjątek, latem tego roku jest niesamowicie gorąco. Cel - zobaczyć wszystkie istniejące wiatraki na Sokólszczyźnie.


***

Pierwsza znana pisemna wzmianka o wiatraku na dzisiejszych ziemiach polskich pochodzi z 1289 roku. Jest to zapis książąt pomorskich na rzecz szczecińskich Cysterek, w którym wymieniony jest istniejący już wiatrak. Z 1271 roku pochodzi zaś zezwolenie na budowę młynów poruszanych powietrzem, wydane klasztorowi w Białym Buku przez księcia Wacława z Rugii.

Najdłużej występującym wiatrakiem na ziemiach polskich i najczęściej spotykanym jest tzw. koźlak. Nazwa jego pochodzi od kozła, czyli specjalnej podstawy, na której spoczywa korpus budowli. Jego cechą charakterystyczną jest to, że cały budynek wiatraka obracany jest wraz ze skrzydłami wokół pionowego, drewnianego, nieruchomego słupa, zwanego sztembrem. Sztember podparty jest najczęściej czterema zastrzałami, a jego dolny koniec tkwi w dwóch krzyżujących się podwalinach. Ściany wiatraka posiadają konstrukcję szkieletową drewnianą i są zawieszone na opisanej powyżej konstrukcji kozła za pośrednictwem belek o bardzo dużych przekrojach poprzecznych zwanych mącznicą i pojazdami. Połączenie konstrukcji wiatraka z kozłem jest ruchome i umożliwia ustawianie konstrukcji wiatraka wokół jego osi w zależności od kierunku wiatru. Ustawianie całej konstrukcji do kierunku wiatru możliwe jest za pomocą dyszla wystającego z tylnej części drewnianej konstrukcji wiatraka i kołowrotu. Wadą koźlaka jest jest jego mała powierzchnia użytkowa w stosunku do konstrukcji. Dolna kondygnacja jest bowiem zajęta przez konstrukcję kozła i wyłączona z użytkowania.

Ulepszeniem konstrukcyjnym, które dotarło głównie na zachodnie ziemie polskie w XVIII wieku, charakteryzowały się wiatraki holenderskie. Ich główną cechą odróżniającą je od koźlaka jest nieruchomy korpus oraz posadowiona na nim obrotowa bryła dachu na podstawie kołowej. Zdolność obrotu bryły dachu o 360 stopni pozwala na ustawienie skrzydeł wiatraka prostopadle do kierunku wiatru. Wnętrze wiatraka holenderskiego jest przestronniejsze od koźlaka (brak podstawy - kozła), charakteryzuje się też często większą liczbą kondygnacji.

W XIX wieku pojawił się nowy typ wiatraka, tzw. paltrak. Bryłą przypomina on koźlaka, zaś zasada obrotu konstrukcji została zapożyczona z wiatraka holenderskiego, z tym, że płaszczyzna obrotu znajduje się tutaj nie pod bryłą dachu, a bardzo nisko, tuż nad powierzchnią gruntu. Cała konstrukcja wiatraka jest obracalna, a mechanizm obrotu stanowi łożysko kołowe.

Przejdźmy teraz do wiatraków sokólskich. Charakteryzują się one oryginalnymi cechami nie spotykanymi nigdzie w Polsce. Ich lokalizacja ograniczona jest do trójkąta pomiędzy Krynkami, Kuźnicą Białostocką i Sokółką. Spowodowały to następujące dwa główne czynniki. Teren Wzgórz Sokólskich jest silnie pofałdowany i w zasadzie bezleśny, co sprzyja wykorzystywaniu energii wiatru. Dodatkowo leży w dziale wodnym Wisły i Niemna, jest niemal zupełnie pozbawiony cieków wodnych na tyle dużych, aby budować na nich młyny wodne. Wiatraki sokólskie konstrukcyjnie przypominają koźlaki. Posiadają nieruchomą podstawę oraz obrotową konstrukcję zewnętrzną. Ich charakterystyczną cechą jest kamienny kopiec, częściowo schowany w ziemi, zwieńczony metalowym pierścieniem. Podstawę obrotowej konstrukcji stanowi pionowy sztember oraz dwie skrzyżowane belki oparte na pierścieniu. Wiatraki sokólskie miały podwieszone przesiewacze mąki, a także windy do pionowego transportu zboża. Większość mechanicznych elementów wykonana była z drewna.

***
Pora wrócić do wycieczki. Zwiedzanie wiatraków sokólskich miałem w planach od czasu kursu PTTK przygotowującego do zawodu przewodnika turystycznego po Podlasiu, na którym podczas wycieczki na Sokólszczyznę do mnie należało przedstawienie ich fenomenu. Nie mieliśmy wtedy niestety w planach zatrzymywać się przy wiatrakach. 

Przed wycieczką przestudiowałem rozdział dotyczący wiatraków sokólskich w części pierwszej "Polski Egzotycznej" Grzegorza Rąkowskiego, w wydaniu z 1999 roku. Według autora 11 wiatraków wciąż istniało, przy czym w treści rozdziału wymienił 8 z nich. Na podstawie opisów z przewodnika ułożyłem trasę wycieczki.

***

Dojechaliśmy więc do Sokółki i skierowaliśmy na wschód do Malawicz Górnych. W wiosce uwagę naszą zwrócił kamienny obelisk z pozłacanym półksiężycem oraz napisami w języku arabskim i polskim. Pamiątka po tatarskich mieszkańcach tej miejscowości.

Wiatrak w Malawiczach Górnych znajduje się za wsią tuż przy drodze. Grzegorz Rąkowski tak pisał: "W Malawiczach Górnych znajduje się natomiast najlepiej zachowany wiatrak sokólski ze wszystkimi czterema skrzydłami i niemal kompletnym wewnętrznym mechanizmem. " Dziś już tak nie jest. Całe są tylko trzy skrzydła. Poszycie wiatraka zaś jest mocno dziurawe.


Dzięki dziurawemu poszyciu, mamy okazję przyjrzeć się wewnętrznemu mechanizmowi wiatraka.
 
Skierowaliśmy się do wsi Wojnowce, gdzie zasięgnęliśmy języka, gdyż wiatraka ani widu, ani słychu. Nie mówiąc już o drugim, również wspomnianym w przewodniku Rąkowskiego. Na szczęście na ławeczce siedział starszy człowiek, który nas poinstruował, że mamy jechać za wieś i przy polnej drodze odnajdziemy pozostałości wiatraka. Rzeczywiście, były to pozostałości.

Od starszego pana usłyszeliśmy, że dziś już nie opłaca się mielić zboża na mąkę w wiatrakach, więc niszczeją. Ale w Minkowcach powinniśmy zobaczyć najlepiej ze wszystkich zachowany. Ruszamy jeszcze jednak na Nomiki i Zaśpicze, spodziewając się zobaczyć wzmiankowane w przewodniku konstrukcje. Niestety, od grillujących osób na jednym z podwórek usłyszeliśmy, że parę lat temu zostały rozebrane. Wróciliśmy więc z powrotem i skierowaliśmy w kierunku południowo-wschodnim na Minkowce. Zanim dotarliśmy do wsi, na wzgórzu, tuż obok cmentarza spostrzegliśmy wiatrak z czerwonym dachem. Pięknie prezentował się z daleka. Z bliska widać było jednak lepiej jakie zniszczenia poczynił czas. Budynek straszył dziurami i brakiem skrzydeł.

Na cmentarzu zapytaliśmy o drugi minkowicki wiatrak wymieniony w książce Rąkowskiego. Nie ma. Już nie ma. Podwozimy zagadniętą kobiecinę do wsi Babiki. Dowiedzieliśmy się, że w całkiem dobrym stanie jest wiatrak w Szczęsnowiczach. Właściciele podobno utrzymują go, udostępniając również do zwiedzania. W Babikach zaszliśmy do sklepu. Trzeba coś przekąsić. Uwagę moją zwrócili pijaczkowie kupujący nalewkę miodowo-lipową w litrowych pudełkach kartonowych. Za parę złociszy.

W Szczęsnowiczach jednak nie tak łatwo znaleźć wiatrak. Przy głównej brukowanej ulicy nigdzie go nie widać. Trzeba zjechać w drogę piaszczystą i jechać spory kawałek w kierunku cerkwi w Samogrodzie. Między polami w oddaleniu widać było wreszcie poszukiwaną konstrukcję. Byliśmy już zmęczeni kluczeniem w poszukiwaniu budynku i nie podchodzimy do niego. W oddali widać było zresztą deszczową chmurę.


Dojechaliśmy na koniec do cerkwi w Samogrodzie. Strasznie byłem ciekaw płyty nagrobnej o treści "Tu leżą grzesznicy Kazimierz y Zuzanna Kanimierow-Wiszczyńscy, rok zejścia 1733" opisanej w przewodniku. Mimo rozpoczynającego się deszczu, zrobiłem obchód okolic cerkwi.

Przy cerkwi samogrodzkiej skończyliśmy wycieczkę. Spośród 11 wzmiankowanych w 1999 roku wiatraków sokólskich, odnaleźliśmy tylko 4. Czy za 10 lat któryś z nich będzie jeszcze istniał?

wtorek, 24 sierpnia 2010

Supraśl

Tuż za rogatkami Białegostoku, gdy wyjeżdżamy samochodem lub rowerem w kierunku północno-wschodnim (z naciskiem na wschodni) ulicą Raginisa, wjeżdżamy jakby w inny świat. Krajobraz mocno pofałdowany, najpierw Nowodworce i zagajniki pełne maślaków porą jesienną, później okolice Ogrodniczek ze stokami narciarskimi i gliniankami wykorzystywanymi do kąpieli w ciepłe letnie dni. Powoli wkraczamy do Puszczy Knyszyńskiej. Dominują sosny, ale z dużą domieszką świerka, co sprawia, że mamy wrażenie zmiany strefy klimatycznej na bardziej północną, tajgową. Wreszcie jest i Supraśl. Zapraszam do krótkiej wędrówki po miasteczku.
  Supraśl - widok na kościół pod wezwaniem św. Trójcy, zbudowany w latach 1861-1863.


Już pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne. Wjeżdżając do miasta mijamy po obu stronach cmentarze z oryginalnymi kapliczkami. Przed nami widnieją budynki monasteru prawosławnego, górującego nad małym miasteczkiem, z przeważającą stylową niską zabudową, głównie drewnianą. Supraśl leży na obrzeżach Puszczy Knyszyńskiej, rozciągającej się w kierunkach północnym, wschodnim i południowym nad meandrującą wśród łąk Supraślą, niegdyś nazywaną Sprząślą.

Historia miasta równie ciekawa i oryginalna, związana z zasłużonym dla rozwoju Podlasia rodem Chodkiewiczów. W 1498 roku bowiem Aleksander Chodkiewicz, wojewoda nowogrodzki i marszałek Wielkiego Księstwa Litewskiego, sprowadził do Gródka, leżącego w kierunku południowo-wschodnim od Supraśla, wówczas na szlaku z Grodna do Bielska, prawosławnych mnichów reguły zakonnej Św. Bazylego Wielkiego. Bazylianie, którym reguła zakonna nakazywała przebywanie w miejscach cichych i odludnych, dwa lata później, za zgodą wojewody nowogródzkiego opuścili Gródek i osiedlili się w uroczysku Suchy Hrud na skraju ówczesnej Puszczy Błudowskiej, stanowiącej część dóbr rodu Chodkiewiczów. Miejsce to dało początek dzisiejszemu Supraślowi.

Już w 1500 roku wyświęcono drewnianą cerkiew pod wezwaniem św. Jana Teologa Ewangelisty, która jednak spłonęła w 1545 roku. W 1503 roku rozpoczęto budowę świątyni murowanej, w stylu gotyckim, w zamierzeniu mającej być budowlą obronną. W 1511 cerkiew już górowała nad puszczą, mierząc 49 metrów wysokości. Za czasów archimandryty Kimbara, w latach 1550-1557 klasztor rozwinął się gospodarczo. Wtedy też wnętrze świątyni zostało ozdobione freskami autorstwa serbskiego malarza Serbina Nektarija. W 1596 bazylianie przystępują do unii brzeskiej i rozpoczyna się unicki okres świetności klasztoru. W 1695 założyli drukarnię, w której drukowano między innymi "Podróże Guliwera" Jonathana Swifta, czy "Pieśni nabożne" Franciszka Karpińskiego.

W 1839 roku, po kasacie unii, budynki klasztorne zajmują mnisi prawosławni sprowadzeni z Rosji. Stan taki trwał do wielkiej ofensywy niemieckiej 1915 roku i tzw. bieżeństwa. Po pierwszej wojnie światowej zabudowania przejęła Kuria Metropolii Wileńskiej, a od 1935 roku salezjanie prowadzą w nich zakład wychowawczy.


Zbrodni na wspaniałej architekturze gotyckiej cerkwi dokonali Niemcy w 1944 roku wysadzając ją w powietrze. Po wojnie założono tu Technikum Mechanizacji Rolnictwa, a kościołowi prawosławnemu ostatecznie zwrócono budynki klasztorne w 1996 roku. Odbudowa wysadzonej cerkwi rozpoczęła się w roku 1984. Stan budowy pamiętam z końcówki lat 90-ych, gdy po raz pierwszy trafiłem do Supraśla. W oddziale Muzeum Podlaskiego można było obejrzeć część ocalałych po 1944 roku fresków autorstwa Serbina Nektaryja.

Do odbudowania życia monastycznego w Supraślu w latach 90-ych przyczynił się biskup Miron Chodakowski, prawosławny ordynariusz Wojska Polskiego, który zginął w katastrofie smoleńskiej 10.04.2010. W Supraślu odbyły się uroczystości pogrzebowe duchownego, a szczątki biskupa spoczęły w krypcie cerkwi obronnej. Na terenie monasteru znajduje się naprawdę warte polecenia muzeum ikon. Zwiedzając je, poruszamy się jakby wewnątrz katakumb. Ikony są stopniowo podświetlane, w tle słychać przejmujące melodie chórów prawosławnych, panuje nastrój zamyślenia i skupienia.

Supraśl - widok na zabudowania monasteru prawosławnego, 2008 r.

Pisząc o monasterze supraskim warto również odnotować dwa zabytki kultury duchowej związanej z tym miejscem. Chodzi o tzw. Kodeks Supraski z XI wieku, składający się z czterdziestu ośmiu części obejmujących żywoty świętych, homilie i rozprawy teologiczne, tłumaczone z języka greckiego na staro-cerkiewno-słowiański. Kodeks Supraski stanowił wyposażenie biblioteki bazylianów do 1839 roku, roku kasaty unii oraz rozproszenia i ograbienia jej. Historia sprawiła, że dziś Kodeks Supraski utrwalony na 285 kartach przechowywany jest w trzech bibliotekach: w Petersburgu (16 kart), Ljublianie (118 kart) i w Warszawie (Biblioteka Narodowa - 151 kart).

Drugim ze wspomnianych zabytków jest Irmologion Supraski - rękopis muzyczny ze średniowiecznymi religijnymi utworami cerkiewnymi. Rękopis spisał w XVI wieku śpiewak rodem z Pińska Bogdan Onisimowicz. W Supraślu przebywał w latach 1572 - 1630. Manuskrypt trafił do Ławry Pieczerskiej, a potem do Muzeum Państwowego. Kurzył się w nim do lat 70-ych XX wieku, gdy odkrył go na nowo profesor Anatolij Konotop. Dziś coraz więcej chórów prawosławnych utwory z Irmologionu włącza do swego repertuaru, a w zeszłym roku płytę z tą niezwykłą muzyką wydało Radio Białystok.

Obok klasztoru znajdują się katakumby - miejsce pochówku zakonników prawosławnych oraz unickich od początku istnienia klasztoru. W latach 90-ych byliśmy świadkami gorszącego sporu pomiędzy kościołami rzymskokatolickim i prawosławnym o odzyskanie tego miejsca. Ostatecznie opiekę nad katakumbami sprawuje kościół prawosławny. Miejsce jest ogrodzone, oglądać je można zza siatki. Trochę szkoda, że nie jest w inny sposób zagospodarowane.

Supraśl - katakumby, miejsce pochówku mnichów prawosławnych i unickich od XVI wieku.

Do dziś zachował się także w Supraślu budynek ogrodników pracujących dla klasztoru zajmujących się pielęgnacją ogrodu włoskiego założonego w XVII wieku. Drewniany dom pochodzi z II połowy XVIII wieku. Później mieściła się tutaj karczma, a w okresie międzywojennym urząd pocztowy.
 Supraśl - Dom Ogrodnika z II połowy XVIII wieku.

W XIX wieku po Powstaniu Listopadowym, wprowadzono granicę celną pomiędzy Królestwem Polskim, a Cesarstwem Rosyjskim. Granica przebiegała na Narwi niedaleko Białegostoku. Wprowadzenie jej spowodowało napływ przemysłowców i fabrykantów przemysłu włókienniczego do Białegostoku i okolic, którzy w ten sposób chcieli zapewnić zbyt swoich produktów w Imperium Rosyjskim. Przemysł włókienniczy rozwinął się wtedy i w Supraślu, do którego zjeżdżają rodziny Zachertów, Buchholtzów, Altów, Reichów i Jansenów. Pod koniec XIX i na początku XX wieku większość fabryk supraskich przeszła w ręce przemysłowców żydowskich, wśród których najbogatszym był Samuel Hirsz Cytron. Z czasu rozwoju przemysłu włókienniczego pozostało w Supraślu wiele pamiątek.

Supraśl - pałac Buchholtzów, wzniesiony na fundamentach dawnego dworku Zachertów, obecnie siedziba Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych im. Artura Grottgera.

Supraśl - mauzoleum rodziny Buchholtzów na dawnym cmentarzu ewangelickim. Obecnie teren cmentarza należy do parafii rzymskokatolickiej.
 Supraśl, dawny cmentarz ewangelicki, nagrobek Emilie Jansen (1825 - 1865).

Supraśl, dawny cmentarz ewangelicki, klasycystyczny grobowiec rodziny Zachertów.

W Supraślu warto również zobaczyć tzw. Dom Kleina. Zbudowany został dla administratora fabryki włókienniczej Buchholtzów. Później, aż do 1939 roku, pełnił funkcję domu parafialnego gminy ewangelicko-augsburskiej. Warto wejść do środka. Znajduje się w nim bowiem galeria fotografii supraślanina Wiktora Wołkowa, od z górą 50 lat fotografującego przyrodę i okolice Podlasia. W galerii można się przekonać, że mistrz ma na swym koncie również ciekawe akty kobiece.
 Supraśl, tzw. Dom Kleina mieszczący galerię fotografii Wiktora Wołkowa.

Ciekawym przykładem drewnianej architektury modernistycznej międzywojnia jest Dom Ludowy, zaprojektowany przez inżyniera Jarosława Girina, zbudowany w 1934 roku.

Supraśl, budynek Domu Ludowego.

Zbliżamy się do końca naszej wędrówki. Czas posilić się co nieco. Proponuję "prastary", pamiętający czasu PRLu, Bar Jarzębinka serwujący bardzo dobre kartacze z mięsem oraz równie dobrą babkę ziemniaczaną. Do popicia zimny kefir. Mniam, mniam.