środa, 30 kwietnia 2014

Raczyce, nie Parzyel

Poszukiwania genealogiczne w Polsce wkroczyły w nową epokę. Faza poszukiwań w archiwach, przeglądania ksiąg metrycznych, oglądania mikrofilmów na ekranach czytników nieuchronnie jest zastępowana przez nową metodę docierania do informacji o pradziadach i prababkach.

Miałem okazję odwiedzić w tym roku podupadające targi Cebit w Hanowerze. Puste hale targowe, nie wypełnione miejsca parkingowe, stoiska firmowe nastawione bardziej na spotkania niż pokazywanie nowych rozwiązań. Zupełnie inaczej niż 15 lat temu w dobie teleinformatycznego boomu technologicznego na niespotykaną skalę w czasach, gdy internet nie zastępował jeszcze w takim stopniu bezpośredniej komunikacji między producentami, dystrybutorami i handlowcami. Była jednak rzecz, która przykuła w tym roku moją uwagę. Na jednym  ze stoisk w szklanej kapsule leżała sporych rozmiarów stara książka. Od góry pomiędzy rozłożone stronice wsuwał się skaner swym ostrym brzegiem i w sposób niezwykle dokładny kopiował i rejestrował jej zawartość. Sukcesywne przewracanie stron odbywało się również w sposób automatyczny za pomocą elektronicznego uchwytu.

Powyższa krótka dygresja obrazuje nowy trend, który zmienia podejście do poszukiwań genealogicznych. Chodzi mianowicie o digitalizację zasobów archiwalnych. Mówiło się o niej od dawna, gdzieniegdzie w internecie pojawiały się skany pierwszych ksiąg metrykalnych. Jednak obecnie przekroczona została pewnego rodzaju masa krytyczna, wraz z coraz większym zasobem zdigitalizowanych polskich metrykaliów. Parafie, których księgi metrykalne szczególnie mnie interesują odnajduję i ja w zasobach internetowych, żeby wspomnieć tylko o Skórkowicach, Kiekrzu, czy Odolanowie. A zdigitalizowanych danych z dnia na dzień przybywa!

Digitalizacja metrykaliów, miała istotny wpływ na ostatnie odkrycie genealogiczne dotyczące rodziny Balbiny i Marcina Uzarków, o którym chcę napisać. Jednakże nie byłoby ono możliwe dzięki temu blogowi, którego jednym z celów założycielskich było przyciągnięcie osób o podobnych zainteresowaniach genealogicznych, a jednocześnie o wspólnych korzeniach rodzinnych. Czyż nie wspaniałe jest pośrednictwo internetu? Zapisuję informację o swoich odkryciach genealogicznych na blogu, a za kilka miesięcy bądź lat, osoba, której nie znam, nie wiem nawet o jej istnieniu, wpisuje w wyszukiwarkę Google to jedno kluczowe słowo, trafia na nie na moim blogu, po czym okazuje się, że jesteśmy rodziną, możemy wymienić się nawzajem informacjami, wspólnie poszukiwać istotnych dla nas informacji, mimo, że dzieli nas odległość iluśset kilometrów. Takich spotkań od początku moich zapisków w tym miejscu zdarzyło się całkiem sporo, ale to co dzieje się od początku tego roku, przekracza wszelkie moje wyobrażenia. Mógłbym porównać ten proces do przekraczania pewnej granicy, podobnie jak przy digitalizacji, po przejściu której nic już nie jest takie samo jak przedtem.

Ostatnio szczególnie zajmowało mnie poszukiwanie aktu ślubu mych prapradziadków Marcina Uzarka i Balbiny z Kaczmarków. Napisałem w tym celu do Bottrop, skąd otrzymałem kartę meldunkową Franza Scholtysska, kolejnego męża Balbiny. Na karcie meldunkowej obok nazwiska Balbiny widniały jej dzieci zrodzone z małżeństwa z Marcinem, o których istnieniu wcześniej nie wiedziałem. Niektóre dzieci przy miejscu urodzenia miały wpisaną trudną do zidentyfikowania nazwę Parzyel.

Biorąc pod uwagę, że małżonkowie Franz i Balbina dość często w okresie 1913-1918 zmieniali miejsce zamieszkania w Horst, obecnie podlegające Gelsenkirchen, napisałem do urzędu w tym drugim mieście. Z Gelsenkirchen otrzymałem kopię aktu ślubu Franza i Balbiny, a także kolejną kartę meldunkową, tym razem Balbiny, na której wymienione były również jej dzieci z małżeństwa z Marcinem. Miejsce ich urodzenia odczytać się dało jako (również nic nie mówiące) Rarzyel.

Od pewnego czasu (dzięki temu blogowi) utrzymuję kontakt z Krystyną, która podobnie, jak ja przeszukuje metrykalia odolanowskie. Mamy najprawdopodobniej wspólne korzenie rodzinne gdzieś na przełomie XVIII i XIX wieku i nadzieję, że księgi metryczne potwierdzą ten fakt. W tym miejscu chciałbym podziękować Krystynie za ogromną dotychczasową pomoc, jaką uzyskałem w badaniach genealogicznych.

Ostatnio na przykład otrzymałem e-maila, w którym znajdował się link do jednego z akt odolanowskich z 1909 roku. Jeśli go otworzycie i powiększycie a następnie przebrniecie przez niemczyznę, w której został sporządzony, okaże się, że jest to akt urodzenia ostatniego z dzieci Marcina i Balbiny, Jana, urodzonego już po śmierci swego ojca. Jan wymieniany był w kartach meldunkowych przysłanych z Bottrop i Gelsenkirchen. A jaką miejscowością okazał się być Parzyel vel Rarzyel? Spójrzcie na linijkę rozpoczynającą się wyrazem "wohnaft zu". Raczyce koło Odolanowa. Czyż ktoś mógł się tego domyśleć, patrząc na niemieckie zapisy?

Dlaczego akurat Raczyce? Dzieci Marcina i Balbiny rodziły się już w Siedlikowie, Garkach, gniazdach rodzinnych małżonków. Ale Raczyce? Kolejna zagadka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz