sobota, 21 września 2024

Trochę osobiście przy okazji lektury książki Szymona Datnera

Po raz pierwszy świadomie usłyszałem o Szymonie Datnerze, czytając "Przewodnik historyczny" po Białymstoku Andrzeja Lechowskiego. Dziś patrząc na poświęconą Szymonowi Datnerowi notkę na stronie 137 tej książki jestem świadom (a wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy), że zdjęcie przedstawia jego przedwojenną rodzinę. Czuję cały dramat historii uosabianej przez to zdjęcie. Wówczas, gdy czytałem przewodnik Lechowskiego, dopiero raczkowałem, jeśli chodzi o historię białostockich Żydów i zapamiętałem Datnera głównie jako tego, który przeżył białostockie getto i napisał o jego zagładzie. Poźniej przyszła lektura książki Ewy Rogalewskiej, a potem wiele książek - świadectw tych którzy przeżyli. Jako pierwszą przeczytałem właśnie "Walkę i zagładę Białostockiego Ghetta" - pierwsze powojenne wydanie, jeszcze z 1946 roku.

***

Chciałbym na chwilę się zatrzymać i opowiedzieć trochę o percepcji historii tej wielkiej, narodowej, jak i tej małej, lokalnej na własnym przykładzie. Myślę, że to ważne zwłaszcza w kontekście książki, o której chciałbym tu napisać. Wychowany byłem w rodzinie o negatywnym stosunku do rzeczywistości PRLowskiej, choć niekoniecznie aktywnej jeśli chodzi kontestowanie systemu. Wiedziałem z domu i z rozmów z kolegami z podwórka i ze szkoły, że wersja historii przedstawiana szkole ma się do prawdy jak pięść do nosa. Już w podstawówce usłyszałem o Katyniu, a wielkim szokiem było dla mnie, gdy dowiedziałem się, że babcia pochodzi z Pińska, który kiedyś należał do Polski. Wówczas jeszcze za wcześnie było na stawianie pytań, jak do tego doszło, że przestał należeć do Polski.

Moja świadomość odnośnie historii kształtowała się tak naprawdę już po 1989 roku. Raczej przeciwny byłem tzw. grubej kresce, uważając że niesprawiedliwością jest nie rozliczenie systemu komunistycznego. Jeśli chodzi o stosunek do wspólnej historii polsko-żydowskiej, miałem ugruntowane przekonanie o poświęceniu Polaków w ratowanie Żydów podczas wojny (Sprawiedliwi wśród narodów świata) mimo tego, że groziła za to kara śmierci. Przeczytałem też "Umarły cmentarz" Krzysztofa Kąkolewskiego, przez co ukształtował się mój pogląd na sprawę pogromu kieleckiego, jako prowokacji komunistycznej. Jeśli chodzi o rok 1968, traktowałem to jako rozgrywkę wewnątrzpartyjną, na którą zwykli ludzie nie mieli wpływu. Generalnie mój pogląd na stosunki polsko-żydowskie był taki: my byliśmy ok, ale Żydzi, zwłaszcza ci, którzy byli wysoko w partii komunistycznej niekoniecznie. Przemawiały do mnie twierdzenia autorów, których czytałem i szanowałem, o tym, że jednolitość narodową po II wojnie światowej wygraliśmy jak na loterii, przez co jesteśmy w stanie unikać napięć między nacjami zamieszkującymi kraj, jak to było przed wojną. Później przyszła głośna książka Jana Tomasza Grossa o Jedwabnem, przerwane śledztwo, przeprosiny Aleksandra Kwaśniewskiego. Jeśli nawet przyjmowałem, że mordu dokonali sąsiedzi Polacy, to raczej z zastrzeżeniem, że dokonało się to z poduszczenia Niemców i że ci którzy tego dokonali, to był margines społeczny. Mając tak ukształtowane poglądy sięgałem po lekturę wpomnianej książki Szymona Datnera. Datner pisał o powstaniu w getcie i zagładzie getta białostockiego, będąc zwolennikiem nowego, komunistycznego systemu. I choć pisał o faktach historycznych, zapamiętałem jego pierwszą książkę również ze wzgledu na jej ton, który nie współbrzmiał z moim stosunkiem do PRLu.

Tego rodzaju postawa myślenia o własnej historii jest bardzo wygodna. Z jednej strony żyje się w pewnego rodzaju strefie komfortu. Skoro byliśmy jako Polacy ok, to nawet jeśli jakieś drobne sprawy w naszej historii są okryte cieniem wstydu, to nie mają wpływu na jej ogólny osąd. I nie ma potrzeby dociekania, czy aby na pewno byliśmy ok. Mieszkając w zachodniej Polsce, na terenach bardzo jednolitych narodowo, gdzie w czasach mojego dzieciństwa jeśli można było mówić o podziałach to raczej na linii partyjny-bezpartyjny, a osoby nie będące nominalnie katolikami wśród moich przyjaciół, kolegów i znajomych stanowiły mniejszość, nie miało się zbyt wielu bodźców zewnętrznych, które mogły taką postawę zmienić. Nie znałem żadnego Żyda osobiście. Jeśli już o osobach pochodzenia żydowskiego wspominało się wówczas, to raczej w kontekście osób publicznych, jak Adam Michnik, Jerzy Urban, czy Bronisław Geremek, z których wyborami politycznymi w ogóle się nie identyfikowałem.

W międzyczasie przeprowadziłem się na Podlasie. Poznałem tu wiele osób wyznania prawosławnego. I zetknałem się z zupełnie innym pojmowaniem historii najnowszej i tej starszej. Osoby wyznania prawosławnego bardzo często wywodzą się z lokalnych społeczności wiejskich, gdzie dziadkowie, a często i rodzice mówili językiem tutejszym, bliższym językowi białoruskiemu, czy ukraińskiemu niż polskiemu. Społeczności te mają za sobą trudne historie związane z bieżeństwem, poczuciem bycia traktowanym jak obywatele drugiej kategorii po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, wymuszaniem wyjazdów do ZSRR po II wojnie światowej, jako przedstawicieli mniejszości białoruskiej. Osoby wyznania prawosławnego mają często zupełnie inny stosunek do PRL, bardziej przychylny i często bardzo krytyczny do tzw. pańskiej Polski przed 1939 rokiem.

Mój przyjazd na Podlasie zbiegł się również z zaczyywaniem się książkam Józefa Mackiewicza, wielkiego krytyka rządów sanacyjnych, ale też antykomunisty i obrońcy mniejszości narodowych na kresach, których polityka polskich władz wpychała w wprost w ręce ideologów komunistycznych (świetny zbiór reportaży "Bunt rojstów").

Nie od rzeczy będzie wspomnieć o moich własnych badaniach genealogicznych, które przekonały mnie, że na to kim jestem mały wpływ całe pokolenia przodków chłopskich, żyjących poza głównym nurtem historii. Odkryłem, że wśród swych przodków miałem też Rusinów wyznających prawosławie, a także ewangelików pochodzenia niemieckiego.

Po czwarte, pracując jako genealog i przewodnik genealogiczny, zacząłem mieć coraz częstszy i intensywnejszy kontakt z potomkami Żydów, Niemców i innych nacji zamieszkujących tereny Polski. Pojawiło się w moim życiu coraz więcej szans spoglądania na naszą historię oczami "innych". I rozumienia tych innych punktów widzenia.

Dziś inaczej patrzę na historię, akceptując fakt, że każdy ma własną prawdę. Zacząłem również coraz bardziej zwracać uwagę na mikrohistorie, jako o wiele ważniejsze niż narracje historyczne, którym jesteśmy poddawani w szkole i w mediach. Niekoniecznie identyfikuję się z polityką historyczną, jako że nie ma na celu stałe dochodzenie do prawdy, co jest istotą historii, tak jak ja ją rozumiem.

***

Panią Helenę Datner, córkę Szymona Datnera poznałem przypadkowo, dzięki artykułowi o mogile leśnej w Izobach. Z wielkim oczekiwaniem otwierałem więc otrzymaną książkę Szymona Datnera "Zagłada Białegostoku i Białostocczyzny. Notatki dokumentalne", wiedząc mniej więcej czego mogę się spodziewać po jej treści. Choć rzeczywistość przerosła moje oczekiwania.

 Tytuł książki nie do końca oddaje jej zawartość. To prawda, że pretekstem do jej wydania były nie publikowane dotychczas notatki dotyczące zagłady Białegostoku, ale również mniejszych ośrodków na Białostocczyźnie, gdzie mieszkały większe skupiska Żydów przed wojną. Ale książka ta zawiera również część drugą, tekst pani Heleny poświęcony ojcu.

Dla mnie wartością pierwszej części książki były informacje dotyczące codziennego funkcjonowania i organizacji białostockiego getta, Większość ludzi zanteresowanych naszą lokalną historią nie ma o tym, jak myślę bladego pojęcia (jak i ja miałem dużo mniejsze). Poza tym o wielu faktach poruszonych w tych notatkach już wiedziałem. Czytałem je niejako dla przypomnienia i zapoznania z ekspresyjnym i emocjonalnym językiem autora.

Najwięcej przyjemności i wzruszeń dostarczyła mi jednak druga część książki poświęcona historii życia i działalności Szymona Datnera, napisana przez panią Helenę. Nie jest to historia opowiedziana czołobitnie. Pokazuje niezwykle utalentowanego, indywidualnego, pracowitego, często błądzącego i zawierającego niedobre kompromisy człowieka niezwykle doświadczonego przez historię, w świetle tak obiektywnym, jak to chyba tylko możliwe. Odkrywa wiele nieznanych faktów z życia Szymona Datnera, opowiada historię jego zmagań ze środowiskiem Żydowskiego Instytutu Historycznego, Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, czy wreszcie nielegalnej ucieczki z Polski w latach 40-ych do chorego ojca w Palestynie i pobytu w obozie na Cyprze. Bardzo ciekawa jest ta część tej historii, która pokazuje jak w latach 60-ych zmieniała się polska narracja opowiadania o zagładzie Żydów i o polskim wkładzie w Holocaust. Narracja, która w oficjalnym obiegu wciąż funkcjonuje (i do której też przyczynił się Szymon Datner) i która ukształtowała umysły wielu Polaków, czego ja jestem przykładem.

Jestem wdzięczny za to, że po latach wiedzy o istnieniu kogoś takiego jak Szymon Datner i wiele lat od czasu, gdy powstała w mej głowie ogólna opinia o autorze "Walki i zagłady białostockiego getta" mogłem przeczytać tę książkę, wzbogacając swoją wiedzę o aktywnym świadku historii XX wieku, weryfikując swą dotychczasową wiedzę na jego temat. Jak mawiał Józef Mackiewicz "Tylko prawda jest ciekawa", a ta książka jako, że krytyczna i dobrze udokumentowana wpisuje się w poszukiwanie prawdy.

Szymon Datner "Zagłada Białegostoku i Białostocczyzny. Notatki dokumentalne", Żydowski Insytut Historyczny im. Emanuela Ringelbluma, Warszawa, 2023.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz