sobota, 9 stycznia 2016

Pstrągarnia

Wróćmy na chwilę do poprzedniego artykułu. Wyobraźmy sobie, że wciąż przebywamy w drugiej połowie XVIII wieku, gdy spisywano inwentarz dóbr białostockich po śmierci Jana Klemensa Branickiego na przełomie 1771 i 1772 roku.

Od młyna Marczyka idąc do Choroszczy Borek objezdny przylegający do granicy Klepackiej z drugiej strony do Pstrągarni. W Pstrągarni (lubię to słowo - 4 spółgłoski przylegajace do siebie i samogłoska "ą" - koszmar prawidłowej wymowy dla cudzoziemców), gdzie przedtem hodowano pstrągi, w momencie spisywania Inwentarza jeno kaczki dzikie i łabędzie. Nad sadzawką olszyna i budynek zamieszkały przez Jana Olszewskiego, którego ojciec pochodził z Rajgrodu, matka była poddanką ze wsi Starosielce, żonę miał z włości sobolewskiej, zaś brat poszedł w świat. Ksiądz Jan Nieciecki pisał, że woda w Pstrągarni nigdy nie zamarzała.

Idąc do Choroszczy, znaczyło dawną Wielką Litewską Drogą wspominaną w poprzednim artykule, czyli przedłużeniem dzisiejszej ulicy Marczukowskiej. W miejscu, gdzie dziś po obu stronach ulicy Witosa, w którą przechodzi Marczukowska, rozciągają się blokowiska, kiedyś musiał istnieć Borek objezdny. Co mógł oznaczać termin Borek objezdny? Nie wiem. Później w tym miejscu musiała powstać wieś Marczuk, jak pokazuje plan miasta Białegostoku z 1937 roku. Ale żadnej sadzawki, który mógłby być dawną Pstrągarnią na nim nie widać. Zresztą, jak już wspominałem, na zabudowaniach wsi Marczuk kończyły się administracyjne granice przedwojennego Białegostoku.

Spoglądam na współczesny plan Białegostoku. Ulica Witosa dochodzi do jednej z głównych arterii komunikacyjnych dzisiejszego miasta - ulicy Sikorskiego. Po jej drugiej stronie, znajduje swoją kontynuację w postaci ulicy Niskiej. A do Niskiej od północy przylegają cztery stawy. Nie widać innych sadzawek w tej okolicy. Co prawda od końca XVIII wieku sieć wodna miasta mogła ulec modyfikacjom, ale wydaje się, że mniej więcej w tym miejscu musiała znajdować się dawna Pstrągarnia.

Okolice dzisiejszych osiedli Słoneczny Stok i Leśna Dolina, gdzie znajduje się ulica Niska, to zupełnie nie "moje tereny". Nie wiedziałem dotychczas, że w tym miejscu mogą znajdować się 4 sadzawki.

Wybrałem się w to miejsce dwukrotnie. Przy Niskiej wciąż niska zabudowa kontrastująca z widocznymi dokoła blokowiskami. Od strony północnej lasek, a od ulicy widać pierwszą sadzawkę. Woda jednak zamarzła, powietrze ma poniżej -10 stopni Celsjusza.


W lesie za pierwszą sadzawką widać kolejne trzy mniejsze. Zupełnie w środku lasku, gdzieniegdzie widać resztki starego ogrodzenia. Musiały więc kiedyś być wykorzystywane do celów gospodarczych.



Po drugiej ulicy Niskiej widać budynek cerkwi prawosławnej pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego wybudowanej w latach 1990-1999. Budynek świątyni elegancki, nowoczesny, jeśli chodzi o wykorzystane materiały, od zawsze mnie intrygował, gdyż nie przypominał tradycyjnej cerkwi, wiele elementów w architekturze nawiązywało raczej do sakralnej architektury zachodu. Autorami projektu byli Jan Kabac, Jerzy Uścinowicz i Władysław Ryżyński. Obecność w tym gronie Jana Kabaca, autora projektu cerkwi pw. Świętego Ducha na Antoniuku, najpiękniejszej białostockiej cerkwi, mówi sama za siebie.


Po raz kolejny pisząc ten krótki materiał o Pstrągarni korzystałem ze znakomitego opracowania Aliny Sztachelskiej-Kokoczki "Białystok za pałacową bramą", Białystok, 2009 oraz z artykułu księdza Jana Niecieckiego ""Opowieści o "Polskim Wersalu". O tym, jak zwiedzano piękności parków i okolic Białegostoku.", Biuletyn Konserwatorski Województwa Białostockiego, 1998.

piątek, 8 stycznia 2016

Stawy Marczukowskie

Obok kaskady, przy której stworzony został park Wokluz, znajdowała się łąka otoczona olszyną, ciągnąca się kawałkami do młyna Marczyka. Dalej most o czterech zastawkach porządny skarbowym kosztem, ciesielskiej roboty z poręczami. Już w 1749 roku grabarze choroscy obligowali się wyrobić sadzawkę przy stawie Marczyka młynarza na tarlisko karpi. Młyn był z drzewa kostkowego, nowowybudowany, porządny, otynkowany, kryty dachówką. Przy młynie, w domu wybudowanym własnym kosztem, mieszkał Albert Marczyk od dziada zasiedziały. Posiadał ogród, 30 pni pszczół, zabudowania inwentarskie, inwentarz żywy, w tym 4 woły, 4 konie, 5 krów, 18 owiec i inne.

Wyobraźmy sobie, że cofamy się o mniej więcej 235 lat. Gdybyśmy w tym czasie znaleźli się u zbiegu dzisiejszych ulic Hetmańskiej i Marczukowskiej, to stalibyśmy niedaleko wymienionego wyżej młyna Alberta Marczyka. Tak przynajmniej opisuje to miejsce inwentarz sporządzony po śmierci Jana Klemensa Branickiego na przełomie 1771 i 1772 roku.

Czy można cofnąć się jeszcze dalej w czasie? Wertuję różne dostępne i znane mi źródła i oto co znajduję.

W roku 1692 sporządzony rejestr podatku pogłównego wymienia młynarza Jana. Być może Albert był jego wnukiem, skoro  od dziada był w rzeczonym miejscu zasiedziały. Staw Marczyka istniał więc pod koniec XVII wieku, kiedy podatek pogłówny opłacał młynarz Jan.

W 1719 roku w rozgraniczeniu wsi Klepacze i Oliszki odnotowano działający tuż przy granicy włości białostockiej "młyn iwankowy", więc pewnie w tymże roku młyn nadal obsługiwany był przez młynarza Jana.

Uwagę w powyższym tekście zwraca termin granica włości białostockiej. Tuż przy młynie w wieku XVII kończył się zasięg dóbr białostockich opisanych tą granicą. Wieś Klepacze należała już do starostwa suraskiego, natomiast wieś Starosielce (której nie należy mylić z dzisiejszą dzielnicą Białegostoku o tej samej nazwie, gdyż ta została założona na gruntach wsi Klepacze właśnie w XIX wieku) leżąca za mostkiem, do dóbr białostockich. W okolicach młyna Marczyka spotykały się więc pod koniec XVII wieku granice wsi Starosielce i Klepacze. Według profesora Józefa Maroszka dokładne granice dóbr białostockich na odcinku z królewską wsią Klepacze precyzuje mapa gruntów tej wsi z 1761 roku, dostępna w Archiwum Głównym Akt Dawnych.

Ale my cofnęliśmy się w czasie do końca XVII wieku, gdy w okolicach styku dzisiejszych ulic Hetmańskiej i Marczukowskiej istniał młyn i staw. Czy da się powiedzieć coś o czasach wcześniejszych?

Wspomniany wyżej Józef Maroszek dotarł pod koniec ubiegłego wieku w Wilnie do oryginału dokumentu z 11 grudnia 1514 roku, który opisuje ugodę zawartą pomiędzy Mikołajem Michnowiczem Raczkowiczem zwanym Bakałarzem, ówczesnym właścicielem dóbr białostockich, a Monasterem Supraskim o sporne łąki nad rzekami Supraśl i Białą. Z dokumentu wynika kilka istotnych dla okolic późniejszego stawu Marczyka okoliczności. W 1514 roku przez Białystok przebiegała Droga Wielka Litewska wiodąca z Gródka nad Supraślą do Choroszczy. Droga ta biegła między innymi przez fragment dzisiejszego rynku Kościuszki, później ulicą Sosnową i dalej dzisiejszą Marczukowską. Z analizy dokumentu i sytuacji własnościowej w dobrach białostockich po śmierci jej pierwszego właściciela Raczki Tabutowicza w 1450 roku wynika, że droga ta musiała istnieć jeszcze przed nadaniem dóbr białostockich Raczce, gdyż to wzdłuż niej prowadzono granicę pomiędzy podzielonymi dobrami białostockimi po jego śmierci. Być może więc budował ją jeszcze książę litewski Witold.

Z dokumentu z roku 1514 wynika dodatkowo, że z Klepacz rozpoczynających się przecież nieopodal późniejszego młyna Marczyka, wybudowano drogę Klepacką z Klepacz do miejsca, gdzie nad Białą egzystował później młyn wodny i usytuowano założenie pałacowe na Wysokim Stoczku.

Tak więc wiadomo, że w 1514 roku, a najpewniej i dużo wcześniej obok dzisiejszego skrzyżowania biegła Wielka Litewska Droga, jeden z ważniejszych traktów wówczas. Do drogi Klepackiej jeszcze wrócimy.

Wróćmy z powrotem do przełomu lat 1771 i 1772. Od tego momentu odbędziemy szybką, ale treściwą podróż do teraźniejszości.

Młyn widoczny jest jeszcze na mapach z lat 1807  i 1825. Później  w miejscu młyna zorganizowano folwark Marczuk, w którym osiedliło się kilka rodzin. Staw przetrwał, ale na mapie z roku 1866 młyna już nie było. Ze stawu i grobli obok korzystała nieznana z nazwy farbiarnia. W 1889 roku posiadał ją niejaki G. Strobach, a od 1907 roku Otto Klejn.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości uregulowano stawy na potrzeby ujęcia wody przez koleje państwowe, które w dawnym budynku farbiarni ustawiły pompę. Wówczas też przekształcono dawny trakt, zapoczątkowany budową Wielkiej Litewskiej Drogi, w ulicę Marczukowską. Staw przedzielono groblą.

Spoglądam na plan miasta Białegostoku z 1937 roku. Widać na nim ulicę Marczukowską, od torów kolejowych gruntową, później za skrzyżowaniem z dzisiejszą Hetmańską przechodzącą w szosę. Po północnej stronie szosy Marczukowskiej stacja pomp PKP, po południowej staw Marczuk, dalej uliczki wsi Marczuk i dochodzimy do granicy ówczesnego Białegostoku, którą jest droga gruntowa biegnąca w stronę Wysokiego  Stoczku (to dawniejsza droga Klepacka wspominana wyżej). Z dzisiejszą ulicą Sikorskiego pokrywa się najprawdopodobniej dopiero w okolicach ujścia Bażantarki do Białej, a więc tuż przy Wysokim Stoczku. Wcześniej droga ta biegnie przez dzisiejsze osiedla bloków przy Skrajnej i Witosa i zupełnie nie jest czytelna w ich plątaninie dzisiaj.

Przybliżmy się znów do teraźniejszości. W okresie powojennym idąc ze Starosielc przez pola, gdzie teraz są duże osiedla Zielone Wzgórza i Słoneczny Stok, dochodziło się do wielkich hałd lnu. Jeszcze w latach 60-ych ubiegłego wieku na Wysokim Stoczku pracowała roszarnia, a na pobliskich polach stało kilkadziesiąt stogów. Pod koniec sierpnia przy Szosie do Jeżewa, (dzisiejszej Popiełuszki) wyglądającej jak polna droga ustawiały się w długiej kolejce furmanki i nieliczne samochody załadowane lnem. Niedaleko drogi stała waga. Do stawów przy Marczukowskiej dochodziło się ścieżką. Jeden był duży, drugi mniejszy. Przychodziło tam dużo ludzi nad dość spore kąpielisko. Hetmańska była wówczas wąziutką ulicą. W latach 70-ych roszarnię zlikwidowano i hałdy lnu znikły z krajobrazu. A i kąpielisko nad stawami Marczuka przestało istnieć.

Jesienią wybrałem się w ich okolice rowerem. Trudno je w ogóle dostrzec wśród chaszczy. W roku 2016 mają zostać zrewitalizowane, być może już niedługo będzie można podziwiać ich okolice z wysokości siodełka.




W niedzielę 17 stycznia 2016 roku, o godzinie 10.00 zapraszam na spacer historyczny po Nowym Mieście w ramach wędrówek organizowanych przez Klub Przewodników Turystycznych przy RO PTTK w Białymstoku.


Pisząc artykuł korzystałem z następujących materiałów:

Józef Maroszek "Rewelacyjne odkrycie nieznanych najstarszych dokumentów dla Białegostoku", Białostocczyzna nr 1 (53)/1999,

 Alina Sztachelska-Kokoczka "Białystok za pałacową bramą", Białystok, 2009,

Alicja Zielińska "Na Starosielce mówiono Meksyk", Album Białostocki, nr 269, 29 listopada 2013

Marek Jankowski "Jak to ze lnem było", Album Białostocki, nr 291, 30 kwietnia 2014

Tomasz Mikulicz "Inwestycje", Kurier Poranny, 6-8 listopada 2015

wtorek, 22 grudnia 2015

W drodze ku wolności

Świeżo po atakach w Paryżu zabrałem się za czytanie "Szkiców piórkiem". Czytałem już wcześniej Bobkowskiego - "Coco do Oro" i inne krótkie formy wydane kilka lat temu w jednym zbiorze. Ciekawe to było. Ale bez ochów i achów.

Świat w szoku. Francja zmasakrowana szaleństwem islamistów.

Dziennik Bobkowskiego rozpoczyna się w maju 1940 roku w Paryżu. Francja tuż przez kapitulacją.

I moja Francja, w głowie. Epoka napoleońska sławiona przez Łysiaka i moje sporadyczne kontakty z tym krajem, za które nie za bardzo chyba go lubię.

Czytam jednak "Szkice piórkiem" i coraz bardziej się w nich rozsmakowuję. Wzruszający, bardzo osobisty fragment rozstania z żoną Basią, kilka uwag o Francuzach i Polakach, jakże celnych.

I południe Francji, Tadzio i Andrzej. Monte Carlo, Carcassone, Gruissan, plaża, chleb, wino, oliwki, swoboda i wiele cennych,, pełnych życia rozmyślań.

Gdy dochodzę do opisów rowerowego powrotu Andrzeja i Tadzia znad morza do Paryża, czuję że czytam jedno z najlepszych wydarzeń pisarskich od lat. Francja, rower, piękna pogoda, wojna, która jest gdzie indziej, smakowanie życia, powiew wolności. Już wiem, ostatni raz podobał mi się tak bardzo chyba "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" Piaseckiego. To samo poczucie osobistej wolności.

Gdy czytam Bobkowskiego, czuję jak inaczej myślimy. Jego ucieczka przed polskimi przywarami, wszelkiego rodzaju nacjonalizmami, życie chwilą - tą która jest teraz i jednocześnie życie pełne realizmu (ale nie cynizmu). W wielu miejscach nie zgadzam się z autorem, ale wczytując się w argumentację, jestem w stanie przyjąć dużo jego myśli jako swoje. Nie wiem, jak on to robi, ale brzmi bardzo przekonująco. Natrafiam na kolejne znakomite fragmenty, jak wywód na temat podstaw współczesnej cywilizacji opartej o trzy filary: kulturę grecką, rzymską i chrześcijaństwo. Z jakąż żarliwością opowiada o tym Tadziowi!

Dalsza część dziennika po powrocie do Paryża już nie jest tak lekka. Za dużo wojny, rozmyślań o teraźniejszości i nieciekawie rysującej się przyszłości.


Ale wciąż wiele smaku ma ta książka. Odwiedziny grobu Chopina 1 listopada, uwagi o Balzacu (muszę zacząć czytać Balzaca!), miłość do Francji - jedynego kraju w Europie, który potrafił ofiarować tak dużo wolności, a jednocześnie Francja z jej przywarami nie do zniesienia

Opisy wycieczek z żoną w ciepłe dni, wyjść do kawiarni, wyjazdów na wczasy na francuską prowincję, wywód na temat precyzji języka chińskiego versus pełne abstrakcyjnych pojęć języki europejskie i co z tego wynika. Jakże chciałbym wysłuchać polemiki Bobkowskiego z Feliksem Konecznym, który w swym dziele o cywilizacjach uważał, iż skomplikowanie języka chińskiego będzie zawsze istotną przeszkodą w rozwoju chińskiej cywilizacji.

Gdy czytam końcowy fragment książki z sierpnia 1944 roku, gdy Amerykanie wkraczają do Paryża, smucę się wraz z autorem. Najbardziej chyba tym, że pełna ucieczka w stronę wolności i szczęścia niezależnie od tego czy owego, nie była po prostu możliwa. "Szkice piórkiem" to kawałek świetnej literatury, która podładowała moje czytelnicze akumulatory na długo.

Andrzej Bobkowski, "Szkice piórkiem", Wydawnictwo CiS, Warszawa-Stare Groszki, 2014

czwartek, 17 grudnia 2015

Gródek

Gdy nadmiar pracy dusił, a siedzenie na miejscu nużyło, wykorzystałem pierwszą wolną chwilę i pojechałem do Gródka.

Nie znałem zupełnie tej miejscowości mimo długiego już czasu zamieszkiwania na Podlasiu. Po raz pierwszy otarłem się o nią podczas jednego z jesiennych grzybobrań parę lat temu. Później były rodzinne letnie wyjazdy nad zatłoczony zalew (przy okazji zaliczyliśmy Siabrouską Biasiedę), a dzięki Basi i Jarkowi miałem też okazję przejeżdżać kilkakrotnie przez Gródek, mijać Bielewicze, Wiejki, aby zaszyć się na końcu świata na Wyrębach. Liznąć nieco gródeckiej najnowszej historii mogłem jedynie podczas zeszłorocznej pttkowskiej wycieczki "Śladami Jerzego Nowosielskiego", zorganizowanej przez Iwonę Zinkiewicz.

Ostatnia niedzielna wyprawa umożliwia spojrzenie na pozostałości najstarszej historii Gródka. Dochodzę do końca uliczki Zamkowej mijając niską, drewnianą w większości zabudowę. Przede mną wije się wąską strugą Supraśl. Trzeba przyznać, że miejsce zupełnie nijakie. Łąka porośnięta gdzieniegdzie chaszczami. Gdyby nie tablica informacyjna, nie zgadłbym, że znajduję się w miejscu, skąd zaczęła się pisana historia Gródka. To w tym miejscu na przełomie XV i XVI wieku Aleksander Chodkiewicz rozpoczął budowę zamku, a kilka lat później to właśnie miejsce (zbyt gwarne, jak mówią podania) opuścili mnisi, aby nową siedzibę ulokować na skraju Puszczy Błudowskiej, rozpoczynając historię Supraśla. Jedyny zachowany opis gródeckiego zamku znajduje się w inwentarzu spisanym w 1677 roku, gdy Gródek czasy świetności miał już za sobą. Dwukrotnie prowadzone badania archeologiczne w połowie lat 80-ych i 90-ych XX wieku na dzisiejszej Górze Zamkowej potwierdziły istnienie osady grodowej. Kawałek wału obronnego, dwa groby znajdujące się najpewniej przy dawnej cerkwi, fragmenty dwóch budynków, z których jeden, nowszy, pochodził z przełomu XVII i XVIII wieku. O tych odkryciach dowiaduję się już w domu. Gdy stoję na Górze Zamkowej, mogę jedynie zamyślić się nad kruchością śladów materialnych zwiewanych przez wiatry historii.


Wracam w stronę urzędu gminy. Nieopodal znajduje się szkoła, na budynku której można oglądać herb Gródka, nawiązujący do rodu Chodkiewiczów, autorstwa Leona Tarasewicza.


Centrum miejscowości wyznaczone jest właśnie przez szkołę, kilka sklepów, urząd gminy i cerkiew prawosławną, wybudowaną już po II wojnie światowej w latach 1946-1970.


Przypominam sobie wycieczkę z listopada zeszłego roku "Śladami Jerzego Nowosielskiego". Odwiedziliśmy wtedy trzy miejsca, w których zachowały się dzieła mistrza (cerkiew w Gródku, cerkiew w Michałowie, baptysterium przy cerkwi w Bielsku Podlaskim). Byłem wtedy świeżo po lekturze  tekstów zebranych Nowosielskiego pt. "Inność prawosławia". Książka mnie zachwycała, gdyż ukazywała w sposób szczegółowy, filozoficzny te odczuwalne, choć trudne do zdefiniowania dla osoby wychowanej w kręgu kościoła zachodniego, fundamentalne różnice pomiędzy prawosławiem, a katolicyzmem. Pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie wywód Nowosielskiego o tym, że prawosławie przyjmuje zło, jako integralną część świata, w odróżnieniu od katolicyzmu, który definiuje to co złe i dobre i próbuje kreować świat, w którym zło byłoby zminimalizowane. Trywializuję teraz tę wypowiedź Nowosielskiego, ale mniej więcej oddaje ona sens tej dość długiej i skomplikowanej wypowiedzi.

Podczas wycieczki, w autokarze, Iwona opowiadała o życiu rodzinnym Nowosielskiego, drodze artystycznej, wiązała te wszystkie elementy, tak abyśmy mogli zrozumieć jakie czynniki miały wpływ na tak oryginalny styl filozoficzno-malarski.

Wnętrze cerkwi gródeckiej nie przypomina tego, do czego można było przyzwyczaić się mieszkając na Podlasiu. Sprawia wrażenie dość ciemnego - to jeszcze nic oryginalnego, ale największy efekt zadziwienia wywołuje zestawienie witraży, charakterystycznych raczej dla sakralnej architektury zachodu z polichromią na ścianach i kopule świątyni. Wewnętrzny wystrój cerkwi w Gródku to głównie dzieło Adama Stalony-Dobrzańskiego. Poza freskami i witrażami uwagę zwraca również wszechobecne liternictwo, jako składowa część dzieła.

Anna Radziukiewicz napisała o tym w następujący sposób: "Liternictwo? Tak, ono podpowiadało Dobrzańskiemu drogi myślenia plastycznego. Jego profesor, Ludwik Gardowski, prowadził pracownię liternictwa na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dobrzański został jego asystentem. W literze zaczął dostrzegać wartość, siłę trwania, przekaz i tradycję. Litera stanowi u Dobrzańskiego integralną część polichromii i witraży, co doskonale widać w gródeckiej cerkwi."


Polichromia w gródeckiej cerkwi powstawała w pierwszej połowie lat 50-ych. Jerzy Nowosielski wówczas dopiero kształtował swój przyszły, oryginalny styl. Efekt jego pracy widać na ścianach po lewej stronie nawy.


Dzisiejszy Gródek, jak wiele miast i wsi na Podlasiu, ale i w całej Polsce przecież, przeżywa wyraźny regres. Śladów dawnej świetności z czasów Chodkiewiczów nawet nie sposób sobie wyobrazić. Ale i pozostałości przemysłowego rozwoju miejscowości z czasów XIX-wiecznego boomu włókienniczego nie widać. Niby to małe miasteczko, niby wieś. Pielęgnuje się ślady świadczące o historii Gródka, wydaje pieniądze z funduszy unijnych, ale prawdziwego życia nie są w stanie te surogaty dobrobytu przywrócić. Przepaść pomiędzy ofertą bogatszych krajów Europy, a tym co ma do zaoferowania nasza prowincja, jest wciąż nie do zasypania. Prowincja czeka na nowe historyczne rozdanie.

Obok szkoły stoi osiedle bloków mieszkaniowych powstałe za czasów PRLu, gdy w Gródku ulokowana została fabryka wyrobów dziewiarskich KARO. Bloki odnowione, ale budynki dawnego przedsiębiorstwa znajdują się w stanie daleko posuniętego rozkładu.


Śladów dawnego Gródka jadę szukać na cmentarzach. Najbliżej znajduje się prawosławny, w którego centrum stoi cerkiew cmentarna z połowy XIX wieku.


W jej okolicach odnajduję najwięcej śladów XIX-wiecznej historii Gródka. Kamień z nie do odczytania w dzień deszczowy inskrypcją,


pamiątkę czasów zaboru rosyjskiego  - nagrobek majora 102 Wiackiego Pułku Piechoty - Fiodora Antonowicza Diakonowa (1823-1867),


czy nagrobki z przełomu XIX i XX wieku, niektóre zwieńczone artystycznie kutymi krzyżami kowalskimi.











Czytam inskrypcje - nazwiska  tutejsze: Michał Bogdanowicz (1855-1907), Franciszka Tarasewicz (1837-1910), Iwan Kondrusik, Mikołaj Sawicki (1911-1913), псаломщик Władimir Smolski (1842-1911), Marcin Borowski (1850-1911), Bartłomiej Kosteńczyk (1828-1899).

Wychodzę z cmentarza prawosławnego i jadę w kierunku Białegostoku. Chcę jeszcze koniecznie zobaczyć kirkut, który zlokalizowany jest właśnie przy drodze wylotowej z Gródka obok cmentarza katolickiego. Osadnictwo żydowskie, którego początek datuje się na XVI wiek, przyczyniło się do przemysłowego rozwoju Gródka w wieku XIX (podobnie zresztą, jak wielu innych podbiałostockich miejscowości). W 1890 roku w Gródku pracowało 21 zakładów, spośród których 2o działało na rynku włókienniczym, z czego tylko jeden należał do chrześcijan. Poza granicą celną pomiędzy Królestwem Polskim, a Imperium Rosyjskim, której powstanie spowodowało rozwój przemysłu włókienniczego w okolicach Białegostoku w ogóle, niewątpliwie dla Gródka znaczenie miało otwarcie stacji kolejowej w Waliłach w 1887 roku. Początek włókiennictwu w Gródku dała manufaktura hrabiny Niesiołowskiej w latach 20-ych XIX wieku. Ale w drugiej połowie wieku XIX wieku przodują w produkcji zakłady Wileńczyka, Łuńskiego (dwa - jeden Barucha, drugi Arona), Kronenberga, Repelskiego, Degentisza, Selpickiego. W roku 1914 działa w Gródku 5 bożnic Mitnagdim i 2 chasydzkie domy modlitwy. Dziś oczywiście po tym wszystkim nie ma śladu. Tym bardziej ciekawi mnie, czy kirkut gródecki podzielił los wielu podlaskich kirkutów, gdzie często poza pojedynczymi macewami ukrytymi w poszyciu nie ma nic, czy też może jednak przetrwał zawieruchy dziejowe, podobnie, jak kirkuty w Białymstoku, czy w Krynkach.

Przechodząc koło cmentarza katolickiego zwracam uwagę na pomnik poświęcony poległym żołnierzom AK w starciu z siłami niemieckimi pod wsią Żubry 15 lipca 1943 roku. To na samym cmentarzu. Ale tuż obok niego zwraca moją uwagę pomnik z napisem cyrylicą poświęcony zabitym w roku 1942: Stefanowi Chrenowskiemu, Siergiejowi Pietrowowi, Piotrowi Mieleszy i Konstantemu Denisikowi.

Poza cmentarzem, w lesie. Czy miejsce to upamiętnia poległych w walkach z Niemcami prartyzantów? Nie jestem w stanie odnaleźć żadnych informacji po powrocie.



Niewielki obecnie kirkut gródecki został ogrodzony, obok postawiono tablicę opisującą historię cmentarza. Jednak niewiele macew przetrwało do dnia dzisjeszego. Właściwie tylko fragmenty dwóch z nich zawierają czytelne napisy.




Nie da się niestety odczytać z pozostałości żydowskiego cmentarza, świetności tej społeczności w XIX wieku. Ale jeden z dwóch fragmentów macew przykuwa szczególnie uwagę. Przedstawia mężczyznę z fajką, dość rzadki motyw w symbolice cmentarnej. Po raz pierwszy zetknąłem się z takim. Ciekawe, komu mógł być poświęcony?



Halina Karwowska "Ukryte ślady gródeckiego zamku", Gryfita, nr 20/21, 1999,
"Puszcza Knyszyńska. Przewodnik", Supraśl, 2009,
Anna Radziukiewicz, "Gródek nad Supraślą. Z dziejów prawosławnej parafii", Gródek, 2011,
Zbigniew Romaniuk, "Żydzi w Gródku koło Białegostoku (zarys historii osadnictwa)", Gryfita, nr 19, 1999.