czwartek, 23 września 2010

Tadeusz Korzeniewski "W Polsce"

Przeczytałem długo oczekiwaną książkę. Można nawet rzec, że ją połknąłem. Faktem jest, że niektóre jej fragmenty znałem z sieci. Ale spięte w całość robią zupełnie inne wrażenie. Dopełniają się. Twarda okładka, na niej kawałek szarego, wymiętego papieru pakowego. W środku ujęcie z wysokości piętra dwóch grup ludzi idących. Pierwsi niosą orła bez korony, drudzy wpisany w kontury granic Polski skrót PZPR.

***
Okres PRLu oraz jego schyłku nie należy do moich ulubionych w literaturze. Owszem, wrażenie robi "Obłęd" Krzysztonia, ale innej książki napisanej w takiej mrocznej konwencji nie przeczytałbym raczej, podobnie mam z "Wniebowstąpieniem" Konwickiego. Wysoko stawiam "Raport o stanie wojennym" Marka Nowakowskiego oraz "Dobrego" Waldemara Łysiaka, ale oprócz niezłego opisu epoki jest w nich coś jeszcze: Nowakowski upamiętnia Warszawę i jej ludzi w sposób kronikarski, barwny, Warszawę jakiej już w dużym stopniu nie ma i jakiej niedługo nie będzie zupełnie. Łysiak zaś jest firmą samą w sobie. "Dobry", ale i pozostałe części trylogii mogłyby posłużyć za materiał do wziętego kina akcji.

PRL taki, jaki pamiętam był szary i bez perspektyw. Gdy po raz pierwszy opublikowana została "W Polsce" w wydawnictwie niezależnym, chodziłem właśnie do przedszkola. Okres dzieciństwa ma zawsze w sobie wiele uroku, ale gdy dziś przypomnę, że rarytasem na podwieczorek były lody Calypso, kawałek arbuza czy banan, a repertuar piosenek przedszkolnych składał się z kawałków typu "Witaj Zosienko, otwórz okienko na wschodnią stronę" (na osiedlu sporo bloków zamieszkałych przez rodziny milicjantów tudzież wojskowych), to raczej nie ma do czego tęsknić. Chętniej sięgam do literatury międzywojnia, albo jeszcze odleglejszej czasowo historii Polski. Czasu legendarnego, idealistycznie traktowanego, baśniowego.

***
Pierwszy mój kontakt z pisarstwem Tadeusza Korzeniewskiego miał miejsce dzięki witrynie salon24.pl. Był to tekst o Jerzy Kosińskim. Krytyczny. Generalnie rzecz ujmując krytyka dotyczyła budowanej na kłamstwie kariery pisarskiej Kosińskiego. A że Kosiński dowalał Polakom, co w niektórych kręgach było i nadal jest bardzo modne, szybko znalazł dojście do kasy na realizację swej kariery. Tekst był ostry, tak go odebrałem. Odważny. W Polsce ostatniego dwudziestolecia za tego typu opinie jakże często otrzymywało się łatkę oszołoma. Można było zostać zaszczutym, jak ś.p. dr Dariusz Ratajczak.

Z całością tekstów blogowych Tadeusza Korzeniewskiego zapoznałem się jednak dopiero w jakiś rok później. W mej pamięci pozostanie świetny tekst o Wileńszczyźnie (korzenie rodzinne autora tam sięgają) oraz wiele eksploratorskich tekstów o Ameryce ostatniego trzydziestolecia. Przy okazji dowiedziałem się, że kiedyś, jeszcze w Niezależnej Oficynie Wydawniczej ukazała się "W Polsce". I że ma być współczesne wydanie. Czekałem.

***

Książka składa się z dwóch utworów oraz komentarzy odautorskich, bardzo ciekawych, omawiających genezę powstania oraz wszelkiego rodzaju okoliczności temu towarzyszące. A że autor ma bardzo ciekawy styl pisarski - erudycja, połączona ze specyficznym skrótowym, potocznym, nieco luzackim językiem, czyta się to-to znakomicie.

***
Tytułowy "W Polsce" to opowieść o tym, dlaczego nasza polska droga do wolności, czyli zryw solidarnościowy się nie udała. Rzecz rozgrywa się pomiędzy pracownikami firmy przewożącej meble przy przeprowadzkach. Nie znam gwary środowiskowej, która tak ubarwia ten utwór, nie wiem, czy autor rzeczywiście pracując w podobnej firmie słyszał te wszystkie "nie miel tyle szwendackim", "popatrzcie chłopaki jaki trzepak", "ale przycabanił" i inne. Ale podoba mi się. Choć "W Polsce" pisane było przed zrywem solidarnościowym, genezę autor postawił celną. Z tego nie wyszła prawdziwa wolność i niepodległość. Zabrakło przywódców, a tłumowi chodziło o chleb przede wszystkim. 20 złociszy więcej, metaforycznie, załatwiło sprawę. Ja tamtych czasów nie pamiętam dobrze. Tylko przebłyski. Leżałem w szpitalu podczas wizyty Ojca Świętego w 1979. Pielęgniarki wymiatało przed telewizor. Później był stan wojenny i kolejki, w których chętnie wystawałem, kupując mamie wszystko, co akurat pojawiło się w sklepach. W roku 1989 i 1990 nie mogłem jeszcze głosować. Pamiętam spotkanie z Tadeuszem Mazowieckim zorganizowane w moim ogólniaku i pytania, jakże celne stawiane przez starszych kolegów sympatyzujących z ZChN i Solidarnością Walczącą o wspólne rządy z komunistami, o brak rozliczeń z komuną, o wolno idące zmiany. W moim przypadku olśnienie przyszło wraz z obaleniem rządu Olszewskiego. To wtedy odczułem podskórnie podzieloną na pół Polskę. Dosłownie na pół. Gdyż podział przebiegał często w rodzinie, wśród kolegów, znajomych, nauczycieli. Choćby taka sytuacja: W roku 1993 byłem w kinie na "Uprowadzeniu Agaty" z koleżanką i jej bratem. Podobał im się film, dla mnie był porażką reżysera i szczuciem na prawicowego polityka, któremu niszczy się życie rodzinne podłymi metodami. Te dwie Polski trwają do dziś.

Utwór "W Polsce" składa się również z bardzo smakowicie napisanych wtrętów w postaci "Przypowieści o Wielkim Integratorze", a już te trzy duchy, które nawiedzają Imka w więzieniu - majstersztyk:

"Duch Kraju siedział lękliwie i czekał na pierwsze pytanie.
-A Ty co tak się marszczysz. Oczy rozbolą - Imek.
Ale duch Kraju nie ustaje w obywatelskim marszczeniu twarzy, jakby już tam na niego cała telewizja patrzała.
-Nie, nie - mówi - ale kraj potrzebuje serc, umysłów do pracy, dużo już zrobiliśmy, ale i dużo jest jeszcze do zrobienia, musimy się troszczyć, musimy siły jednoczyć, musimy się wszyscy zjednoczyć we wspólnej trosce o dobro naszego kraju, naszej ojczyzny, wiecie, idzie o to...
-Przestań ty najpierw tyłek temu swojemu Saszy lizać, wtedy porozmawiamy o kraju.
W samą dychę. Duch z mety wyparował."

Celne? Aktualne?

***
Moim ulubionym utworem zbioru jest jednak "Primaaprilis". Historia naukowca, wykładowcy uniwersyteckiego, ustatkowanego, ustawionego, który dzięki primaaprilisowemu wymyślonemu na poczekaniu (profesor zapomniał z domu materiałów) eksperymentowi ze śliwkami zaczyna nagle dostrzegać, jak gównianym systemem jest socjalizm. Mało tego, dostrzec to mało, w "najnormalniejszym profesorze w kraju, habilitowanym" zachodzi nieodwracalna zmiana. Buntuje się, zrywa kajdany swej małej stabilizacji. Oto, jaka jest potęga myślenia.
Autor w "Przygodach Primaaprilis" pisze, że przestał rano wstawać na wykłady z filozofii. Jedna z przyczyn powstania utworu. Ja filozofii nie studiowałem, ale na Polibudzie również przestawałem wstawać na niektóre wykłady. Pamiętam jak dziś siwy włos wykładowcy, pożółkłe kartki (pewnie wykorzystywane od lat na wykładach), trzy osoby na wykładzie. Wykład. Jaki tam wykład? Prof. wyprowadza równania elektromagnetyczne na tablicy. Zapisze całą tablicę, ściera i dalej przepisuje z kartki. Tak całe 45 minut. Kreda zostawia na tablicy różne kropki, gąbka dokładnie ich nie ściera. Traf chciał, że wewnątrz pustego nawiasu kwadratowego taka kropka się znalazła. A na sali jedna z trzech osób zabrała się właśnie za przepisywanie. Nagle padło pytanie z sali:

-Panie profesorze, a co znaczy ta kropka w tym nawiasie kwadratowym?
Profesor myśli, myśli,... i myśli. Mija 5 minut. W końcu pada odpowiedź:
-A wie Pan, że nie wiem?

Polecam tę książkę, choć tak dawno wydaną po raz pierwszy, nadal aktualną. A niedługo ma podobno wyjść nowa. O Ameryce. Przyznam, że czekam z niecierpliwością.

Tadeusz Korzeniewski "W Polsce", Bellona, Oficyna Wydawnicza Volumen, 2009

7 komentarzy:

  1. "nie miel tyle szwendackim" wymyśliłem tu w Seattle do wersji nowego wydania

    ciekawe czy się przyjmie :)

    pozdrowienia

    Tadeusz Korzeniewski
    Seattle

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję autorowi książki za komentarz. Tych oryginalnych, gwarowych zwrotów w książce cała masa, one bardzo dobrze ubarwiają fabułę. A profesorski zwrot "spaźnia się" w "Primaaprilis" to z wileńska?

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. "spaźniać się" słyszałem tylko od jednej osoby, ale w wieku kiedy jest się językową gąbką: od nauczyciela w 3 czy 4 klasie podstawówki, "chłostającego" klasę za spóźnialstwo. Skąd u nauczyciela się wzięło? - może jakaś inwencja językowa wewnątrz rodzinna, są takie, u mnie w rodzinie było szereg słów jakby "naszych".

    Ciekawe, że redaktor "Zapisu" w 1977, kiedy "W Polsce" szła tam do druku, o to samo zapytał, o "spaźniać". I pytał jeszcze "kto to jest Sasza?", we fragmencie zacytowanym przez Pana w tekście. Odpowiedziałem, że Rusek. On myślał, że jest jakiś podtekst (poeta).

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla mnie akurat fragment z Saszą był dość oczywisty.

    Nurtuje mnie natomiast jeszcze jedna sprawa wzmiankowana w książce. Bo że Pan odciął się od środowisk korowskich, jest zrozumiałe w świetle Pana przemyśleń. Ale z tekstu przebija też dystans do środowiska ROPCiO. Ciekaw jestem, czy to wynik li tylko skłonności do chodzenia własnymi ścieżkami, czy też są inne podteksty.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Chodzenie własnymi scieżkami" dla "chodzenia własnymi ścieżkami" to głupota.

    W latach 1977-79 rozpoznałem w tym drugim środowisku (które się potem podzieliło) pewne sprawy natury osobowościowej, tak że "nocna zmiana" paręnaście lat później w tym aspekcie mnie tak nie zdziwiła.

    A dwa, przecież nasze elity narodowe zostały wyrabane, było wielu wspaniałych Polaków, tak w ROPCiO jak i w KPN, biorąc ogólnie, ale w aspekcie elitarnym, przywódczym, integralności wybitnych liderów było - niestety- dołowo.

    Był jeszcze trzeci aspekt, bardzo istotny, ale o tym powiem w "Do Wyoming". Bo to jest tzw. mem, trzeba go odpowiednio oprawić.

    Co mnie personalnie szczególnie rozczarowało, to że szereg moich kolegów z Ruchu Młodej Polski, do którego miałem najwięcej sympatii z ówczesnych niezależnych środowisk politycznych, skrumpowała później władza, światło ramp... Niby nic nowego pod słońce, ale przynajmniej w dwóch wypadkach spodziewałem się, że to się nie stanie. A stało się.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tym bardziej będę czekał na "Do Wyoming". A o te t-shirty i dzwoneczki opisane w "Przygodach Primaaprilis" mógłbym jeszcze Pana zaczepić?

    OdpowiedzUsuń
  7. Fikcja, ale czymś inspirowana. Nie chcę wchodzić w szczegóły, bo to przykre, smutne, była dobra wola, był patriotyzm, ale - brak kadr, brak kadr ... I na tle KORu to wyglądało ... naiwnie ... trochę groteskowo, ale z żalem groteskowo... Na tle KORu, wokół którego było szereg związków towarzyskich, i rodzinnych, z tymi, którzy w luźniejszy lub ściślejszy sposób mieli do czynienia z faktem, że był ten nasz ... brak kadr. Niech ich piekło pochłonie.

    OdpowiedzUsuń