piątek, 25 grudnia 2009

"Polesie Wołyńskie pod okupacją niemiecką" Henryka Garbowskiego

Zachęcony książką Henryka Garbowskiego "Urok Wołynia i czar Polesia", opisującą między innymi okolice Tomaszgrodu na Wołyniu przed II wojną światową oraz podczas pierwszej okupacji sowieckiej, postanowiłem dotrzeć do kolejnej pozycji tego autora.

"Polesie Wołyńskie pod okupacją niemiecką" dzieli się na dwie główne części. W pierwszej z nich autor opierając się na własnych przeżyciach oraz powojennych relacjach innych osób, opisuje stopniowe pogarszanie się stosunków pomiędzy ludnością polską i ukraińską za okupacji niemieckiej aż do nagłego wybuchu działań eksterminacyjnych wobec ludności polskiej. Część druga pisana jest z perspektywy członka oddziału partyzanckiego. Wstąpienie do oddziałów partyzanckich na terenach Wołynia dla wielu osób narodowości polskiej było koniecznością i szansą na uratowanie życia.

Książka jest doskonałym dokumentem ukraińskich działań eksterminacyjnych wobec ludności polskiej w okolicach Klesowa, Tomaszgrodu, Sarn, Rokitna. Dla mnie ważne były świadectwa dotyczące miejscowości Tomaszgród, w której w latach 1940-1943 pomieszkiwała rodzina mej prababci. Oprócz zarysowania stosunków społecznych w poszczególnych miejscowościach regionu, jest również wiele świadectw "działalności" sotni ukraińskich:

"Około 15 listopada 1942 roku w nocy ktoś zapukał do domu Edwarda Walczaka. Mieszkał on przy kościele w Tomaszgrodzie. Dawniej był ogrodnikiem u Kazimerza Szyczewskiego. Grożąc użyciem broni dwóch uzbrojonych weszło do mieszkania. Rozmawiali po ukraińsku. Kazali Walczakowi ubrać się - miał ich poprowadzić. Walczak pożegnał się z żoną i dziećmi. Przed domem na ulicy stało kilku uzbrojonych. Poszli w kierunku Jelna. Walczak do domu nie wrócił. Zabili go przy rozwidleniu dróg do Jelna w pobliżu Lado."

"Uczciwi Ukraińcy, znając politykę nacjonalistów, uprzedzali Polaków, aby uciekali ze wsi, gdzie mieszka większość Ukraińców. Jedna z pierwszych uciekła ze wsi Tomaszgród żona Edwarda Walczaka z dwojgiem dzieci do stacji kolejowej Tomaszgród. W ślad za nią uciekły dalsze polskie rodziny. Ludność naszych wsi żyła w ciągłym strachu. Obawiała się hitlerowców i nacjonalistów ukraińskich. Poprzez rodziny spokrewnione z Ukraińcami doszły do Lada wiadomości, że we wsi Tomaszgród zorganizowano sotnię nacjonalistów ukraińskich."

"Polacy z okolicznych wsi i kolonii ukraińsko-polskich uciekali do czysto etnicznej wsi polskiej Łomsk i w pobliże stacji kolejowej Tomaszgród. Członkowie sotni z Tomaszgrodu podchodzili do tych miejscowości. Uprowadzili i zamordowali w folwarku Szyczewo Stanisława Godlewskiego."

To tylko skromny wycinek cytatów z książki. Pozycja zawiera wiele nazwisk ludzi mieszkających w okolicach, działających w partyzantce, wysługujących się okupantowi, ludzi którzy padli ofiarą czystek. Śladów dotyczących przebywania w okolicy stacji kolejowej Tomaszgród rodziny mojej prababci w książce nie odnalazłem. Tak czy inaczej, jest pozycją cenną dla osób zainteresowanych wydarzeniami lat okupacji niemieckiej na opisywanym przez autora terenie.

Henryk Garbowski
"Polesie Wołyńskie pod okupacją niemiecką"
Wydawnictwo von Boroviecky
Warszawa 2003

wtorek, 22 grudnia 2009

Książka Sosenki i Pani Łyżeczki

Napiszę parę słów o książce niezwykłej. Dla mnie niezwykłej. Wydały ją bowiem pod pseudonimami artystycznymi dwie blogerki, znane z platformy salon24.pl, na której i ja przez dwa lata z okładem prowadziłem bloga, wybierając w końcu rok temu obecne miejsce w samotni internetowej.

Tytułem podsumowania, jako że za parę dni minie rok, gdy zamieściłem w salonie24.pl swój ostatni tekst. Była to i jest nadal, choć w nieco zmienionym kształcie bardzo ciekawa witryna. Blogi prowadziły tam bowiem zarówno osoby znane publicznie o poglądach różnorakich, od lewa do prawa, jak i amatorzy. Powstały wielorakie długo- i krótkotrwałe mikrospołeczności internetowe, spotykające się między sobą, organizujące różnego rodzaju akcje, a przede wszystkim powstała znakomita platforma wymiany poglądów, racji, komentarzy. Okazało się przy okazji, że blogerzy amatorzy potrafią z o wiele większą zaciętością drążyć tematy, które dziwnym trafem nie pojawiają się w wysokonakładowej prasie, nie mówiąc już o radiu i telewizji.

Choć nie istnieję już w przestrzeni salonu24.pl, nadal bardzo chętnie na nią zaglądam, nadal podczytuję blogi różnego rodzaju, gdyż drugiej takiej platformy w internetowej przestrzeni związanej z naszą polską rzeczywistością nie ma. (Choć na salonie24.pl prowadzą blogi osoby z całkiem różnych stron świata.)

W listopadzie otrzymałem książkę wydaną przez Sosenkę i Panią Łyżeczkę, które w salonie24.pl pojawiły się w 2007 roku. Prawie od początku stałem się wiernym czytelnikiem ich blogów. Wydawało mi się więc, że książka z wyborem tekstów blogowych nie będzie aż tak ciekawa, dla kogoś, kto treści zamieszczone w niej zna od dłuższego czasu. Myliłem się. Obie autorki "namieszały" bowiem, wydając książkę. Przede wszystkim zniknął porządek chronologiczny znany z bloga, nie ma też w książce, co dla mnie zupełnie zrozumiałe, komentarzy od czytelników. A co najważniejsze czytając książkę przeżyłem niejedną niespodziankę.

Rozpocząłem od części napisanej przez Sosenkę. Książkę bowiem da się czytać w obie strony. Okładki tej książki, zależnie od tego, jak położymy ją na biurku, zawsze prowadzą nas w świat bloga albo Sosenki, albo Pani Łyżeczki. Końce obu historii znajdują się zaś w środku książki.

Sosenka podzieliła swoją opowieść na kilka części tematycznych. Jej blog bowiem jest wielowątkowy. Pamiętam, gdy rozpocząłem jego czytanie w połowie roku 2007, zachwyciły mnie teksty związane z wędrowaniem po górach, typami schroniskowymi spotykanymi na szlaku, na przystankach PKS i w wiejskich sklepach. Zbliżało się lato i tym latem z blogu Sosenki powiało. Ale potrafi ona zmienić tematykę na bardziej frywolną, opowiadając o swoich wycieczkach z przyjaciółmi Adamem i Izą, gdzie wyróżnikiem opowiadanych historii jest humor, często absurdalny, śmiech, radość i niecodzienne śmieszne zdarzenia (Gang Olsena?) Lubię historie adamowo-izowe, ale najbardziej pociągają mnie w blogu Sosenki wspomnienia z przeszłości, zarówno gdy pisze o starym Wrocławiu, jak i przywołuje wspomnienia ludzi, którzy są świadkami dawnej historii. Tak a propos, Sosenka zajmuje się profesjonalnie dziennikarstwem i niektóre z historii, o których tylko napomyka na swoim blogu można później odnaleźć w artykułach zamieszczanych w różnych czasopismach. Niespodzianką, na którą wcześniej nie zwróciłem uwagi, czytając bloga w internecie było odkrycie, że Włoszka, bohaterka jednego z artykułów Sosenki, za który otrzymała nawet nagrodę, jest mamą Ryśka, gospodarza Barysiówki, opisywanej nie raz na blogu.

Czego mi zabrakło w książce? Pamiętam, że magnesem przyciągającym mnie do blogu Sosenki były jej wspomnienia rodzinne. Znałem dalszy ciąg niektórych jej opowieści blogowych o tej tematyce z artykułów w Rzeczpospolitej, czy Niezależnej Gazecie Polskiej. W wydaniu książkowym ich nie znalazłem. Może dlatego, że kiedyś wyjdzie jeszcze inna książka? Tego nie wiem.

I ostatnia rzecz. Dwukrotnie czytając część sosenkową książki, natknąłem się na swoje nazwisko. Sosenka bowiem zmodyfikowała częściowo niektóre notki, podrasowując niektóre (podobnie uczyniła zresztą Pani Łyżeczka), a w niektórych zmieniając treść, odnosząc się w ten sposób do komentarzy oraz korespondencji z czytelnikami w trakcie pisania bloga. Blog bowiem jest bardzo elastycznym instrumentem, gdzie interakcja między piszącym, a czytającym odbywa się często on-line. Za te wzmianki dziękuję.

Blog Pani Łyżeczki zacząłem czytać trochę później. Przeczytałem jedną notkę i poczułem, że muszę przeczytać wszystkie wcześniejsze. O ile Sosenka jest obieżyświatem piszącym o otaczającym nas bliżej lub dalej świecie (mocno generalizując), o tyle Pani Łyżeczka wprowadza nas w swój domowy świat, świat matki pracującej, cieszącej się życiem (Tak, wiele tu bowiem radości.), wychowującej trójkę dzieci. O sile tego pisania świadczy wrażliwość autorki oraz wartości, jakim hołduje. Gdy bowiem czytam o dworku dziadków, do którego przyjeżdżało się na wakacje, o ostatnim dniu pierwszego mężczyzny (dziadka) w życiu Pani Łyżeczki, o codzienności wypełniającej życie dworku, o Marcie, i historii nadania tego imienia, o spacerach z mamą po Poznaniu, czuję, że tak, to jest to, o tym warto pisać i to warto czytać.

Część Pani Łyżeczki podzielona została nieco inaczej. Na pory roku, choć ostatnia część, zatytułowana została "Poza czasem". Dla mnie świat opisywany przez Panią Łyżeczkę stanowi taką właśnie krainę bajkową, idealną. Abstrahuję tutaj od codzienności, tak obecnej w jej notkach. Chodzi mi o takie wartości, jak pamięć o bliskich. Cmentarz oraz album ze starymi zdjęciami, listy dawno nie czytane stanowią istotną część tego świata. Chodzi mi o przyjaźń, o której tak pięknie Pani Łyżeczka pisze w notce "Droga przez las nie jest długa, jeśli idziesz odwiedzić przyjaciela". Chodzi mi o dzbanek z herbatą na stole i lampę zawieszoną nad stołem, symbole bliskości i ciepła.

Gdybym miał wskazać, czego mi w tej części książki brakuje, to na pewno wskazałbym brak notek z tegorocznych wyjazdów do miejsc związanych z przodkami.

Aha, część Pani Łyżeczki urozmaicona została rysunkami Katarzyny Samulskiej. Rysunki te znakomicie oddają klimat bloga moim zdaniem. Najbardziej podobał mi się ten, przedstawiający matkę tulącą dziecko.

I jeszcze jedno. Do książki dołączona została zakładka. Często, gdy towarzyszy książce ma formę dodatkowego gadżetu, który przeszkadza i często zostaje zawieruszony gdzieś tam. Tutaj zakładka jest integralną częścią książki. Zawiera krótkie biogramy obu autorek oraz słowo wstępne od założyciela witryny salon24.pl, Igora Janke. Świetnie pomyślana rzecz.

"Gdy świat jest domem" Blog Sosenki
"Gdy dom jest światem" Blog Pani Łyżeczki

Wydawnictwo blogerów
Umedia.pl Sp. z o.o., 2009

niedziela, 13 grudnia 2009

Księgi metrykalne parafii w Kiekrzu z drugiej połowy XIX wieku

Poszukując aktu urodzenia pradziadka Józefa Paczkowskiego (ur. 1888 w Krzyżownikach, obecnie dzielnica Poznania), wypożyczyłem do przejrzenia mikrofilm z parafii rzymskokatolickiej w Kiekrzu. Mikrofilm dość obszerny, gdyż obejmujący księgi zgonów z lat 1869-1887, księgi małżeństw z lat 1854-1908 oraz księgi urodzeń z lat 1867-1901. Nie sądziłem, że do tak wielu zaskakujących informacji się dogrzebię.

Mikrofilmu nie udało mi się przejrzeć w jeden dzień. Po pierwsze - zawierał zbyt wiele akt metrykalnych, po drugie - księgi parafii Kiekrz w drugiej połowie XIX wieku nie posiadały indeksów, więc każdy akt trzeba było indywidualnie przeglądać, po trzecie znowu, z łaciną, w którym to języku prowadzone były księgi, zetknąłem się po raz pierwszy w trakcie mych poszukiwań genealogicznych. Potrzebowałem więc trochę czasu, aby oswoić się z zapisami w tym języku, a że osoba prowadząca księgi pisała, jak przysłowiowa kura pazurem, nie zdążyłem przejrzeć wszystkich akt urodzeń. Utknąłem na roku 1877, a lata poprzedzające zostawiłem sobie na kolejny dzień.

Odnalazłem akt urodzenia mego pradziadka Józefa. Jak również wiele akt urodzeń i zgonów jego braci i sióstr. Potwierdziło się, że ojciec Józefa, Wawrzyniec Paczkowski był młynarzem. I to jest ciekawe. Być młynarzem na wsi w XIX wieku, według mojej wiedzy, oznaczało przynależność do bogatszej części mieszkańców. Jeśli się jednak spojrzy na akta urodzenia dzieci Wawrzyńca Paczkowskiego i Katarzyny Urbaniak, wśród rodziców chrzestnych dominują biedni włościanie (łac. colonus) oraz wyrobnicy (łac. operarius). Prześledźmy to dokładnie.

Pierwszym dzieckiem Wawrzyńca i Katarzyny była Marianna Paczkowska (1879-1883), a jej rodzicami chrzestnymi Wawrzyniec Anioła - ubogi włościanin z Krzyżownik oraz Marianna Urbaniak - uboga włościanka z Dąbrowy. Kolejne dzieci to: Jan Paczkowski (1880-1880), rodzice chrzestni: Wawrzyniec Anioła - pracownik najemny z Jeżyc oraz Józefa Handschuch - karczmarka z Głuchowa; Franciszka Paczkowska (1881 - ?), rodzice chrzestni: Antoni Janicki - ubogi chłop ze Strzeszynka oraz Józefa Handschuch z Jeżyc; Marianna Paczkowska (1883 - ?), rodzice chrzestni: Kacper Urbaniak - pracownik najemny z Łagiewnik koło Kościana oraz Józefa Szayka - pracownica najemna z Krzyżownik; Katarzyna Paczkowska (1884 - ?), rodzice chrzestni: Wawrzyniec Anioła - ubogi chłop z Krzyżownik, Zuzanna Jankowska - uboga włościanka z Krzyżownik; Stanisław Paczkowski (1886 - ?), rodzice chrzestni: Mateusz Jankowski - ubogi chłop z Krzyżownik oraz Agnieszka Jankowska - uboga włościanka z Lussowa; Józef Paczkowski (1888-1943), rodzice chrzestni: Mateusz Jankowski - ubogi chłop, Marianna Anioła z Krzyżownik; Franciszek Paczkowski (1890 - ?), rodzice chrzestni: Ignacy Urbaniak z Dąbrowy, Magdalena Jankowska z Krzyżowników; Jan Paczkowski (1892-?), rodzice chrzestni: Jan Paczkowski z Rogierówka, Marianna Anioła z Krzyżownik.

Czy Wawrzyniec w jakiś sposób wybił się materialnie spośród rodziny, czy też młynarstwo nie oznaczało w tamtym miejscu i czasie wyższego statusu materialnego?

Analizując księgi małżeństw miałem wielką nadzieję na odnalezienie aktu zawarcia małżeństwa Wawrzyńca Paczkowskiego i Katarzyny Urbaniak, zakładając oczywiście, że panna młoda pochodziła z parafii Kiekrz. Jakież jednak było moje zdziwienie, gdy w roku 1877 odnalazłem akt zawarcia małżeństwa Wawrzyńca Paczkowskiego i Katarzyny Gaworzowskiej, obojga z Krzyżownik. Biorąc pod uwagę to, że w latach późniejszych na żadnego Wawrzyńca Paczkowskiego, poza mężem Katarzyny Urbaniak się nie natknąłem, utknąłem przed poważną zagadką. Mogło być tak, że Wawrzyniec Paczkowski i Katarzyna Gaworzowska pozostali bezdzietnym małżeństwem, a poszukiwany przeze mnie akt zawarcia małżeństwa Wawrzyńca Paczkowskiego i Katarzyny Urbaniak znajduje się w innej parafii. Tu uwagę moją zwróciła miejscowość Dąbrowa, z której większość osób o nazwisku Urbaniak, a jednocześnie rodziców chrzestnych dzieci Wawrzyńca i Katarzyny pochodziła. Dąbrowa zaś to najprawdopodobniej niedaleka miejscowość należąca do parafii Skórzewo.



Sprawę wyjaśniłem dopiero, gdy po raz kolejny zasiadłem do studiowania wspomnianego mikrofilmu. Cofnąłem się do ksiąg zgonów i w roku 1877 odnalazłem akta zgonów trzech osób: Marcina Gaworzowskiego, 47 lat, karczmarza, męża Katarzyny Urbaniak oraz dwójki ich dzieci: Józefy i Józefa. Musiał to być ciężki rok dla Katarzyny, w lipcu straciła męża (umiera na zapalenie płuc), na początku października ponad roczną córkę Józefę (umiera na chorobę gardła), a w drugiej połowie października czteroletniego syna Józefa (umiera na puchlinę wodną). Rok po serii dramatów życiowych, Katarzyna poślubiła mojego prapradziadka Wawrzyńca.

Z pierwszego małżeństwa Katarzyny odnajduję jeszcze akt urodzenia syna Andrzeja (1874). Nie natknąłem się ani na akt urodzenia najstarszego syna Józefa, zmarłego w 1877 roku, ani na akt zawarcia małżeństwa Marcina Gaworzowskiego i Katarzyny Urbaniak. Być może znajdują się w księgach parafii Skórzewo.

niedziela, 8 listopada 2009

Coś o Tomaszgrodzie

Na szlakach moich zainteresowań genealogicznych znajduje się niewielka miejscowość Tomaszgród koło miasta Sarny na Polesiu Wołyńskim. Na stacji kolejowej Tomaszgród wysiadła bowiem moja prababka Agata z dziećmi w marcu lub kwietniu 1940 roku, uchodząc z Pińska, przed prawdopodobną zsyłką na Syberię. Sprawa tej zsyłki i ucieczki z miasta jest do dziś dla mnie niejasna. W każdym bądź razie w baraku położonym w lesie, nieopodal stacji Tomaszgród, prababcia mieszkała wraz z dziećmi do 1943 roku. Opuściła zaś to miejsce i zamieszkała w Sarnach tuż przed planowaną akcją eksterminacyjną UPA. W nieodległej miejscowości Ubereż (najprawdopodobniej) mieszkała zaś szwagierka mojej prababki Antonina.

Właśnie przeczytałem książkę Henryka Garbowskiego, pt. "Urok Wołynia i czar Polesia", o tyle dla mnie ciekawą, że autor pochodzi z miejscowości Lado, leżącej nieopodal Tomaszgrodu i tereny swych rodzinnych okolic w książce opisuje.

"Polesie Wołyńskie obejmowało północne powiaty województwa wołyńskiego: kostopolski, koszyrski, kowelski, lubomelski i sarneński. Są to tereny płaskie, o dużych połaciach błot, łąk i lasów. Przecinają je wpadające do Prypeci rzeki. Spław możliwy był tylko w miesiącach wiosennych i jesiennych. W okresie lata wody znacznie opadają. Rzeki i jeziora są bardzo rybne. Były tu niegdyś bardzo duże osady bobrów. Na terenach nizinnych, wzdłuż rzek, na grubych warstwach torfu ciągnęły się duże łąki. Podobne łąki kośne były w moim regionie. Trzymały się rzeki Lwy od wsi Tomaszgród po wieś Jeziory. Łąki te Poleszucy nazywali hała - od miejscowego żargonu - czarny torf. Dużo terenów było bagnistych, bezludnych, o mokrym podłożu i dnie piaszczystym. Rosły na nich na wielu połaciach bujne trawy i karłowate drzewa. Na kępach rosło moc żurawin. Na terenach nizinnych ciągnęły się połacie białego bagna przeplatanego gęstymi krzewami nazywane przez Poleszuków "draposztany" - szarpacze spodni. Tylko w powiecie sarneńskim było około 1200 kilometrów kwadratowych bezludnych obszarów bagiennych."

Mój pradziadek, Stefan Stępień, pochodził z miejscowości Bardo na kielecczyźnie, jednakże ożenił się w Pińsku w latach 20-ych XX wieku. Na Polesiu Wołyńskim zaś, w Sarnach, Ubereżu i innych miejscowościach, mieszkali jego bracia, mama i siostry. Do dziś zagadką dla mnie pozostaje, jakiego typu była to migracja. Przypuszczam, że mogło to być osadnictwo wojskowe, jak bowiem pisze Henryk Garbowski:

"Na terenach powiatu sarneńskiego osiedlono dużo byłych żołnierzy zawodowych Wojska Polskiego - w większości legionistów."

Książka składa się z dwóch części. W pierwszej autor przedstawia między innymi historię Wołynia, informacje o ludności, bogactwach mineralnych, rodzinach magnackich, zabytkach i czyta się ją dość ciężko.

Ciekawiej zaczyna się, gdy zapoznajemy się z małą ojczyzną autora, widzianą jego oczami. Tu opowieść przeplatana jest anegdotami, opisem zabobonów, zwyczajów, świąt, zapełniana konkretnymi ludźmi i zdarzeniami. Przedstawiona jest również zwięźle historia Tomaszgrodu.

"Region, w którym osiedlił się mój ojciec w 1888 roku należał do posiadłości książąt dąbrowickich Holszańskich-Dubrowickich. Po nich południową częścią władali Czetwertyńscy. Oni w 1788 roku zbudowali we wsi Sechy drewnianą cerkiew pod wezwaniem Jana Bohosława. Cerkiew ta istnieje po dzień dzisiejszy. Wieś tę w późniejszym czasie nazwano Tomaszgród. Kolejnym władcą ziemi dąbrowickiej był hrabia Ignacy Plater. Południowa część jego majątku w formie wiana córki przeszła na zięcia, z wsiami: Jelno, Kręta Swaboda, Ośnick i Tomaszgród. Majątkiem nie interesował się, przebywał często w miastach i wpadł w poważne długi. Około 1817 roku sprzedał majątek przybyłemu prawdopodobnie z Podlasia szlachcicowi Szyczewskiemu.

Nowy władca majątku ziemskiego zbudował duży dwór, przy nim w 1919 roku drewniany kościół pod wezwaniem świętego Stanisława Szczepanowskiego. Parafia Tomaszgród została wydzielona z parafii Olewsk, która po 1920 roku pozostała poza granicami państwa polskiego. W części parafii Olewsk po stronie polskiej zbudowano w 1926 roku kościół w Rokitnie."

"Około 1902 roku zbudowano państwową kolej żelazną od stacji Kijów-Olewsk-Rokitno-Tomaszgród (stacja)-Klesów-Straszów-Sarny. Po pewnym czasie zbudowano kolej żelazną od stacji kolejowej Tomaszgród-Lado-Jelno-Jeziory-Podpał. Tę zbudowano do eksploatacji drewna i siana.

Szyczewski podzielił swój majątek na dwóch synów. Syn Stanisław pozostał przy rodzicach. Otrzymał część zachodnią ze wsią Tomaszgród. Drugi syn, Józef otrzymał część wschodnią.

"Stanisław Szyczewski - właściciel majątku Tomaszgród, będąc w starszym wieku, podzielił swój majątek na dwie części. Część zachodnią dał córce Marii, która wyszła za mąż za Adolfa Bohusz-Szyszkę. Zbudował jej dwór w pobliżu stacji kolejowej Tomaszgród i młyn parowy. Młyn ten wydzierżawił Josiowi Negel. Bohusz-Szyszko był senatorem kilka kadencji. Miał nawet samochód osobowy.

Synowi Kazimierzowi pozostawił część wschodnią z dworem i młynem wodnym w Tomaszgrodzie. Młyn wydzierżawił Josiowi Negel. Córka Wiktoria wyszła za mąż za Suzina i zamieszkała w Warszawie. Ponownie wyszła za mąż za generała Kędzierskiego w Poznaniu."

Tego typu pozycje, opowiadające o małych ojczyznach, są niezwykle cenne dla genealogów amatorów. Monografie regionów, miast, obejmują zwykle większy wycinek historii oraz szerszy zakres terytorialny. Często są pozbawione stosunku osobistego i emocjonalnego do przedmiotu opisu. We wspomnieniach, jak to ma miejsce w książce Garbowskiego jest inaczej. Można, jeśli opis jest barwny i szczegółowy odczuć choć częściowo bliskość miejsca, gdzie mieszkali kiedyś przodkowie.

Książka kończy się krótkimi rozdziałami opowiadającymi o sytuacji w rejonie Tomaszgrodu po rozpoczęciu II wojny światowej oraz za okupacji sowieckiej. Jednakże ten najbardziej interesujący mnie okres został potraktowany dość lakonicznie. Na pewno zajrzę do drugiej pozycji tegoż autora, opisującą Polesie Wołyńskie za okupacji niemieckiej po czerwcu 1941 roku.

Henryk Garbowski
"Urok Wołynia i czar Polesia"
Wydawnictwo von boroviecky, 2003.