piątek, 12 lipca 2013

Siedlików i Ostrzeszów

Moje wrażenia z wielokrotnych podróży po Polsce centralnej (szeroko rozumianej) są następujące: teren płaski, drogi gorsze (poza autostradami i ekspresówkami), lokali gastronomicznych niewiele, w architekturze dominuje socjalistyczna kostka polska, jak ją określają w katalogach architektonicznych na Zachodzie. Oczywiście generalizuję, ale ogólne wrażenie mam takie, że jest to nudniejsza część Polski. Wjeżdżając z dróg centralnych na drogi wiodące na Podlasie, czy do Ziemi Lubuskiej, mijamy zatrzęsienie lasów, jezior (jak na Ziemi Lubuskiej), miejscowości z ciekawą architekturą (drewnianą, jak na wschodzie, czy poniemiecką murowaną, jak na zachodzie). Podobne wrażenia miałem przez większą część trasy po zjeździe z autostrady A2 na Poddębice, jadąc do Siedlikowa położonego w południowej Wielkopolsce. Tuż jednak przed sąsiadującym z Siedlikowem Przedborowem zaczęły się malownicze lasy, a gdy się skończyły zobaczyłem zieloną tablicę z napisem Siedlików.

Sam Siedlików nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ot typowa, nieciekawa wioska leżąca przy drodze Mikstat-Ostrzeszów. Osoby mijające miejscowość mogą nie zorientować się, że posiada metrykę XIII-wieczną. Jedynie w centralnej części wsi po prawej stronie mignie niepozorny, sczerniały z upływu czasu drewniany kościółek pw. św. Andrzeja Apostoła.

Pierwsze wzmianki o istniejącym w Siedlikowie kościele pochodzą z roku 1310 z Xięgi Fundacji Biskupstwa Wrocławskiego. Mowa jest tam o gruncie we wsi Siedlików, przeznaczonym na utrzymanie kościoła filialnego i na wynagrodzenie dla proboszcza ostrzeszowskiego za odprawianie w nim nabożeństwa. Durgi kościół został ufundowany w miejscu pierwszego w XVI wieku. Obecny, z drzewa modrzewiowego powstał w 1778 roku dzięki funduszom mieszkańców wsi, gdyż poprzedni groził zawaleniem. We wnętrzu kościoła, czego nie udało mi się zobaczyć, znajdują się trzy nadstawy ołtarzowe w stylu barokowo-ludowym. Jedna z nich w ołtarzu głównym z podobizną św. Andrzeja pochodzi z XVII wieku.


W Siedlikowie trafiłem na jedyną kwaterę agroturystyczną w przysiółku Jaźwiny, czy też hubie Jaźwiny, jak go zwie Marian Pilot. Zostałem przyjęty iście po królewsku swojskimi potrawami: przepysznym chlebem z serem białym i żółtym, pogawędziłem o lokalnych sprawach z właścicielką gospodarstwa i ruszyłem do Ostrzeszowa.

W Ostrzeszowie, malutkim miasteczku na południe od Siedlikowa przede wszystkim interesował mnie kościół pw. Wniebowzięcia NMP. Piękna XIV-wieczna świątynia gotycka sąsiaduje z drewnianą dzwonnicą, pomnikiem katyńskim (jedna część poświęcona zmarłym lecącym do Smoleńska na uroczystości katyńskie) oraz pomnikiem wystawionym św. Tadeuszowi Judzie, w podzięce za uwolnienie z obozów koncentracyjnych i więzień. Nad jednym z wejść do kościoła kolorowa figura św. Floriana. Ostrzeszów posiada malowniczy ryneczek, a moja wyprawa do tego miasteczka była jeszcze owocna z innego powodu. Kupiłem poszukiwaną lata całe książkę Artura Rhode "Wspomnienia ostrzeszowskiego pastora".



Siedlików i Ostrzeszów wiąże osoba mojej prababci Józefy z Uzarków, a także jedna z najtrudniejszych zagadek genealogicznych, która na razie wymyka się skutecznie próbom jej rozwikłania, związana z Balbiną Kaczmarek moją praprababcią. Jest prawdopodobne, że mieszkała w Siedlikowie i mogła uczęszczać do kościoła filialnego pw. św. Andrzeja. Józefa zaś, jej córka, ochrzczona została właśnie w ostrzeszowskiej świątyni. A oto co dotychczas ustaliłem w sprawie Balbiny:

1. 11 sierpnia 1884 roku w księgach stanu cywilnego parafii rzymskokatolickiej w Ostrzeszowie natknąłem się na akt chrztu Marianny Kaczmarek, córki Balbiny Kaczmarek, zamieszkałej we wsi Niedźwiedź. Marianna została ochrzczona 17 sierpnia tegoż roku, a rodzicami chrzestnymi byli Marcin Błoch i Barbara o nieczytelnym dla mnie nazwisku. Brak wzmianki o ojcu Marianny.

2. W tychże samych księgach, co wyżej, znajduje się zapis o chrzcie mojej prababci Józefy, córki Balbiny Kaczmarek, zamieszkałej w Siedlikowie. Józefa urodziła się 9 marca 1888 roku, a został ochrzczona 2 dni później. Rodzicami chrzestnymi byli Jan Smolarz i Józefa Kaczmarek. Brak wzmianki o ojcu Józefy. Czy chodzi o tę samą Balbinę, która cztery lata wcześniej urodziła Mariannę, można tylko spekulować.

3. Józefa Kaczmarek (prababcia) od pewnego czasu zaczęła używać nazwiska panieńskiego Uzarek. Pierwsza taka wzmianka pochodzi z aktu zgonu żniwiarza Marcina Uzarka, zmarłego 7 maja 1909 roku w Buchow Carpsow koło Berlina. W akcie zgonu jako świadek występuje Józefa Uzareck, żniwiarka. Czyżby już wtedy została uznana za córkę Marcina? A może już wtedy Marcin i Balbina byli małżeństwem? W księgach zaślubionych parafii ostrzeszowskiej, pokrywających lata 1850-1889 nie znalazłem aktu ich ślubu.

4. Metryka ślubu Józefy i Aleksandra Kurosińskiego którą otrzymałem ze Standesamt w Bottrop, dokumentuje małżeństwo zawarte przed urzędnikiem stanu cywilnego 25 stycznia 1913 roku. Józefa występuje w nim pod nazwiskiem panieńskim Uzarek. Jest również informacja o jej rodzicach: Marcinie Uzarku, robotniku dniówkowym, zmarłym w Priort w Brandenburgii (Buchow Carpson i Priort leżą niedaleko od siebie) i jego żonie Balbinie Kaczmarek zamieszkałej w Horst-Emscher. Jest to pierwszy dokument, jaki znam, określający Balbinę, jako żonę Marcina Uzarka.

5. Metryka ślubu Józefy i Aleksandra Kurosińskiego, zawartego w kościele rzymskokatolickim pw. św. Cyriaka w Bottrop 2 dni później, 27 stycznia 1913 roku wymienia Józefę wciąż pod panieńskim nazwiskiem Kaczmarek. W rubryce rodzice podane jest tylko nazwisko Kaczmarek, imiona Balbiny i Marcina w nim nie figurują.

6. Metryka ślubu Józefy, wdowy po Aleksandrze Kurosińskim i mego pradziadka Józefa Paczkowskiego, zawartego w Bottrop przed urzędnikiem stanu cywilnego 8 sierpnia 1914 roku wymienia rodziców Józefy: Marcina Uzarka, robotnika dniówkowego, zmarłego w Priort w Brandenburgii i jego żonę Balbinę Kaczmarek, zamieszkałą w Bottrop.

Wynikałoby z powyższych dokumentów, że Marcin i Balbina wzięli ślub. Czy było to w Ostrzeszowie, po roku 1889, czy też w jednym z niemieckich miast, gdzie wyemigrowali, pozostaje zagadką. Podobnie jak losy Balbiny po roku 1914.

wtorek, 9 lipca 2013

Sejny

Sejny nie są sennym, pełnym uroku podlaskim miasteczkiem, gdzie dawna świetna historia kontrastuje z drewnianymi parterowymi chatami, a codzienne zajęcia większej części mieszkańców bliższe są tym wiejskim. Gdyby przyrównać Sejny do Tykocina i Bielska Podlaskiego, zdecydowanie bliżej im do tego drugiego miasta. Ze spokojnymi, o wiejskim charakterze uliczkami sąsiadują tu niewielkie pokomunistyczne blokowiska, a przez miasto przebiega dość ruchliwa droga w kierunku granicy polsko-litewskiej. Jest kolorowo i pachnąco, jak potrafi być na uliczkach otoczonych kwietnymi ogrodami, a bywa też głośno, wulgarnie i szaro, jak w okolicach 4-piętrowych bloków.

Pierwsze kroki skierowaliśmy do najświetniejszej budowli Sejn, kościoła Nawiedzenia NMP i towarzyszącemu budynkowi podominikańskiego klasztoru. Można powiedzieć, że to tu zaczęły się Sejny. Co prawda ściśle historyczny początek miasta wiąże się z XVI-wiecznym folwarkiem i dworem Wiśniowieckich, a tuż potem założeniem sąsiadującego z folwarkiem Juriewa przez Jerzego Grodzińskiego w końcu XVI wieku. Jednak to dopiero dominikanie, sprowadzeni u początku XVII wieku przez Grodzińskiego nadali dzisiejszy kształt miastu. To wokół zespołu podominikańskiego, wysuniętego nieco na zachód w stosunku do historycznego Juriewa, skupia się centrum Sejn, i to dzięki sprowadzeniu w drugiej połowie Żydów, dla których dominikanie wybudowali w mieście drewnianą synagogę, rozpoczął się rozwój miasta.

Kościół wybudowany w latach 1610-1619 w stylu renesansowym, został przeorientowany w 1760 roku za sprawą Róży Strutyńskiej z Platerów, która sfinansowała jego przebudowę. Nowa fasada w stylu wileńskiego baroku, którą dziś możemy oglądać,  jak również wnętrze kościoła robią niesamowite wrażenie. Poruszamy się w bogato zdobionym, barokowym wnętrzu, pełnym złotego przepychu. Pod chórem możemy oglądać portrety fundatorów: Jerzego Grodzińskiego i Róży Strutyńskiej, kobiety o dość niestety miernej urodzie. Warto zobaczyć najcenniejszy zabytek sejneńskiego kościoła o rodowodzie XV-wiecznym - gotycką figurkę Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Szkoda jednak, że nie ma możliwości zejścia do krypt kościelnych, które kryją prochy okolicznej szlachty. Mogłaby to być pierwszego rzędu atrakcja dla turystów, a także godne upamiętnienie pierwszoplanowych dla rozwoju tej części kraju osób.



Niestety klasztor mimo baszt obronnych i eksponowanego położenia, nie oferuje nic specjalnego. Eksponaty w muzeum dotyczące historii klasztoru sprawiają wrażenie przypadkowych i nieuporządkowanych. Skorzystałem o tyle, że miałem okazję zobaczyć podobizny wszystkich biskupów sejneńskich, w tym także pierwszego, tak często spotykanego na początkowych kartach cyrkularza jamińskiego, (który został sfotografowany w ramach zainicjowanego przez Zbyszka Mierzejewskiego, Jamińskiego Zespołu Indeksacyjnego) - biskupa Pawła Straszyńskiego. Warto z pewnością zobaczyć na parterze wystawę fotograficzną poświęconą Powstaniu Sejneńskiemu, nieznanemu szerszemu gronu, aby uświadomić sobie, że po I wojnie światowej toczyliśmy krwawe walki o granice Rzeczypospolitej i z Litwinami.


Otoczenie kościoła prawdziwie kosmopolityczne. XIX-wieczny budynek przypominający dworek, zwany Starą Pocztą, w którego wnętrzach niegdyś mieściła się szkoła żydowska. Nie ma już niestety sejneńskich sukiennic, wielowiekowego symbolu tutejszego handlu, spalonych w czasie II wojny światowej przez Niemców. Jest za to pomnik biskupa sejneńskiego Antonasa Baranauskasa (Antoniego Baranowskiego), jednego z ważniejszych patronów XIX-wiecznego litewskiego odrodzenia narodowego, tłumacza Pisma Świętego na język litewski. Niedaleko stoi kaplica z figurą świętej Agaty na szczycie, pochodząca z końca XVIII wieku, na której ścianie frontowej wisi tablica upamiętniająca poległych w wojnie polsko-bolszewickiej policjantów. Na mnie wrażenie zrobił sąsiedni pomnik, o którego istnieniu nie wiedziałem. Drugi po Białymstoku w województwie podlaskim, który miałem okazję zobaczyć monument poświęcony poległym we wciąż nie wyjaśnionej katastrofie smoleńskiej.


Rozglądając się z okien dawnego klasztoru, zauważyliśmy białą wieżyczkę nieodległego kościoła z dachem pokrytym czerwoną blachą. Idąc ulicą Wacława Zawadzkiego (poświęconą poległemu w Powstaniu Sejneńskim podporucznikowi), doszliśmy do niewielkiego kościółka pw. Matki Boskiej Częstochowskiej. Wydawał się opuszczony, obrośnięty chwastami i wysoką trawą. Weszliśmy na prowadzącą wzdłuż kościoła ścieżkę, a tam... w powietrzu smród rozkładających się fekaliów, starego moczu, jakiś obrzępolony materac, ślady po niedawnym ognisku, porozrzucane butelki. Byliśmy w szoku. Aż dziw i zgroza, że obiekt sakralny można tak zaniedbać i bezcześcić. Czy władze duchowne nieodległej parafii, do której należy kościół nie widzą co się dzieje? Czy mieszkańcom okolicznych bloków to nie przeszkadza? Wystarczy zboczyć nieco z głównego traktu mieszczącego najwspanialsze zabytki Sejn, aby zobaczyć taki za przeproszeniem syf, kiłę i mogiłę! A warto wiedzieć, że obecny kościół to dawna, XIX-wieczna świątynia ewangelicka, podobno swego czasu udostępniana starowierom na uroczystości religijne. Przecież to mogłaby być kolejna wspaniała wizytówka tego północno-wschodniego miasteczka z  niemałym potencjałem turystycznym!


W Sejnach warto zobaczyć synagogę, gdyż niewiele takich pozostało w tej części Polski. Powstała w latach 1860-1870, a obecnie jest wykorzystywana przez fundację "Pogranicze". Trafiliśmy do jej wnętrza, mijając pomnik matki z czasów komunistycznych z kuriozalnym napisem: "Matka - to córka kraju, co jemu gotowa oddać ostatnie dziecię - to obywatelka", historyczne budynki ratusza i pałacu biskupiego z tablicą poświęconą wymordowanym przez Niemców mieszkańcom Sejn w kwietniu 1940 roku. W synagodze trafiliśmy na ciekawą wystawę. Glinianym płaskorzeźbom towarzyszyły tabliczki z opisem, opowiadające historię Sejn poprzez historie konkretnych postaci, a także miejsc. Stanowiła doskonałe uzupełnienie przyswojonych wiadomości z przewodnika turystycznego, dodając wiele mniej znanych szczegółów do obrazu miasteczka.


Z kolei z synagogi niedaleko do miejsca związanego z samymi początkami Sejn, cmentarza świętojerskiego. W okolicy synagogi warto zobaczyć pomnik poświęcony Powstaniu Sejneńskiemu, na którym orzeł symbolicznie trzyma w szponach herb Sejn.


Cmentarz świętojerski, na który najłatwiej dostać się od strony podwórka remizy strażackiej, to dziś zarośnięty chwastami i sosnami teren, z pagórkiem, na którym stał pierwszy - ufundowany jeszcze przez Jerzego Grodzińskiego drewniany kościół, rozebrany dopiero w XIX wieku przez biskupa sejneńskiego, wspominanego już Pawła Straszyńskiego.


Wystawa fundacji "Pogranicze" wymieniała jedyną już ulicę brukowaną w Sejnach, zwaną niegdyś Koziarka, dziś noszącą nazwę Marii Konopnickiej. Nie jest to jednak, jak się okazało, jedyny brukowany trakt w miasteczku, ale na wieczorny spacer posiada wystarczająco dużo uroku.



Ostatnie chwile tego dnia pełnego Sejn postanowiliśmy poświęcić na odszukanie resztek dworu Wiśniowieckich. Według cytowanego tu już wielokrotnie przewodnika Grzegorza Rąkowskiego "Polska egzotyczna", miały się one znajdować na wzgórzu nieopodal miejsca, w którym Marycha wypływa z jeziora Sejny. Inny z przewodników, precyzował, że resztki dworu kryje las Borek, położony przy drodze do miejscowości Widugiery. Opcje te się nie wykluczały. Problem w tym, że nikt z mieszkańców Sejn, których pytaliśmy, nie wiedział co to są Wysokie Sejny, ani jak trafić do resztek dworu. A skoro las Borek wydawał się zbyt nieprzyjazny na wieczorne poszukiwania, sprawa folwarku Wiśniowieckich pozostała w sferze zagadek.

wtorek, 2 lipca 2013

Powrót do Puńska

Zatrzymaliśmy samochody na parkingu w pewnym oddaleniu od kościoła. Parking przed nim wypełniony był bowiem szczelnie autami, za którymi rozłożyły się budy z wszelkiego rodzaju wielobarwnymi towarami odpustowymi. Odpust na śś. Piotra i Pawła, jeden z trzech odbywających się od lat w Puńsku. Wybierając się na kolejną w tym roku wycieczkę ze znajomymi do tej wsi, dawniej miasteczka - stolicy polskich Litwinów, miałem ochotę odszukać pozostałości cmentarza żydowskiego, a także zobaczyć budynek dawnej synagogi, podobno niczym nie różniącej się od sąsiednich domów. Na parkingu zaczepił nas jednak nieco podchmielony mężczyzna. Chcąc uwolnić się od kłopotliwego towarzysza, zapytałem o muzeum. - O to tu zaraz przy kościele. - Dziękujemy! - i już nas nie było.

Przy świątyni po prawej stronie stoi drewniany budynek dawnej plebanii, który obecnie wykorzystywany jest do celów muzealnych. Zwracają uwagę drewniane zdobienia dachu, okien oraz okiennic. Drzwi były zamknięte, jednak za szybą wsunięta kartka informowała o numerach telefonów, pod które warto zadzwonić, chcąc zwiedzić wnętrze. Pani Anastazja, która przyjechała rowerem już po pięciu minutach, otworzyła nam drzwi i zaczęła barwnie opowiadać. Najpierw o krajkach, czyli dekoracyjnych paskach barwnie tkanych w litewskie wzory ludowe. Dowiedzieliśmy się, jakie było ich zastosowanie w czasach nieodległych, usłyszeliśmy też, że podobne paski materiału z wyszytymi wzorami odnajdowano w grobach jaćwieskich, co wskazywałoby na ich lokalny, dawny rodowód. Oglądaliśmy również pisanki barwione w podobne wzory, wiejskie przedmioty codziennego użytku, warsztat tkacki i co zwróciło moją szczególną uwagę  - domowe ołtarzyki, z których jeden mógł poszczycić się ponad 80-letnią metryką.





Pani Anastazja oprowadziła nas też po wnętrzu neogotyckiego kościoła pw. Wniebowzięcia NMP zbudowanego w latach 1877 - 1881 w miejscu starej drewnianej świątyni, która istniała tu od 1597 roku, a wybudowana została staraniem leśniczego sejwejskiego Stanisława Zaliwskiego, chorążego liwskiego. Warto wspomnieć, że pierwsze wzmianki o osadach nad jeziorem Puńsko pochodzą z rewizji puszcz królewskich z 1559 roku, a więc niespełna pół wieku przed wybudowaniem pierwszego kościoła. Ciekawe jest, że to nie osady położone na południowym brzegu jeziora Puńsko, a wieś Nowe Puńsko założona po przeciwnej stronie jeziora pod koniec XVI wieku dała początek dzisiejszej stolicy polskich Litwinów. Dzięki naszej przewodniczce dowiedzieliśmy się, który z obrazów pochodzi z pierwotnego kościoła, mogliśmy zauważyć, że każdy z filarów pokryty jest tradycyjnymi litewskimi wzorami (każdy innym), podobnymi do tych wykorzystywanych w krajkach oraz to, że położenie kościoła na wzgórzu nad jeziorem świadczy najprawdopodobniej o tym, iż w tym miejscu leżało w dawnych wiekach grodzisko jaćwieskie, a wzgórze położone naprzeciw, mieszczące pozostałości starego cmentarza katolickiego stanowiło jaćwieskie miejsce mocy.

- Byłem na tym cmentarzu niedawno. Pięknie położony. Ale zastanowiło mnie, dlaczego poza jednym nagrobkiem z czytelną inskrypcją nie ma tam innych. - wyrwało mi się.

- Kiedyś stawiano głównie nagrobki drewniane, które nie zachowały się do naszych czasów. Ale na cmentarzu jeszcze niedawno stały dwa nagrobki.

- Może nie zauważyłem tego drugiego?


Po obejrzeniu kościoła dostaliśmy jeszcze wskazówki, jak trafić do budynku dawnej synagogi, gdyż wcale nie stoi naprzeciw kościoła, jak można zasugerować się, czytając świetny skądinąd przewodnik Grzegorza Rąkowskiego, a także zostaliśmy podwiezieni pod dawny cmentarz żydowski. Cmentarz ten podzielił losy wielu innych kirkutów, które odwiedziłem na Podlasiu (Tykocin, Jasionówka, Jałówka, Zabłudów, Knyszyn). Teren zarośnięty, gdzieniegdzie wśród krzaków widać resztki macew.



Postanowiliśmy pojechać jeszcze na dawny cmentarz katolicki, po drodze dziwiąc się "zwykłości" budynku dawnej synagogi i sąsiadującego domu rabina.


A na cmentarzu rzeczywiście po lewej stronie odnalazłem drugi istniejący nagrobek z 1858 roku, upamiętniający Wincentego Mazurowskiego.


Z ostatniej wyprawy do Małej Litwy zapamiętam jeszcze niewątpliwie zaludniony stok jeziora Gaładuś w Burbiszkach podczas koncertu litewskich zespołów folklorystycznych, znakomity smak kartaczy, blinów litewskich z mięsem i chłodnika, a także surowe wnętrze nowego kościoła w Widugierach, z monotonnym głosem księdza prowadzącego mszę w tak innym od polskiego języku litewskim oraz widok dużych rozmiarów krzyża, po litewsku zdobionego kłosami zboża w ołtarzu głównym, na tle jaśniejącego witraża.

Grzegorz Rąkowski, "Przewodnik Polska egzotyczna I", Pruszków 1999.

piątek, 28 czerwca 2013

Urbaniak i Dudziak, Uzarek i Trocha, Krzysztofik i Martyka, Dąbrowa, Garki, Zachorzów - efekt ostatnich poszukiwań w archiwum

Ostatnie pół roku, jeśli chodzi o poszukiwania genealogiczne, stanowiły głównie odkrycia w Archiwum Państwowym. Po 10 latach myszkowania w dokumentach i pamiątkach rodzinnych oraz porządkowania opowieści babć, ciotek, wujków i dalszych krewnych, przyszedł czas na skrupulatne badanie XIX-wiecznych akt stanu cywilnego. Poszukuję w ten sposób wzmianek o tych przodkach, którzy w ogóle nie są znani dziś żyjącym pokoleniom, a wcześniejsze ustalenia pozwalają uczepić się jakiejś jednej bądź kilku wskazówek i drążyć jeszcze bardziej w przeszłości.

Tak też zrobiłem poszukując informacji o mojej praprababci Katarzynie Paczkowskiej z Urbaniaków, żonie Wawrzyńca Paczkowskiego. Ani Wawrzyniec, ani Katarzyna nie są znani nikomu z rodziny. Ich dane ustaliłem kilka lat temu dzięki jednej z cioć, która w akcie zgonu pradziadka Józefa Paczkowskiego znalazła dane jego rodziców. O Wawrzyńcu sporo dowiedziałem się badając księgi metrykalne parafii kierskiej cztery lata temu, o Katarzynie wiedziałem mniej. Podejrzewałem, że mogła pochodzić z innej parafii niż jej mąż Wawrzyniec, na podstawie wzmianek o pochodzeniu rodziców chrzestnych jej dzieci. Wyraźnie pojawiała się w nich nazwa Dąbrowa, a że ta podpoznańska wieś leżała w XIX wieku w parafii Skórzewo, postanowiłem sprawdzić księgi metrykalne z tej parafii. Wypożyczyłem więc duplikaty ksiąg stanu cywilnego parafii Skórzewo z lat 1817-1865 i nie omyliłem się. Katarzyna wywodziła się właśnie stamtąd.

Urodziła się 6 listopada 1850 roku w Dąbrowie. Jej rodzicami byli Stefan Urbaniak i Marianna z Dudziaków (nazwiska jak u słynnej pary polskich muzyków jazzowych!). Katarzyna posiadała liczne rodzeństwo: o rok młodszą Agnieszkę, Walentego, Ignacego, Michała, Kacpra, Franciszkę i Mariannę. Ostatnie dwie siostry zmarły we wczesnym dzieciństwie. Katarzyna była więc najstarsza z rodzeństwa. W wieku 19 lat, 28 czerwca 1869 roku poślubiła w skórzewskim kościele dużo starszego od siebie (o około 14 -20 lat) wdowca po Mariannie z Grześkowiaków, Marcina Goworzowskiego. Urodziły im się Marianna, Antonina, Józef i Andrzej. W międzyczasie rodzina Goworzowskich zmieniła miejsce zamieszkania z Dąbrowy na Krzyżowniki, gdzie Marcin Goworzowski zmarł w 1877 roku, a Katarzyna poślubiła Wawrzyńca, w efekcie czego została moją praprababcią, ale o tym już na blogu pisałem. Ciekawe jest to, że kolejna gałązka mojego drzewa genealogicznego leżała na szeroko rozumianym pograniczu wpływów polskich i niemieckich. Paczkowscy - parafia Kiekrz (na północny zachód od Poznania), Urbaniakowie - parafia Skórzewo (na zachód od Poznania. Dziś podobnie, jak Krzyżowniki, znajduje się w granicach administracyjnych miasta).

***

Z terenów pogranicza wpływów polskich i niemieckich, ale z południowej Wielkopolski pochodził inny mój prapradziadek - Marcin Uzarek. Mało o nim wiem, ale wzmianki w dokumentach metrykalnych świadczą o tym, że musiał jeździć do Niemiec za chlebem, gdzie zmarł w 1909 roku w Buchow Carpson, na zachód od Berlina. Odnaleziony przeze mnie w zeszłym roku akt zgonu Marcina podawał jako miejsce urodzenia Garki nieopodal Odolanowa (Tak a propos, po drugiej wojnie światowej, dzięki odkryciu złóż gazu ziemnego, tereny te stały się lokalnym centrum przemysłu.), a że w połowie XIX wieku Garki należały do parafii pw. św. Marcina w Odolanowie, duplikaty ksiąg stanu cywilnego tej parafii wypożyczyłem. Obejmowały lata 1829-1830 i 1850-1862. Marcin Uzarek urodził się w Garkach 23 października 1859 roku. Rodzicami byli Wojciech Uzarek i Katarzyna Trocha. Odnalazłem jeszcze metryki urodzenia jego brata Stanisława (urodzonego w 1865 roku) oraz Marianny (urodzonej w 1863 roku) i Wojciecha (urodzonego w 1858 roku). Marianna i Wojciech zmarli w wieku niemowlęcym. Rodzice Marcina, Wojciech i Katarzyna wzięli ślub w odolanowskim kościele 15 października 1855 roku. Udało mi się jeszcze szczęśliwym zbiegiem okoliczności odnaleźć akt urodzenia praprapradziadka Wojciecha Uzarka, który przyszedł na świat 10 kwietnia 1829 roku w Garkach, a jego rodzicami byli Jan Uzarek i Rozalia z Kubiców.

***

Podobną ścieżką poszukiwań podążyłem, aby ustalić więcej szczegółów z życia kolejnego z prapradziadków - Stanisława Krzysztofika. 5 lat temu, gdy w księgach stanu cywilnego parafii Skórkowice znalazłem akt ślubu Stanisława z Katarzyną z Dzidkowskich okazało się, że urodził się w Zachorzowie, wsi która w XIX wieku należała do parafii Sławno Opoczyńskie. W księgach skórkowickich znalazłem wcześniej również akt ślubu siostry Stanisława - Magdaleny z Piotrem Leskim. Urodziła się podobnie, jak brat, w Zachorzowie. Trudne do odczytania było wtedy nazwisko panieńskie matki Stanisława i Magdaleny, które wyglądało dla mnie na Madłyk. Przejrzenie duplikatów ksiąg stanu cywilnego parafii Sławno Opoczyńskie za lata 1834-1850 pozwoliło rozwiać wątpliwości. Stanisław urodził się 14 listopada 1841 roku. Musiał być najmłodszym dzieckiem Bonifacego Krzysztofika i Magdaleny bądź Marianny lub też Małgorzaty (w różnych odnalezionych metrykach kobieta ta występuje pod trzema różnymi imionami), gdyż po nim nie odnalazłem już żadnej metryki urodzenia dzieci Bonifacego. Sam zaś Bonifacy umarł 11 lipca 1847 roku. Nazwisko panieńskie jego żony to ponad wszelką wątpliwość Martyka, dość popularne w tamtym czasie, zwłaszcza w miejscowości o wdzięcznej nazwie Prymusowa Wola. Odnalazłem jeszcze akt urodzenia siostry Stanisława, Antoniny, urodzonej w 1836 roku. Nie znalazłem natomiast aktu urodzenia wspomnianej Magdaleny, która według aktu ślubu urodziła się w roku 1833.

***

Teraz, gdy większość gałązek mego drzewa genealogicznego poprowadziłem w głąb wieku XIX, widać jak na dłoni korzenie chłopskie mych przodków: Paczkowscy, Uzarkowie, Urbaniakowie, Krupowie, Krzysztofikowie, Tudorowie. Być może korzeniami mieszczańskimi mogą się poszczycić moi pińscy Szczerbaczewiczowie, ale bez sprawdzenia ksiąg metrykalnych w Mińsku, na co na razie się nie zanosi, trudno będzie to ustalić.